1906 r. Wilno. Podczas pobytu na Wystawie Sztuki Litewskiej Antanas Žmuidzinavičius otrzymuje w prezencie niewielką figurkę diabła. Diabeł ma wytrzeszczone niczym lori ślepia, rozwarte w narastającym przerażeniu usta i dwa krótkawe skrzydełka. To pierwsza statuetka, która trafia do szatańskiej kolekcji Žmuidzinavičiusa. Od tego momentu, wizerunki diabła będą towarzyszyć mu do końca życia.
Žmuidzinavičius, który był znanym litewskim malarzem, po otrzymaniu zaskakującego prezentu siłą nieznanej mocy został natchniony do kolekcjonowania sztuki prezentującej wizerunki czartów. Początkowo zamierzał złożyć kolekcję składającą się z trzynastu eksponatów. Jedna z następnych rzeźb, jaka trafiła w jego ręce, przedstawiała anioła depczącego diabła geście triumfu. Darczyńca, zaprzyjaźniony ksiądz, miał ogromne problemy z jej transportem. By ją dostarczyć postanowił nieco zmniejszyć jej gabaryt i odciął piłą anioła. W konsekwencji Žmuidzinavičius otrzymał w prezencie wizerunek poniżonego diabła, na którym stoją dwa kikuty, ucięte w kolanach. Autor rzeźby, nie uwzględniając księdza, który dokonał stolarskiej modyfikacji, pozostaje nieznany. Los od samego początku pozwalał sobie wobec Žmuidzinavičiusa na krzywozwierciadlane żarty.
Świeżo upieczonego kolekcjonera nieustannie obdarowywano wizerunkami diabła. Prezenty były niezwykle różnorodne i odwiedzając dzisiaj muzeum trudno posądzić ofiarodawców o brak pomysłowości. Od maciupeńkich szataników, po rzeźbione z dużych kawałów drewna belzebuby. Od niewinnych diabołków, po koszmarne, makabryczne demony. W zbiorach znajdą się też przedmioty użytku codziennego, jak choćby zastawa do kawy w rubaszne lucyfery, podarowana przez grupę łotewskich artystów. Ogromne wrażenie sprawia również laska zdobiona szatańskim pomiotem, na który składa się przede wszystkim plugawe robactwo. Każdy eksponat, nie wyłączając czarcich szmacianek czy pacynek, jest unikalny. Każdy z autorów niewątpliwie włożył w ich kreację jakiś niepokorny element swojej duszy.
Žmuidzinavičius zgromadził 260 wizerunków diabła. Muzeum Diabłów liczy obecnie ponad 3000 eksponatów. Dotarły do Kowna z najróżniejszych stron świata, w geście uznania dla życiowej pasji (a może trwogi?) artysty. Przypadkowo zapoczątkowana kolekcja rozrosła się do rangi lapidarnego studium nad znaczeniem diabła w kulturach świata. Co i gdzie miał (lub wciąż ma) diabeł wspólnego z wódką, jak i z kim porywał młode panny, dlaczego wyjmował spod ziemi ogromne głazy i rozrzucał je po polach? Poszczególne eksponaty nawiązują do ludowych opowiadań wielu kultur, ożywiając przedstawione w nich sceny. Opowieści, zaklęte w rozmaitych figurkach i rzeczach, są bardzo wymowne i zajmujące.
Jako całość Muzeum Diabłów jest niezrównanie barwnym przekrojem diabelskiej braci i postaw jej przypisywanych. Trzy piętra kamienicy obstawione szatanami najróżniejszych gatunków i pochodzeń wypełnione są słodko-grzeszną aurą skłaniającą do płatania ciężkiego kalibru figli. Opuszczając Muzeum Diabłów, na pewno w jakimś sensie wychodzi się z piekła. Lub przynajmniej piekiełka.
Komplet do picia miodu z oszukanym kieliszkiem
Wśród eksponatów znajdzie się kilka takich, które mają w sobie wybornie elektryzujący pierwiastek. Zalicza się do nich Benedict, wyrzeźbiony w jednym kawałku drewna. Zarazem oropiały i owrzodzony, koślawy na wszystkie możliwe sposoby, z raczej mało szarmanckim spojrzeniem. Bardziej demoniczny wizerunek diabła trudno sobie nawet wyobrazić. Na żywo wcale nie wygląda jak rzeźba. Byłbym skłonny uwierzyć, że tak ukształtowany, gruby konar odpadł od macierzy, lub nawet wyrósł bezpośrednio spod ziemi. Niesamowicie realistyczna sztuka.
Bardzo wymowna jest rzeźba przedstawiająca Hitlera i Stalina, jako dwóch szalonych diabłów, pędzących po trupim stosie. Jeden z niewielu eksponatów znajdujących się w zbiorach (a może jedyny?), który odnosi się do zdarzeń historycznych.
Jeszcze słowo o organizacji Muzeum Diabłów. Wszystkie stoiska są bardzo przyjaźnie oświetlone a kolory podestów i tła nie rozpraszają. Eksponaty są uporządkowane i opisane w trzech, albo nawet i czterech językach. Dzielą je odległości wystarczające, by przedmioty wzajemnie nie zagłuszały się w odbiorze. Dobrze oszacowano dystans dzielący je od zwiedzających, co w wielu przypadkach pomaga spacerować wzrokiem pomiędzy kolejnymi eksponatami. Jest przyjaźnie, rozsądnie i oszczędnie.
Muzeum ciągle żyje. Obecnie kolekcji towarzyszy wystawa obrazów angielskiego artysty przedstawiająca demony i torturowane dusze. Planując wizytę warto sprawdzić, czy i kiedy w Muzeum zaplanowano wystawę czasową.
Do Muzeum Diabłów podchodziłem ze sporą rezerwą, spodziewając się, że czeka mnie wizyta w placówce z cyklu „zapychacz czasu”, a’la park miniatur. Byłem przygotowany na oglądanie ociosanych pachruści, wygrzebanych z ogniska niedopałków, pseudoludowych skojarzeń z siłami piekieł. Tymczasem za dwa euro zawitałem w progi pełnowartościowej wystawy, powstałej dzięki wybitnie intrygującej działalności kolekcjonerskiej. A Žmuidzinavičius okazał się być chyba jedną z niewielu znanych osób, która zaprzyjaźniła się z mocami piekielnymi i wyszło jej to na dobre.
[fb-like]