Skip to main content
search
0

Nostalgiczna pielgrzymka. Tego chciałem uniknąć wjeżdżając na Litwę. „Podjadę, bo jest zaraz obok”. Nie myślałem w ten sposób kierując się dalej, ku łotewskiej granicy. Poszukać wdzięcznych scenerii w kilku miastach krajów nadbałtyckich. Za tym pognałem na północ.  
[starbox id=”Bartek”]

Nie miałem zbyt wiele czasu. Równie dobrze mogłem odwiedzić tylko Litwę, bądź tylko Łotwę, ale zdecydowałem się zajrzeć i tu i tu. By poszukać odpowiedzi na pytanie czy te dwa państwa, objeżdżane najczęściej wraz z Estonią w pakiecie, różnią się od siebie znacznie w krajobrazie i fasonie. Czy pojechać do Litwy lub Łotwy to rzecz jednakowa, co by się mogło z pozoru wydawać, czy to wrażenia zupełnie inne. A jeśli inne, to w jakim stopniu. I który z nich, tak na pierwszy rzut oka, wolę.

Oczekiwania

LITWA. Po głownie chodziło mi przede wszystkim Wilno. Ostra Brama, Józef Piłsudski, cmentarz na Rossie. Generalnie ślady Polski i Polaków. Mam wrażenie, że taki klimat oscyluje wokół wyjazdów Polaków do Wilna. Pielgrzymki do świętego obrazu Matki Boskiej, mini sesje fotograficzne pod pomnikiem Mickiewicza, kościół pierwszy, kościół drugi, trzy westchnienia nad smutnym faktem, że miasto nie leży już w Polsce, panorama ze wzgórza Trzech Krzyży.

Mam w sobie sporo sentymentu do związanych z Polską miejsc znajdujących się za granicą, ale tym razem nie chciałem się na tym koncentrować. Odnoszę wrażenie, że jest kilka miast, do których Polacy jeżdżą z przesadną nostalgią, co przeszkadza w dostrzeganiu innych wspaniałości, rozsianych dookoła. Czym miasto żyje, jak jest skonstruowane, czym bucha i zieje poza ścisłym centrum, jaka jest jego estetyka – to mnie w Wilnie intrygowało. Ślady Polski i Polaków też, ale jednak na drugim planie.

Reszta? Kowno. Tu zaplanowałem przyjechać przed Wilnem, na rozgrzewkę. By przed wizytą w stolicy zobaczyć jak wygląda Litwa ciut mniejszego formatu. Kłajpeda? Bez pomysłu, ale nie wykluczona. Inne miejsca? Coś przy drodze zaintryguje, to zjadę. Spontanicznie.

ŁOTWA. Miasta portowe szczycą się przeważnie ponadprzeciętnym splendorem. Szczególnie te, w których handel morski zakotwiczył już dawno, dawno temu. Więc na pewno chciałem do Rygi. Po oględzinach mapy nic innego nie przyciągnęło mojej uwagi. Nie chciałem szafować czasem, którego i tak nie miałem za wiele. Zostałem przy samej Rydze. Musiała wystarczyć.

Samochód wypożyczyłem dzięki uprzejmości serwisu Kayak i ruszyłem w trasę.

Rzeczywistość

KOWNO. Do Kowna dotarłem późnym wieczorem. Na główną nocną aortę zapowiadała się al. Laisves zaczynająca się od olbrzymiego kościoła św. Michała Archanioła, który wygląda jakby dopiero co został wykopany z ziemi. Podobnie zresztą wyglądały zamykające deptak rzędy jednopiętrowych kamienic. Tyle że musiały leżeć pod ziemią do góry nogami. Partery schludne, odmalowane, zagospodarowane butikami, usługami, bistro. Piętra obdarte, umorusane, opuszczone, straszące. Pół żywy, pół martwy deptak w centrum miasta.

Kowno centrum

Al. Laisves

Zaskoczył mnie zachodnioeuropejski sznyt barów. Wyglądało to dokładnie tak, jakby kilka lat temu z emigracji wróciła grupa ludzi ze świeżymi pomysłami, z postanowieniem odnowienia knajpianego centrum miasta. Każdy na kownieńskie przełożył to, co widział rzymskie, dublińskie, paryskie, berlińskie. Powstało kolorowy ośrodek nocnej zabawy. Bez pierogów, kiszek ziemniaczanych i kartaczy, z pizzą, burgerami i sushi. Ośrodek żywy, choć niewielki.

Muzeum Diabła. Za dnia poszedłem do Muzeum Diabła. Choć obawiałem się, że może to być tandetna ekspozycja robiąca za zapychacz czasu z cyklu park miniatur, to coś mnie podkusiło żeby zajrzeć. Artysta przez całe życie kolekcjonował wizerunki diabłów. Głównie wyrzeźbione w drewnie. Kiedyś dostał jednego i potem się już jakoś potoczyło. Kolekcja liczy 250 eksponatów. O muzeum będzie osobny artykuł. Na razie zaznaczę tylko, że miejsce jest rewelacyjne.

Diabeł muzeum

Figura diabła

Stare miasto jest przyjemne na spacer. Ulice I. Kanto, J. Gruodzio, Smalininky odgrywają rolę bufora między Niemnem, a głównym deptakiem. W drugą stronę, ul. L. Sapiegos, K. Donelaicio, Vasario 16-osios pozostające w podobnej stylistyce, dociągają do ruchliwej E. Ozeskienes. Nie jest to „labirynt uliczek, w których przyjemnie jest się zagubić”, ale jeśli gdzieś spacerować po Kownie z intencją natykania się na mikrosmaczki w postaci sztuki ulicznej, malowniczych okiennic, kolorowego prania rozwieszonego na sznurkach, zbutwiałych szyldów, to właśnie tędy.

Zaliakanis i Naujamiestis. Arcyciekawe architektonicznie są dzielnice Zaliakanis (Góra Zielona), oraz górna część Naujamiestis, ta, na którą wyjeżdża się kolejką linową. Żółte, zielone, brązowe, popielate chałupy i domy, z sielskimi zdobieniami snycerskimi, do jakich przyzwyczaiło w Polsce Podlasie, są co krok. Nie są to chaty węgłowe, stylem bardziej przypominają domy skandynawskich, rybackich osad. W podwarszawskich miejscowościach również można znaleźć podobne.

Między podwórkami, po których biegają kury i na których parkują ledwo zipiące samochody stoją nowoczesne rezydencje, nie powalające rozmachem, ale cieszące bryłą i pomysłowością. Jak z filmów sci-fi, w których każdy dom jest samowystarczalny. Z ery drewna przeskoczono od razu do realizacji futurystycznych wizji.

Zabytkowy dom w Kownie

Naujamiestis

W Kownie trwa transformacja. Stare zamienia się na nowe stanowczo, ale w bardzo dobrym stylu.

WILNO. Na starym mieście ciężko było mi ustrzelić sedno swoich oczekiwań. Wszędzie było coś nie tak. A to przestrzenie pomiędzy kolejnymi zabudowaniami były zbyt mało poukładane, a to zakamarki nie wystarczająco pociągające, a to kościoły w swoich wnętrzach zbyt surowe. Jak już się zaczynało robić gryfnie, to radość bardzo szybko ulatywała. Bo następna uliczka już nie taka, bo zaraz pomazane sprejami, bo ktoś wyje silnikiem rozpędzając swój czoper do stówy na bruku. Ludzie kręcili się jakoś niezbyt zgrabnie, uwierał mnie niezdecydowany tłum. Może podobnie jak ja, nie wiedział do końca dokąd należałoby teraz pójść.

Ulica Literacka. Wrażenie zrobiła na mnie ulica Literacka i bardzo się cieszę, że przeszedłem nią z góry do dołu, a nie odwrotnie. Dla uhonorowania pisarzy związanych z Litwą w murach ulokowano przeznaczone im tablice, inskrypcje, ich drobne prace, okładki książek, epitafia. Przyjemnie się za nimi podąża i je odkrywa. Zostały rozrzucone na kilku ścianach, numeracja nie jest chronologiczna, brak jest symetrii w ich ułożeniu. Znajdzie się też kilka polskich nazwisk. Najładniejszą tablicę ma K.I. Gałczyński. Idąc od dołu spacer po ulicy Literackiej zaczyna się od pamiątek po pisarzach, idąc od góry, dostrzega się je dopiero po pewnym czasie, gdy wyłaniają się zza krzywizn mijanych budynków. Miło jest tu przysiąść w jednej z kawiarenek. Idealne miejsce do czytania i przestoju w dreptaniu po Wilnie.

Wilno ulica literacka

Pamiątki po pisarzach umieszczone w jednej ze ścian ulicy Literackiej

Zarzecze. W poszukiwaniu rozbrykania i ekscentryzmu skierowałem się do niby ukrytej za rzeką Wilenką dzielnicy artystycznej. Czyli do Zarzecza. Przestrzeni swobód, twórczego polotu, bajkowej wolności. Przynajmniej w teorii. Na jeden z ulic Zarzecza wywieszono na murze kilkanaście srebrnych tablic z konstytucją zawiązanej przez artystów republiki. Podstawowe prawa i „obowiązki” mieszkańców.

Nie przeczę, że Zarzecze toczy życie w takiej właśnie atmosferze, ale niedzielnemu przechodniowi trudno zamrzeć z wrażenia lub przynajmniej zakwilić z zachwytu pod wpływem twórczej ekspresji mieszkańców dzielnicy. Jezus z plecakiem turystycznym i huśtawka podwieszona pod mostem jako jedyne pociągnęły za sobą myśl o uznaniu dla działalności artystów. Chciałem się bardzo nadziać na jakieś wyświechtane prace, na kreatywne koncepcje w przestrzeni dzielnicy, jakieś symboliczne odniesienia w sztuce ulicy, ale nie zauważyłem tego. Bohema Zarzecza chyba dopiero się formuje. Albo może po prostu trafiłem na niewłaściwą porę.

Uzopis

Na Zarzeczu

Park Vingio. Dziki las z wytyczonymi szutrowymi drużkami, na którego obrzeżach można znaleźć budki z przekąskami i wypożyczalnie rowerów. Taka koncepcja parku jest jedną z moich ulubionych. Tak właśnie wygląda Park Vingio. Zalesiony obszar, gabarytem oddający powierzchnię Starego Miasta, przylegający do rzeki Wilii, poprzecinany alejkami. Żadnych czarów i upiększeń. Minimum infrastruktury i radość kontaktu z zielonością oraz jeżykami.

Park Vinigo

Park Vinigo

Zwierzyniec i Śnipiszki. Druga strona Wilii to przede wszystkim dzielnice Zwierzyniec i Śnipiszki. Jak ktoś lubi spacerować i oglądać drewnianą architekturę to nie znajdzie w Wilnie lepszego miejsca. Okwiecone lub zupełnie gołe, za cherlawymi płotkami lub dostępne na wyciągnięcie ręki, z psami, kotami lub inwentarzem. Domy, domki, domeczki. Chałupy, chałupki, chałupeczki. Czasem ktoś wygląda zza okna, zamaskowany bieluśką firanką, czasem domy wydają się całkowicie puste, mimo że wnętrza rozświetlają pojedyncze żarówki. Nie są te dzielnice wypełnione po brzegi starą zabudową, sporo jest także nowych budynków, ale ciężko je zapamiętać inaczej niż jako platformę reprezentującą drewniane litewskie budownictwo mieszkalne minionego wieku. A może i jeszcze starsze?

Wilno Snipiszki

Śnipiszki

Wilno jest skrojone na niepasującą do żadnych wyobrażeń miarę, ale nie dało się uciec od szukania wejścia pod jego skórę.

RYGA. Zacząłem od Starego Miasta ze względu na jego rozmiar i interesujący plan ulic. Mogło mi nie starczyć czasu na resztę, ale starówkę chciałem spenetrować należycie. Niesamowicie zaimponowała mi równowaga atrakcyjności całej jej przestrzeni. Najkrwawszy zamach na zbieranie wrażeń z ryskiej starówki to nieustanny ruch bez złapania wytchnienia na ich ochłodzenie. W pewnym momencie nie chciałem już zaglądać w kolejne uliczki obawiając się, że system się przegrzeje i eksploduje, a ja będę musiał wgrywać wszystkie dane zupełnie od początku. Stare Miasto Rygi jest jak system naczyń połączonych wytopionym w hucie o wieloletnich tradycjach.

Tak się zatraciłem w spacerowaniu i estetycznej przestrzeni, że nie przykułem należytej uwagi do najważniejszych zabytków. A jest kilka takich, które nie wymościły sobie ciepłego gniazdka w światowych rankingach, choć niewiele można by im zarzucić.

Dom Bractwa Czarnogłowych.

Dom Wag wraz z bliskim sąsiadem, Domem Bractwa Czarnogłowych

Dom Bractwa Czarnogłowych. Nieczęsto się zdarza, że w miejscu, w którym stoi ratusz, jakikolwiek inny budynek przyciąga większą uwagę. W Rydze tak właśnie jest. Dom Czarnogłowych i jego syjamski bliźniak, Dom Wag, są pierwszoplanowymi postaciami placu Ratuszowego. A może i nawet całej Rygi? Bractwo Czarnogłowych miało kluczowy wpływ na rozwój handlu morskiego, ale także i poziom rozrywki śmietanki towarzyskiej miasta. Klan nieżonatych przedsiębiorców i wodzirejów zapracował na wieczną chwałę i wiele osób przyjeżdżających do Rygi kojarzy ją przede wszystkim z budynkiem ich kwatery głównej.

Trzej Bracia. Chudy, gruby i porowaty. Jedyna taka szajka stąd, aż po ujście Wisły. Jak podana w rożku porcja lodów – pistacjowo-zabajono-śmietankowa. W swoich najstarszych kościach pamiętająca średniowiecze. Kamienice przy ulicy Maza Pils, oznaczone numerami 17,19 i 21 robią furorę. Dlatego, że są wybitnie estetyczne, ale też z powodu lokalizacji. Nie znajdują się w otwartej przestrzeni, nie czekają na spojrzenia wyłożone na srebrnej tacy. Pozostają schowane w jednym z korytarzy labiryntu Starego Miasta. Pojawiają się nagle, po wyjściu zza winkla. Jak niezasłużona niespodzianka, jak przypadkowe spotkanie z bardzo dobrym, dawno niewidzianym znajomym, w słoneczny dzień, zaraz przy ogródku z piwem. Można wejść do środka i wyjść z drugiej strony, by zobaczyć podwórze, a nawet posłuchać koncertu ulicznych grajków trąbiących na placyku, przy cofniętej, śmietankowej kamienicy.

Wychodząc poza Stare Miasto zdążyłem zahaczyć jeszcze o dwa miejsca.

Wieżowiec Akademii Nauk Łotwy. Mniejszy Pałac Kultury i Nauki. Nie stoi w ścisłym centrum. Raczej lekko na uboczu. Przygląda się starej części miasta, w towarzystwie kilku starych drewnianych domów. Dobry punkt widokowy. Podarowałem sobie panoramę. Coś mi się tam nie spodobało i szybko uciekłem.

Wieżowiec Nauki Łotwy.

Wieżowiec Akademii Nauk Łotwy

Centrāltirgus. Obok łotewskiej Lipawy, w czasie I wojny światowej, urządzono hangary na sterowce, które miały być wykorzystywane do operacji lotniczych. Były długie na ćwierć kilometra, wysokie jak wieżowce. Pięć takich hal, które mogłyby robić za piłkarskie stadiony, złożono, przetransportowano do Rygi i postawiono w okolicach dworca. Zamiast zespołu mechaników i żołnierzy, krzątających się wokół ogromnych balonów, dziś przez hale, w poszukiwaniu miodu, świeżych ryb, przypraw, chleba, nabiału, ubrań i rozmaitych durnostrojek, przechodzi dziennie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ogromne targowisko, urządzone w byłych hangarach lotniczych to najlepsze miejsce w Rydze na zakupy i degustacje. Wiele pyszności: od wędzonego łososia, przez lawasze koperkowo-ogórkowe, po czosnkowy żółty ser. Sporo podobieństw do produktów, które znajdziemy w Polsce, ale znajdą się też wariacje na temat chleba, nabiału, czy miodu, których ciężko nad Wisłą uświadczyć.

Ryby Ryga

Śmieszne ryby

Każde z tych miast ma swój osobliwy rytm. We wszystkich, oprócz historycznych centrów, istotne są również pozostałe dzielnice. Jestem sobie w stanie wyobrazić wyjazd do Wilna, w który spędzam tylko za północnym brzegiem Wilii, bądź pobyt w Rydze, kiedy nie zbliżam się nawet na kilometr do Domu Bractwa Czarnogłowych. Rejony turystycznie drugoplanowe są dość różnorodne. Oprócz wspominanych już konstrukcji drewnianych znajdzie się też sporo socrealizmu w wydaniu osiedlowym, trochę terenów industrialnych, lub już pofabrycznych, architektonicznych wykwitów i wypełniającej to wszystko zieleni. Wydaje się, że tym trzem dużym miastom naszej części Europy wciąż brakuje eksploratoro-adoratorów. Jeśli ktoś lubi wyciągać osobliwość z miejsc niezadeptanych, mających swój drugi, trzeci a nawet czwarty plan, podszeptuję – pakujcie grabki oraz foremki i obierajcie kierunek na północ.

A ja? Ja teraz muszę pojechać do Estonii.

Wyjazd zrealizowałem we współpracy z porównywarką ofert Kayak.

[fb-like] Więcej zdjęć z Litwy i Łotwy:

Miejsce na Twój komentarz

*