Skip to main content
search
0

Spotykamy w podróżach przeróżnych ludzi choć najczęściej pomocnych. Kierowcy, którzy podwożą nas na stopa często nie tylko dzielą się historiami, ale i z przyjemnością coś podarują, choć wcale tego nie oczekujemy. Przypadkowe spotkanie gdzieś na deptaku potrafi przerodzić się w zaprosiny na nocleg i dysputy do rana. Różne rzeczy się w podróżach wyczynia, a niektóre niespodziewanie przyciągają za sobą policję. W Polsce kontakty weekendowych podróżników z mundurowymi ograniczają się najczęściej do otrzymania mandatu za piwo w miejscu publicznym, przekroczenie prędkości, przejście na czerwonym czy wydawanie zbyt głośnych okrzyków w środku nocy. Każdy wie jak się polska policja zachowuje i opinie na jej temat są niezmierzone. Pozostaje zapytać czy to my powinniśmy zazdrościć innym narodom sprawności działania policji czy jednak to nie u nas jest tak źle i to nasi funkcjonariusze stanowią wzór? Przeczytajcie o kilku spotkaniach z policją za granicą, o tym czy bywało szorstko czy jedwabiście.

Spis treści

Macedonia 2009

Idziemy nie do końca pewnym krokiem wzdłuż jednopasmówki po czymś co jest zarysem pobocza. Słońce zachodzi i bezczelnie razi, ruch wygasa, po lewej Pelister, jeden z najwyższych szczytów Macedonii, po prawej haszcze. Stajemy z kartonikiem by łapać stopa – nigdzie nie musimy już dojechać, dzień się kończy, miejsca na obóz dookoła jest sporo. Czekamy więc jedynie na to, co się jeszcze wydarzy. Jakoś 200 metrów dalej, po drugiej stronie ulicy łypie na nas zaskoczony pan policjant. Odczuwam lekki niepokój iż zostaliśmy dostrzeżeni. Pan policjant zmierza w naszą stronę powoli, harmonijnym krokiem. Szczupły, mało postawny, jakby taki lekko przygarbiony – ale w mundurze. W głowie przygotowuje sobie scenariusz wlepienia nam mandatu, zabrania nas na komisariat, próbę wyciągnięcia łapówki – czegoś, co nie będzie przyjemne. W Polsce sprowokowanie spotkania z policjantem na poboczu krajówki z pewnością groziło by przynajmniej jakąś reprymendą. A my jesteśmy przecież na dzikich Bałkanach więc będzie co najmniej 10 razy gorzej.

Przyszedł. Rozmawiamy.

Staramy się rozmawiać, bo nikt nic nie rozumie.

W końcu pewnym ruchem ręki policjant nakazuje nam iść za sobą. Idziemy, idziemy, radiowóz coraz bliżej, pewnie czekają tam bloczki do wypisania mandatów i urządzenie do zweryfikowania naszych danych osobowych. Mijamy go. Przed nami już tylko stacja benzynowa (nie licząc krzaków, ale wizyta w krzakach z policjantem wydawała mi się na tamten czas mało prawdopodobna). Otwierają się automatyczne drzwi, pan policjant bierze koszyk i sugeruje abyśmy wkładali do niego to, na co mamy ochotę. Tak osłupiałem, że zamiast zatankować w bukłak 30 litrów wziąłem skromnie loda i sok pomarańczowy. Pamiętam do dziś choć było to 4 lata temu. Pan policjant zrozumiał szybko, że jesteśmy tu by łapać stopa i nie bardzo mamy pomysł na dzisiejszy wieczór. Zostawił na kartce swój adres, adres w miejscowości oddalonej kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Tak na wszelki wypadek, że jakbyśmy kiedyś byli, nie ważne czy teraz czy za kilka lat, to śmiało zaprasza do siebie. Pewnie dalej za wiele nie będziemy mogli pogadać, ale jeśli będzie potrzeba to chętnie nas ugości i się nami zajmie.

Na Bałkanach, policjant bez znajomości języków obcych, zrobił zakupy dwóm obcokrajowcom, zostawił im swój adres, życzył powodzenia i szczerym uśmiechem podziękował za otrzymany w zamian prezent. Chciałbym usłyszeć bardzo o takiej sytuacji prosto z kraju nad Wisłą.

Chorwacja 2009

Ten sam wyjazd co z poprzedniego akapitu, kilka dni później. Stoimy na wyjeździe ze Splitu już 6 godzin, trafia nas szlag. Duszno jak na egzaminie maturalnym, gorąco jak na teledysku Pit Bulla. Nikt się nie chce zatrzymać mimo że wygłupiamy się gorzej niż na piętnastominutówce w podstawówce. Pieprzona stacja Lukoil. Do bramek autostrady mamy 2 kilometry, może tam wreszcie się uda. Tyle, że trzeba przejść przez tunel, a cała trasa prowadząca do wjazdu to droga ekspresowa. Więc teoretycznie nie wolno. Zaczynamy jednak iść i okazuje się, że wolno! Zaraz zatrzymuje się policja i ostatecznie okazuje się, że nie wolno…
-Proszę panów, będzie 500 kun mandatu – rozumiem groźbę policjanta choć przez pierwsze pięć minut rozmowy skutecznie udajemy, że jesteśmy turystami z porażeniem mózgowym
-500 kun mandatu… albo ładują się tu panowie przez siatkę, na górę (stromo jak cholera i mnóstwo ostrych krzewów) i wracają na swoją stację.
– A jak panowie już tu są to nie mogą nas ten kilometr do autostrady podrzucić?
-Nie. Mandat albo wynocha.
Sukinsyn.

Wybraliśmy opcję bezpłatną, wróciliśmy, i po kolejnych dwóch godzinach czekania udało się ruszyć z przeklętej stacji. Ci panowie policjanci trochę nam podpadli. Mieli rację, chodzić po takich drogach nie wolno i wykazali się niecodzienną sprawnością przyjeżdżając na miejsce gwałtu na chorwackim prawie zanim udało się te dwa kilometry szczurzo przeczmychnąć. Ale skoro już wpadli to przecież mogli nas podrzucić. Czyż nie tak byłoby najlepiej dla wszystkich?

Gruzja 2010

Napadli nas, zabrali plecak. O tym napadzie na blogu można było już przeczytać wielokrotnie, ale akcja policji zasługuje na porównanie do sceny z hollywodzkiego filmu. Na miejsce zdarzenia przyjechało kilka radiowozów, policjanci od razu wzięli się do roboty. Mieliśmy do przeszukania dość sporą łąkę, na której być może zostało coś ze zrabowanego ekwipunku. Ekipa funkcjonariuszy ustawiona w tyralierę pomknęła przez pole z silnymi reflektorami naśladując w mojej głowie właśnie sceny z amerykańskiego filmu o niebezpiecznym zbiegu z więzienia. Poszukiwania zakończyły się naturalnie fiaskiem, ale w towarzystwie samych szych miejscowej policji przejechaliśmy na komisariat i zostaliśmy zapewnieni, że zostanie zrobione wszystko co tylko jest możliwe aby nam zadośćuczynić a sprawców powiesić. Również pomimo tego, że był środek nocy, udało się sprowadzić tłumaczkę, spisać zeznania (wiadomo, wszystko to trochę naciągane, przewaga formalności nad merytoryczną pomocą) tak, że rano byliśmy już 'wolni’. Wiadomo, nic odzyskać się nie udało, ale spodziewałem się lenistwa i ociągania się, a otrzymaliśmy tak naprawdę najlepszą pomoc jaka mogła nam w danym momencie zostać udzielona. Łącznie z noclegiem w przestronnej celi w głównym komisariacie.

Włochy 2013

Podczas pieszej wycieczki na Sycylię nocowaliśmy głównie w namiocie. Wyglądało to tak, że szliśmy dopóki było w miarę jasno, a gdy zapadał zmrok szukaliśmy miejsca do rozbicia się w najbliższej okolicy. Raz noc zastała nas w mieście więc postanowiliśmy rozłożyć się zaraz na obrzeżach. Nogi bolały już jak po całodziennym bieganiu po schodach, nie byliśmy zbyt wybredni w poszukiwaniu dogodnego miejsca. Zaczęliśmy się rozkładać zaraz za ostatnimi zabudowaniami, na skraju pola winorośli. Na łagodnym wzgórzu, 30-40 metrów od drogi w linii prostej. Już kończyliśmy procedurę, ostatni błysk latarki padał na tropik gdy zatrzymał się samochód, a kierowca zaczął krzyczeć coś po włosku. Odruchowo, jak złodziej, wyłączyłem latarkę i zamilkliśmy.
Czujny kierowca zaraz odjechał, a ja pomyślałem, że za 15 minut przyjedzie tu policja. Dokładnie kwadrans później nasze przestronne poletko, skrupulatnie, od lewej do prawej, molestował ostry błysk policyjnego reflektora. Nie chcąc być wziętym od razu za rabusia czy uchodźcę zdecydowałem od razu wyjść policjantom na przeciw tłumacząc w 3 słowach po włosku, które znam, że jestem turystą i nie zamierzam robić nic złego. W odpowiedzi markotne krzyki. Schodzę niżej, aż do drogi, żeby się pokazać, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości na swój temat, a policjanci… wracają do radiowozu i odjeżdżają. Konsternacja z mojej strony. Logiczne wydawało mi się, że to nie koniec. Czekam więc na ich powrót. Faktycznie nadjeżdżają raz jeszcze. Znowu świecą mi po oczach, znowu próbują się czegoś dowiedzieć. Zrozumieli chyba tylko, 'że namiot’, i 'że turyści’. Odjechali po chwili na dobre zostawiając wrażenie zawiedzionych i rozczarowanych. Tak uniknęliśmy konfiskaty naszej noclegowni, choć kompletnie absurdalne wydało mi się to, że policjanci nawet nie podeszli pooglądać mnie z bliska.
Naszych spotkań z policją w podróży, które byłby by bardzo wyraziste w  jedną bądź to w drugą stronę, nie było zbyt wiele więc o pomoc w stworzeniu wpisu, aby był on bardziej wszechstronny, poprosiłem Przemka.
Przemek Skokowski, który podróżuje autostopem przez życie, tak dzieli się swoimi spostrzeżeniami:

Niemcy:
Porządni. Tak bym ich określił. Mówią po angielsku, przestrzegają przepisów i jeśli widzą, że masz kłopoty, to pomogą. Jeśli złamałeś przepisy np. Spacer po autostradzie do najbliższego zjazdu, to zwrócą uwagę, spiszą ale podwiozą i się uśmiechną. Generalnie normalni ludzie.

Finlandia:
Tak samo jak w całej Skandynawii, policja należy do tych co Ci pomogą, a nie będą robić problemy.Wielokrotnie zdarzało mi się, że gdy łapałem stopa, zatrzymywali się i pytali czy mogą pomóc i dwukrotnie zdarzyło się, że po prostu podwieźli w lepsze miejsce. Wszyscy policjanci mówili płynnie po angielsku i byli wybitnie pomocni.

Ukraina:
O ile na zachodzie Ukrainy tj. do Lwowa, czuć jeszcze powiew Europy i część funkcjonariuszy duka po angielsku lub niektórzy nawet po polsku, to niestety im dalej na wschód tym gorzej. Za Kijowem regularnie można spotkać drogówkę, która strasznie się czepia. Jeśli nie o namiot rozbity gdzieś na łące, to o fakt, że łapiesz stopa na przystanku. W większości przypadków sprowadza się to do wymuszenia łapówki, która z reguły wynosi od 20 do 50zł. Jeśli odmawiasz, to tracisz sporo czasu na sprawdzanie papierów z wizytą na komisariacie włącznie.

Rosja:
Tak, to prawda. Łapówki są na porządku dziennym, więc jeśli jedziesz autem na zagranicznych „blachach” przygotuj się na regularną kontrole co 10km. Jeśli łapiesz stopa, to śmiało proś ich o pomoc. Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że milicjant po prostu zatrzymywał dla mnie auta. Wystarczy się uśmiechać. Co do jakichkolwiek problemów związanych z policją i noclegami na dziko, to nigdy ich nie miałem.

Republiki Kaukaskie (Kabardo-Bałkaria, Czeczenia, Dagestan)
Wciąż jest to teren Mateczki Rossiji,uznawany za teren działań separatystów oraz obszar przygraniczny, dlatego kontakty przedstawicielami władzy są nieco inne. Pierwsze co się rzuca w oczy, to pozwolenia, które trzeba mieć jeżeli jedzie sie samochodem i szczegółowa ich kontrola. Im bliżej konkretnych regionów tym częściej spotyka się posterunki na drogach, które są kontrolowane zarówno przez policje jak i wojskowych. Koniec końców i tak przejeżdżanie przez nie ogranicza się do dania łapówki, ale podejrzliwie patrzą na autostopowiczów. Zdarzyło mi się, że gdy łapałem stopa właśnie za takim posterunkiem, to jeden z żołnierzy podszedł i niezbyt miło wypytywał co tu robię, a pod koniec kazał pójść na dworzec autobusowy, co ograniczyło się do mojego przejścia poza zasięg jego wzroku.

Iran:
Tutaj trzeba wyróżnić dwa rodzaje policji – obywatelską i drogówkę. Z tych dwóch bardziej upierdliwa, a nawet groźna, jest ta pierwsza. Przede wszystkim dlatego, że stoją na straży obyczajów i o mi się to nie zdarzyło, to słyszałem, że potrafią turystów aresztować za takie rzeczy jak – brak długich spodni, filmowanie, robienie zdjęć. W kontaktach z mieszkańcami Iranu są jeszcze bardziej surowi. Za zbyt wyzywający makijaż czy zsunięty hidżab, kobiecie grozi areszt i grzywna. Przy robieniu zdjęć należy się wpierw upewnić, że nie ma ich w pobliżu, bo mogą skonfiskować aparat. Dodatkowo należy pamiętać, że aby filmować czy też przeprowadzać wywiady potrzebna jest akredytacja dziennikarska. Jeśli nakryją Cię bez niej możesz mieć poważne problemy. Mi się to zdarzyło na granicy i na szczęście skończyło tylko ich konfiskatą. Spanie i podróżowanie bezproblemowe, bo Iran jest tak wielki, że dla każdego starcza miejsca. Ciekawostką może być fakt, że w miastach można rozbijać się za darmo i bezpiecznie w okolicach szpitali, bo jest to legalne i popularne.

Ktoś chciałby się również podzielić jakimś podróżniczym spotkaniem z policją?

Przeczytaj następny tekst

Dołącz do dyskusji! 3 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*