44 osoby to grupa w sam raz na wycieczkę z biurem podróży. Zdaje się, że mniej więcej tyle jest miejsc w autokarze, takie gromady, obwieszone sprzętem foto-wideo, oprowadzają przewodnicy po atrakcjach turystycznych. Ogłaszając pomysł na zorganizowanie Wykwintnego Sylwestra sądziłem, że przejedziemy się, tak jak w tamtym roku, w kilkanaście osób. Trochę się przeraziłem gdy okazało się, że tegoroczną ekipę z Przemyśla do granicy polsko-ukraińskiej w Medyce musiały zawieść 3 busy. Uzbierało się nas 44 osoby – na kompletnie niezorganizowany wyjazd, którego jedynym celem było przywitanie Nowego Roku gdzieś na Ukrainie.
Może jednak nie do końca się przeraziłem, była to raczej kombinacja ekscytacji i zakłopotania. Bo z jednej strony było genialnie – na rzucone hasło „Jedźmy gdzieś na Sylwestra na Ukrainę!”, któremu towarzyszył nie trzymający się kupy opis, zareagowało kilkadziesiąt osób, które w większości widziało się pierwszy raz na oczy. Ludzie z całej Polski, łączyło nas przede wszystkim to, że nikt nie wiedział co się będzie działo przez najbliższe dni. Z drugiej strony musiałem wziąć chociaż minimalną odpowiedzialność za to co się dzieje. Mimo że sam nie byłem sobie w stanie wyobrazić jaki będzie przebieg wyjazdu. Zorganizowanie wspólnego przejazdu dla tylu osób na Ukrainie, bez wcześniejszych rezerwacji, to w większej mierze łut szczęścia. Dlatego po głowie zaczęły mi się plątać różne ewentualności, które trochę tłumiły tę początkową fascynacje. Przez moment wszedłem niechcący, niepostrzeżenie, w skórę przewodnika co zachwiało moją gospodarką wodno-elektrolitową, wystarczyło jednak przypomnieć sobie, że to przecież najlepszy wyjazd sylwestrowy w historii i odzyskałem początkową krzepę i energię.
Przed lwowskim dworcem. Fot. Styro
Po przekroczeniu granicy, sprawnym i szczęśliwym, trzeba było dojechać pozosałe 80 km do Lwowa skąd zamierzaliśmy nie tyle odjechać w konkretnym kierunku (choć kilka porgnoz było), lecz znaleźć nocny pociąg, którym zabralibyśmy się wszyscy. Szczytem marzeń było kupno biletów na jeden wagon, do czego bezapelacyjnie potrzebowaliśmy jakiegoś błogosławieństwa, gdyż miejsc w wagonie jest 56, a nam miejscówek potrzeba 38.
Fot. Styro
Miał miejsca pociąg do Kijowa. 21:23. Pierwszy jaki sprawdziliśmy. W przedwyjazdowych dyskusjach pojawiał się motyw odwiedzenia Majdanu Niezależności i spędzenia tam Sylwestra. Świętowanie Nowego Roku w epicentrum wydarzeń politycznych zza wschodniej granicy komponowało się idealnie z motywem ‘wykwintności’ wyjazdu. Zapytaliśmy się nawzajem czy może być Kijów. W odpowiedzi po hali dworca lwowskiego rozniosło się echem dźwięczne „Uraaaa!” i przeszliśmy płynnie do najbardziej wycieńczającego (oprócz samej jazdy) etapu dnia. Kupna biletów.
Etap 1. Dobić się do kasy, wypytać czy da się kupić bilety dla tylu osób w jednym wagionie.
Etap 2. Pozbierać pieniądze od wszystkich uczestników i zapamiętać ile komu wydać (a 75% osób rano widziałem 1 raz w życiu).
Etap 3. Pozbierać od wszystkich paszporty i żadnego nie zgubić.
Etap 4. Ponownie stanąć w kolejce.
Etap 5. Kupić bilety. A to proces bardziej złożony. W jednej kasie, na jeden pociąg, można kupić max. 8 biletów, więc aby zaopatrzyć całą grupę trzeba było oblegać 5 kas.
Etap 6. Rozdać bilety, paszporty, wydać resztę.
Przyśpieszony kurs na przewodnika można by powiedzieć. Na szczęście w tym karkołomnym przedsięwzięciu wzięli udział Monika, Daniel i Czarek dzięki temu zadanie to nie wyssało ze mnie duszy oraz całej, pozytywnej gorączki przedwyjazdowej, których tak bardzo potrzebowałem na nadchodzącą podróż 🙂
Oczekiwanie na bilety. Fot. Marcin Piskorski
Los postanowił wynagrodzić nas za niestandardowy pomysł i zaradność. Wszystkie 38 biletów dostaliśmy na jeden wagon. Cała grupa miała więc przejechać noc z 29-go na 30-go, w pięknym plackartnym ze Lwowa do Kijowa.
Domknęliśmy formalności, przed odjazdem mogliśmy rozdysponować w dowolny sposób ok. 5 godzin na robienie różnych rzeczy we Lwowie (prawie jak ‘czas wolny’ na wycieczkach zorganizowanych 😉 ). Grupa rozpierzchła się na cztery strony. Elementom, z którymi ja się odłączyłem udało się pojeździć trochę na łyżwach zaraz przy lwowskim ratuszu gdzie trwał też kolorowy i swojski jarmark świąteczny.
Jakiś czas przed odjazdem skontaktowałem się z Piotrkiem, który ze znajomymi przyjechał do Lwowa dzień wcześniej. Wyszło na to, że kupili bilety na ten sam pociąg (przypadek?) i… w tym samym wagonie. Była ich szóstka. Nie mniej, nie więcej, 44 osoby podróżowały wspólnie W JEDNYM WAGONIE, który jechał zupełnie innym rytmem niż pozostały skład pociągu.
Wybiła godzina 21:23. Z peronu nr 3 odjechał pociąg do Kijowa, a w jego składzie wagon 16-ty, wagon najbardziej wybujały, wiązący najmniej spodziewanych pasażerów całej relacji.
Trzeba znać specyfikę ukraińskiej kolei żeby wiedzieć, że pomimo tak licznej grupy w jednym plackarnym, nie mogliśmy czuć się jakbyśmy to właśnie my rządzili i dzielili. To złudne uczucie. Najważniejszy był prowadnik czyli opiekun wagonu, odpowiedzialny za bezpieczny i komfortowy przejazd pasażerów, a także za kontrolę biletów i przestrzegania przez podróżnych regulaminu pociągu. Wszystko stanowiło jego terytorium, był niczym zarządca prowincji, wojewoda, wartownik. Każdy kto zna instytucję prowadnika, ten wie, że są oni jak starsi bracia doskonale znający potrzeby podróżnych ale potrafią być też surowi i bezkompromisowi jeśli któryś z punktów ich kolejowego kodeksu zostanie nad wyraz naruszony. My, w trakcie tego przejazdu, żyliśmy bardzo dobrze z naszym prowadnikiem, a to, w rzeczy samej, jest istotą udanej podróży pociągiem przez Ukrainę. Wysiadając z wagonu wystarczy takiemu popatrzeć w oczy i z miejsca się wie czy człowiek spisał się, czy nadaje się jeszcze na pasażera ukraińskich kolei.
Kijów rankiem. Fot. Martyna Piasecka
Był więc Kijów, na ten moment stolica nie tylko Ukrainy, ale również serce wydarzeń mających wstrząsnąć opinią publiczną, doprowadzić do radykalnych zmian, do rewolucji, do przewrotu, do ukarania winnych i ukojenia żądających sprawiedliwości. Zaledwie kilka stacji metra dzieliło nas od Majdanu Niezależności, areny protestów i starć z policją, ostoi niby nowoczesnej, ukraińskiej myśli politycznej, ulicznego obozowiska kojarzącego się z kozackimi buntami. Widziało się to w telewizji, wieści stąd przewijały się przez nagłówki portali internetowych. Każdy wiedział, że jest to miejsce, w którym wrze. Zapomniałem totalnie o wszystkich miejscach, historiach, które warto w Kijowie poznać, liczył się tylko ten Majdan, dowód na to, że ludzie nie zawsze zadawalają się wrzucaniem haseł na facebooka, ale i potrafią wyjść na ulicę gdy uważają, że jest tak, jak być nie powinno.
Zanim jednak przenieśliśmy się wgłąb barykad chowających pikietujących Ukraińców trzeba było ustalić co dalej. Byliśmy tu przecież razem w 44 osoby i bez względu na to czy się rozejdziemy/rozstaniemy trzeba coś ustalić. A nie było to łatwe, gdyż jak wiadomo, wyjazd miał być bez planu. Koncepcji więc, jak na wyjazd bez planu przystało, nie ma żadnej. Tak więc ustaliliśmy, że następna ‘zbiórka’, jak kogoś dalsza wspólna podróż interesuje, będzie za godzin 6. Do tego czasu na pewno przecież jakaś wizja się urodzi, a póki co przejdźmy się po Kijowie.
Wychodząc z budynku chowającego zejście do metra przy Kreszczatiku widać rozbity na środku szerokiej na cztery pasy ulicy wojskowy namiot. Taki sam widok mają klienci restauracji McDonald, która znajduje się piętro wyżej. Przed namiotem, a jak się zaraz okazuje przed namiotami, które zajmują długość ulicy stoły prowizoryczne straganiki, na których kupić można było szale w barwach Ukrainy i nacjonalistycznych partii. Obok, dla kolekcjonerów – magnesiki na lodówkę. Poszliśmy w stronę placu aż dotarliśmy do pierwszej barykady złożonej z opon, beczek, belek, aluminium ale przede wszystkim … ze śniegu. Zanim skręciliśmy w prawo i weszliśmy oficjalnie na teren Majdanu zwróciliśmy na siebie uwagę Dziadka Mroza i jego pomocniczki – Śnieżynki, która nie wiadomo, czy to w geście solidarności, czy po prostu zachęcając nas do zrobienia odpłatnej fotki, wyściskała nas.
Majdan. Fot. Dominika Grzesik
Temat Majdanu odkładamy w czasie. Do przyszłego tygodnia pojawi się fotorelacja, która poruszy temat protestujących obszerniej i bardziej merytorycznie.
Cały czas trwał 30 grudnia. Zebraliśmy się na dworcu o umówionym czasie. Nastąpiła schizma. Część osób zdecydowała się pojechać na Sylwestra do Odessy. Część osób doszła do wniosku, że zostaje w Kijowie dwie noce i Sylwestra spędzi na Majdanie. Ukształtowały się więc grupa odeska i grupa kijowska. Ja wraz z kilkoma osobami nie chcieliśmy ani jechać do Odessy, ani zostawać na Majdanie. Chcieliśmy spędzić Sylwestra w zupełnie nowym miejscu, nieznanym, w żaden sposób nie kojarzonym turystycznie, totalnie wymyślnym, przypadkowym i zagadkowym. Stanąłem więc przed piękną, elektroniczną tablicą odjazdów w głównym holu dworca i czytam. Najwięcej pociągów odjeżdżało do Użgorodu. Na miejscu bylibyśmy dopiero nazajutrz czyli to opcja bardzo komfortowa – jedziemy a zarazem oszczędzamy na noclegu. Zastanowiły mnie czasy przejazdu tych pociągów. Wahały się od 14 do 18 godzin. Skoro przejazdów do Użgorodu było najwięcej, to nie mogło to być jakoś bardzo daleko. Ale jeśli tyle trwał czas podróży to co tu było nie tak? Mapa w dłoń, szukanie wzrokiem. Jest! Użgorod – ukraińskie miasto przy granicy słowackiej, jedno z większych na Zakarpaciu. Trasa pociągu wiedzie na jednym z odcinków zaledwie 3 kilometry od granicy z Polską. Bomba, tego nam było trzeba! Wychodzi na to, że do Użgorodu trafimy jadąc przecież najpierw ze Lwowa do Kijowa. To tak jakby pojechać z Rzeszowa do Zakopanego przez Szczecin. Tak powstała grupa użgorodzka.
Część grupy odeskiej. Fot. Marcin Piskorski
Nieco bardziej szalona grupa kijowska 🙂
Pożegnaliśmy się z pozostałymi uczestnikami wykwintnego Sylwestra (niektórzy napisali swoje relacje, które do przeczytania wkrótce) i w grupie użgorodzkiej, liczącej 11 osób, rozpoczęliśmy oczekiwanie na pociąg od przystanku w jednym z przydworcowych skromnych barów. Te proste jadłodajnie serwują zazwyczaj ryby, barszcz oraz mocny alkohol, do których to wiktuałów zasiada się przy stołach pokrytych ceratą. Bardzo lubie klimat wszelkich lokali znajdujących się przy dworcach. Na Ukrainie mają one swój dodatkowy smaczek, nie dlatego, że można tam tanio zjeść i tanio wypić, ale dlatego, że w wielu rzeczach można tam dostrzec jakby nostalgiczny i destrukcyjny element wschodniej mentalności. W kilka osób, cały czas czekając na pociąg do Użgorodu, postanowiliśmy zrobić tour po okolicznych kafe-barach i sporządzić ranking najlepszych, najbardziej przekonujących i wciągających miejscówek przy kijowskim dworcu.
Spokojna grupa użgorodzka.
Udało nam się zwiedzić trzy. Najlepsze wspomnienia zachowam z baru „Wagon”. Jakaś taka ‘cekinowa’ stylistyka, na suficie lustra, kule dyskotekowe i obowiązkowe światełka. Gra muzyka. To mały bar, do którego jak mniemam, nieczęsto zaglądają turyści z plecakami. Są do tego na pewno lepsze miejsca. Niedaleko nas, przy stoliku siedzi trzech mężczyzn. Piją piwo. Pomyślałem, że to idealne miejsce na zagrywkę a’la James Bond. Poprosiliśmy kelnerkę aby podała wesołemu trio wódkę nie zaznaczając od kogo to prezent. Po chwili rozłożyła im na stole kieliszki. Na ich twarzach rysują się pierwsze oznaki dezorientacji ale i nadchodzącej niespodzianki. Gdy kelnerka położyła im bez słowa na stole karafkę wódki zaczęli się podejrzliwie, ale z umiarem, rozglądać po sali. Podnieśliśmy ręce w geście pozdrowenia w momencie kiedy przerzucili spojrzenia na nasz stolik. Było oczywiste, że zaraz się poznamy.
-Jestem Bartek.
-Siergiej!
-Siergiej!
-….Siergiej!
Trafiliśmy na trzech przyjaciół Siergiejów, którzy po pracy na budowie odpoczywali w barze Wagon, tam, gdzie akurat my czekaliśmy na pociąg do Użgorodu. Taki gest, w ich mniemaniu, zasługiwał na specjalną podziękę. Był to bar karaoke, nasi nowi koledzy postanowili umilić nam czas dedykując polskim gościom kilka piosenek, których z przyjemnością wysłuchali także pozostali goście baru. Na palcach gwizdały dwie 50-cio letnie Panie, które koniecznie, w rytm ruskiego disco, musieliśmy porwać do tańca. Czas do pociągu minął nam bardzo szybko. Przy kijowskim dworcu pytajcie o bar Wagon.
Do Użgorodu dojechaliśmy o 15 następnego dnia. Mało czasu na jakąkolwiek organizację, nie była nam ona jednak potrzebna, dobrze wiedzieliśmy, że wszystko ułoży się samo. Po tak długiej podróży trzeba było coś zjeść i być może, przy okazji, znaleźć miejsce, w którym spędzimy Sylwestra. Tak trafiliśmy z kolei do baru przy dworcu użgorodzkim. Stała tam na pierwszym piętrze prawdziwa maszyna grająca. Za jedną hrywnę można było zamówić piosenkę, a repertuar był na prawdę szeroki – od remizowych hitów z czasów Związku Radzieckiego po współczesne przeboje 50 Centa. Kilka dobrych godzin spędziliśmy na biesiadzie i wnikliwym wertowaniu playlisty. Zamierzaliśmy właśnie wyjść z baru, zostawić plecaki w przechowalni na dworcu i udać się w stronę centrum, gdzie ponoć miały odbywać się noworoczne koncerty.
Dworzec w Użgorodzie. Fot. Martyna Piasecka
Przed wejściem stał Wasyl, którego wcześniej poznaliśmy w sali z maszyną grającą. Zaproponował, że całą grupę, za niewielką kwotę, przenocuje w swoim (ponoć) dopiero co wyremontowanym mieszkaniu.
To jest rzecz na Ukrainie piękna. Ludzie nie boją się innych ludzi, nawet jeśli tych nieznajomych jest więcej i są z obcego kraju. Żona ucieszy się z dodatkowych pieniędzy, a przybysze przecież nic nie przeskrobią. Gospodarz o tym wie, jest przecież u siebie.
Trafiliśmy na 6-te piętro klasycznego bloku z wielkiej płyty. Można się na nie dostać windą, która ma za sobą więcej kursów niż kolejka na Kasprowy albo schodami niekoniecznie budzącymi zaufanie. Mieszkanie faktycznie nowe -tyle, że nie wyremontowane, a remontowane. Brakuje gniazdek oraz wody. Pełno pojemników po gruncie i farby. Nikogo to jednak nie obchodziło. Oczywiście zostaliśmy. Tak grupa użgorodzka znalazła sylwestrowy kwaterunek.
Ścielenie łoża na kwaterze. Fot. Martyna Piasecka
Wyszliśmy do centrum, koncertów nie znaleźliśmy żadnych. W tamtym roku trafiliśmy na Gypsy Kings, teraz podziwialiśmy pokaz sztucznych ogni z mostu nad rzeką Uż, w nie do końca rozpoznawalnej przez turystów miejscowości Użgorod. I w zasadzie o to chodziło. Zrobić coś, o czym nikt przed wyjazdem nie miał najmniejszego pojęcia, że się wydarzy. Sylwester w Użgorodzie. Kto by pomyślał? Czy ktoś jeszcze przyjechał specjalnie do Użgorodu na Sylwestra? Jeśli tak, to kto? Czy też przyjechali przez Kijów? A może ktoś z Użgorodu pojechał na przykład do Sanoka? Bardzo chciałbym to wiedzieć.
Miałem to uczucie jakbym w podróży był już ze dwa tygodnie, a byłem dopiero od 3 dni. Zawsze tak jest kiedy cały czas coś się dzieje, każdy moment podróży jest warty uwagi. Nawet kiedy leżałem na pociągowej kozetce i gapiłem się przez okno to pochłaniało mnie to totalnie.
Fot. Martyna Piasecka
Wyjazd był ewenementem. Nie udało się do końca podróżować całą grupą, która wystartowała ze Lwowa, ale może to i dobrze. Ciężko jednak pogodzić pomysły tylu osób w momencie kiedy wcale nie ma się ochoty nic narzucać z góry. W końcu miało być wykwintnie więc było wykwintnie – jedna ekipa witała Nowy Rok w trzech różnych miejscach. Trochę to może banalne, ale nie da się nie wspomnieć o tym, że genialnie było znów poznać ludzi (tyle osób!), którzy czy to też przejmują się bardzo podróżowaniem czy też czytają bloga. Czy też tych, którzy trafili na wyjazd zupełnie przypadkiem. Świetna zabawa, mam nadzieję, że każdy podczas tego wyjazdu znalazł coś, co mu dało radochę. Myślę, że to był jeden z lepszych Sylwestrów w historii świata.
A ja mam doskonałą motywację żeby zostać przewodnikiem.
Albo ostatecznie prowadnikiem.
[fb-like]
fascynujące, a najbardziej to, że prawdopodobnie musieliśmy się gdzieś minąć. Wraz z 2 koleżankami również spędzaliśmy tego Sylwestra w Ukrainie u naszych przyjaciół, z Lwowa do Kijowa wyjeżdżaliśmy 29 grudnia tyle że godzinę później, a 30 po południu włóczyliśmy się po Kijowie i obowiązkowo byliśmy na Majdanie – mogę tylko potwierdzić waszą relację, tak było, nawet zdjęcia mamy podobne, bo było tak mglisto. I ten przejazd plackartą, w sumie już nie pierwszy raz, jest – no właśnie, to trzeba samemu się przejechać i przespać na górnej półce, przy czym najpierw tam się wdrapać 😀 a jadąc do Użgorodu przejeżdżaliście przez Slavskie, gdzie byłem w tamtym roku.
A potem wracaliście do Polski też w 3 grupach czy jakoś się strzyknęliście i razem wróciliście ? A grupa, która pojechała do Odessy, gdzie w tej Odessie spędzila sylwestra ?
Bardzo się cieszę, że znów się udało przeżyć coś pięknego! Ja niestety, nie mogłam, ale za parę lat, jak się moje syny usamodzielnią…Wpiszcie mnie już na listę rezerwową 🙂
Świetnie to napisałeś,żałuję że nie jestem 20 lat młodsza.,
Jak widać takie niespodziewane sytuacje czasem pomagają odkryć w nas nowy potencjał. Ja jadąc pierwszy raz na stopa po Polsce byłam przekonana, że nie mam żadnej orientacji w terenie, a wyszło na to że byłam głównodowodzącym wyprawy. 🙂 Ciekawe doświadczenie.
Aż trudno uwierzyć, że takie dziwne zbiegi okoliczności wam się przytrafiały! Dlatego właśnie warto jechać w podróż, nawet jeśli przybierze ona taki niespodziewany obrót.
Pozdrawiam! 😉
Świetny opis. Szkoda, że to już nie moja grupa wiekowa 🙂
Oj, rozstrzał wiekowy był na prawdę spory, to żadna bariera. Zapraszamy następnym razem!
(y) zobaczymy. Nigdy nic nie wiadomo 🙂
Hej. A w jakiej rozpiętości wiekowej były osoby? Nie wiem czy się szykować w tym roku. Nie chcę zawyżać średniej 😉 Są już jakieś plany? Nie znalazłam info, ile Was wyniósł ten sylwester?
Między najmłodszym a najstarszym uczestnikiem było ze 20 lat.
Planów jeszcze nie ma, ale na pewno będą.
Sylwester mnie wyniósł coś ze 300 zł.
Jak sobie przypomnę mojego nudnego posiadówkowego sylwestra i pomyślę, że mogłam z Wami jechać… Nie ma planów? To może teraz w drugą stroną, może Łotwa i szampan nad lodowatym Bałtykiem? Albo Mołdawia i winko w małym malowniczym miasteczku ;)?