Rozpoczynamy dzisiaj cykl artykułów opisujących przygody, odkrycia i historie polskich podróżników minionych stuleci. Takich podróżników przez duże P. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że te historie wciągają mnie w wir myślenia o świecie, w którym bardzo chciałbym się znaleźć. I kiedy zawsze jestem pewien, że jak coś się chce to się może, to w tym przypadku prędzej Korea Północna będzie demokracją niż ja dumnie kroczącym po nieznanych terenach panem w wysokich butach i okrągłym kapeluszu. Jeszcze dlatego, aby ci co nie znają poznali naszych polskich odkrywców i dowiedzieli się, że niektórych ważnych antropologicznych czy geograficznych badań to właśnie dokonali nasi. I również dlatego żeby przedstawić postacie, które mogą być wzorcem do działania, powodem rozbudzającym ciekawość świata, źródłem animuszu i dostania szwungu. W końcu dlatego też, że mi się chyba dobrze o tym pisze.
Jan Czekanowski jest bohaterem naszych pierwszych wspominek. Jan urodził się w Głuchowie, małej wiosce nieopodal Radomia. Zdobywał wykształcenie na uczelniach w Zurychu i Berlinie. To nie do końca ważne gdzie, ważne, że był pracownikiem naukowym, bo poza byciem żołnierzem, dyplomatą czy niestety przesiedleńcem, była to jedyna okazja, aby wyjechać gdzieś hen hen daleko. Turystyka nie wiem czy nawet już wtedy raczkowała, a było to zaledwie sto lat temu. Dziś mamy torby chorobowe w samolotach, pociągi transkontynentalne, jeżdżenie rowerami po jeziorze Bajkał czy odhaczanie pobytu w jak największej ilości państw. Wtedy trzeba było mieć solidne plecy, ponadprzeciętną odwagę, gotowość na nieznane dotąd ludzkości sytuacje i ten ogień w sobie, płomień który nie pozwalał przestawać przeć do przodu. Jan miał tego farta, że udało mi się skupić wokół swojej osoby wszystkie te czynniki, zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. W pewnym momencie trwania jego kariery naukowej pojawiła się propozycja wyjazdu do Afryki równikowej.
Jan był antropologiem,statystykiem i dzięki temu asystentem Zakładu na berlińskiej uczelni także z papierowego punktu widzenia nadawał się wystarczająco na członka ekspedycji.
Spis treści
1. Cele wyprawy Jana
Na początku XX w nie było nie tylko Ryanaira, ale również Wikipedii, Google i całej masy opracowań encyklopedycznych, które stoją dzisiaj zapomniane na półkach bibliotek stanowiących dziś już bardziej muzea niż altanki wiedzy. Ludzie musieli się więc jakoś tego wszystkiego dowiedzieć, a prestiżowy świat nauki walczył o kolejne odkrycia aby podnosić rangę uczelni i zbierać najdonośniejsze brawa na naukowych wiecach. Janowi przypadł udział w wyprawie bardzo dociekliwej i niebanalnej w swoim celu. Trzeba było pojechać do Afryki równikowej i przywieść stamtąd monografię spalonego słońcem królestwa Ruandy, a także po raz pierwszy zbadać Pigmejów – lud negroidalny charakteryzujący się wzrostem do ok. 150 cm.
Czyli tych małych ludzików, którzy byli wtedy zdecydowanie bardziej obiektem zainteresowań naukowych niż równorzędnie traktowanym człowiekiem. Starano się także uporządkować stosunki lingwistyczne i etnograficzne pomiędzy Kongo i Nilem. Jan wyruszył z polecenia księcia Adolfa Fryderyka Meklemburskiego, który to był sponsorem i patronem całej wyprawy. Trochę inaczej wyglądały relacje sponsora wyprawy z jej uczestnikiem niż dzisiaj. Nie było przecież koszulek z logotypami firmy, ani umieszczania emblematów darczyńców na zdjęciach puszczanych podczas prelekcji. W późniejszej już części wyjazdu między innymi tak Jan opisuje swoje relacje z Adolfem Fryderykiem:
Książę był bardzo zadowolony z tego, że się nie tylko tak upierałem przy realizacji projektu ekspedycji w pierwotnie zamierzonym zasięgu, leczu już wykazałem, że to na pewno zostanie wykonane. Nie słysząc o tym, bym został zjedzony, przestał obawiać się o moje losy i cieszył się z osiągniętych wyników naukowych, o czym mu donoszono do Berlina, gdzie pilnie czytano przebitki moich dzienników.
Widać gołym okiem, że relacje Jana z księciem były bardzo dobre i podróż układała się po myśli obu Panów.
Pomyślmy teraz chwilę jakie trudności trzeba było przeskoczyć aby się w tej Afryce znaleźć.
2. Jak podróżować po Afryce na początku XX w?
Nie jest to prosta sprawa. Trzeba mieć przede wszystkim mnóstwo kasy. Ciężko o tanie podróżowanie. Ale na to akurat 15 000 marek wyłożył beneficjent wyprawy, jako że jest to przecież ekspedycja naukowa. Gorzej trochę z organizacją samego wyjazdu – zebraniem informacji i rozpoczęciem adaptowania się do panujących na czarnym kontynencie warunków. Przede wszystkim język. Na początku XX wieku mieszkańcy Ruandy nie przyswoili jeszcze mowy angielskiej chociażby na poziomie pre-intermidiate więc aby móc się z nimi w miarę komunikować Jan podjął naukę nie najprostszego języka kisuaheli.
W drugiej kolejności wypadałoby zasięgnąć języka na temat tego jak gdzie i kiedy móc się poruszać będąc już na miejscu. I to było wyzwanie patrząc przez pryzmat braku internetu i braku osób, które dobrze znałyby bieżącą sytuację w rejonie pomiędzy Kongo a Nilem. Dopiero będąc na miejscu tego wszystkiego miał się dowiadywać Jan od mieszkających tam misjonarzy. Wyjazdy takie w dużej części organizowały się już na miejscu – dzisiaj powiedzielibyśmy, że 'na spontanie’. Dodatkowo wszyscy pracownicy naukowi mieli porządne ubezpieczenie. Nie takie w postaci polisy Warty czy Allianz ale eskortę 35 żołnierzy.
Żeby móc realizować postulaty wyprawy trzeba bardzo pilnie uważać na kontakty z miejscową ludnością. Trzeba zachowywać się dokładnie według określonych reguł, plemiennych gestów, konwenansów i pokazowych zagrywek. Inaczej, łamiąc określone zasady gry, skazanym zostaje się na niepowodzenie. Nie udaje zdobyć się zaufania i szacunku wodza, nie udaje się zdobyć informacji. Ciężko z takiej sytuacji wybrnąć, zrobić kolejny krok do przodu. Piszę o tym Jan:
Wiadomo, że w koloniach należy liczyć się z wielką ilością względów, jeśli chce się osiągnąć coś niezbyt łatwego. Tu nawet uczony musi być przede wszystkim dyplomatą… Drobne uchybienie, w zakres stosunków towarzyskich wchodzące, może wywołać szkodliwe komeraże i zaważyć na dalszej podróży i warunkach pracy badawczej.
3. Uważaj żeby cię nie zjedli
Największym zagrożeniem wyjazdu nie była groźba zachorowania na tropikalną chorobę czy prawdopodobieństwo kradzieży. Problem stanowiły ludożercze plemiona, które nie ukrywały się ze swoim zamiłowaniem do ludzkiego mięsa gdy zachodziła potrzeba takiej konsumpcji. Stąd też ta kilkudziesięcioosobowa kolumna żołnierzy – dla ścisłej ochrony badaczy. Historie takie wcale nie są jedynie legendami, faktycznie ekspedycjom naukowym zdarzało się być napadanym przez nie znane im nawet plemiona. Ze spokojem i wyraźną świadomością takiego stanu rzeczy daje o tym znać Czekanowski:
Weidemann zaopatrzył mnie bardzo obficie w ryż dla ludzi, gdyż udawaliśmy się na tereny zniszczone zeszłorocznym powstaniem, po którym kapitan Benaets miał jeszcze dotychczas nie zagojoną ranę. Opowiadano tu w dodatku, że przed czterema laty na terenie niezbyt odległym od stacji została zjedzona kolumna, razem z dowodzącym nią podoficerem.
Przed głodnymi miejscowymi, jak widzimy, nie chroniły nawet epolety. Albo:
Był to podoficer Parson, idący na moje spotkanie. Był bardzo wzburzony wczorajszą przygodą. Przedzierając się bowiem z oddziałem przez zarośla w rannych godzinach spłoszył czterech krajowców zajętych przyrządzaniem uczty z zabitego człowieka.
Dlatego też ja historię o napadzie w Poti na mnie i na Patryka traktuje w sumie jak kradzież dropsów ze spożywczego.
4. Znalazłem Pigmeja!
Poszukiwania Pigmejów w ogóle nie należały do łatwych gdyż mało kto wiedział o dokładnym miejscu ich pobytu. Spryt Jana otwierał przed nim coraz to nowe źródła informacji, coraz to bardziej solidne choć z pozoru mało przekonywujące. Radą naszemu podróżnikowi służył na przykład Mr. Rocky, tajemniczy przemytnik kości słoniowej i kauczuku. Kontakt z Pigmejami próbowano nawiązać także przez namiestników murzyńskich plemion, którzy mieszkali na obszarach bliskich Pigmejskich wiosek. Czasem pertraktowano nawet kilka dni aby zaprosić Pigmejów do rozmów z Czekanowskim – w większości przypadków na marne. W końcu, dość przypadkowo Janowi udało się spotkać Pigmeja i z relacji na pierwszy rzut oka widać jego naukową postawę, zaciekawienie i… potraktowanie Pigmeja jako „człowieka nieudomowionego”:
Autentyczność Pigmeja nie ulegała wątpliwości, ale był to osobnik nie całkiem jeszcze dorosły, a tym samym nie całkiem jeszcze wyrośnięty. Ponadto pochodził z lasów dziewiczych, nie z Ruwenzori. Jego przynależność antropologiczna do Pigmejów z dorzecza Ituri(…). Jedno było pewne: oglądałem na reszcie autentycznego Pigmeja.
Pigmeje, jak się można dowiedzieć, faktycznie nie do końca byli przygotowani na obcowanie z nieznanym im człowiekiem:
W ich osadzie, na wysokim brzegu spotkała mnie przyjemna niespodzianka: oto zobaczyłem typowego Pigmeja rozmawiającego swobodnie z młodą kobietą, kokieteryjnie szczerzącą do niego zęby. Stojąc tyłem, nie zauważył mojego zbliżenia. Zobaczywszy, tak osłupiał, że miałem dość czasu na obejrzenie go, nim zwiał mi sprzed oczu. Oczywiście nie było mowy o zbadaniu go. Nie chciał się więcej pokazać.
5. Nietuzinkowe kontakty z miejscowymi
Dwuletnia podróż badawcza po Afryce zaowocowała nie tylko stworzeniem rzetelnych monografii i zrealizowaniem założeń badawczych. Jan podczas wyprawy zetknął się z wieloma charakterystycznymi dla miejscowych sytuacjami, nie znanymi zupełnie na Starym Kontynencie. Dzięki relacjom Jana szybko okazuje się, że ludzie na całym świecie są wszędzie tacy sami:
Tu, w wiosce Masi-Masi, trafiliśmy na beztroską pijatykę. Starosta wioski był już w takim stanie, że nie mógł ze swojego stołka wstać, aby się przywitać ze mną. W ręku trzymał dobrze wszystkim znane emaliowane naczynie z uszkiem, wchodzące w Europie w skład wyposażenia sypialni. Było ono napełnione winem bananowym i wyciągnął je do mnie, bym się z nim napił na znak przyjaźni. Ja mu wobec tego zaproponowałem, by się napił herbaty z mojej manierki. On to zinterpretował po swojemu, mianowicie, że się obawiam otrucia. Wobec tego wychylił połowę zawartości, a resztę ofiarował mnie. Stracił jednak równowagę i tę cenną resztę wylał na siebie.
Świetne były też banalne spostrzeżenia wyjęte prosto z życia codziennego tłumaczące wprost jak często matka bywa potrzebą wynalazków:
Kobiety oczywiście najbardziej ceniły butelki. Olej palmowy przechowywały w nich znacznie chętniej niż w garnkach, ponieważ butelki można było zatkać. Ponadto, gdy się która stłukła, mężczyźni mogli golić się ułamkami w ciągu długich miesięcy.
Takich trywialnych sytuacji w sercu niebezpiecznej Afryki zdarzyło się Janowi bardzo wiele. Jak wiele wystarczy krótko przeanalizować drogę i czas trwania wyprawy.
Cała podróż w poszukiwaniu Pigmejów i prowadzenia badań antropologicznych trwała od 15 VI 1907 do 31 III 1909. Jan podaje, że w tym okresie 1328 godzin spędził będąc w drodze.
Dzisiaj, mimo że najlepsze lata ma już za sobą, Jana można spotkać w Szczecinie, w jednym z miejskich parków. Jan teraz siedzi najprawdopodobniej dlatego gdyż całą swoją dwuletnią afrykańską podróż odbył na piechotę. Należy mu się odpoczynek.
———————————————————————————————————————————————-
Jan Czekanowski (1882-1965) – antropolog, statystyk, etnograf, językoznawca. Autor wielu książek m.in. „Zarys antropologii Polski”, „Wstęp do historii Słowian” , „W głąb lasów Aruwimi”, „Forschungen in Nil-Kongo-Zwischengebiet” (będąca wynikiem opisywanej powyżej wyprawy). Dzieło to zapewniło mu na stałe miejsce wśród jednych z najwybitniejszych badaczy Afryki. Studiował w Zurychu i Berlinie. Był w latach 1906-1910 asystentem Muzeum Etnograficznego w Berlinie, od 1911 r. kustoszem zbiorów etnograficznych Akademii Nauk w Petersburgu. Od 1913 profesor Uniwersytetu Lwowskiego. Członek Polskiej Akademii Nauk. Otrzymał tytuł doktora honoris causa od dwóch polskich uniwersytetów.
Cytaty i zdjęcia pochodzą z książki „Ze wspomnień podróżników” pod red. Bolesława Olszewicza.
Tak się właśnie kiedyś zastanawiałam ile osób nazywających się obecnie podróżnikami tak naprawdę zasługuje na ten tytuł. Ach, kiedyś to były emocje – „została zjedzona kolumna, razem z dowodzącym nią podoficerem.” – to się nazywają problemy, haha, a ludzie mi mówią,że couchsurfing jest niebezpieczny…
Super pomysł, dobrze się czyta, cykl zapowiada się bardzo ciekawie!
Dziękuję za artykuł, trzeba zmieniać pogląd jakoby Polacy nic nie osiągnęli.
Mam również nadzieję, że w tym zestawieniu nie zabraknie Pawła Strzeleckiego.