Skip to main content
search
0
Nie poznawanie kultur. Nie zawieranie zaskakujących znajomości. Nie wiatr we włosach. Nie zapierające dech w piersiach widoki. Nie przygody. Nabywanie nowych umiejętności również nie.

Ten tekst jest trzecim wpisem w ramach cyklu Lepsze podróże

[starbox id=”Bartek”]

Trzeba było sobie zadać takie pytanie. Jeśli się coś robi przez dłuższy okres, można to nawet nazwać swoją pasją, warto spróbować wyciągnąć przed nawias jedną rzecz, która jest spoiwem wszystkich elementów krążących w jej zbiorze. Co przede wszystkim napędza ludzi przeznaczających swój czas, swoje życie na wybraną aktywność? Zawsze czekam na odpowiedź sportowców, aktorów, pasjonatów różnych dziedzin, gdy padało pytanie: a dlaczego właśnie to? Co jest dla ciebie najważniejsze, w tym, co robisz? Brzmi banalnie, ale na wyboistych drogach karier znanych person, czy też zupełnie nieznanych, ale zapatrzonych w swoje zainteresowania osób, wszystko zaczyna a potem kończy się na jakimś elemencie, motywacji, która jest bardziej istotna, niż pozostałe. Idąc tym tropem postanowiłem ustalić co sprawia, że chcę wciąż tkwić w podróżowaniu.

Moje przekonania, co do sedna podróży, krążyły po różnych orbitach. Na początku sądziłem, że najważniejsze są przygody. Byleby się coś cały czas działo. Niech ktoś zabierze na stopa i okaże się recydywistą, który porwał samochód, aktorem popularnego serialu telewizyjnego, albo rolnikiem zajmującym się od dwudziestu lat uprawą ziemniaków, którego życiorys można spróbować wyczytać z rysów twarzy. Żeby nie dało się przewidzieć, gdzie wieczorem rozbijemy namiot i czy w ogóle uda się kolejnego dnia gdziekolwiek dotrzeć. Z czasem zauważyłem jednak pewne prawidłowości rządzące całą losowością podróżowania na własną rękę i nawet najbardziej nieprawdopodobne zbiegi okoliczności przestały mnie cieszyć, w takim stopniu, jak to było na początku. Przyzwyczaiłem się do nieprzewidywalności.

Następnie uznałem, że najistotniejsze jest odwiedzanie miejsc. Jako główny cel w mojej głowie widniało odwiedzenie wszystkich miejsc na ziemi. Ale to wszystkich. Ogromnych metropolii, dużych miast, średnich miast, miasteczek, mieścinek, wiosek, chutorów. Lasów, dolin, jezior, strumyków, lodowców. Jak świat długi i szeroki. Kolejność bez znaczenia. Nie musiałem długo czekać, żeby ta ambitna, marzycielska wizja zderzyła się z prozaicznym ludzkim ograniczeniem. Dotarło do mnie, że to niemożliwe. Czas na wyjazdy, biorąc pod uwagę długość życia, jest mocno ograniczony. Jakbym się na to nie silił, nie byłbym wstanie postawić nogi absolutnie wszędzie. Wybieranie destynacji traktuję dzisiaj jako sztukę polegającą na umiejętności dopasowania miejsca do własnych potrzeb i zainteresowań. Nie potrzebuje pojechać absolutnie wszędzie czy odwiedzić każdy kraj na świecie, by być szczęśliwy, spełniony dzięki podróżowaniu.

Miałem jeszcze epizod, kiedy najbardziej liczyło się samo bycie w drodze. Funkcjonowanie w innym trybie. Brak wygód, bycie zdanym tylko na siebie i towarzyszy. Przeistoczenie się w małą pchełkę pełzającą po wielkim, wielkim świecie, nie znaczącą nie więcej, nie mniej, niż wszystkie inne, pozostałe pchełki. Momentami coś z pogranicza włóczęgostwa i paranoi. Przestałem tak myśleć, kiedy zdałem sobie sprawę, że każdy wyjazd kiedyś się kończy i po nim zaczyna się coś, co nazywamy powrotem do rzeczywistości. Powrót do rzeczywistości – to określenie sugeruje, że podróżowanie jest czymś wybujałym, niemożliwym, nawet abstrakcyjnym. Bardzo mi się wtedy podobało. Wciąż jest dla mnie czymś, co sprawia, że podróże stają się bardziej magiczne. Samo bycie w drodze okazało się jednak niewystarczające. To jedynie fundament czegoś większego, a nie kwintesencja podróżowania.

Czuje się tym zaskoczony, ale jestem obecnie w stu procentach pewny, co jest dla mnie w podróżach najważniejsze. Co sprawia, że zawsze będę miał ochotę podróżować i będzie mnie to nieustannie nakręcało. Mam świadomość, że ten element nigdy nie wpłynie na mnie negatywnie. Wszelkie jego skutki uboczne mogą mieć jedynie pozytywny wydźwięk. Teoretycznie za kilka lat, a może zaledwie za kilka miesięcy, mogę zmienić punkt widzenia, moje podejście może ewoluować, albo nawet, za sprawą jednego wydarzenia, obrócić się o 180 stopni. Jestem jednak przekonany, że to się nie stanie i nie znajdę już niczego, co będzie czyniło moje podróże bardziej satysfakcjonującymi. [/symple_box]

podrozowanie

Tą rzeczą jest poczucie dziecięcej ciekawości, które budzi się, gdy gdzieś wyjeżdżam. Coś, co w automatyczny sposób nakręca nas, odkąd tylko zaczynamy jako maluchy orientować się, co się dzieje dookoła, do zadawania pytań, poznawania, drążenia i uczenia się. Coś, co w nas zanika, im stajemy się starsi. Dziecięca ciekawość sporo różni się od zwykłej ciekawości. W dorosłym życiu bywamy czegoś ciekawi, ale z reguły zaspokojenie naszego zainteresowania łączy się z osiągnięciem jakiegoś celu. Spełnienia potrzeby, która się kalkuluje. Ciekawość dziecięca to natomiast, moimi oczyma, chęć dowiedzenia się czegoś, dla samej idei odkrywania. Naturalny, wręcz bezwarunkowy odruch prowadzący do poznawania. Na pewnym etapie życia konieczność. Z czasem słabnie, a później zupełnie zanika. Gromadząc przeróżne doświadczenia w swoim życiu niepostrzeżenie skupiamy się na nich. Pociąg do nowego, nieodkrytego blednie. A to fatalnie! Podróże pozwalają tego uniknąć. I to jest w nich dla mnie najważniejsze. Pojawianie się chęci dowiadywania się czegoś nowego. Zadawania pytań. Znajdywania na nie odpowiedzi. Tylko po to, żeby wiedzieć. Żeby poznawać. To daje mnóstwo niewymuszonej radości.

Jadąc do miejsca, w którym się jeszcze nie było, wszystko jest zazwyczaj zupełnie nieznane. Trzeba jakby nauczyć się świata od nowa. Nowe przedmioty, nowe jedzenie, nowi ludzie, inne gesty, inne spojrzenia, inaczej słońce się chowa za horyzontem, nawet wiatr inaczej wieje. Inaczej się człowiek poci, inaczej krew krąży w żyłach, inaczej smakuje woda. Ciągle padają pytania, które zadawało się jako dziecko: a jak to smakuje?, a jak to wygląda?, a co to jest ten przedmiot, który tam leży?, a kiedy przyjedzie autobus? Słysząc odpowiedzi wpada się w zachwyt albo w niepocieszenie. Czyż tak nie bywa? Dopóki potrafię się czuć w podróży jak dziecko, dopóty wiem, że jestem na dobrej drodze.

[fb-like]

 

Zdjęcie nagłówkowe: Wejście do domu w Chefchaouen. Maroko. Fot. Patryk
Zdjęcie w tekście: Podwodny świat wyspy Vis. Chorwacja. Fot. Andrzej Górnicki
[/symple_box]

Dołącz do dyskusji! 9 komentarzy

  • Trasalotu pisze:

    Piękny wpis, jak to mówią podróże, to jedyny wydatek który sprawia, że stajemy się bogatsi 🙂 Ja dopiero zaczynam swoje podróże, na koncie mam w tym roku 4 kraj 🙂

  • Paulina pisze:

    piękna seria <3
    u siebie dodałabym – w odpowiedzi na tytułowe pytanie – wspomnienia; pamiętam masę małych momentów, w których często nic absolutnie się nie działo, ale miały w sobie to COŚ; dodałabym również satysfakcję z dumą :-)) dobre jest poczucie, że zadało się sobie nieco trudu by dotrzeć gdzieś, zrobić lub zobaczyć coś :-))

  • Niebezpieczeństwem jest tylko, że jest uzależniające…

  • Marta Mikulska pisze:

    Dlatego też, mimo chęci powracania do miejsc, które już znam, zazwyczaj wybieram te nowe, które mogę dopiero odkryć 🙂

  • Kuba Osiński pisze:

    Dokładnie. Każda moja podróż mała czy ta większa to ciekawość, co jest za rogiem, jaki widok jest za wzniesieniem. Podróże to podtrzymanie ciekawości.

  • Teresa B pisze:

    masz rację z tą „dziecięcą ciekawością” to głównie o to chodzi…Ale nie masz racji, że to mija z wiekiem… mnie nie minęło, wręcz przeciwnie nasiliło się ..
    Życzę powodzenia

  • Aniaa pisze:

    Ja już za moment będę odkrywać nowe miejsce 😉 Islandia o której marzę od dawna. Kolejny świetny tekst Bartek 😉

  • Czytam Cię od dawna i jestem pod wrażeniem jak Twój styl pisania ewaluował. Coś niesamowitego, piszesz tak, że żałuję, że ten wpis nie jest wstępem do jakiejś książki.

  • Przem Trubalski pisze:

    True!

Miejsce na Twój komentarz

*