Ciąg dalszy opowieści z listopadowej wyprawy po północnej Italii. Rzut oka na część pierwszą, zapinamy pasy, ściągamy swetry bo będzie baardzo ciepło i jedziemy na 44ty stopień długości geograficznej północnej i 9ty stopień szerokości geograficznej wschodniej, do miejscowości Monterosso, skąd rozpoczynamy wędrówkę wzdłuż najpiękniejszej części riwiery liguryjskiej – Cinque Terre…
Zaczynamy tam, gdzie skończyliśmy ostatnio, czyli w naszym namiocie rozbitym przy ścianie skalnej u wybrzeży miasteczka Monterosso (kliknij żeby powiększyć).
Zgodnie z zasadą „nie spinać się niczem”, bez bólu wstaliśmy około 7:00 rano. Nasz rozkład dnia diametralnie różnił się od tego „domowego”. Była połowa listopada, więc słońce chowało się za horyzontem po 17:00, a o 18:00 było już zupełnie ciemno. Dlatego zazwyczaj jeszcze przed 20:00 nasz Dazzler był już rozłożony i po wieczornej kontemplacji połączonej z kolacją około 21:00 kładliśmy się spać, by wstać jeszcze przed wschodem słońca.
Tego dnia czekała nas wędrówka wzdłuż wybrzeża Cinque Terre, jednego z najbardziej malowniczych miejsc w całych Włoszech. Po śniadaniu, złożonym oczywiście z mozzarelli i pesto genovese, ruszyliśmy ścieżką w stronę miasteczka Vernazza podziwiając fantastyczne klify i wille wcinające się w strome zbocza.
Wyjazd po sezonie ma swoje zalety. Pierwszą osobę na trasie spotkaliśmy dopiero przed miasteczkiem Vernazza. Była nią Kanadyjka, która samotnie podróżowała po największych atrakcjach Europy. Nie rozmawialiśmy długo bo widok poniżej przyciągał jak magnes i po zrobieniu odpowiedniej liczby zdjęć Vernazzy o poranku chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się na dole.
Piękne krajobrazy tonowały nam ślady powodzi z 2011 roku, która spowodowało ogromne straty. Część domów do tej pory nie została wyremontowana.
Mieszkanie w tak nieprawdopodobnym miejscu ma swoją cenę. Na szczęście główna część miasteczka nie została zniszczona.
Po krótkim pobycie w „centrum” ruszyliśmy dalej najładniejszą górsko – morską ścieżką jaką dotychczas miałem okazję wędrować. Co rusz zbliżaliśmy się do wybrzeża, żeby chwilę potem wspinać się na kolejne wzniesienie i z powrotem.
Po drodze mijaliśmy prywatne posesje zastanawiając się jakie koleje losu sprawiły, że taki Francesco czy Antonio może tutaj teraz mieszkać. Kim byli ich przodkowie? Czy musieli walczyć o tę ziemię? Ile z dawnych właścicieli zdecydowało się sprzedać swój kawałek raju w zamian za niebotyczne kwoty?
Większość zboczy hojnie oświetlanych promieniami słońca porastają winorośle i gaje oliwne. Te drugie zorganizowane są w taki sposób, że nie trzeba ich zrywać bezpośrednio w drzewa. Pod nimi są bowiem rozwieszone specjalne siatki, na które spadają owoce.
Wersja „kokon”.
I jeszcze bardziej leniwa „po całości”
W tej wersji oliwki dosłownie spadają nam z nieba po czym zjeżdżają do ustalonego punkty po nachylonych w pożądanym kierunku siatkach. W ten sposób zbiera się owoce przeznaczone zazwyczaj na wyrób oliwy. Aby otrzymać 1 kg „życiodajnego” płynu trzeba zebrać od 4 do 7 kg oliwek.
Transport urobku (zarówno oliwek jak i winogron) mieszkańcy też ułatwili sobie w sprytny sposób. Na całej długości wybrzeża mija się kolejkę, którą w specjalnych wagonikach przewozi owoce do przetwórni i magazynów.
Szyny ustawione są bardzo stromo. Kiedy kolejny raz przechodziliśmy przez nie okrakiem zastanawialiśmy się co by było, gdyby akurat teraz przejeżdżał tędy wagonik. Niestety nie mieliśmy okazji tego zobaczyć…
Kolejną miejscowością na naszej trasie była Corniglia (XIII wiek).
Obiadek na tarasie. W menu obok mozzarelli i pesto genoveze także mandarynki i kaki. Temperatura około 20 stopni.
Szlak wzdłuż wybrzeża niejednokrotnie prowadzi przez prywatne posesje. Czasem trzeba przejść komuś przez bramkę, czasem tuż obok wejścia do domu, a czasem przez ogródek. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć co to znaczy mieszkać na Cinque Terre. Mieć dom w takim miejscu – marzenie. Ale by się grillowało! A w lecie na trawce pewnie leży basen i z zimnym koktajlem w ręku leżysz sobie jak król i podziwiasz widoki.
Zero chmur na niebie, lekki wiaterek od morza, zapierające dech w piersiach widoki. Nie chcieliśmy żeby ta trasa kiedykolwiek się skończyła. Na szczęście co zatoka to kolejne miasteczko. Oto majacząca w oddali Manarola
W Cinque Terre nawet cmentarze usytuowane są w miejscu, którego można pozazdrościć. Gdyby tak mieć tutaj swoich przodków, Zaduszki nie musiałyby być takie ponure. I zimne…
Ostatnim miastem na naszej trasie wzdłuż Cinque Terre było Riomaggiore. Tam uzupełniliśmy zapasy o marynowane ośmiornice i owoce kaki i zdecydowaliśmy się na nocną wędrówkę przez góry w kierunku miasta La Spezia. Mieliśmy do pokonania niespełna 20 kilometrów, ale planowaliśmy rozbić się po drodze w dogodnym do tego celu miejscu. Nie musieliśmy długo szukać. Po półtorej godzinie wędrówki dotarliśmy bowiem do Santuario di Nostra Signora di Montenero. Idealne miejsce do rozbicia namiotu, na zielonej trawce, osłonięci przed wiatrem z widokiem na wybrzeże. Noclegi w takich okolicznościach sprawiają, że chce się żyć. Kiedy budzisz się rano i wystawiasz głowę z namiotu zastanawiasz się czy to jest sen i zaraz budzik zacznie ryczeć, że czas do pracy czy jednak dzieje się to naprawdę. Kiedy okazuje się, że tak, myślisz sobie, że życie jednak jest cudowne.
Poranną rozgrzewkę rozpoczęliśmy od wspinaczki na górę Telegrafo, by po godzinie znaleźć się w miejscowości Biassa. W pewnym momencie nasza ścieżka przecinała się z asfaltową drogą do La Spezi. Akurat kiedy tamtędy przechodziliśmy przejeżdżał nią jeden jedyny samochód. Kuba z przyzwyczajenia wyciągnął kciuka i bingo! Pół godziny później z mapą w rękach i rozkładem pociągów przed oczami zastanawialiśmy się „gdzie teraz?”
Tak wyglądała noc i poranek dnia czwartego. A Pan Bóg widział, że to co z nimi robił, było dobre. Dlatego mimo, że jeszcze nie byli nawet w połowie wyprawy, w kolejnych dniach postanowił jeszcze bardziej podkręcić tempo…
Właśnie jadę do Włoch z zamiarem noclegu w namiocie tak jak wy, ale słyszałam, że jest to zabronione na terenie cinque terre, a kary są dosyć wysokie.. czy faktycznie „ganiają” za to?
Dzięki podróżom z namiotem, jak widać na zdjęciach, można mieć bardzo widokowe noclegi. Gratulujemy pomysłów 🙂
Od dziecka jestem zakochana we Włoszech, może dlatego, że to tam odbyłam swoją pierwszą dłuższą wyprawę z rodzicami…To tam patrzyłam oczami dziecka na te pięknę monumentalne mury tak wielkie i pamiętające tyle ciekawych historycznie czasów. Każdy powrót do Włoch jest dla mnie tak samo wielkim przezyciem, czuję tamten klimat. A Wasza relacja z podróży tylko mi o nich przypomina. Dziękuję za „zabranie mnie” w tak piękne rejony…
W czerwcu tego roku będę we Włoszech, przylatuję do Bolonii. Chcę podróżować samotnie z namiotem i śpiworem (bagaż podręczny w samolocie). Czym zastępujecie karimatę, która mimo, że jest lekka, to jednak gabarytowo spora? Od razu zapytam też jak kształtują się ceny w pociągach – mam na myśli trasy kilka stacji od miasta w celu noclegu. Będę wdzięczna, chętnie podzielę się też swoimi doświadczeniami jak wrócę :).
Ja używam alumaty – nie jest tak wygodna jak karimata, ale też dużo mniejsza. Ale kolega dał radę bez problemu przewieźć karimatę w podręcznym 🙂
plecak i namiot braliście jako bagaż podręczny czy nadawaliście bagaż rejestrowany? pozdrawiam.
Jako podręczny, rurki do jednego plecaka, tropik do drugiego.
Teraz zabiłeś mi ćwieka… Pozwolili Ci wnieść w podręcznym rurki do namiotu? Mi zawsze się czepiali, że namiot mam nadawać, bo rurkami przecież mogę zabić 😛 Jak to zrobiłeś?
Ps. Czekałam na pesto z tytułu i się nie doczekałam 😉 Przynajmniej widoki piękne! Też bym chętnie wstawała o 7.00 z takimi 😉
Zawsze wożę w podręcznym rurki, nigdy mnie nie zatrzymali. A pesto występuje w tekście w dwóch miejscach 😉
Masz rację – nie wiem, jak mogłam to wyciąć?
Może wyglądam niebezpiecznie, dlatego mi nie pozwalają ich wnosić 😉
A można sie dowiedzieć jakimi liniami lecieliście skąd dokąd?
Ryanairem z Krakowa. Praktycznie cały czas to połączenie jest w dobrej cenie.
Ej no znowu musze czekac?? Dawno juz chcialam tam pojechac, teraz zrobiliscie mi niezlego „smaka” 😉
Już niedługo 3cia, ostatnia część 😉