Zima zdecydowanie za długo panowała na naszej polskiej ziemi. Paczką znajomych postanowiliśmy przenieść się o 40 stopni długości geograficznej i 20 stopni Celsjusza w stronę równika, na Sycylię. Jak zwykle w naszym przypadku nie było łatwo, gładko i przyjemnie…
Pech, fart, głupota…
Nasz samolot z Warszawy do Trapani startował o 17:20. Nie wiem dlaczego wyszedłem z mieszkania w Krakowie dopiero o 11:55…
Poniżej zapis minutowy z mojej trasy: Ruczaj, Kraków – Lotnisko Chopina, Warszawa:
8:00 – kupuję przez Internet bilet na pociąg do Warszawy Centralnej o 12:31, przyjazd: 15:51
11:30 – przeszukuję sieć w poszukiwaniu ciekawych informacji o Sycylii, plecak leży i czeka, aż sam się spakuję
11:40 – zaczynam się pakować
11:55 – wybiegam z mieszkania z rozpiętą kurtką i naprędce spakowanym plecakiem
12:01 – wsiadam do tramwaju, który planowo ma być na Dworcu Głównym o 12:23
12:15 – zaczynam zastanawiać się co by było gdyby ten tramwaj sie zepsuł i wychodzi mi, że raczej nie zdążyłbym na pociąg, a tym samym na samolot, ale dlaczego miałby zepsuć się właśnie teraz? Spokojnie jadę dalej.
12:18 – po 3 minutowym postoju między Stadomiem a Starowiślną z głośników dobiega głos, że tramwaj na razie dalej nie pojedzie i można opuścić pojad na własną odpowiedzialność. Jestem 3 przystanki od dworca, a mój pociąg odjeżdża za 13 minut. Wyskakuję z tramwaju na tory, przskakuję przez siatkę i spintem biegnę w stronę dworca. Nie ma widoków na jakikolwiek inny tramwaj w tamtym kierunku, czekanie by mnie zabiło, postanawia biec.
12:24 – ledwo łapiąc oddech nadal biegnę, ale już prawie nie mogę. Pluję sobie w brodę, że nie nic tej wiosny nie biegałem i zaczynam godzić się z myślą, że mogę nie zdążyć.
12:26 – widzę w oddali Galerię Krakowską, zastanawiam się jak inaczej dojechać do Warszawy w 3 godziny, jeśli nie zdążę dobiec. Wychodzi mi, że nie da się i chociaż połykam już własny język i już praktycznie nie mogę, biegnę dalej z bujającym się z tyłu plecakiem i namiotem w rękach.
12:29 – wbiegam na perony. Dlaczego mój pociąg musi odjeżdżać akurat z 5go?! Obijając się o ludzi to z lewej to z prawej drę dalej.
12:30 – jestem na peronie 5tym. Zrzucam plecak, namiot, kurtkę, bluzę i paruję ciężko oddychając. Patrzę na zegarek i dziękuję swojemu Aniołowi Stróżowi, że wczoraj podpowiedział mi, żeby przestawić zegarek o półtorej minuty do przodu. Pociągu jeszcze nie ma, a wszyscy dookoła patrzą się na dziwaka w koszulce, który ledwo oddycha…
12:35 – siedzę zadowolony w pociągu, nie mogąc nadziwić się, jakiego pecha miałem z tym tramwajem, jak to możliwe, że tuż przed jego zepsuciem się wyobrażałem sobie co by było gdyby się tak stało i jakim cudem dobiegłem na czas na ten pociąg.
13:00 – nadal stoję w korytarzu przywracając ciało do normalnej temperatury.
15:50 – jestem na Dworcu Centralnym w Warszawie. Przekonany, że mam jeszcze dużo czasu (zamknięcie bramek o 17:20) decyduje się wsiąść w SKM na lotnisko o 16:27. W międzyczasie zdążam jeszcze kupić chleb z Złotych Tarasach i posilić się kebabem na Śródmieściu.
16:15 – oczekując na „barana na cienkim, z łagodnym” orientuję się, że wydawane są już numerki 14 i 15, a przecież ja mam 13…
16:17 – okazuje się, że moje zamówienie gdzieś im przepadło. Zaczynam się stresować, że nie zdążę.
16:21 – wcinając barana kupuję bilety w automacie i szybkim krokiem wracam na centralny
16:25 – jestem na miejscu, kończę kebaba i wsiadam do skmki.
16:45 – ekipa czekająca na lotnisku jest już po drugiej stronie kontroli bezpiczeństwa i dzwoni co chwila zniecierpliwiona, Picek czeka na mnie w kolejce, żeby wziąc część namiotu
16:53 – wysiadam z SKMki i idę w stronę terminala. Okazuje się, że jest remont i trzeba iść naokoło W dodatku na lotnisku znaleziono niewypał. Mijam po drodze ekipy telewizyjne nadające na żywo. Nadal jestem przekonany, że mam dużo czasu…
17:05 – dobiegam do kolejki kontroli bezpieczeństwa, w której czeka na mnie Picek. Mimo, że zamknięcie bramek mamy o 17:20, wydaje mi się, że mamy czas, bo zazwyczaj ten czas się przesuwa
17:13 – spokojnie przechodzę, przez kontrolę. Na szczęście nie muszę wyciągać nic z plecaka. Już kieruję kroki w stronę Duty Free w celu standardowego przedlotowego wypróbowania perfum, kiedy rzucam okiem na tablicę odlotów. Przy „Trapani” mruga czerwony napis „LAST CALL”. Uświadamiam sobie, że jest jest gorąco i ruszam sprintem w kierunku swojej bramki. Cieszę się, że niedawno stąd leciałem i wiem, gdzie muszę biec.
17:15 – dobiegam do bramki i faktycznie wygląda to tak, jakby czekano tylko na mnie. Picek, Tomek i Karolina czekają w pogotowiu, żeby w razie czego zatrzymać samolot. Na szybkości. Podaję stewardessie bilet, ta zniesmaczona spogląda na namiot przytroczony do mojego plecaka „podręcznego”, ale nie ma czasu na dyskusje i przechodzę dalej
17:17 – stoimy całą ekipą w tunelu w oczekiwaniu na autobus. Zastanawiam się nad swoją głupotą, jednocześnie obliczając czy dałoby się w krótszym czasie przebyć taką trasę i zdążyć na samolot.
17:30 – Wchodzimy do autobusu na płycie lotniska. Okazuje się, że wcale nie byłem ostatni i jeszcze na kogoś czekamy.
20:30 – 8,5 h od wyjścia z domu w Krakowie ląduję na Sycylii…
Dziewięcioosobowy autostop w Palermo…
W samolocie okazało się, że cała ekipa liczy 9 osób. Nikt nic nie zaplanował, więc udaje nam się ustalić, że spróbujemy na lotnisku w Trapani wynająć samochód lub dwa i ruszymy w nocną trasę na wschód wyspy. Niestety na miejscu okazało się, że w żadnej z 5ciu wypożyczalni nie ma już wolnego samochodu, a za pół godziny odjeżdża autobus do Palermo. Kupiliśmy zatem bilety i ruszyliśmy w trasę…
W Palermo byliśmy koło północy. Szybko udało nam się znaleźć dogodne miejsce na popas. Nareszcie, po miesiącach chłodu i śniegu mogliśmy założyć sandały i krótkie spodenki! Część ekipy udała się na poszukiwanie sklepu, a część poszła się rozejrzeć. Zadanie na wieczór: znaleźć miejsce na nocleg. Jak zwykle rozglądaliśmy się za krzakami, które skutecznie ukryłyby nasze namioty, ale nigdy nie robiliśmy tego w 9 osób!
15 minut później Czapka oznajmił:
– Mamy transport!
– Ale gdzie?
– Do miejsca, w którym będziemy mogli się rozbić.
– I kto nas tam weźmie?
– Aaa, zagadaliśmy do kilku Włochów i zaoferowali pomoc.
– Ale nas jest 9tka!
– To nic. Powiedzieli, że wezmą nas nas wszystkich. Na 4 auta…
Tym samym ustanowiłem swój nowy stopowy rekord. 9 osób naraz. Jak widać na stopa nie ma limitów…
Faktycznie, Włosi czterema samochodami (w tym Smartem!) dowieźli nas do zarośniętego przez krzaki i pojedyncze drzewa terenu tuż przy brzegu morza, na którym bez problemu znaleźliśmy miejsce do rozbicia namiotów. Na przybrzeżnych skałach zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.
Promienie słońca przebijające się przez ścianę namiotu zachęcały do dłuższej drzemki. Po ósmej zachęcony gwarem dobiegającym z zewnątrz wyłoniłem się z naszego Dazzlera i aż mnie zatkało. Do Palermo przybyliśmy w nocy. Widzieliśmy, że jesteśmy na wybrzeżu, a morze automatycznie kojarzy się nam z płaskim terenem i dalekim horyzontem, dlatego kiedy wyszedłem z namiotu i zobaczyłem otaczające nas góry po prostu mnie zamurowało. W dodatku Słońce świeciło na całego, było cieplutko i zielono. Zdjęcia tego nie oddadzą, ale spróbujcie chociaż trochę poczuć ten klimat:
Było tak błogo i przyjemnie, że nie zastanawialiśmy się nad następnym punktem podróży, chociaż wieczorem mieliśmy zabookowany nocleg w miejscowości położonej od Palermo jakieś 160 km. Zjedliśmy śniadanie na brzegu morza, chłonąc każdy promień słońca, jak przystało na ludzi z kraju lodu i śniegu. Po rzucie oka do przewodnika postanowiliśmy pójść w miasto, przed siebie, przy okazji rozglądając się za jakąś wypożyczalnią samochodów. Zajadając pyszne sycylijskie pomidorki powoli chłonęliśmy miasto:
Bolesny powrót do rzeczywistości
Do 13:00 nie znaleźliśmy żadnej wypożyczalni. Było tak przyjemnie, że zapomnieliśmy, o tym, że Południowcy w środku dnia zamykają sklepy, banki, restauracje, wypożyczalnie samochodów i idą odpoczywać po ciężkim (…) poranku. Mając w głowie od miesięcy tylko mróz i śnieżne zaspy zapomnieliśmy, że istnieje coś takiego jak siesta! W jedynej wypożyczalni, która była jeszcze otwarta zaproponowano nam samochód za 125 euro co oczywiście nie wchodziło w grę przy naszym budżecie. Szukaliśmy dalej, przeszliśmy spory dystans, ale wszystko było pozamykane Sytuacja zaczęła się komplikować. Zdecydowaliśmy, że zanim siesta się skończy, spróbujemy znaleźć autobus do San Vito Lo Capo, gdzie mieliśmy się udać na nocleg.
Po godzinie wędrówki doszliśmy na Dworzec Autobusowy. Okazało się, że do San Vito Lo Capo nie ma stąd bezpośredniego autobusu, ale miejscowy taksówkarz powiedział nam, że taki odjeżdża co godzinę z innego miejsca w mieście – z Piazza Marina, przez który przechodziliśmy dwie godziny temu…
Dla pewności sprawdziliśmy tę informację na dworcu. Tam „Pani z okienka” powiedziała nam to samo co taksówkarz, dlatego zadowoleni, że mamy bezpośredni autobus ruszyliśmy w drogę powrotną na Piazza Marina. Na miejscu okazało się jednak, że autobus do San Vito faktycznie jest, ale dwa razy dziennie i najbliższy odjeżdża jutro. Morale ekipy w tym momencie było w kiepskim stanie. Jedynym sensownym wyjściem z sytuacji był bowiem kolejny powrót na dworzec, do miejsca, z którego tutaj przyszliśmy i złapanie autobusu do Trapani.
Nie mając innego wyjścia kupiliśmy bilety na najbliższy autobus do Trapani dopiero na 17:00, tracąc tym samym szansę na złapanie stamtąd publicznego transportu do San Vito Lo Capo…
Kiedy dotarliśmy na miejsce o 19:00, rozbiegliśmy się na trzy strony świata w poszukiwaniu jakiegokolwiek busa, pociągu czy wypożyczalni samochodów. Niestety nic nie udało nam się znaleźć. Zaczęło się ściemniać, więc autostop (w 9 osób!) też nie wchodził w grę. Mieliśmy do wyboru stracić pieniądze za nocleg i rozbić się gdzieś w Trapani lub…
…wynająć taksówkę za 120 euro. Ciężko to przeżyłem. Koniec Paragonu! Koniec z tanim podróżowaniem! Towarzysze podróży mieli ze mnie niezły ubaw. Niby 13 euro na osobę, ale hańba na całe życie!
Dotarliśmy do San Vito Lo Capo późnym wieczorem…
Co było dalej opisywał nie będę, możecie co nieco wywnioskować z kliku zdjęć, które dołączam poniżej na zakończenie. Chciałbym tylko jeszcze, jako pierwszy wróg Rzeczypospolitej planowania w podróży przyznać publicznie i przekazać Wam skrawek mądrości wynikający z tego wyjazdu: WARTO PLANOWAĆ! Czasem…
Teraz Sycylia czeka na Bartka! Oby wiosna w końcu przyszła i do nas. Do usłyszenia!
Patryk
[fb-like]
Brak planowania to tylko niepotrzebna strata czasu, pieniedzy i stres, ze nie mozna sie cieszyc zwiedzaniem miejsca i zabawa, a marnuje sie czas na zlalezienie transportu, spania etc. W sumie to najgorsza rzecz jaka mozna zrobic jadac gdzies na krotko!
Ile mniej więcej na głowę, wyszła was wyprawa? ile dni?
Hmm, to było 5 dni. Za lot zapłaciliśmy coś koło 250 zł w dwie strony. Dwie noce spaliśmy w apartamentach bodajże za 7 czy 8 euro na głowę. Do tego jedzenie i transport, ale to już jakie kto miał potrzeby 😀
Papież po prawej to nie Franciszek a Jan XXIII. Ten w środku też niespecjalnie wygląda na Benedykta XVI, celowałbym raczej w Pawła VI ale nie dam sobie głowy uciąć.
może masz rację. też nam z wyglądu nie pasowali, ale chyba byli tam podpisani jak napisałem w tekście. taki to artysta był!
Chłopaki, można się czasem z Wami zabrać na wyjazd? 🙂
Nie jest to łatwe, ale też niewykluczone 🙂
skład ja to znam…:D
Pozdrowienia ze słonecznego Gothenburga!
Fajny wiosenny wypadzik. A na jak długo planujecie tam być? Piękna ta katedra i kościół. Samolot chyba taniej wyniósł niż ta taxówka? 😉
oczywiście samolot wyniósł taniej niż taksówka 😀 chociaż przy podziale na 9 osób nie było aż takiej tragedii
Tak to już bywa, jak się nie chce wyjść z domu pięć minut wcześniej- ale sama mam podobnie- więc rozumiem :p zazdroszczę Wam tej Sycylii !!! Tego słońca, krótkich spodenek i sandałów…. pięknych widoków!!! Ja za chwilę się przeniosę na Sycylię za pomocą mapy google – a co!
wciągający opis wydarzeń 🙂