Skip to main content
search
0
Kiedy ktoś zapytałby mnie jaka jest jedna, najlepsza rzecz jaką można zrobić podczas pobytu w Kanadzie bez wahania odpowiedziałbym – wsiąść do pociągu. I odlecieć. 

Toronto. 21 listopada 2015 roku. Po niesamowitym wrażeniu jakie zostawił w mojej głowie Nowy Jork czekał mnie główny etap mojej podróży. Przemierzenie Kanady ze wschodu na zachód. Nie miałem konkretnego planu jak tego dokonać, nie miałem na trasie żadnych punktów „muszę zobaczyć”, ani żadnych rezerwacji na nocleg czy transport. Wiedziałem tylko dwie rzeczy – chcę znaczną część tej drogi pokonać koleją i 3 grudnia muszę stawić się na lotnisku w Vancouver.

Sprawa nie była tak prosta jak się na początku wydawało. Kolej w Kanadzie to endemiczny środek transportu i podróżowanie w ten sposób po kraju nie ma uzasadnienia ani ekonomicznego ani czasowego. Znacznie taniej pasażerowie przemieszczają się liniami autokarowymi, a znacznie szybciej samolotami, które na dłuższych trasach także wychodzą taniej niż pociąg. Dlatego kiedy grzebałem w internecie na ten temat i zasięgałem języka u Kanadyjczyków wszyscy zgodnie opcję „kolejową” uznawali za ostatnią i nieopłacalną. To wszystko składa się na to, że pociągami w tym kraju przemieszcza się bardzo mało ludzi. I pewnie dzięki temu kolej nabiera tak niesamowitego klimatu, dla którego warto zrezygnować z innych udogodnień.

Mój pierwotny plan zakładał pokonanie koleją odcinka z Toronto do Edmonton, a stamtąd przejazd autobusem do Calgary i potem na zachód. Normalny bilet na tej trasie w najniższej klasie i w promocji „Escape fare” kosztował w tamtym momencie 420 dolarów kanadyjskich, czyli w przybliżeniu 1300 zł. Dużo, co? Też mi się tak wydawało. Nawet biorąc pod uwagę, że podróż trwa 59 godzin. Dlatego próbowałem znaleźć sposób na obniżenie regularnej ceny.

Udałem się na główny dworzec, Union Station, w celu zasięgnięcia języka. Bardzo uprzejma Pani z VIA Rail Canada (tak nazywa się operator kolei w Kanadzie) poinformowała mnie, żebym wstrzymał się z kupnem biletu na 24 godziny przed odjazdem pociągu to powinno udać mi się kupić bilet przez internet w promocji last minute. Ucieszony wróciłem do zwiedzania miasta, a potem do hostelu w oczekiwaniu na odpowiednią porę.

Tuż po wybiciu „godziny prawdy” rozemocjonowany wszedłem na stronę VIA Rail żeby dokonać promocyjnego zakupu. Klikam, odświeżam, klikam, odświeżam, a tu nic. Ani widu, ani słychu o żadnej promocji. W końcu dokopałem się do informacji, że faktycznie jest coś takiego w ofercie, ale działa tylko w jeden dzień tygodnia. Co więcej, w tym czasie z normalnego cennika zniknęła opcja „Escape fare” i bilet podrożał do 566 dolarów!

Już wcześniej kwota, delikatnie mówiąc, trochę mnie zaszokowała, ale byłem gotowy w imię przeżycia wspaniałej przygody wyłożyć ją na stół. Tym bardziej, że był to koszt, którego w żaden sposób nie dało się uniknąć. Chcesz jechać koleją to musisz zapłacić za bilet i tyle. Teraz jednak sytuacja się zmieniła, bo w ciągu pięciu minut stosując się do rad Pani z dworca „straciłem” 140 dolarów i czułem się wystrychnięty na dudka. A z poczuciem porażki podróżuje się źle.

Postanowiłem wykorzystać każdą komórkę swojego umysłu, żeby rozwiązać tę kłopotliwą sytuację i wycisnąć ze strony VIA Rail wszystko co się da. Chwytając się nadziei obiema rękami i nogami wertowałem ją od prawa do lewa, aż w końcu znalazłem złotego graala – bilet o nazwie Canrailpass!

Upoważnia on odbycia 7 dowolnie długich pojedynczych przejazdów na terenie całego kraju w ciągu 60 dni od daty zakupu, w klasie ekonomicznej. Jego koszt wynosi, już z podatkiem, 800 dolarów kanadyjskich. Jeszcze przed chwilą, jedyną opcją jaką przed sobą miałem, był zakup jednego biletu, na jeden z odcinków podróży, za 566 dolarów, a tutaj za 800 mogłem jeździć gdzie chce i kiedy chce – 7 przejazdów, które mają po kilka tysięcy kilometrów i trwają po kilka dni w zupełności pokrywały moje potrzeby.

Bardzo zadowolony i podekscytowany swoim odkryciem dokonałem zakupu canrailpass i wziąłem się za studiowanie mapy siatki połączeń kolejowych w Kanadzie, tworząc najbardziej rozbudowane i szalone plany swojej podróży. Wtedy właśnie odkryłem cienką niebieską kreskę, która prowadziła daleko na północ, z dala od cywilizacji do miasteczka Churchill.

Kolejny raz tego dnia byłem w szoku. O Churchill bowiem przed podróżą czytałem, ale jawiło się ono jako miejsce skrajnie niedostępne, z komunikacją jedynie drogą powietrzną i w bardzo wysokich cenach, nawet jak na warunki kanadyjskie. Za kilkudniowe wyprawy mające na celu zobaczenie niedźwiedzi polarnych rozpoczynające się wylotem z Winnipeg lub Toronto trzeba było zapłacić od 4000 do 10 000 dolarów! Drogi dla samochodów do Churchill nie ma, a wzmianki o kolei nie znalazłem na żadnej ze stron, które opisywały możliwości poznawania dzikiej przyrody w okolicach miasteczka. A teraz okazało się, że mogę tam dojechać pociągiem – prawdziwym polarnym ekspresem, przez obszary nieskażone jakąkolwiek działalnością człowieka i to wszystko w ramach mojego railpass’u.

Pierwszy etap mojej kolejowej odysei rozpoczął się w sobotni wieczór, 21 listopada. Na peronie Union Station w Toronto siedziała garstka pasażerów. Czekali na drugi i ostatni w tym tygodniu pociąg zmierzający na zachód, „The Canadian”. W pewnym momencie podszedłem do konduktora zapytać czy na bilecie jest jakaś miejscówka.

– Po wejściu do pociągu wybierzesz sobie miejsce i zostanie Ci ono przypisane – odpowiedział i zerknął na mój bilet. – Jedziesz to Churchill? Wow! Patrz, chłopak jedzie do Churchill – i przekazał go swojej towarzyszce.

Drugi raz w niewielkim odstępie czasu zostałem potraktowany jak kosmita. Chwilę wcześniej kasjerka też nie ukrywała zaskoczenia kiedy oznajmiłem jej cel swojej podróży. Z każdą kolejną reakcję tego typu byłem coraz bardziej podekscytowany i zadowolony z obrotu spraw.

Po wejściu do pociągu bez pośpiechu wybrałem najbardziej odpowiadające mi miejsce, które na najbliższe dwa dni miało być moim domem. Każdy z pasażerów w moim wagonie miał do dyspozycji przynajmniej dwa fotele. A co to były za fotele! Mimo wielu lat na służbie były szerokie, bardzo grube, super wygodne, z możliwością zmiany kąta nachylenia do bardzo niskiego poziomu i wyciąganym, dwustopniowym podnóżkiem i podpórką na nogi. Każdy z rzędów miał też możliwość obrotu o 180 stopni, więc jeżeli w danym momencie nikt przede mną nie siedział mogłem stworzyć sobie legowisko złożone z 4 siedzeń.

Kiedy pociąg ruszył do naszego wagonu przyszedł uśmiechnięty konduktor.

– Cześć wszystkim! Jestem Denis i będę do Waszej dyspozycji w trakcie tej podróży. Mam nadzieję, że humory Wam dopisują! Przed nami super droga. Zaraz sprawdzę Wasze bilety i przypiszę Wam miejsca. Jeżeli będziecie mieli jakiekolwiek pytania – służę pomocą! Fajnie, że razem jedziemy.

To był prawdziwy konduktor! Bez podstawiania! Żadnego, chłodnego „bileciki proszę”, ani „mamy godzinę opóźnienia, ale może się ono jeszcze zwiększyć”. Klimat całej tej sytuacji, uśmiech na twarzach współpasażerów i sceneria sprawiały, że naprawdę czułem się jak w domu. Kiedy nad moją głową zawisła już informacja, że te fotele należą do mnie, aż do wysiadki w Winnipeg udałem się na przeszpiegi.

Cały skład pociągu był naprawdę imponujący i niezmiernie ciekawy. Można było znaleźć w nim palarnię,

wagon śniadaniowy,

restauracyjny,

toaletowy pokój zwierzeń,

prysznice (w klasie sypialnej),

czy wagon klasy prestiż.

Bilet na trasie z Toronto do Vancouver w tym przedziale kosztuje 7690 dolarów kanadyjskich, czyli około 23 000 zł. „Prestiżowi” pasażerowie mają do dyspozycji w swojej kabinie skórzaną kanapę rozkładającą się w szerokie łóżko, własną toaletę, prysznic, telewizor, pełne, wysokiej jakości wyżywienie przygotowywane na miejscu oraz alkohol różnego rodzaju.

 

Można powiedzieć, że jest to dość luksusowy pokój hotelowy na stalowych kołach, z genialnymi, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie widokami za oknem, który przemieszcza swoich gości w ciągu pięciu dni podróży 4466 kilometrów ze wschodu na zachód.

Na samym końcu moich zwiadów dotarłem do wagonu, który wjechał w moją głowę z taką siłą, że zostanie tam na pewno do końca życia – Skyline, nazywany także Dome Car. Pierwszy raz wszedłem do niego kiedy za oknami było już ciemno, ale i tak nie mogłem wyjść z podziwu i zaskoczenia, że to naprawdę istnieje i naprawdę, legalnie mogę w nim siedzieć ile tylko zechcę.

Poranny widok nie pozostawił mi już żadnych wątpliwości, że mógłbym tym pociągiem jechać i na koniec świata.

A kiedy wjechaliśmy w ośnieżoną tajgę, nie byłem w stanie konstruować już żadnych myśli.

Po prostu leżałem w śpiworze, słuchałem muzyki i oglądałem cud stworzenia.

Dwa dni drogi zleciały jak z bicza strzelił. Pobudkę fundowała nam ekipa z wagonu śniadaniowego radosnym głosem dochodzącym z głośników obwieszczając: „Goooooood mooooorning everybody! It’s breakfast time!” w podobny sposób oznajmiając także porę lunchu i kolacji. Wieczorami światła przygasały i w oddali słychać było tylko głośne fuczenie dwóch spalinowych lokomotyw dających znać wszystkim okolicznym zwierzakom żeby czym prędzej zmykały z torów do lasu.

 

Nie dało się nudzić. Po drodze mijaliśmy wiele atrakcji, które konduktor zapowiadał i opisywał przez mikrofon pełniąc rolę przewodnika. Jeżeli otoczenie komuś zaczynało się przeszkadzać mógł usiąść w jednym z kilku innych wagonów. Jeżeli ktoś miał ochotę porozmawiać zawsze znalazł chętną do tego osobę. Raz zdarzyło się i tak, że jedna z pasażerek wyciągnęła gitarę i konduktor zapowiedział przez głośniki jej występ w wagonie rekreacyjnym.

Wkrótce dotarłem do Winnipeg. Miałem tam akurat tyle czasu na przesiadkę, żeby podążyć za miejscowymi kibicami i przypadkiem trafić na mecz hokeja ligi NHL pomiędzy Jet’s Winnipeg a Colorado Avalanche.

Genialne show, doping 15 000 kibiców, soczyste bójki, doskonała gra, świetne nagłośnienie, żywiołowa oprawa muzyczna – wydarzenie sportowe na najwyższym, światowym poziomie. Idealne na przerwę w drodze pociągiem na daleką północ.

24 listopada. Drugi etap podróży do Churchill. Na peron podjeżdża pociąg. Tym razem bez luksusowych wagonów i oprawy. Za to z jeszcze lepszym klimatem. Już na samym początku podróży zostałem mianowany przez Panią konduktor „awaryjnym otwieraczem drzwi” i przeszedłem odpowiednie przeszkolenie na wypadek gdybyśmy się wykoleili .

W całym składzie, który ruszył w dzikie ostępy Manitoby, naliczyłem w sumie 8 pasażerów, z czego piątka podróżowała w tej samej co ja klasie ekonomicznej. Wkrótce jednak „tłum” znacząco się przerzedził i mój wagon wyglądał tak:

Światełko po lewej to moje legowisko.

Czułem się jak Pan na włościach. Niemal cały pociąg do własnej dyspozycji. Ciekawe ile trzeba by zapłacić za wynajęcie dla siebie całego składu w normalnych warunkach? Za oknem padał śnieg. W oddali majaczyła srebrna tarcza księżyca w pełni. Mleczne światło odbijające się od śniegu leżącego na polanach poprzecinane było na linii horyzontu czarnymi konturami tajgi. A ja sunąłem sobie coraz dalej i dalej od cywilizacji swoim polarnym ekspresem.

Na drugi dzień od czasu do czasu zaczęliśmy się zatrzymywać na czymś co należałoby teoretycznie nazwać stacją, a w praktyce było skrzyżowaniem drogi z torami kolejowymi. Jeżeli ktoś chciał się do nas dosiąść musiał wcześniej zadzwonić do dyspozytora i dać znać gdzie będzie czekał. Robiliśmy szybki postój na takim przejeździe kolejowym w środku lasu i zabieraliśmy kolejnych pasażerów.

Wkrótce pociąg zaczął zapełniać się miejscowymi, którym znacznie bliżej było już do Innuitów aniżeli europejskich przodków. W wesołej atmosferze dotarliśmy do miasteczka Thomson. Oczywiście nie tak od razu – bach, bach, widać, domki i stop. Stacje w tamtym rejonie bardzo często nie znajdują się na głównej nitce torów tylko na bocznicach. Dlatego najpierw pociąg musi przejechać zjazd, maszynista przestawia ręcznie zwrotnicę, i jedziemy tyłem na stację. A potem w drugą stronę. Wjeżdżamy przodem na główne tory, zwrotnica, cofamy i jazda. 

W Thomson Pani konduktor ogłosiła 5 godzin przerwy. Tak żeby pozwiedzać, coś zjeść i zrobić sobie mały spacer. W ogóle kwestie postojów są traktowane tu bardzo luźno. W drodze powrotnej zatrzymywaliśmy się na przykład na papierosa – konduktor chodziła po pasażerach i pytała czy mamy ochotę na przerwę. Oczywiście wiąże się to także z dosyć „elastycznym” rozkładem jazdy. Czasami ze stacji odjeżdża się godzinę wcześniej, czasami kilka godzin później. Dlatego żeby dosiąść się na trasie do pociągu trzeba trzymać rękę na pulsie. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że jeżeli pasażer kupi wcześniej bilet z danej miejscowości konduktor rozgląda się potem za nim na stacji.

W sezonie zimowym pociągi jeżdżą w miarę punktualnie. Co najwyżej parę godzin w tą czy w tą różnicy. Gorzej sprawa wygląda w lecie, kiedy ziemia rozmarza, tory się rozchodzą, a pociąg buja się jak na karuzeli. Ciężko było mi to sobie wyobrazić bo nawet teraz, pod koniec listopada, przechylaliśmy się niemal przez całą drogę nieporównywalnie bardziej niż na najgorszych trasach w Polsce. 

Po 5 dniach podróży, w najlepszej z możliwych scenerii,w świetle wschodzącego nad Oceanem Arktycznym słońca, mój pociąg dotarł do Churchill.

Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć po zdarzeniach ostatnich kilkudziesięciu godzin, a już, na lodowych krach zatoki Hudsona, czekała na mnie kolejna, wielka przygoda…

 

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 53 komentarze

  • Robert Oleksy pisze:

    Dzień dobry Panie Patryku,
    Urodziła się w mojej głowie myśl, żeby przemierzyć Kanadę właśnie ekspresem polarnym.
    Niestety nie mam doświadczenia w takich podróżach dlatego chciałbym Pana zapytać czy mógłbym
    się skontaktować z Panem bezpośrednio, żeby dopytać o pewne szczegóły.

  • Kris pisze:

    Cześć. Od kilku lat mam ochotę na tę trasę – właśnie koleją. Obawiam się jednak czy nie uciekła mi ta szansa. Jeszcze w ub. roku były bilety Canrailpass, aktualnie tamte opcje znikły. Coś jescze jest ale już nie tak atrakcyjne cenowo. Obawiam się czy oferta dotrwa do jesieni 2019. Bo linie kolejowe świata – z wyjątkiem Chin – „po cichu”rezygnują z tego rodzaju promocji i pozostają wyłącznie pociągi towarowe + turystyczne-wycieczkowe.
    Mnie udało się pokonać Australię kultowymi INDIAN-PACIFIC ( Z Perth do Sydney ) i THE GHAN ( z Darvin do Adelaide ) zimą 2016. Zakup on-line dostępnego wyłącznie dla cudzoziemców Raipass w sierpniu 2015 ( ważność 12 miesięcy od daty zakupu. ) A już we wrześniu Railpass w ogóle znikł z oferty ! Tymczasem do mnie trafił mail, że muszę wykorzystać bilet do końca marca 2016 a to dlatego, że Railpass upoważniał do przejazdu klasą RED ( miejsca do siedzenia podobne do tych wagonów ze zdjęć w tekście ) a od początku kwietnia oba pociągi przestaną prowadzić takie wagony ! INDIAN-PACIFIC jechał raz w tygodniu, THE GHAN latem (australijskim! = powodzie na północy , potworne upały w rejonie Alice Springs ) tylko raz na 2 tygodnie – a tu trzeba było jeszcze dojechać z Sydney do Darwin zresztą tez overland – ale jakoś się udało. Obecnie oba te pociągi to luksusowe hotele na szynach, all inclusive , z wycieczkami do okolicznych atrakcji ( n.p Uluru ) w cenie biletu. A ceny takie że najtańsza opcja to więcej niż przelot w obie strony z Polski do Australii + N.Zelandii
    Coś mi nie przyjmuje kodu Z jest przekreślone a le tego przecież nie mogę wprowadzić. Litery są ewidentnie duże

  • Grendel pisze:

    Gratuluję wspaniałego opisu! O kolei transkanadyjskiej czytałem wcześniej ale były to krótkie wzmianki a nie tak obszerna relacja. W 2017 wraz z małżonką również przemierzyliśmy Kanadę. Od Toronto do Tofino/Ucluelet na Vancouver Island. Tyle, że… na rowerach 😀.

    W naszej wyprawie północne prowincje nie wchodziły w grę. Po przeczytaniu tej relacji (pomimo zasady „nie wchodzenia dwa razy do tej samej rzeki”), w głowie kiełkuje pomysł na ponowne przemierzenie tego olbrzymiego kraju. Tym razem jako pasażerowie Via Rail i w składzie trzyosobowym – we wrześniu wzmocnimy nasz zespół mikrowędrowcem 😀.

    Podziękowania za inspirację!

  • Ela pisze:

    Patryk, a jak z jedzeniem w klasie ekonomicznej? Wiem, że w cenie biletu ekonomicznego go nie ma, a jak wyglądają ceny w pociągu, da się przeżyć? Myślimy nad Kanadą w 2017 r. i trasą Toronto – Vancouver. Dzięki Twojej informacji o Canrailpass, cena przejazdu byłaby do przeżycia 🙂

    • Ceny w pociągu raczej wysokie. Ja bym jednak zabrał jedzenie na pokład, albo coś wszamał na postojach, bo po drodze zawsze zdarzy się jakaś dłuższa przerwa typu godzina, akurat żeby coś zjeść w knajpie obok stacji.

  • Monika pisze:

    Również jestem tu pierwszy raz i również jestem zachwycona tym blogiem. Ogromny ukłon i dziękuję,że mogłam Twoimi oczami zwiedzić świat którego sama bym nie doświadczyła. Bloga będę polecała znajomym.

  • skokwnieznane.wordpress.com pisze:

    Mega inspiracja! Dziękuję!

  • Łukasz Alojzy pisze:

    jestem zachwycony, nakręcony i uśmiechnięty. Fantastyczna podróż. Tego mi trzeba. Pozdrowienia Patryk i powodzenia.

  • ka pisze:

    to moja pierwsza wizyta tutaj i od razu, na wejściu, TAKI tekst. choć osobiście nie jestem największą i najbardziej zapaloną fanką podróży, to od dawna, żadnego tekstu będącego jej relacją, nie czytało mi się tak dobrze (a widok wschodzącego słońca z wagonu skyline skradł mi serce!). jak uda mi się znaleźć czas i zadomowić się tutaj na chwilę, przeglądając archiwalne wpisy, chyba zaspokoję gen chęci do zobaczenia czegoś nowego na dobre kilkanaście miesięcy ;-).

  • Monika Rząca pisze:

    Świetny, świetny opis!

  • Basia Czarnecka pisze:

    O Nieeeeeee liczyłam na ciąg dalszy relacji z podróży i pare akapitów o samym Churchill! 🙂
    Mimo to zachęciłeś mnie ogromnie do wybrania się w taką podróż, zwłaszcza ze wybieram sie do Kanady w wakacje! Jestem pod wrażeniem standardu pociągu, zafascynowałeś mnie i chyba jest to moje marzenie do odhaczenia zaraz obok podróży koleją transsyberyjską w niedalekiej przyszłości. Zdjęcia wyszły na prawdę rewelacyjnie, zostały zrobione aparatem czy telefonem? Mógłbyś podać proszę model?
    Pozdrawiam!

  • Tobi pisze:

    Siema Patryk, co to za bluza na 2 focie? Wygląda na outdoorową a właśnie szukam czegoś w tym stylu.
    Pozdrawiam

  • rreniaa pisze:

    Świetnie się czyta Twoje relacje. Kolej transkanadyjska WOW! I ten wagon panoramiczny robi największe wrażenie.
    Wspaniała podróż.

  • Przeszły mnie ciarki czytając cały opis. Te zdjęcia, coś wspaniałego.

  • Polka Girl pisze:

    Przejechanie Kanady wszerz to jeden z punktow na mojej „bucket list”. Fajny tekst i fotki! Pozdrawiam z Calgary 🙂

  • Justyna J Justyna pisze:

    Wow, niesamowity tekst, zdjęcia no i przygoda- moje marzenie! kolej transkanadyjską widziałam tylko czekając przed torami aż przejedzie ale kiedyś w nią wsiądę!

  • o raju, super sprawa, taki przejazd to jedno z moich kanadyjskich marzeń. Powodzenia i pozdrowienia z Vancouver!

  • Katarzyna Darłak pisze:

    Od wczoraj, kiedy trafiłam na ten post, myślę tylko o tym! Kocham pociągi, a ten wymiata! 🙂 Czekam z niecierpliwością na dalszą relację z tej podróży! Dawaj :))

  • Janusz Filipowicz pisze:

    Zacheciles mnie ze po 26 latach mieszkania w Kanadzie do tego ze bede sie musial wybrac sie kiedys w taka podroz. Rzeczywiscie pociagi w Kanadzie sa archaiczne. Z zona pracujemy w downtown Toronto i musimy brac pociag podmiejski tzw Go Train. Inaczej tkwilibysmy w korkach godzinami. Pociag ten wlecze sie niesamowicie I jest oczywiscie nie elektryczny. Niestety ale pod wzgledem podrozowania pociagami jestesmy za murzynami. Nawet Chinczycy proponowali nam pomoc w prowadzenie szybkich pociagow. A tak poza tym zyje sie tu fajnie. Pozdrawiam.

  • Dagmara Wróbel pisze:

    Wspaniała przygoda 🙂 Poszerzyłeś moje horyzonty o nowe marzenia 🙂 Dziekuję!

  • Marek Godlewski pisze:

    Niewiarygodny opis – obudził Pan we mnie tęsknotę za taką podróżą – przyrzekam że podążę wraz z rodziną Pana śladami !!! 🙂

  • Dariusz Kowzan pisze:

    Potrafisz zarazić! Ja zachorowałem i dziękuję Ci za to.

  • Podróżnik. pisze:

    A ja przejechałem całą Canadę Greyhoundem. Rewelacja. Podróż trwała praktycznie 30 dni. Zwiedziłem całą Canadę od wschodu do zachodu czyli od Halifax do Vacouver a potem do Whitehorse. Coś niesamowitego i na dodatek za małe pieniądze. Warto podróżować w dobrym towarzystwie, które nie narzeka na niewygody eskapady.

  • seweryn pisze:

    Super opowieść i bajkowe zdjęcia. Gratuluję super przygody. Jak czytałem to miałem wrażenie, że tam jestem. Dziękuję …

  • kazimirka pisze:

    jestes pewien, ze to, co piszesz to jest prawda ? jechalem Via Rail w roku 2002 z Jasper do Prince Rupert – cos okropnego
    skad Ty to wziales, ze mozesz uzywac dwa fotele ? tylko chyba, jak nie ma pasazerow
    duzo rzeczy chyba wziales ze swojej imaginacji
    w naszym pociagu nie bylo ani wagonu sypialnego, ani ze szklanym dachem – ale fakt – widoki fantastyczne – Brytyjska Kolumbia jest sliczna
    tylko, ze w lecie lepioej jednak zwiedzac ja samochodem

    moze sie cos zmienilo od roku 2002
    ceny zywnosci – paskudnie wysokie, to bylo zdzierstwo
    jak sie zatrzymalismy w Prince George, zakupilismy wszystko od alkoholu do snackow – bo to nie szlo wytrzymac
    nie tylko drogie, ale kiepskiej jakosci
    moze Twoja nitka byla lepsza
    chyba jechales pol dnia
    drugiego dnia mielismy dosc, cala rodzina jeczala aby juz sie ta podroz skonczyla

    do dzis moje dzieciaki jak chca sobie ze mnie pokpic – przypominaja tamten moj pomysl

    • Bob pisze:

      „moze sie cos zmienilo od roku 2002” LOL.
      Zasadniczo w ciągu 14 lat to niemożliwe by cokolwiek się zmieniło, a na lepsze to już na pewno nie 😛

    • tom pisze:

      Kanada po tym jęku pewnie nie miała wątpliwości, z jakiego kraju ta gromada przybyła. Trzeba było wybrać się samolotem. Polska jękiem i narzekaniem stoi.

    • Michal Zielinski pisze:

      Taaa, wyimaginował sobie człowiek wagon panoramiczny i nawet zdjęcie mu zrobił 🙂

  • Niesamowite! Ten wagon widokowy to super sprawa. Zwłaszcza, że tam takie rewelacyjne widoki 🙂

  • Mariusz “Mark” Hauer pisze:

    Wybiore sie na taka trase napewno w przyszlosci. 36 Lat temu jechalem VIA Canada z Montralu do Toronto, ale to byla krotka podroz. Polecam wyprawe pociagiem z Cuzco w Peru przez Andy do Puno na jaziorem Titicaca. Zrobilem to w 2011

  • Joanna Tejchma pisze:

    Postuluję o kolejną książkę tym razem o NYC i Kanadzie! Super narracja 🙂 Ciekawość wzrasta z każdym zdaniem…:)

  • Zosia Bialon pisze:

    Nasze wrażenia po podróży kanadyjską koleją są bardzo podobne 🙂 Nasza trasa była inna, ale obsługa pociągu też była niesamowita i też były przerwy w podróży na życzenie pasażerów 🙂 Widoki powalały na kolana do tego stopnia, że przez 12 h nie oderwaliśmy się od okien 🙂 Czekamy na ciąg dalszy 🙂 w szczególności na Twoje wrażenia z naszego ukochanego Vancouver 🙂

    • Renata pisze:

      Witam, tez jestem zachwycona ze trafilam na ten blog. kilka lat temu planowalam podroz pociagiem: Toronto – Vancouver, ale nic nie wyszlo.
      Ciekawa jestem bardzo jaka trase Pani pokonala, gdzie sa tak wspaniale widoki?
      Pozdarwiam serdecznie/Renata Michalak Szczecin

  • Ka Bro pisze:

    Kanada też mnie fascynuje ,fajna wyprawa chociaż jakimś fanem pociągów nie jestem( najeździłem się w LO 5 lat 😉 .Tak przy okazji ile płaciłeś za bilet na NHL?pozdrawiam 🙂

  • Marcin Nowak pisze:

    Myślałem nad taką podróżą do Vancouver. Pięknie to wygląda, świetnie się czytało (y)

  • hrrth pisze:

    jaki zegarek nosisz i jaki polecasz?
    jaka latarke?

  • Paulina pisze:

    no uwielbiam <3 i relacje i pomysły na podróże, skyline miażdży mózg nawet w wyobrażeniu, więc na żywo sobie nawet nie wyobrażam 😀

  • Kris pisze:

    Swietna narracja, klimatyczna i esencjonalna. Teraz to i ja chce tam jechac.dzieki.

  • Zuza Pietrasik pisze:

    Świetna sprawa!!! A przejazd tym pociągiem ze szklanym dachem to bedzie moj kolejny punkt na bucket list!!;)

  • Monika pisze:

    Fantastyczna podróż i świetna relacja! Nie myślałam o Kanadzie w tym kontekście, czas zacząć 😉

  • minionek pisze:

    dodaję do listy must to do! niesamowity klimat! 🙂

  • Maja pisze:

    Wzruszyłam się patrząc na zdjęcia z wagonu Skyline, pewnie jeszcze gorzej byłoby gdybym tam siedziała. Świetny wpis, marzenia znowu wróciły 🙂

  • Co za podróż! Najlepszy jest szklany dach 🙂

  • Tereska pisze:

    Kurdebelek! Świetna wyprawa. Muszę uaktualnić teraz moją listę marzeń podróżniczych. 🙂

  • Ola pisze:

    cholera, co za wspaniała podróż, szczerze zazdroszczę, zwłaszcza widoków z dome car! jednym z moich #lifegoals jest przejechać trasę legendarnego orient expressu i tematy podróżniczo-pociągowe są mi bliskie, wobec czego zapisuję również podróż koleją kanadyjską na swoją bucket list 😉

  • Jakub pisze:

    Nie wiem czy przeoczyłem tę informację, ale mam jedno pytanie – czy w cenie tego biletu miałeś także zapewnione wyżywienie? Czy należało o to zadbać we własnym zakresie? Sam tekst i zdjęcia super, jeździłbym!

    • W cenie ekonomicznego biletu nie było jedzenia. Można było korzystać z wagonów barowych. Ja zawczasu uzupełniałem zapasy (np. bułki czy pizzę podgrzewałem sobie na grzejniku) i zazwyczaj zjadałem jakiś ciepły posiłek w czasie postojów (znacznie taniej niż w pociągu).

  • MagdaQ pisze:

    Ten wagon Skyline wbił mnie w fotel! założę się, że tak samo jak Ty za nic nie chciałabym go opuszczać ! Kanada od jakiegoś czasu jest na mojej liście, ale nie rozważałam nigdy wcześniej podróżowania po niej pociągiem. Może warto zacząć 🙂

  • Michał Maj pisze:

    Zrobiłeś ochotę na Kanadę. Jechałbym 😉

  • Lukasz Dybalski pisze:

    Ciekawy wpis! Dzięki 🙂 Aż prosi się, by dodać tu jakieś krótkie wideo slow motion z nastrojową muzą 🙂 Nawiasem mówiąc 23 000 zł za klasę „prestiż” to lekka przesada… (5 zł za 1 km). Chciałbym się przekonać, jak wygląda taka podróże latem.Pozdrawiam

Miejsce na Twój komentarz

*