Skip to main content
search
0

Ze względu na ochronę danych osobowych i tajemnicę dziennikarską imiona oraz niektóre nazwy miejscowości zostały zmienione.

W czasie naszych poprzednich dwóch wyjazdów do Maroko wiele słyszeliśmy o plantacjach konopi indyjskich, które ponoć zaspokajają ponad 80 % zapotrzebowania na marihuanę i haszysz na rynku europejskim. Wiedzieliśmy, że znajdują się one w górach Rif i że dotarcie do nich wiąże się z dużym ryzykiem, a w sieci praktycznie nie ma żadnych informacji na ten temat. Trzeba było to zmienić…

Lotnicze bilety na trasę Warszawa-Paryż-Fez, Fez-Bolonia-Kraków kupiliśmy w sumie za 160 zł za osobę. Po pierwszym dniu, który przeznaczyliśmy na aklimatyzację (oprócz mnie ekipę stanowili Paweł i Hubert, którzy do Maroko zawitali po raz pierwszy) rozpoczęliśmy rekonesans. Pewność miałem tylko co do tego, że plantacje marihuany znajdują się gdzieś w górach Rif (na północ od Fezu).

Wiedziałem, że jeszcze kilka lat temu nie było trudności ze znalezieniem ich w okolicy Szafszawan, ale wobec rządowych akcji jest ich coraz mniej, ponadto nigdy nie był to główny region upraw konopi. Trzeba było szukać jeszcze dalej. Podczas „przekopywania” sieci natknąłem się na relację, w której ktoś napisał, że przejeżdżając w okolicach Ketamy z okien samochodu widział plantację „zioła”. Popatrzyłem na mapę i faktycznie – sam środek Rif’u, z dala od turystycznych miejscowości.

Potrzebowałem jednak więcej informacji, a ponieważ był to już mój trzeci pobyt w Maroko poprzez znajomych udało mi się dotrzeć do sprawdzonego źródła, czyli jednego z miejscowych dealerów. Kiedy zapytałem gdzie można znaleźć plantacje bez wahania odpowiedział: „- W Ketamie”. Tam produkuje się najwięcej i najlepszej jakości marihuanę i haszysz. Zaznaczył też, że niemożliwe jest pojechanie tam samemu i powrót w jednym kawałku – teren znajduje się poza kontrolą policji, każdy posiada broń, całością rządzą szefowie narkotykowego biznesu, a biali nie są tam mile widziani. Powiedział, że jedyną opcją jest pojechanie z kimś kto ma tam „rodzinę” i to wynajętym autem, bądź taksówką – co oczywiście z braku odpowiednich nakładów finansowych nas nie interesowało.

Bab Bu Dżalud - jeśli chcesz coś załatwić w Fezie, musisz przyjść tutaj

Bab Bu Dżalud – jeśli chcesz coś załatwić w Fezie, musisz przyjść tutaj

Jak dostać się do Ketamy?

Jednak od tego momentu sprawa była jasna, jeśli chcemy znaleźć plantacje konopi musimy udać się do Ketamy. Początkowo mój plan był prosty. Autobusem dostać się do miasta i po zasięgnięciu języka z plecakiem na plecach udać się w góry i dokładnie rozglądać. Plan B zakładał, że za odpowiednią ilość miejscowej waluty ktoś po prostu nas tam zaprowadzi. Niestety Paweł i Hubert, kiedy przedstawiłem im swój plan, delikatnie mówiąc życzyli mi dobrej podróży i powiedzieli, że na mój pogrzeb kupią ładny bukiet. Ale jak to w życiu bywa szybko zmienili zdanie, kiedy następnego dnia rano okazało się, że nie mamy zbyt wiele do roboty. Udaliśmy się na dworzec, wsiedliśmy do pełnego, zdezelowanego autobusu i ruszyliśmy do Ketamy.

W połowie drogi oprócz nas trzech, w autobusie, który z zawrotną prędkością pokonywał niekończące się serpentyny wcięte w strome stoki dzikich gór, zostało już tylko kilku Marokańczyków. W pewnym momencie mężczyzna zarządzający autobusem podszedł w naszą stronę (siedzieliśmy na samym tyle) i bez cienia wstydu i wahania wyciągnął komórkę i zrobił nam zdjęcie śmiejąc się przy tym i mówiąc coś do reszty pasażerów. Kiedy to zobaczyłem poczułem i radość i strach. Radość, bo do tej pory to zawsze ja robiłem zdjęcia Marokańczykom, to oni byli ciekawi dla mnie a nie ja dla nich, a tu masz, w końcu rolę się odwróciły! Pewnie europejczyków w tym autobusie widzą raz na parę lat, a może w ogóle pierwszy raz – więc byliśmy dla nich atrakcją. Strach, bo mogło to być zdjęcie które później pojawiłoby się w gazetach z podpisem: „ostatni raz widziani w autobusie…”. Zastanawiałem się czy aby nie mówią teraz do siebie: „biedne chłopaki, nie wiedzą w co się wkopali, szkoda ich trochę”.

Według sygnatury na mapie i własnych wyobrażeń wnioskowałem, że Ketama to całkiem duże miasto. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że tak naprawdę nie licząc stacji benzynowej, jednego hotelu i kilku kawiarni Ketama to tysiące domostw porozrzucanych w górach na dużym obszarze. Dlatego kiedy wysiedliśmy z autobusu, widząc zmartwione spojrzenie kierowcy i po raz kolejny pytając, pokazując jednocześnie wskazującym palcem w dół: „Ketama?”, „na pewno TO jest Ketama?” byliśmy delikatnie mówiąc lekko zaskoczeni.

ketama

„Rolnicy” przy pracy. Za 4 miesiące będzie tu „zielono”

Kiedy autobus ruszył dalej do Al-Hoceimy i rozglądnęliśmy się dookoła poczuliśmy się jak trzy owieczki wśród stada wygłodniałych wilków, które zresztą od razu ruszyły do ataku. Słodkawy zapach haszu, gwar niezrozumiałych głosów, śmieci, chaos i strach. Momentalnie doskoczyło do nas paru bezzębnych, władających łamanym angielskim Marokańczyków. Nauczeni doświadczeniem ignorowaliśmy ich idąc przed siebie, dopóki nie okazało się, że tu po prostu nie ma gdzie iść. –„Macie to rodzinę? Nie? To zapraszam Was do siebie. Nie jesteście dziennikarzami? Nie? To dobrze. Mam dom w górach, parę kilometrów stąd. Chcecie zobaczyć jak się robi hasz? Chcecie kupić dobry towar? Pojedziemy, pogadamy. Nie. Oczywiście że nie musicie za to płacić. Kiedyś był u mnie nawet Jimi Hendrix (w latach 60. XX w. faktycznie podróżował on po Maroko w poszukiwaniu „trawy”)”. Nie mogłem uwierzyć. Nastawiałem się na żmudne poszukiwania, a oni bili się o to kto pokaże nam swoje uprawy. Dopiero po chwili zrozumiałem. Dla nich oczywiste było, że jesteśmy handlarzami i przyjechaliśmy tu po towar, więc każdy chciał żebyśmy pojechali właśnie do niego. Po naradzie doszliśmy do wniosku, że nic innego nam nie pozostaje i jedziemy z nimi. Kiedy w sześciu wspinaliśmy się starym mercedesem w góry, wąchając przy tym dym z kolejnych skrętów taśmowo wypalanych przez naszych współpasażerów czuliśmy strach najwyższej kategorii. Zastanawialiśmy się też czy zaraz po prostu się nie zatrzymamy i nie dostaniemy kulki w łeb.

Ketama – plantacje

Na szczęście tak się nie stało. Dojechaliśmy do skromnej chaty otoczonej zaoranymi stokami na niezbyt stromych zboczach. „To moje pola. Za miesiąc roślinki będą miały 15 cm, za dwa 30 cm, a za cztery miesiące prawie metr. Wtedy będziemy je ścinać i przerabiać na towar – haszysz i marihuanę.” Zrozumieliśmy, że na terasowanych stokach wzniesień, które mijaliśmy po drodze nie rosły zboża, ani ziemniaki. To wszystko były uprawy konopi! Tuż przy drodze, doskonale widoczne, całe zbocza dolin i stoki gór! Wiedziałem, że marihuana ma bardzo małe wymagania i w górach Rif rośnie praktycznie wszędzie, ale nie wiedziałem, że aż na taką skalę!

Mohammed przedstawił nam swoją żonę i dzieci, włączył muzykę i zasiedliśmy do stołu razem z jego batem Alim i szwagrem Khalidem. „Rodzinny interes” – tłumaczył. Prawdopodobnie robotę odziedziczył po swoim ojcu, a ten po swoim i tak przez setki lat wstecz i to samo będzie robił jego syn. Wszyscy sąsiedzi dookoła, a właściwie wszyscy mieszkańcy tego „miasta” też zajmują się tym samym. Od paru lat król oraz rząd pod naciskiem Unii Europejskiej starają się zwalczać plantacje „zioła”. Uprawy niszczone są opryskami z samolotów, a do upraw zbóż i warzyw otrzymuje się dopłaty. Cóż z tego, jeżeli za 1 gram marihuany rolnik dostanie tyle co za kilka kilogramów pomidorów. „Ja będę harował jak wół i męczył się, żeby wyhodować dziesięć kilogramów marchewki, a sąsiad zasadzi „trawę” i poczeka cztery miesiące nic przy tym nie robiąc, bo marihuana rośnie praktycznie sama i nie potrzebuje pielęgnacji, ani specjalnych warunków? Nie ma takiej opcji.”

Rozmawialiśmy popijając ataj. Dowiedzieliśmy się, że najlepszy gatunek haszyszu nosi nazwę „Super Duper” (ciekawe czy jakiś Polak majstrował przy nazwie), jak wygląda cykl uprawy i jak żyją ketamscy rolnicy. Oczywiście zaproponowano nam na wstępie kupno dowolnej ilości najlepszego towaru. „100 kg, pięć, 100 gramów?” Każda ilość wchodzi w grę. Oczekiwania wobec nas były jasne. Kupimy dużo towaru, a tym samym zostawimy dużo pieniędzy. Dlatego musieliśmy coś szybko wykombinować, bo mogliśmy się ostro narazić gdyby odkryli nasze prawdziwe zamiary. –„Dzisiaj nie będziemy nic kupować – powiedziałem. –To nasz pierwszy raz w Ketamie, więc przyjechaliśmy zobaczyć jak to wygląda i zdobyć kontakty, a kiedy „zioło” urośnie, przyjedziemy na wakacjach robić biznes.” To była jedyna karta jaką mogliśmy zagrać. Gdyby dowiedzieli się, że przyjechaliśmy tam tylko zobaczyć jak to wygląda, z czystej ciekawości mogłoby się to da nas źle skończyć. Na szczęście kupili tę historię. Mohammed powiedział, że mogę tu przyjechać kiedy chcę, mieszkać, jeść za darmo i palić cały dzień bylebym kupował od nich towar.

Kiedy wszystko zostało już powiedziane, a zmartwione oczy „naszych przyjaciół” po tym jak dowiedzieli się że nie napakujemy ich kieszeni, stawały się coraz bardziej zmętniałe i obojętne po kolejnych wypalonych skrętach postanowiliśmy się ulotnić. Rozstaliśmy się bez radości, ale kindżałem w brzuch też nie dostaliśmy na pożegnanie, więc wydawało się nam, że najgorsze za nami…

Nawet fauna w tamtej okolicy zachowywała się niepokojąco dziwnie...

Nawet fauna w tamtej okolicy zachowywała się niepokojąco dziwnie…

robale-ketmaskie

Do „centrum” wracaliśmy już na piechotę, nie chcieliśmy już mieć z nimi nic do czynienia, a droga była mało skomplikowana. Poza tym najbliższy autobus do Fezu mieliśmy dopiero o 2:00 w nocy (było po 17:00). Perspektywa spędzenia w tym „mieście” (dopiero po powrocie znalazłem źródła w których Ketama jednoznacznie określana jest jako stolica narkotykowej mafii) tych kilku godzin wśród setek napalonych haszem Marokańczyków, którzy po zmroku palą dwa razy tyle co za dnia bo wtedy „Allah nie widzi” nie napawała optymizmem. Dlatego postanowiliśmy, że będziemy szli wzdłuż drogi i spróbujemy złapać stopa. Jak się okazało nie musieliśmy nawet próbować, bo nawet bez akcji z naszej strony zatrzymywał się przy nas praktycznie każdy przejeżdżający kierowca i chciał robić z nami… biznes! Czyli standardowa gadka: „-Macie tu rodzinę? Chcecie zobaczyć moje uprawy? Możecie u mnie nocować. Mam świetny towar”. I tak non stop. Samochód z samochodem, a my twardo idziemy poboczem i staramy się ich unikać. W pewnym momencie jechały przy nas trzy samochody i jeszcze jeden piechur nawołując żebyśmy z nimi pojechali. Wzdłuż drogi ciągnęły się niezliczone hektary upraw „zioła”. Raz widzieliśmy nawet taki absurd, że kontrola policyjnej drogówki znajdowała się 100 metrów od pracujących właśnie na polu marihuany rolników! I tak sobie stali, jedni i drudzy, wykonując swoją pracę, żeby mieć za co wyżywić rodzinę.

Nie mieliśmy dużego wyboru, więc czasem podjeżdżaliśmy kilka kilometrów z co bardziej inteligentnymi i mniej agresywnymi „biznesmenami”. Oni stawiali sprawę jasno. „-Przyjacielu, chcesz być bogaty? Zrób ze mną biznes. Studiujesz? To przyjedź jak skończysz studia. Nie ma problemu. My się stąd nigdzie nie ruszamy, więc będziesz wiedział jak nas znaleźć. Tutaj mieszkam. Jak nic nie złapiecie, możecie spać u mnie.” Na szczęście tuż przed zachodem słońca udało nam się zatrzymać mężczyznę, który nie mówił po angielsku i co najlepsze, który jechał do Fezu! Oczywiście nie wiedzieliśmy tego na pewno, bo ciężko było się z nim skomunikować, ale ponieważ jechał w dobrym kierunku po prostu się nie odzywaliśmy. Trzy razy zatrzymywała nas policja. Trzy razy trzeba było wyciągnąć banknot żeby móc jechać dalej, z czego dwa razy policjant sam nachylał się przez szybę i wyrywał go kierowcy z ręki. Marokańska codzienność.

Szacuje się, że w rejonie gór Rif uprawy konopi zajmują obecnie około 100 tys. ha, z których można zebrać ponad 90 tys. ton marihuany! Dziś większość plonów przeznaczona jest na produkcję haszyszu (ponoć to hipisi nauczyli marokańskich rolników sposobu jego wytwarzania), który jest najbardziej dochodowy, a ze strony konsumentów: zawiera więcej THC, a tym samym daje większego kopa. Poza tym jak to określają doświadczeni palacze marihuany: „kif wymaga przygotowania i czasu a młodzi są leniwi„.

A teraz apel: Nie próbujcie się tam wybierać! Teren jest niebezpieczny, w okolicy nie ma posterunków policji, najbliższe miasto znajduje się w odległości 80 km górskimi drogami, a nad całością interesu pieczę sprawuje mafia. Nam się udało, być może wyglądaliśmy wiarygodnie, a być może mieliśmy po prostu dużo szczęścia. Tobie może go zabraknąć.

Paragon:

Miejsce: Maroko

Czas: 6 dni

Skład: Patryk, Paweł, Hubert

Sposób transportu: samolot: Warszawa-Paryż (80 zł) Wizzair, Paryż-Fez-Bolonia-Kraków (3×25 zł) Ryanair

Noclegi: 4 x hotel w medynie 40 DH (ok. 15 zł), 1x na lotnisku w Bolonii (0 zł)

Koszt: 160 zł bilety lotnicze, 60 zł noclegi, 15 zł autobus do Ketamy, 50 zł jedzenie i napoje, 15 zł inne koszty

SUMA: około 300 zł


Wyświetl większą mapę

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 35 komentarzy

  • Maciej pisze:

    Krótko. Idioci.

    • Sebus pisze:

      Dobre

    • Monika pisze:

      No ciekawe nie powiem. Ja natknęłam się w Albani najprawdopodobniej na „rolników”. Zgubiliśmy się w górach pośrodku niczego nagle zobaczyliśmy rurociąg a z krzaków wybiegły na nas psy. Za nimi Pan, który stanowczo odmówił wody, zakaz zbliżania i pokazał w którą stronę mamy iść.

      W Maroko miałam przyjemność palenia haszu ale handlarze chcieli mnie kupić od mojego na szczęście nie przekupnego chłopa. Sama akcja kupowania już powodowała niepokój. Chłopa zabrało dwóch wielkich chłopów do ciemnej bramy a mnie dwóch innych trzymało niby delikatnie ale stanowczo… W życiu tam nie wrócę 😀

  • Na Przekór pisze:

    https://www.youtube.com/watch?v=y2u3UOGXlyQ

    M.in. wasza relacja zmotywowała mnie do wypadu w tę okolicę i mam zupełnie inne odczucia.
    Ketama wcale nie jest straszna i można się tam świetnie bawić bez pieniędzy. Mało tego, nawet rozdają je na ulicy! ;D W dodatku pojechałem tam z dziewczyną, bez namiotu, bez śpiwora, bez karimaty i bez problemów. Zaliczyliśmy chociażby nocleg w domu plantatorów, a w samym Issaguen spaliśmy pod chmurką koło szkoły.

    BTW. Region (bo Ketama to kraina, a nie tylko miasto Issaguen) wart odwiedzenia nie tylko ze względu na nietypowe uprawy 😉 Góry są wyśmienite na trekking, a przyroda mimo dewastacji bardzo zróżnicowana.

  • http://www.bestseeds.eu/ pisze:

    być nie może

  • asik pisze:

    w Szefszawanie na uliczkach tez próbowano sprzedać mi haszysz…czytałam, że ponoć chadzają tam policjanci i czyhają na nieostrożnych turystów.

  • jan nowak pisze:

    sie potem patrza na białasów jak byk na rzeźnika

  • jan nowak pisze:

    tylko pogratulować , pokazywania palcem gdzie kto i co hoduje … Brawo!

  • Steve pisze:

    Ja jade do Maroka na bank w te wakacje na pod koneic sierpnia i cały wrzesień. Jade prawdopodobnie sam, śladami swojego ojca, Zeppelinów, Briana Jonesa i reszty Stonesów, no i oczywiście Jimiego Hendrixa. Mam nadzieje że mnie nie zabiją, ale kocham podróże. Oczywiście jade tylko stopem. Mam już doświadczenie, jeździłem już po Europie.
    Ktoś może dać parę porad o jeździe stopem po Maroku? Słyszałem że Taxówki są tanie? Chce pojechać do tej Ketamy, świetnie się zapowiada!

    • mateusz pisze:

      podróżowanie stopem po Maroku w większości kraju nie jest łatwe – bardzo dużo jest tam taksówek kursujących z miasta do miasta na dystans max około 100 km i ludzie bardzo często łapią je na wylotówkach. To właśnie one najczęściej zatrzymują sie żeby cię zabrać – za odpowiednią sumę oczywiście. Nie jest ona wysoka i ja bardzo często jednak decydowałem się na taki transport bo nie chciało mi się czekać na tego darmowego stopa. Stop jest bardziej możliwy na mniej uczęszczanych trasach albo pomiędzy małymi miasteczkami gdzie taxi nie kursują. Jednak ze względu na małe ceny proponowałbym ci busy i te taxi właśnie – zaoszczędzasz czas a ludzi i lokany koloryt i tak poznasz.

  • Byłem w Ketamie kilka lat temu – na 2 „farmach” i nie czułem się zagrożony w żadnym momencie. Spędziłem cały dzień przyglądając się produkcji, popalając, zjadłem obiadek i pojechałem do Szefszawanu. Kluczem było posiadanie marokańskiego przewodnika, który nota bene był ziomkiem poznanym kilka dni przedtem i robiącym mi zwykłą przysługę (nie brał żadnych pieniędzy, po prostu się nudził). Na drugi raz polecam robienie takiej wycieczki z kimś z miejscowych (choćby odpłatnie), bo i więcej się pozna i więcej się zobaczy.

    Moja mała relacja tutaj:
    http://3dno.pl/dawno-temu-w-trawie-czyli-agroturystyka-po-marokansku/

    • Mariusz pisze:

      Potrzebuję jakiś informacji chcem się tam wybrać od czego zacząć a może masz jakiś znajomych na miejscu w Maroko. Jestem od długij lat zafasynawany ta roślina poznaje jej każdy aspekt życia. Brakuje mi odwiedzić z prawdxiwgo zdarzenia plantacje. Proszę jeśli możesz mi jakoś pomóc odezwij się. Mój e-mail mariuszpawelczyk4@gmail.com

  • Pawel pisze:

    bylem tam ale to tak naprawde calkowicie przypadkiem  kiedy zabladzilismy w gorach. Widok 2m krzakow na plecach osiolka: bezcenny

  • Rog103 pisze:

    jaka tam cena za kg ? 200 dolcow  czy wiecej ?

  • Rog103 pisze:

    jaka cena w tej ketamie za 1 kg maryski przy 100 kg

  • miecio_gdansk pisze:

    Jedyna co potrafia to pojezdzic za grosiki a reszta to czyste wymysly
    Klamia na potege kreujac sie na prawdziwych explorerow , szkoda a ze takich dwoch nicponiow niszczy wizerunek prawdziwych globetrotterow a ta nagroda potwierdza regule ze w Polsce miernoty ,klamcy i oszusci maja najlepiej 

  • Aniahuta pisze:

    Dlaczego mnie nie zabraliście ??????

  • rafal pisze:

    Dwoch dzieciakow opowiadajacych bajeczki dla im podobnych
    Te opowiesci o zagrozeniu oraz ze kazdy napotkany czlowiek chcial z nimi handlowac to zwylke bzdury i klamstwa
    Ludzie sa tam bardzo ostrozni a nasi bohaterowie naogladali sie filmow o mafii i koloryzuja na potege
    troche to zenujace 

    • Kurcze, szkoda, że nie wiedzieliśmy, że był tam wtedy w pobliżu jakiś Polak i widział co robiliśmy :] jak udało Ci się nas śledzić tak, że Cię nie zauważyliśmy?

  • Jakub pisze:

    Widzę ze autor trochę przecadza jeżeli chodzi o broń bo byłem w khtamie 7razy jedyna broń która widziałem to broń myśliwska i tez nie sponial ze w khtamie można spotkać dzieciatky turystow co dzień i ze zorganizowne wycieczki przejezdaja przez khtame co dziennie .czytając jego artykuł mam wrażenie ze to medellin w colombii. ” dobry materiał na film”

  • Mike pisze:

    – goscinnosc i otwartosc ludzi (oczywiscie poza miastami turystycznymi – choc i tam zdarzaja sie wyjatki jak Akim w Agadirze, ktory pomogl mi uciec od komercji, a na wiadomosc, ze nie mam jeszcze lokalnej waluty chcial mi dac 100 dirhamow . )
    – targ w wiosce Tissa, gdzie nikt nie mowil po francusku ani w zadnym europejskim jezyku gdzie mozna bylo kupic ORYGINALNE second-handowe pamiatki za smieszne pieniadze, ktorych nawet nie oplacalo sie targowac (ceny rzedu 60groszy za cos).
    – wioska Tissa, ktora od razu skojarzyla mi sie z ktoryms z dantejskich kregow piekiel po czym zobaczylem, ze na zamknietej i zdezelowanej stacji benzynowej Shell brakuje literki S (ot taki maly zbieg okolicznosci).
    – dzieciaki wykorzystujace kazda przestrzen do grania w pilke (nie byloby to dziwne gdyby nie mecz futbolu w przejsciu podziemnym w centrum miasta o 3 w nocy)
    – latwosc w lapaniu stopa.

    ale widok najbardziej drastyczny:

    – 3-letnie dziecko oddychajace do worka plastikowego (nie mialem watpliwosci co bylo w tym woreczku – kolega znal malucha).

    Ogolnie polecam Maroko wszystkim poszukujacych bezpiecznych wakacji z lekka nutka wrazen – skala niebezpieczenstwa taka jak u nas wiec nie ma sie czego bac). Pozdrawiam.

  • Mike pisze:

    Co niby ci biedni rolnicy mieliby chodowac? Kapuste? Tam zreszta sa trudne warunki glebowe i marihuana rosnie tam nie tylko dlatego, ze jest na nia popyt ale tez dlatego, ze nic innego specjalnie nie chce rosnac – przynajmniej nic co daloby jakis zysk.

    W Taounate przenioslem sie z hotelu robotniczego do kolegi, ktorego poznalem dzien wczesniej – cena hotelu ok bo tylko 3 euro ale u niego lazienka byla w o wiele lepszym stanie a i tak mialem.

    Ogolnie Maroko zrobilo na mnie dobre wrazenie choc rysuja sie tutaj wielkie kontrasty – do widokow, ktore szczegolnie zapadly mi w pamiec zalicze:

    – zmieniajace sie kolory – od pustynnego zoltego przez pomaranczowy, czerwony, brazowy do….. zielonego na polnocy.
    – swietnie rozwiniete i europejskie wrecz miasta, slumsy wkolo i bieda na obszarach wiejskich.
    – genialne drogi (serio) – tam nie zmienia sie drogi krajowej w autostrade – tam autostrade buduje sie obok.
    – kobre zaklinacza kasajaca jego dziecko
    – pucybuci na ulicach Cassablanki obok luksusowych Mercedesow

  • Mike pisze:

    Na koniec dostalem od Pana A. sporawa kostke haszyszu. Potem przyszedl elegancko ubrany pan z 10-letnim synem (z Maroko ale mieszkajacy w Hiszpanii – kryzys zabral mu prace a on ma w sumie trojke dzieci i zone na utrzymaniu – trzeba z czegos zyc). Przez godzine bardzo dokladnie analizowali jakosc haszu w torbach foliowych. Wzial kilka kilo i w drodze powrotnej odwiozl nas do osady. Pan A. nie pozwolil mi lapac stopa ani odzywac sie do nikogo – nie mialem zreszta ochoty – Ketame ogarnela wielka mgla- godzina 18 wygladala jak 21 a ludzie wkolo jak zombie. Odprowadzony na postoj taksowek pokrecilem sie troche. Ludzie podchodzili chcac mi wcisnac haszysz. Wystarczy stanowczo odmowic i daja spokoj. Taksowkarzowi powiedzialem, ze nie chce jechac sam tylko dzielic taksowke z innymi (wychodzi taniej) i chce tylko kilka kilometrow od wsi zeby mnie odwiozl. Czekalem tak chyba z godzine. Nikt nie jechal w tamta strone. W trakcie oczekiwan uslyszalem zdanie, ktore zapadlo mi w pamiec „in Ketama we don’t like journalists” – facet wzial mnie za dziennikarza – skoro nie chcialem kupic od nikogo towaru to faktycznie podejrzany bylem.

    Po jakims czasie udalo mi sie bezpiecznie zlapac stopa do Taounate; z przemytnikiem, ktory wylatywal z Fezu – nie mogl sie nadziwic, ze nikt mnie do tej pory tam nie zabil – a ja pomyslalem – ofiara telewizyjnej propagandy.

  • Mike pisze:

    O twarzy wspomnialem nie bez przyczyny – Pan A. nie mial jednego oka ale przywyklem juz do takich widokow w niektorych miejscach (a my narzekamy na nasz Polski NFZ).

    Wracajac do gospodarstwa – miejsce cudowne – widoki na gory, tarasy uprawne, doline, do ktorej splywal wodospad. Sa takie miejsca, gdzie biede rekompensuje ludziom Matka Natura – okolice Ketamy to na pewno jedno z nich.

    Pan A. pokazal mi swoje pola, rodzine, ugoscil mnie niczym krola. Opowiedzial o produkcji haszyszu, czestowal towarem (nie – nie palilem – wystarczyly mi opary w autostopie, taksowce i towarzystwie pana A. zeby krecilo mi sie w glowie – palenie bierne rowniez szkodzi). Nie mial nawet nic przeciwko gdy powiedzialem, ze nie jestem przemytnikiem i na pewno nie kupie haszyszu – jestem zwyklym turysta i sciagnela mnie tutaj ciekawosc. Dalej rozmawialismy w normalnym tonie jak wczesniej. Turystow tez im tutaj potrzeba. Przez porabana amerykanska propagande, ze narkotyki sa zle i prowadza do seryjnych morderstw i gwaltow, stereotypowo, Ketama jest enklawa zla w Maroku – pomimo swojego otoczenia i nikt nie chce tam jezdzic.
    Rzadko sie zdarza by turysci brali poprawke na tzw. „mainstream” a warto tu przyjechac dla samych gor. c.d.n.

  • Mike pisze:

    Po wyjsciu z hotelu zwrocilem uwage na ludzi – wszyscy wygladali jak ZOMBIE – z mocno przekrwionymi oczami i metnymi spojrzeniami. „Hey – you wanna go to my house” – zapytal zza plecow Pan A. Od razu sie zgodzilem, „Why not” powiedzialem chyba, zanim sie odwrocilem. Moze dlatego, ze po kilku dniach w Maroko byl druga osoba, z ktora mialem przyjemnosc rozmawiac po angielsku (nie cierpie francuskiego – a sa miejsca w Maroku, gdzie nawet po francusku nie mowia). Mozliwe, ze to sprawilo, ze nabralem do niego zaufania i juz siedzialem w taksowce wiozacej mnie do jego gospodarstwa za miastem.
    Patrzylem tylko na Pana A. i kierowce taksowki jak podaja sobie skreta a potem taksowkarz podczas jazdy zwija nastepnego – tutaj haszysz to jak u nas gozdzik w papierosach – ot, taki dodatek do tytoniu.

    Gdy bylismy juz na miejscu, ogarnal mnie zupelny spokoj. Piekno otoczenia sprawilo, ze caly strach odrzucilem na bok i postanowilem sie nacieszyc wizyta u Pana A. o twarzy staruszka (pozniej sie dowiedzialem, ze ma faktycznie niecale 50 lat. c.d.n.

    • a long hot summer pisze:

      sluchaj,wszystko fajnie, podoba mi sie twoja relacja z wyprawy do najbardziej niedostepnych zakatkow maroka, ale szkopol w tym, ze nie jestem pania od polskiego. jakos nie jestem w stanie uwierzyc w to, ze ktos nie pali tematu i podrozoje w ciezkich warnunkach ((narazajac zycie)) zeby zobaczyc uprawy gandzi z ciekawosci. to jest poprostu niedorzeczne.

  • Mike pisze:

    Hej.

    Bylem ostatnio w Ketamie autostopem. Troche mi serce mocniej bilo jak lapalem na drodze, ktora leci od Fezu do Al-Hoceimy ale nic sie na szczescie nie stalo. Spowrotem troche ciezko bylo tlumaczyc kierowcom, ze nie bylem w Ketamie po towar.

    Na noc przed Ketama zatrzymalem sie w Taounate – mimo, ze droga jest dobra to te odleglosci po gorskich serpentynach trzeba mnozyc razy 2 albo 3 zeby otrzymac realny czas przejazdu.

    Kiedy dojechalem na miejsce, zrobilem sobie zdjecie pamiatkowe z kierowca i jego grupa (mlodzi, wyksztalceni przedsiebiorcy) zostalem sam i zaczalem zalowac, ze tam przyjechalem. Podbieglem do hotelu – enklawy w tym miasteczku zeby zobaczyc ile bede musial w razie czego placic za nocleg bo w Taounate ostrzegali mnie zebym na noc nie zostawal. Miasteczko ogolnie wyglada na nie tylko biedne ale jeszcze maksymalnie zapuszczone i tutaj niespodzianka – hotel mial 4 gwiazdki i cena za pokoj od 300zl (!) – budowany chyba dla „importerow” z zachodu chcacych odreagowac po udanej transakcji i wypoczac przed podroza spowrotem do Europy. Zdecydowanie nie na moj budzet. c.d.n.

  • SpragnionyPodróży pisze:

    Mieć co powspominać na starość 🙂

  • Bartek Szaro pisze:

    Napisz na mejla czego oczekujesz:)

  • SpragnionyPodróży pisze:

    Jest jakaś szansa aby do Was dołączyć przy okazji kolejnej podróży?

  • admin pisze:

    Małe sprostowanie – Paweł („Bibułka”) nie bał się jechać do Ketamy tylko po prostu mu się nie chciało. Zasadniczo Hubert („Sprzedawca Dywanów”) też się nie bał, tylko dobrze mu na tym świecie, więc nie chciał tego szybko kończyć. No i oczywiście ja („Koneser”) też się nie bałem, ale tylko dopóki Khalid nie powiedział mi, że tam każdy ma broń, a policji ni w ząb. Generalnie spacerek :]

    Patryk

Miejsce na Twój komentarz

*