Skip to main content
search
0

Zbliżała się majówka, Patryk miał nagrany wyjazd do Kairu, ja miałem w planach jedynie niedzielnego grilla. Nie wypaliła mi żadna z koncepcji wyjazdu w góry, a trzeba było gdzieś się ruszyć. Posępne widmo siedzenia na tyłku od dłuuuższego czasu prześladowało mnie okrutnie i przypadkowo wpadł nam do głowy pewien pomysł.

Nam, czyli mi i Mateuszowi. Cofnijmy się na chwilę znów do czasów licealnych. Z Patrykiem spędzałem głównie czas w tygodniu: od poniedziałku do piątku przeciętnie od 8 do 14. Mateusz był kolegą od weekendów. Właściwie to był kolegą od wszystkiego, ale nasze relacje zazębiały się przy piątkowych „Superkinach” i gorączkach sobotnich nocy. Postanowiłem go wciągnąć trochę w budzenie się w wilgotnym od rosy, ciasnym namiocie i staniu przy drodze z tekturową tabliczką.

Wymyśliliśmy Amsterdam. Wyjazd przygotowaliśmy w dobrym, starym, rozczochranym stylu. Po 8 puszek konserw, 4 stówki, czapka z daszkiem, marker i plandeka. Zero czytania przewodników, żadnych wiadomości, nastawiliśmy się na niespodziankę. A propos niespodzianek, czy ktoś jeszcze pamięta  naszego Dazzlera, brutalnie połamanego przez gruzińską policję? Udało mi się kupić identyczny namiot! Co prawda kolorek inny i tym razem pod szyldem Tesco, ale umownie przyjmujemy, że to brytyjski kuzyn Dazzlera i możemy kontynuować podróżowanie niemalże pod tym samym dachem! Szczerze się wzruszyłem. Po raz pierwszy wzruszyłem się w hipermarkecie. Życie jest nieprzewidywalne.

Pierwszy etap trasy – PKP. 3:30 z niedzieli na poniedziałek. Wsiadamy w pociąg do Poznania, który odległość ok. 600 km pożera w chyba rekordowe jak na europejskie warunki 12 godzin. Na miejscu  mamy 5 minut na przesiadkę do Rzepina, gdzie mamy 10 minut na przesiadkę do Słubic. Wszystko (prawie) zgodnie z planem. W poniedziałkowy wieczór wałęsamy się już na podgranicznej stacji benzynowej w poszukiwaniu TIRa, którym moglibyśmy nazajutrz, a najlepiej od razu, przejechać całe Niemcy i wpaść z rozmachem do Holandii.

A tu co się okazuje?!

-Paanie, jutro święto, 1 maja. Wszystkie TIRy stoją, dopiero pojutrze.

Dobrze Bartek, wszystko po staremu.

W sumie to nawet dobrze. Nie ma grzania tyłka w ciepłej kabinie i słuchania komicznych rozmów przez CB, jest kolejne małe wyzwanko, trzeba sobie poradzić inaczej niż to było pomyślane. Nieoczekiwane zwroty akcji, to chyba to nasze podróżowanie na własną rękę, nie?

Pierwszy nocleg w nowym Dazzlerze!

Na początku było sporo gramolenia się. Trafiliśmy na autostradę otaczającą Berlin. Mało przyjazne miejsce dla osób, które machają łapami z pobocza do kierowców. Zmieniliśmy taktykę wzorując się na Panach i Paniach proszących o drobne pod miejskimi dworcami.

-Dzień dobry, przepraszam, czy mogę o coś zapytać? Czy jedzie Pan może w stronę Holandii?

I tak w koło Macieju. Już po przyjeździe obliczyliśmy, że pytaliśmy ze skutecznością ok. 3-4%. Także moja aparycja i prezencja nie są jednak tak druzgocąco odpychające jak mi się to zawsze wydaje kiedy śpię na lotnisku.

Wreszcie trafiliśmy odpowiednio. Dwóch porządnych polskich chłopaków zgarnęło nas aż do samiutkiej Holandii. Wsiadasz do czyjegoś samochodu, którego kierowcą jest osoba znajoma Ci od 2 minut i żyjesz świadomością, że będziesz w upragnionym miejscu za kilka godzin.  Jesteś tego absolutnie pewien, mimo przypadkowości całej sytuacji. Czujesz ulgę i zapach sukcesu. Kierowca wkłada kluczyki do stacyjki, przekręca je i …. auto nie odpala. Momentalnie cała serotonina schodzi i czujesz się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy przez półtorej godziny nikt nie chciał zgodzić się podwieźć Cię nawet 20 kilometrów. Próbuje odpalać dalej. Drugi, trzeci, czwarty raz. Dalej nic. Już wiesz, że jest po frytkach i rozglądasz się za kolejnym, życzliwie wyglądającym człowiekiem. A tu pach, nagle zaskoczyło. Jednak jedziemy, super. Wszystko trwało z 40 sekund, ale mieszanka emocji jak przy bramkach ze spalonego.

Dobiliśmy do Holandii w ponadprzeciętnej atmosferze. Pierwszy przystanek w mieście Venlo. Miasto bez szczególnych znaków rozpoznawczych, nawet nie przykłuliśmy do niego większej wagi, trzeba było lecieć na Amsterdam.Do celu było już naprawdę blisko więc zaniechaliśmy łapania stopa i załadowaliśmy się do pociągu. Bilet ze zniżką 40% wyszedł nas po 12 Euro. Mniej więcej tyle samo zapłaciliśmy za przejechanie 750 km w Polsce. Co kraj to obyczaj.

Dobrze pamiętam jak wielką frajdę sprawiało mi układanie klocków Lego. Perfekcyjnie wykonane, kolorowe, precyzyjnie do siebie przylegające, układane według instrukcji (nigdy nie byłem w tym orłem) nie dość, że wyglądały olśniewająco to jeszcze dodatkowo napawały dumą. Po opuszczeniu dworca klockowa atmosfera Amsterdamu dosłownie buchnęła mi w twarz jak żar z rozgrzanego pieca.

Część budynków została ułożona starannie według klockowych instrukcji. Ceglane czarno-czerwone domki z oknami wielkości stołecznych billboardów pozbawione firanek i zasłon odsłaniają swoje przestrzenne, lekko wymodelowane wnętrza. Czyste i oryginalnie oświetlone bloki zupełnie nie przypominają bloków zamieszkiwanych przez demoludy i kto by pomyślał, że można zachwycać się na pozór zwykłym osiedlem. Na ulicach cisza, spokój, ład i porządek. Psy szczekają ciszej, nikt się nie wykłóca na ulicach, nikt nie pyta za kim jesteś, pani w sklepie nie jest znowu dłużna grosika. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Zero chaosu. Wszystko idealnie według planu. Komunikacja rozplanowana wyśmienicie. Dzięki rowerom ruch w centrum został rozładowany całkowicie. Amsterdam nie zna korków. 5 samochodów stojących na skrzyżowaniu jeden za drugim to tutaj z pewnością przestępstwo. Coś słyszałem o tych rowerach przed wyjazdem, ale że to działa na taką skalę? Wszyscy jeżdżą na rowerach. Wszyscy. Rower to rzecz pierwszorzędna. Cóż za genialny pomysł. Karl Drais byłby dumny.

Legoland…

…Amsterdam

Przestrzeń miejska jest znakomicie wykorzystana. Trawniki kapitalnie przystrzyżone, brak chwastów i pokrzyw. W powietrzu nie unosi się żaden pył czy piach. Założę się, że w języku holenderskim nie ma wyrazu smog. Miasto w ogóle nie męczy i jest fantastycznie różnorodne. Obraz miasta jest jeszcze bardziej barwny dzięki dzikiej fantazji i nieskończonej pomysłowości rządzących tu architektów. Studenci urzędują tu w kontenerach, centrum techniki mieści się w ogromnym statku, a pomieszkać można nawet w nawodnej willi. Zresztą zobaczcie sobie Top10 najciekawszych budynków. Mnóstwo jest freakowych smaczków. Jest też miejsce na gdzieś tam symbolizujące Holandię tulipany, które delikatnie zaznaczają swoją obecność w przydomowych ogródkach.

Parking rowerów przy dworcu. Znajdź swojego Rometa.

A wszystko to znajduje się na wodzie! Miasto poprzecinane jest systemem kanałów i ochrzczono je nawet mianem „Wenecji Północy”. Wciąż jesteśmy w tym samym miejscu, w którym można kupić jointa, a w dzielnicy Czerwonych Latarni prawdziwe damy puszczają ze swoich gustownych pokoików zalotne oczka wysyłając przy okazji bardzo urocze uśmiechy. Ktoś to sobie wyobraża w „Amsterdamie Południa”? To jest różnorodność! Holendrzy na prawdę mają własne pomysły na egzystencję.

Domki nad jeziorkiem – szałowe, co?

Wiele jest rzeczy do zobaczenia. Muzea, nie muzea, galerie, nie galerie, ale nie miałem nawet na to wszystko ochoty. Byłem tak zachwycony i uduchowiony chodząc po ulicach centrum, że nie trzeba mi było niczego więcej. Móc zaobserwować, że w ten sposób funkcjonuje miasto, które jest zaledwie 1200 km od domu pozwoliło mi poczuć się jak ryba w wodzie. Świat wciąż pokazuje mi coś nowego. Co za frajda, mówię Wam!

Legoland pełną gębą. Sporo jest z klasycznych zestawów, tych średniowieczno-zamkowych, ale wiele znajdą też dla siebie entuzjaści Lego Technics. Musicie zobaczyć Amsterdam. Zresztą, przejeźdźcie się nawet teraz:

 

Później przypadkowo byliśmy jeszcze chwilkę w Groningen. Miasto wielkości Rzeszowa, a centrum wypucowane jak z jakieś modelarskiej makiety. Świetne miasto na święta Bożego Narodzenia, skojarzyło mi się nawet z jakąś grudniową reklamą ze szczęśliwą rodzinką w roli głównej i sowicie pruszącym śniegiem. Chciałbym żeby w takim miejscu wymieniono ludność holenderską na Arabów. Nie mam żadnych destrukcyjnych myśli. Jestem po prostu piekielnie ciekawy na co przemieliliby tak bajkowe uliczki.

Trzeba było wracać. Powrót szedł trochę bardziej topornie niż drag nach westen. Wytrzymaliśmy jednak najgorsze i w poniedziałkowy poranek znów cieszyliśmy się macierzystym miastem. 2 dni w Amsterdamie, 1 dzień w Groningen, 2 dni w pociągu i 3 dni na bezdrożach. Wkrótce paragon, w końcu akcja majówkowa była, nie?

[fb-like]

PS. Nie widziałem jeszcze Kopenhagi, a też jest ponoć mocno w klimatach małych kolorowych prostopadłościanów.

Przeczytaj następny tekst

Dołącz do dyskusji! 7 komentarzy

  • Letha pisze:

    Ooo takAmsterdam ma swój urok. Ja uważam jeszcze za godne polecenia  przepłyniecie kanałami oraz targ kwiatowy 😉

  • Geociekawostki pisze:

    Podoba mi się fragment ,,Wsiadamy w pociąg do Poznania, który odległość ok. 600 km pożera w chyba rekordowe jak na europejskie warunki 12 godzin.”. PKP mogłoby się ubiegać o jakiś rekord Guinessa, na pewno mieliby spore szanse :).
    W Amsterdamie nigdy nie byłe, więc chętnie bym odwiedził!

  • Justine pisze:

    Ocho… to jak z Venlo do Amsterdamu pociągiem jechaliście, to zapewne przejeżdżaliście przez moje obecne miasto 🙂 Muszę przyznać, że bardzo miło czyta się o majówce, w kraju, w którym właśnie mieszkam. Szkoda tylko, że nie wybraliście się dwa dni wczesniej. Ominął was Koninginnedag, czyli największa impreza w roku! 

  • Zuzanna pisze:

    Hej chlopaki! 
    Amsterdam jak zreszta cala Holandia jest rzeczywiscie bardzo poukladany .Ludzie tutaj  tez rzadko robia cos bez planu a slowo struktura jest chyba ich ulubionym.Mieszkam od 5 ciu lat z rodzina  60 km od Amsterdamu -ale szczerze mowiac bylam w tym miescie kilka razy .Sami Holendrzy tez nie przepadaja za tym miastem (70 % mieszkancow to obcokrajowcy) Jesli ktos chce poznac prawdziwego ducha tego kraju to niech nie szuka w tym miescie .Jesli jeszcze kiedys chcielibyscie spedzic majowke w Holandii-a maj to czas najlepszy ,bo wiosną  tu najpiekniej  -to dajcie znac .Zawsze znajdzie sie kawalek podlogi a w promocji polski bigos .
    Pozdrawiam

  • no to mam wyczekana recenzje, bylem 2x i to jest takie miasto do kotrego chce sie wracac – no i jeszcze pogadamy o szczegolach przy jakims meczyku 🙂

  • Jedno z piękniejszych miast świata…..o ile nie najpiękniejsze :))

Miejsce na Twój komentarz

*