Po parnym i upartym na naciąganie turystów Delhi trafiliśmy do miejsca gdzie Indie szybko odpokutowały swoje pierwsze nieuprzejmości. Religijna atmosfera przyjaźni, współpracy i jedności przekonująco wstrząsnęła nami w Amritsarze. Znajdująca się tam Złota Świątynia sikhów nie tylko wystrzeliła kolorowe fajerwerki w stronę naszego poczucia estetyki ale także podkreśliła grubym mazakiem znaczenie zwrotu „jeden za wszystkich wszyscy za jednego”.
Sikhizm to religia w swoich założeniach bardzo podobna do pozostałych lecz różna w swojej genezie i wykraczająca przed szereg w symbolice. Wyznanie sikhijskie jest spoiwem pomiędzy dogmatami islamu a szeroko pojętym światopoglądem hindusów. Skąd taka hybryda? Religia kształtowała się w Pendżabie, niegdyś spornym terytorium pomiędzy muzułmańskim Pakistanem a hinduskimi Indiami.
Sikhów bardzo łatwo rozpoznać po charakterystycznym ubiorze. Ciasno zawiązane turbany, przeważnie czarne, niebieskie i pomarańczowe skrywają nigdy nie ścinane włosy, które oglądać może ponoć tylko żona. Kontaktu z maszynkami nie maja także brody mnichów. Długie i dostojne dodają dumy i powagi. Opiekuni świątyni paradują w lekkich, przewiewnych białych lub niebieskich szatach, wielu z nich nosi także kirpan – miecz przytroczony do pasa symbolizujący gotowość obronna. Sikhowie wyglądają jak rycerze-wojownicy z innej bajki, z okresu który można oglądać na obrazach w przyświątynnym muzeum.
Swoja siedzibę, swój Watykan maja sikhowie w Amritsarze, gdzie w Złotej Świątyni zbudowanej pośrodku Jeziora Nieśmiertelności czczona jest święta księga Granath Sahib. Każdy wyznawca pragnie się przed nią pokłonić i odmówić modlitwę. Złota Świątynia jest wiec dosłownie oblegana przez zastępy pielgrzymów, ale i nie tylko. Multi religijność Indii i gościnność murów Złotej Świątyni przyciąga wyznawców innych dogmatów. Dla relaksu i wypoczynku przyjechał tu na przykład nasz nowy kolega Adesz. Siedzi tu za darmo już kolejny dzień i oddaje się mistycznej atmosferze dla przyjemności, nie z powodów religijnych. Czy to dobre miejsce na wakacje?
Sprawujący nad Złotą Świątynią piecze mnisi idealnie przygotowali grunt dla przybywających z całych Indii pielgrzymów. Za nic nie trzeba płacić, a wszelka pomoc przy czynnościach wspierających funkcjonowanie kompleksu jest nieodpłatna.
Przybyli do Amritsaru goście są czule przyjmowani do bezpłatnych domów noclegowych. Jeśli wszystkie pokoje są już zajęte ( a z pewnością są) to na dziedzińcu rozkładane są obszerne, zielone maty, na których każdy potrzebujący może przenocować. Zasada jest, że przy świątyni darmowo spędzić można maksymalnie 3 noce. Kto chce finansowo podziękować za udzielenie schronienia wsuwa banknot w cienką szparę naściennego pojemnika oznaczonego napisem Donation Box. Nie wszyscy mnisi są kompletnie święci dlatego datki poleca wrzucać się własnie do pudełka a nie bezpośrednio wręczać opiekunom świątyni.
Śpi się nie tylko w masywnych domach pielgrzyma, kto chce być bliżej świętej księgi bezproblemowo rozkłada się przy brzegach Jeziora Nieśmiertelności obmywającego z każdej strony świątynie. Całe rodziny biwakują zupełnie niczym się nie martwiąc, wzajemne zaufanie pielgrzymów jest imponujące. Z drugiej strony przybywający i tak nie mają ze sobą przeważnie żadnego dobytku więc tak czy tak z niczego nie można ich okraść. A kradzieże w przyświątynnej enklawie i tak się zdarzają. Przy jeziorze spokojnie leżeć można jedynie do 2:30 gdyż wtedy rozpoczyna się nocne sprzątanie. Sikhijscy mnisi obsesyjnie dbają o czystość swojego sacrum obmywając wodą miejsca, w których już nawet kurz zapomniał osiadać. Także w nocy, złote mury świątyni są skrupulatnie i sumiennie czyszczone mlekiem przez wyznawców o odpowiedniej dla tak poważnej czynności rangą. Każdego dnia. Wszystko dzieje się dopiero wtedy, kiedy święta księga opuszcza mury Złotej Świątyni. Późnym wieczorem, około 22:30 w rytualnym orszaku wędruje ona do przeciwległej świątyni, by wrócić z powrotem do miejsca ekspozycji przed świtem następnego dnia. Gdy księga jest wystawiana dziesiątki tysięcy pielgrzymów przetacza się codziennie przez skromne pomieszczenie składając przy okazji głębokie pokłony w towarzystwie cały czas celebrujących jej majestat, śpiewających sikhów.
Zadziwiająco sprawnie funkcjonuje przestrzenna jadłodajnia, w której codziennie, od rana do późnych godzin nocnych posilają się pielgrzymi. Skorzystać z darmowych posiłków, tak jak z noclegów, może każdy, bez względu na płeć, pochodzenie czy wyznanie. Usług bezpłatnej stołówki używają tysiące osób, mimo tego wszystko działa bezkolizyjnie i gładko.
Przed wejściem do holu, w którym wydawane jest jedzenie, chcący się posilić otrzymują duży, okrągły, blaszany talerz, głęboką miskę oraz łyżkę rozdawane przez zachęcająco uśmiechających się, szczęśliwych od natłoku ludzi sikhów. Posiadając już cała 'zastawę’ wchodzi się do jadłodajni i zajmuje kolejne wolne miejsce siadając po turecku na jednej z długich, ułożonych do siebie równolegle mat. Pielgrzymi siedzą więc w rzędach naprzeciw siebie, talerz i miskę, jak jeden mąż, kładą przed siebie czekając na podanie posiłku. Między wszystkimi rzędami jest wystarczająco miejsca aby dało się między nimi swobodnie przechodzić. Tędy własnie w ekspresowym tempie kursują wolontariusze, którzy z blaszanych wiaderek nakładają jedzenie. Serwować posiłki może każdy – hindus, sikh, ja, Ty czy Grzegorz Lato. Naprędce wlewany do tac pokarm nie raz odpryskuje na podłogę. Co jakiś czas hol jest zamykany i migiem czysczony szerokimi, zgrabnymi mopami. Jednak kuchnia wcale nie przestaje działać. Przybysze są wtedy kierowani do drugiego pomieszczenia i w zależności od potrzeb robi się to na zmiane.
Codziennie podawane jest to samo menu. Chlebek ciapati, dal z soczewicą, ryż z mlekiem oraz woda. Talerze czyszczone są do ostatniego okruszka, w dobrym tonie jest zjeść wszystko. Po posiłku swobodnie opuszcza się sale segregując brudne naczynia do czekających na nie blaszanych baniek. W czasie spożywania posiłku jadłodajnie opuściło pewnie z 200 osób, 200 następnych przyszło zjeść. Zaraz za punktem odbioru brudnych naczyń znajduje się myjnia, gdzie pielgrzymi nieodpłatnie szorują garnki w prostych, blaszanych korytkach. Chętnych do pomocy nie brakuje ani na moment, praca cały czas przebiega w niezmożonej atmosferze. Czyste naczynia podawane są dalej i zaraz znów wypełniają je świątynne pyszności w jednym z czynnych hollów.
Cała strawa nie robi się sama, pielgrzymów nie obsługuje żadna firma cateringowa ani fast food. Na matach, obok sikhów rozdających naczynia siedzą mężczyźni i kobiety obierający nieustannie czosnek, cebule i inne warzywa. Non stop pracuje tutaj kilkadziesiąt ochotników. Wszystkie gotowe do przyrządzenia główki trafiają pokrojone do olbrzymiego gara, który jest sercem i duszą kuchni. Choć schowany trochę z boku, niewidoczny dla mniej ciekawskich, jest tak naprawdę głównym elementem, silnikiem napędowym kuchennego mechanizmu.
Proces mieszania potrawy Dal szykowanej w tymże kotle doskonale widzą kobiety zajmujące się lepieniem ciasta na ciapati. Ich wyrób jest dopiero zalążkiem pysznego, znakomitego placko-chlebka. Swoich ostatecznych kształtów nabiera on w piekarni ulokowanej w osobnym budynku za całym spożywczo-kuchennym kompleksem.
Każdy pracuje dla siebie i dla każdego. Wszystko jest za darmo w dowolnych ilościach, nikt nie bierze grosza za swój czas spędzony przy zmywaku, obieraniu cebuli czy dystrybuowaniu posiłków. Wspaniała kooperacja, płynne perpetuum mobile. Odwiedzenie tego miejsca nie wymaga żadnych środków finansowych prócz transportu na miejsce. Brak środków materialnych nie przeszkodzi nikomu, kto chce pobyć bliżej swojego Boga. Sikhowie dzięki temu w perfekcyjny sposób promują też swoją religię i pomysł na duchowe spędzanie czasu.
Tak jak na nas wzbogacające wrażenie zrobiła płynna organizacja sikhijskiego Watykanu, tak pielgrzymom podobały się nasze blade twarze. Jeśli ktoś ma w zawodowych planach przeprowadzkę do Hollywood zaleca się wpierw odwiedzenie Amritsaru. Pozowanie do zdjęć, wymienianie uśmiechów, wnikliwe zainteresowanie ze strony nieznajomych – nie da się ukryć przed ciekawskimi, wtykającymi wszędzie swój nos hindusami.
Pierwszy kawałek tortu został ugryziony i długo trawił się podczas 10-cio godzinnej, nocnej podróży do Dżammu. Teraz przez dłuższy czas okupywać będziemy Kaszmir, gdzie granica między informacjami niebezpiecznymi, a powszechnymi jest dużo grubsza niż w polskiej prasie. Znaczenie słowa 'gorąco’ dużo rzadziej mierzy się tutaj w stopniach Celsjusza.
[fb-like]
Powodzenia chłopaki, trzymam kciuki!