Ostatnie dwa miesiące prawie w całości spędziłem na podróżowaniu po przestrzeni znajdującej się między miejscowościami Wielkie Oczy (pow. lubaczowski), a Zabrostem Wielkim (pow. węgorzewski). Czyli upraszczając w Polsce wschodniej, tej gorzej rozpoznawalnej części naszego kraju, szczególnie jeżeli chodzi o miejsca wartościowe historycznie, przyrodniczo, o smutnym wizerunku zapadającej się dziury. Spędziłem tam bardzo wartościowy dla mnie czas i chciałbym wybiórczo podzielić się wrażeniami i historiami, które motywują mnie do zachęcania Was do podróży po wschodnich rejonach naszego kraju.
Wybiórczo, gdyż w wyniku awarii dysku straciłem połowę zebranych przeze mnie w tym czasie przeróżnych materiałów, głównie zdjęć, (w sumie nie ma tak źle,jest dobry pretekst żeby pojechać w te wszystkie miejsca jeszcze raz!) oraz dlatego, że przygotowuję drugi blog, który w całości będzie dotyczył Polski wschodniej i jej klimatów. Tam będę starał się podejść do tematu merytorycznie i pożytecznie. Dziś bardziej osobiście. Tak przy okazji: jeżeli ktoś jest grafikiem i chciałby pomóc to będę wdzięczny za kontakt.
Garstka wspomnień.
Spis treści
Tykocin
Jest takie ładne określenie. Miasteczko z klimatem. Spokojnie można tak scharakteryzować biało-czerwony Tykocin. Wybrukowane państewko zamieszkałe przez bielutkich obywateli solidarnie ubranych w czerwone czapy. Czapy, a nawet kapelusze. Tak mi się mieni w głowie wspaniała, nieskomplikowana, jednolita zabudowa Tykocina. Bardzo stylowa, na usta ciśnie się fraza „wyjęte żywcem z innej epoki” i takie stwierdzenie zdecydowanie nie będzie nadużyciem. Tak a propos tego „miasteczka z klimatem” to mi się przypomniały teraz liczne relacje znajomych z zagranicznych wyjazdów. Że andaluzyjska Ronda to takie idealne miasteczko z klimatem, że Bergamo ma wspaniałą, przytulną atmosferę. Albo norweski Alesund. Nie wątpię! Nikt mi jednak nigdy nie wspomniał, że zaledwie kilkadziesiąt km od Białegostoku trafię w tak dobre dla samopoczucia miejsce.
Każdy jeden dom oznaczony jako zabytek, zamek, w którym Zygmunt August trzymał swoje arrasy, świetnie zachowana synagoga, w której okiennicach gnieżdżą się jaskółki oraz cyklicznie odbywająca się Biesiada miodowa. Pomyślałem, że chętnie bym tu zamieszkał i poudawał Polaka żyjącego w czasach konnych bryczek. Kręciłem się po Tykocinie zaledwie kilka godzin, ale wystarczyło by poczuć charakterystyczne uczucie chęci powrotu i zaglądnięcia w każdy dostępny zakamarek.
Janów Podlaski
Akurat udało mi się przyjechać do Janowa Podlaskiego na czas odbywającej się tam aukcji koni „Pride of Poland”, na którą zjeżdżają się pasjonaci nie tylko z Polski. Janowską stadninę założono w 1817 i znana jest w świecie z hodowli arabów. Konie te faktycznie potrafią kosztować krocie. W tym roku najdrożej została sprzedana klacz Piacolla, urodzona w 2012. Nowy właściciel zapłacił za nią 305 tys. euro. Za drugą Normę i trzecią Cenozę wyłożono kolejno 250 tys. i 240 tys.
Góra Grabarka
Również szczęśliwie znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie dokładnie dzień później. Święta Góra Grabarka jest jednym z najważniejszych miejsc dla Prawosławnych mieszkających w Polsce. Staje się ich pielgrzymkowym centrum w dniach święta Przemienienia Pańskiego, które wypadło akurat na mój pobyt.
Pielgrzymi wydali mi się być pełni emocji. Skruchy, radości dotarcia do celu, pogody ducha wywołanej obcowaniem ze swoimi świętościami, pokory, wywołanej podniosłością trwających chwil. Góra Grabarka nie jest jedynie wzniesieniem z cerkwią czy też klasztorem wyglądającym dla laika jak każda inna tego rodzaju świątynia. Pielgrzymi bowiem przez lata wetknęli w nią setki, tysiące krzyży. W intencji za zdrowie bliskich, za pomyślność a nawet za miłosierdzie dla złoczyńców. Krzyże są małe, maluteńkie, jak te, które ustawia się na grobach dzieci, mnóstwo jest wielkości średniego wzrostu człowieka, a nad wszystkimi swoje ramiona rozpościerają prawdziwe kolosy, niesione tu czasami przez dziesiątki, setki kilometrów. Krzyże gładkie, krzyże chropowate. Krzyże kolorowe, krzyże już spróchniałe. Krzyże obwieszone medalikami, różańcami, tabliczkami wstążkami i jeszcze mniejszymi krzyżykami, krzyże uginające się pod ciężarem poświęconych im intencji. Pielgrzymi na kolanach obchodzą świątynię od zewnątrz osłonięci są tą świętą palisadą, grubą na kilkadziesiąt metrów.
U podnóży wzgórza moc straganów. Dewocjonalia przede wszystkim, płyty z chóralną muzyką, cukierki. Najdłuższe kolejki stoją do stoisk z pieczywem. Stanąłem w jednej z nich. Jak mnie najdzie ochota to potrafię się stać amatorem wypieków. Odkąd dowiedziałem się z jednej książki, że pieczywo w sieciowych europejskich hipermarketach zawiera dodatki pozyskiwane z hinduskich włosów tym bardziej cenię sobie chwile gdy mam okazję spróbowania pieczywa domowego. Tak trafiłem na widocznego tu na zdjęciu fafernucha. Wypada od razu odpowiedzieć czym jest fafernuch. Fafernuch to wypiek na bazie ciasta chlebowego z dodatkiem syropu ziemniaczanego, miodu, marchewki i pieprzu. Czy smaczne? Fafernuchy górą.
Narwiański Park Narodowy
Nie lubię wcześnie wstawać. Może nawet nie tyle nie lubię co nie umiem i nie mam potrzeby. Nie muszę zrywać się na 8:00 do pracy, ani na uczelnię więc nie zadaje sobie zbytniego trudu wychodzenia z łóżka zanim nadejdzie odpowiedni moment. Jak trzeba to oczywiście potrafię! Czasem mam jeszcze tak, że ani nie trzeba, ani nie nadszedł odpowiedni moment, a jednak warto. Wiedziałem, że będzie warto o 5-6 następnego dnia rano gdy szedłem spać na wieży widokowej przy siedzibie Narwiańskiego Parku Narodowego.
Pierwszym widokiem jaki zobaczyłem po wyjściu z namiotu było zamglone po horyzont bagno, delikatnie, delikatnie pozłocone przez wstające, leniwie jak to ja mam w zwyczaju, słońce. Dawno nie byłem tak wcześnie na nogach dla własnej przyjemności. Spacerowałem po drewnianym pomoście prowadzącym wgłąb bagna. Stukanie butami o deski wywoływało fajny, pusty dźwięk. Nie dowierzałem widokom oroszonych, rozciągniętych pomiędzy krzewami kaliny pajęczyn. Mgła, czerwone owoce, stuk, stuk butami o deski. Z zarośli drą się, ryczą jakieś ptaki. Rzeka płynie, dzień wstaje, ja się też powoli budzę. Majstersztyk.
Wysoczyzna Drohicka
Jednego dnia oglądałem mapę, sprawdzałem chyba jak gdzieś dojechać. Wszystko szło dobrze dopóki nie przeczytałem:
-Stare Moczydły
-Twarogi Ruskie
-Grzyby Orzepy
-Baciki Bliższe
-Koski Wypychy
W Polsce, jak nigdzie indziej chyba na świecie, mamy mnóstwo wsi, miasteczek, a nawet miast, o nazwach, które nas zwyczajnie bawią, kojarzą się z czymś przaśnym czy groteskowym. Cały ten region, w obrębie którego znajdowały się te miejscowości o poruszających mnie nazwach, ochrzczono Wysoczyzną Drohicką. Nie spodziewałem się po tych miejscach wiele, ale skoro już byłem w najbliższej okolicy to postanowiłem sprawdzić czy tak wymyślne nazwy są wpisane w mapę tylko dla zabawy czy rzeczywiście istnieją.
Zrobiłem po nich niedługą trasę rowerem. Faktycznie istnieją. Krajobrazy były typowo wiejskie. Pola, stodoły, kapliczki. Zapamiętałem też jednego, olbrzymiego konia. To by było na tyle. Ale widziałem! Już wiem jak tam jest! Widziałem centrum w Twarogach Ruskich, przejechałem przez Miodusy Inochy. Kolejny skrawek świata za mną!
Topiło
Marzenia o posiadaniu bezludnej wyspy na własność nie są mi obce. Znakomicie byłoby mieć własny kawałek ziemi odgrodzony od wszystkiego wodą. Zamieszkać na niej i spróbować zostać samowystarczalnym lub korzystać z niej jako azylu od miasta, od biegu.
To się raczej nie stanie i właściwie wcale mi to nie wadzi gdy trafiam do takich miejsc, w których panuje bezwzględny spokój. Nie ma ruchu, nikt nie trąbi, ale jednocześnie nie jest to środek lasu, odludzie i dzicz. Do sklepu rzut beretem, na stację, z której można odjechać (niby coś przyjeżdża co jakiś czas) rzut beretem. Jest też jezioro, molo i ładna pogoda.
Tak właśnie wygląda wieś Topiło, położona na skraju Puszczy Białowieskiej. To teraz taka moja bezludna wyspa. Może to wrażenie kompletnie złudne, bo akurat nie widziałem nikogo oprócz poddenerwowanego właściciela sklepu, a zazwyczaj są tam hordy miejskich banitów, ale to nie ważne. Mam nowe hasło: Topiło – tam by się żyło!
Nurzec-Stacja
Pojechałem do miejscowości Nurzec-Stacja obejrzeć dworzec kolejowy z początku XX wieku. Pomyślałem, że skoro jeden człon nazwy miejscowości wiąże się z dworcem, a ten został zbudowany bodajże w 1906 roku, to będzie on w klimacie. A bardzo lubię pociągi i wszystko co z nimi związane.
Niestety wrażenia niezadowalające. A nawet mogę powiedzieć, że nigdy nie widziałem bardziej zdewastowanego zabytku w naszym kraju (dworzec jest chroniony prawnie). Szkoda, że brakło w Nurzcu-Stacji innego kawałka muru, szkoda też, że brakło wyobraźni rycerzom spray’u, bo teraz nie ma ani ładnego dworca, ani czegokolwiek co można by połączyć z sensownym graffiti.
Łapy
Jedno z moich najwspanialszych prywatnych odkryć tych wyjazdów. Miejscowość Łapy i domy kolejarzy z I poł. XXw. Te na zdjęciu powyżej to osiedle kolejarskie Wygwizdowo. Dziś stoją tu cztery domy. A więc już wiem, że „wygwizdów” wziął się od konduktorów, którzy dmuchali w swoje gwizdki oznajmiając odjazd pociągów. Musiały być te ich osiedla naprawdę poważnie oddalone od centrów miast skoro dziś mówimy o kimś, kto mieszka daleko, że mieszka na wygwizdowie.
Prawdziwy wygwizdów to jednak domostwa tworzące osiedle „Łapy-Osse”. Jest ich 27. Ustawione w dwóch rzędach, po obu stronach torów. Każdy taki sam. Normalnie skansen. Skansen kolejarzy! Szkoda, że nie można wejść i zobaczyć jak jest w środku. W każdym z nich mieszkają całe rodziny.
Z Łap pochodzi Józef Kosacki – wynalazca wykrywacza min.
Maćkowicze
Gdzieś przeczytałem, że nieopodal wsi Maćkowcze nad Bugiem, nomen omen moją ulubioną w Polsce rzeką, przerzucone są dwa olbrzymie kolejowe mosty. Pewnie taki most nie będzie atrakcją dla wielu. Zardzewiały, pomazany. Kupa złomu. Aż dziw, że jeszcze tego nie rozebrali.
Pewnie będą jednak i tacy, których zafascynuje niepraktykowana już technika budowania mostów. Potężne stalowe skrzydła. Całe frakcje kratek, belek, podpierających się wzajemnie krzyżówek. I symetria. Te mosty to przecież bliźniaki. No, pewnie trochę się różnią, ale te różnice są w stanie dostrzec tylko Ci, którzy je dobrze znają.
Mosty te są też znakomitym punktem widokowym. Świetnym i bezpiecznym przyczółkiem do patrzenia na dziki Bug. Świetnym miejscem na piwo nawet! Można też po prostu przejść po nim na drugi brzeg…
Będę miał też ciekawe wspomnienie związane z tworzeniem tego tekstu, bo akurat przed momentem Polska została mistrzem świata w siatkówce!
[fb-like]
Następnym razem zapraszamy do Zamościa i na Roztocze
Polecam Osowiec – tamtejsza twierdze! wiosenne rozlewisko rzeki Biebrzy, Wigry… 🙂
Stworzyłeś tego drugiego bloga? Tylko o Polsce?
Hej Marzena, tak. Istniał przez ponad rok. Niestety ze względu na chroniczny brak czasu musiałem go zarzucić. Mam nadzieję, że jednak kiedyś uda się do niego wrócić na pełny etat. „Pozostałości” możesz przejrzeć tutaj: https://www.facebook.com/projekt.polska.be/ Pozdrowienia!
Piękne miejsca, niekoniecznie wszystkie znane, koniecznie warte zobaczenia:) Dzięki za ten pamiętnik pełen pięknych zdjęć:)
Ja mieszkałam w Łapach – osse w domu kolejowym 🙂 w roku 1993-2001 wspaniałe wspomnienia. Mieliśmy trzy pokoje ,kuchnie z piecem kaflowym łazienkę ze spiżarnia naprawdę dużo miejsca mieszkaliśmy na gorze 🙂 do tego ogródek,garaż i chlewek 🙂 potem przeprowadziliśmy się ulice dalej do domu 🙂
Hej, wybieram się właśnie na Podlasie w dniach 23-27 kwietnia z Warszawy wyjezdzam, czy ktoś ma ochotę na alternatywną włóczęgę po cichych spokojnych miejscach, tak wołających ” odkryj mnie” ?
Zadupia, najlepsza rzecz na świecie <3
Sama mam moc wspomnien z Polski Wschodniej – bylismy tam na jednym z naszych wyjazdow na studiach. Oj dzialo sie, dzialo! Kilka ze wspomnianych przez Ciebie miejsc mialam okazje zobaczyc, inne z przyjemnoscia ogladam na zdjeciach 🙂 A jezeli chodzi o fikusne nazw miejscowosci to mysle, ze nie tylko w Polsce takie mamy, tylko zapewne aby je zrozumiec w innych krajach trzebaby bardzo dobrze znac lokalny jezyk 🙂
W sumie na Maćkowicze chyba nikt nie mówi Maćkowicze, ale Fronołów 🙂 (tak się przystanek kolejowy nazywa, od nazwiska inżyniera co mosty wybudował) Wspaniałe, cudowne miejsce! Często tam bywam, bo znajomi mają domek i kocham Fro całym sercem, a i okolice ciekawe 🙂 a zachód słońca z mostu (tego gdzie pociągi w stronę Siedlec jadą) najlepszy!
Świetny pomysł i czekam na więcej „Polski Be”!
Narazie wschodnia strona Polski jest dla mnie czystą tajemnicą 😉 Nie zapuszczałam się nigdy w tamte tereny, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni! I duża w tym Twoja zasługa! 🙂
Też mam taką nadzieję i tym bardziej mi miło, że mogę mieć w tym swój udział 🙂
Jestem grafikiem, więc skontaktuj się zemną. Pozdrawiam, Marcin.
Tekst ciekawy, niedługo jadę w te rejony pozwiedzać w trakcie mam nadzieję złotej polskiej jesieni. Ale mam pytanie do Was. Myśleliście coś o tegorocznym Sylwestrze ?
Tak, o Sylwestrze myślałem. Mam już koncepcję. Będzie info odpowiednio wcześniej.
nie zapomnijcie o ZAMOŚCIU:)
Zamość oczywiście tak, też będzie 🙂
Nie znałam żadnej miejscowości (z wyjątkiem Tykocina) ze wschodu Polski dopóki nie przeczytałam tego posta. Dzięki za info i zdjęcia! A mosty kolejowe piękne!