Omlet zawinięty w podpłomyku, palak paneer, masala, ryż basmati z kawałem baraniny, lassi, momo i oczywiście podstawa żywienia, czyli chowmin. Inne, mocne smaki. Oszałamiające, niskie ceny. Ekspresowe i proste sposoby podania. Wszędobylska dystrybucja. I ta chwila niepewności przed pierwszym kęsem. A potem: „Chuuuuuuuuu, chu chu chu! Chak! Ache daje. Asz wchode? Gul gul gul gul gul.”
Jak zwykle na początku małe wyjaśnienie o czym tu w ogóle zaraz przeczytacie. Albo nie przeczytacie. Na pewno nie będzie to artykuł w stylu „kuchnia indyjska” czy „nepalska”. Bo co to znaczy, po prostu nie wiem. Wiem za to, co jadłem przez niespełna dwa miesiące pobytu w tamtym kawałku świata i co szczególnie zapadło w pamięć moim kubkom smakowym. Pewnie znawca zabiłby mnie za to stwierdzenie, ale nie rozdzielam kuchni Indii i Nepalu bo dla mnie ona po prostu niewiele się różni. A przynajmniej na naszym, „uliczno-studenckim” poziomie smakowania. Jak zwykle, podstawowa zasada: dużo, tanio i smacznie! Jemy to, co jedzą miejscowi. I jeszcze jedno. Wielu zdjęć nie będzie. Zawsze kiedy czekam na jedzenie mam silny zamiar: „zanim zjem, zrobię fotkę. Przygotowuję aparat, sprawdzam światło i kiedy potrawa pojawia się na stole…
łapię za widelec i zaczynam jeść, momentalnie zapominając o tym, że miałem zrobić zdjęcie. Cóż, nie wiem czemu tak się dzieje…
Spis treści
Ossssstro!
Swoje dotychczasowe założenia odnośnie jedzenia w podróży szybko jednak zweryfikowałem do jednego, najprostszego – byle nie było ostre. Nie ważne jak smakuje. W tamtym rejonie świata je się niesamowicie ostre potrawy. Dla moich, europejskich kubków smakowych to była prawdziwa męczarnia. Każdy posiłek oznaczał chuchanie, dmuchanie, hektolitry wypitej wody i kubły wylanych łez. Potem wiedziałem już co da się zjeść, a czego lepiej nie brać, ale początki były trudne. Nawet kiedy prosiłem – „proszę mi dać coś, co jest najmniej ostre”, dostawałem danie, którego zjedzenie było dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Zrezygnowałem ze strzelania w indyjskie menu i badałem „rynek” pod kątem da się zjeść, czy nie. Bartek, w przeciwieństwie do mnie lubi ostre jedzenie, dlatego jego odczucia są nieco inne. Chociaż parę razy nawet on wymiękał. A i tak do „ostrego” w ich pojęciu jeszcze wiele nam brakowało. Ponoć można się przyzwyczaić. Mi się raczej nie udało…
Czemu takie jedzą?
Powód jest prosty. W okresie monsunowym jest tam okropnie gorąco i okropnie wilgotno. Przestrzeganie zasad higieny jest jeszcze w fazie prenatalnej Prądu często nie ma, albo po prostu nie ma pieniędzy na zakup lodówki. Jedynym sposobem na utrzymanie jedzenia w stanie umożliwiającym spożycie jest stosowane bardzo ostrych przypraw. Wtedy się nie psuje (albo nie wiemy czy jemy zpesute). Bakterie raczej ostrego nie lubią, więc choć bardzo pali, to nie mamy problemów z trawieniem. Podobno ostre poprawia również odporność organizmu. I ma jeszcze jedną ciekawą właściwość. Jeśli przez jakiś czas je się odpowiednio ostre jedzenie, masz spokój z komarami. Opowiedział nam o tym znajomy spotkany w Leh: odkąd zaczął jeść potrawy na odpowiednim poziomie „mocy”, komary zaczęły omijać go szerokim łukiem. Zamiast brać leki na malarię lepiej zainwestować w papryczki piri-piri, silną wolę i sporo wody. Teraz, po tysiącach lat jedzenia w ten sposób Hindusi i Nepalczycy muszą jeść ostre i bardzo intensywne w smaku potrawy – inaczej im nie smakuje.
Gdzie jedliśmy?
Kilka razy zdarzyło nam się zjeść w lepszych restauracjach (obiad w okolicy 10 zł), ale zazwyczaj stołowaliśmy się w małych jadłodajniach – dhabach oraz na ulicy. W dwóch ostatnich przypadkach można zjeść do syta nawet za 3 zł.
McMaharadża
Tak się przypadkiem złożyło, że swój pierwszy posiłek (przekąskę) w Indiach zjedliśmy w McDonaldzie w Delhi. Zamówiliśmy sobie po McMaharadży – ostry (moje pierwsze łzy), orientalny smak, wysokie ceny w porównaniu z jedzeniem w miejscowych knajpach. W menu, same tamtejsze, egzotyczne wyroby – nie dało się zamówić hamburgera czy cheeseburgera – Hindusi nie jedzą wołowiny, a spora część z nich w ogóle nie je mięsa, więc ich Mc restauracje znacząco różnią się od „naszych”. Niedawno w Indiach otworzono nawet pierwszy na świecie, całkowicie wegetariański McDonald. To była nasza pierwsza i ostatnia wizyta w europejskiej „sieciówce”. Zaspokoiliśmy ciekawość i woleliśmy korzystać z miejscowych knajpek. A nawet gdybyśmy chcieli, to zarówno w Himalajach, jak i w całym Nepalu McDonaldów już po prostu nie ma.
Chowmin
Początkowo, miałem zrobić w tym miejscu akapity: „co na śniadanie”, „obiad” itd., ale po chwili doszedłem do wniosku, że w naszym przypadku to bez sensu. Bo zazwyczaj trzy razy dziennie jedliśmy chowmina! Pod koniec wyjazdu faktycznie bazowaliśmy tylko na nim. Śniadanko: chowmin, obiad: chowmin, kolacja: to może chowmin? Może trochę przesadziłem. Aż tak źle to nie było. Ale faktycznie trójpodział posiłków ni w gruchę ni w pietruchę tu nie pasuje. Może zróbmy tak: (a o tym co to jest chowmin napiszę później).
„Coś małego” (śniadania, kolacje, przekąski)
Czasami udawało nam się rano, wieczorem, czy w przerwach w podróży zjeść coś innego niż na obiad. Zaczynamy od jaj.
Omlet
Zarówno w Indiach jak i Nepalu bardzo popularną potrawą (słowo „potrawa” chyba brzmi tu trochę zbyt dumnie) jest omlet. Jajka nie muszą stać w lodówce, dwa ruchy, 2 min i już mamy danie na talerzu (2-3 zł). Czasem dodawane są do tego tosty, a czasem zwija się go w rulon razem z okrągłym chlebkiem z wody i mąki, zwanym ciapati. Omlet jest tak prosty w przygotowaniu, że można go tam dostać praktycznie wszędzie. Wystarczy mieć gorącą blachę, na której można przygotować zarówno omlet jak i ciapati i wiele innych rzeczy… Na ulicach Kathmandu można nawet spotkać ludzi, którzy rozkładają się na „chodniku” na jakimś kartonie, rozpalają drewno pod kawałkiem blachy, wyrabiają ciasto na podpłomyki, wbijają jaja i już sprzedają szybkie, tanie, sycące danie.
Jajka na twardo
Masowo sprzedawane na ulicach. Czasem z ciapati lub z jakimś warzywkiem, zazwyczaj posypane oprócz soli aromatycznymi przyprawami. (od 60 gr do złotówki z groszami za jedno ugotowane i przyprawine jajko)
Jajecznicy chyba nie znają w ogóle…
Ciapati
Chleb powszedni mieszkańców tamtego rejonu świata. Woda, mąka, kilka sekund na uklepanie, niecała minuta na gorącej blasze i ciapati gotowe. Świeże, ciepłe – jako dodatek do wszystkiego. A tak wygląda produkcja ciapati na masową skalę:
Tybetański chleb
Odkryłem go podczas wizyty w tybetańskiej restauracyjce w Nepalu. Duży, okrągły, gruby placek, wyrabiany i pieczony na miejscu. Lekko słodkawy i chrupiący. Do tego świeżutkie masło własnej roboty, słone, idealnie pasujące do słodkawego chlebka. Na każdy kęs osobno. Mmmmmmm…
„Coś większego”
Dal
Najpopularniejsze, codzienne danie mieszkańców Indii i Nepalu. Porcja ryżu, do tego ostry sos z soczewicą, ciapati i czasem gotowane warzywa. Całość bardzo sycąca i całkiem smaczna. Koszt: 4-6 zł za zestaw. Odmian dal jest bardzo dużo. W Nepalu „klasyczny” dal nazywa się dal bhat. W Himalajach, na szlaku często jest to jedyne dostępne pożywienie. My mieliśmy poważne zderzenie z dalem już na samym początku wyprawy – w przyświątynnej, bezpłatnej kuchni dla pielgrzymów w Amritsarze, stołowaliśmy się przez trzy dni – dal jedliśmy na śniadanie, obiad i kolację. Zresztą możecie to zobaczyć sami:
Tak wygląda dal bez ryżu:
Różności
Po Amritsarze nasza tolerancja na dal się skończyła, więc podjęliśmy poszukiwania czegoś innego. Próbowaliśmy różnych smaków. Palak paneer – szpinak z gąbczastym, białym serem (ossstre). Potrawy z baraniny: jak sztuka mięsa w ostrym sosie z ryżem czy mutton tikka – szaszłyki z pieca z pszennym ciapati o nazwie Naan. Kurczak w sosie curry lub masala – ostrej mieszance przypraw obecne dosłownie wszędzie, w większości dań, w formie dodatku do orzeszków, czy chipsów. Ryba prosto z jeziora w Pokharze czy nepalska pizza. Przez jakiś czas jedliśmy też bardziej po europejsku przed wyjściem na Kang Yatze w Leh. Ale po pewnym czasie odkryliśmy chowmina, który został z nami do końca…
Chowmin roz.II
Pewnego dnia, wysiedliśmy z ciężarówki w pewnej wiosce w Himalajach i zostaliśmy tam na jakiś czas, powdychać atmosferę życia na 3500 m n.p.m. Któregoś popołudnia wybrałem się do pobliskiego dhaba na obiad, Bartek miał małe problemy z wysokością i nie był głodny. Poszedłem do szefa i pytam: co mi może zrobić do jedzenia, byle nie ostre. Pokazał dal i jajka.
– A to co – zapytałem i wskazałem ręką na miskę z makaronem spagetti.
– To jest chowmin – odpowiedział. Makaron, warzywa, ciach ciach ciach, sos sojowy. Dobre, dobre.
– Ok. To poproszę – powiedziałem.
Wcinałem tak, że uszy mi się trzęsły. To było fantastyczne, a kosztowało jakieś 3 zł. Swoją miłością do chowmina zaraziłem Bartka. Potem w miarę przemieszczania się na wschód okazało się, że chowmin jest coraz łatwiej dostępny. Można było go dostać w każdej restauracji (nawet z mięsem), ale można go było zjeść także na ulicy – wózki na kółkach z butlą gazową i wokiem to standardowy widok, szczególnie na nepalskich ulicach. Zazwyczaj porcje były naprawdę duże, można się było najeść na pół dnia. W każdym miejscu chowmin był trochę inny, dlatego ciężko było się nim znudzić. Zdarzyło mi się nawet kupować na targu warzywa, które potem „szef kuchni” dodawał do mojej porcji. Poniżej standardowe stoisko z jedzeniem. Na pierwszym planie makaron do chowmina, w lewym dolnym rogu sos z soczewicy.
Momo
Polacy mają pierogi, Gruzini kinkali, a mieszkańcy Himalajów MOMO! Małe, tybetańskie pierożki z wieloma rodzajami farszu z tymi najpopularniejszymi na czele: z warzywami, ziemniakami, serem, mięsem lub w słodkiej wersji z bananami czy mango. Dodatkowo momo wyróżnia się ze względu na rodzaj przygotowania: gotowane, smażone na patelni z jednej strony, smażone na głębokim oleju (te są jak dla mnie najlepsze). Oczywiście większość „na ostro”. Oryginalnie do momo podaje się coś w rodzaju bulionu do popijania. Momo można zjeść zarówno w restauracjach, jak i przy wózku na kółkach przy drodze. Ceny od 2 do 5 zł na 10 sztuk. Wygląda to tak:
Napoje
Lassi
Drugiego dnia wyprawy siadamy z Bartkiem w miejscowej jadłodajni, bierzemy menu (tylko w hindi) i strzelamy.
– Poprosimy to dal i lassi. Nie mieliśmy wtedy pojęcia co to za „dania”. Kucharz pyta: – Jedno to i jedno to?
– No tak, dla niego dal, a dla mnie lassi. Jesteśmy bardzo głodni. – Na pewno po jednym? – klienci knajpki trochę dziwnie sie na nas patrzyli. – No tak. – Dobrze.
Po kilku minutach na naszym stole ląduje leden talerz z ciapati i soczewicą i szklanka białego, dziwnie wyglądającego napoju. Patrzymy ze zdziwieniem: co jest?
– Przepraszam, chyba coś się panu pomyliło, zamawialiśmy dwa dania.
– Jedno dal, jedno lassi. Jest.- odpowiedział.
– Nie mogliśmy się pogodzić z takim obrotem sprawy, bo „szlanka napoju” kosztowała prawie tyle co dal. Teraz już wiemy, że straszliwie się wygłupiliśmy, pewnie mieli z nas wtedy niezły ubaw.
No cóż. Targ targiem, człowiek głodny, a przede mną obiad składający sie ze szklanki zsiadłego mleka – bo tak mniej więcej to wyglądało. Na zewnątrz było koło 40 stopni Celsjusza, a szef bynajmniej nie wyciągną „mleka” z lodówki. No i byliśmy w Indiach… Ale raz kozie śmierć – pomyślałem. Smakowało dziwnie, trochę jak kefir czy jogurt, nie odważyłem się wypić całej szklanki, ale przynajmniej przeżyłem.
W Himalajach i Nepalu okazało się jednak, że dobrze zrobione lassi to niebo w gębie. Jest to mieszanka własnoręcznie robionego jogurtu, wody i cukru (czasem z owocami), mocno zmieszana i spieniona. W Kathmandu nie wyobrażałem sobie już dnia bez kufla lassi. Po powrocie do Polski próbowałem zrobić coś podobnego, ale korzystając z naszego „kupnego” jogurtu nie byłem w stanie zbliżyć sie do tamtego smaku. W tej knajpie lassi piłem codziennie, przy okazji zobaczcie menu 1 zł = 25 rupii nepalskich:
Herbata z mlekiem i przyprawami (czaj)
W Indiach nałogowo pije się bardzo słodką herbatę z mlekiem i przyprawami. Minęło trochę czasu zanim ją spróbowałem. Miałem w głowie smak bawarki i myślałem, że będzie to coś podobnego. Ale nic z tych rzeczy. Czaj miażdży system. Niesamowicie smaczna sprawa. Sprawdziłem jak oni to robią, że jest takie dobre. Otóż, nie zalewają zaparzoną herbatę mlekiem. Oni gotują mleko, mocno posłodzone, w tym czasie cukier tak jakby troszkę się karmelizuje, do tego wrzucają liście herbaty. Mieszają, bełtają, przelewają z naczynia do naczynia i z dużej wysokości gotowy czaj nalewają do szklanki. 30 – 50 gr za niesamowitą przyjemność.
Gdybym miał ogólnie ocenić jak mi smakowało jedzenie w Indiach i Nepalu, to napisałbym, że kiepsko. Za ostre, za mocne, mało mięsa i mało moich ulubionych warzyw. Ale to już kwestia gustu. Na pewno jest to niesamowita kulinarna przygoda, a my i tak spróbowaliśmy pewnie jakiś mały procent bogactwa indyjskiej i nepalskiej kuchni.
A Wy lubicie ostre, czy łagodne? Może macie jakieś swoje ulubione potrawy z tamtego regionu? Komentarze poniżej są do Waszej dyspozycji.
[fb-like]
Bardzo fajny opis, nazwy potraw przydadzą mi sie wkrótce w podróży do indii 😀
proponuje w Delhi poszukac dania o nazwie salzer- to duzy kotlet z warzyw ,soczewicy i ziemniaków-podawany na rozgrzanej zeliwnej tacy -do tego warzywa z ryzem , graszkiem,marchewka i innymi warzywami.
smakuje jak mielony !
cena – ok. 10 zł
trzyma cały dzień 🙂 pychota !!!!! Najlepszy w Bikanerze koło dworca kolejowego lub w Dehli
– stacja metra Ramakrishna Ashram Marg 100 m w strone dworca kolejowego New Dehli -SMACZNEGO
Raj dla wegetarian, super!
Jedzenia w Indiach akurat nie wspominam za ciekawie głównie ze względu na przyprawy. Ostrość i brak mięsa to były dla mnie największe wady. Wszędzie unoszący się zapach masali dodawany do wszystkiego grrr. Nigdy jednak nie zapomne obiadu gdzieś na trasie do Jaipuru za 100 rupi dla 4 osób. Ceny powalające a ciapati ubóstwiam. Ach i te słodkości sprzedawane na straganach pyszne.
Z przyjemnością przeczytałem ten wpis. Za niecałe 2 miesiące lecę do Indii i Nepalu a więc popróbuję i ja tych przysmaków 🙂
Witam! Wybieram się także do Indii i Nepalu okres Czerwca albo Lipca. Wybierasz się sam? szukam chetnej osoby na taki wyjazd jeżeli jesteś,jest ktoś zainteresowany taką podróżą to proszę o kontakt na mail; sylwek.k1@o2.pl
od patrzenia i czytania człowiek może poważnie zgłodnieć ! P.S. Wcześniejszy wygląd strony bardziej przejrzysty, nie potrzebnie był zmieniany. Pozdrawiam.
Ech, indyjska kuchnia… Jedna z lepszych w drodze, choć długo musiałem się do niej przyzwyczajać. Najgorszy moment jaki jednak pamiętam z moich ostatnich przygód kulinarnych, to powrót do Europy i zamówienie czegoś w indyjskiej restauracji na Wyspach Brytyjskich. Smakowało tak, jakby wszystkie te znakomite przyprawy z jedzenia wyciągnięte, dodając w zamian cukru.Obleśne, w sam raz na wypaczony, brytyjski smak 😛 .
Swietny post! Ja uwielbiam ostre jedzenie, ale akurat z kuchnia indyjska mialam mala stycznosc… W Maroku dostalam do sprobowania taki jogurtowaty napoj, w budce na targu, ochyda:/ na pewno nie tknelabym lassi nie z lodowki 😉
mało warzyw w indyjskiej i nepalskiej kuchni ??? chyba byliśmy w innych indiach dla mnie przepyszna kuchnia z mnóstwem wyśmienitych warzyw robionych na tysiące sposobów z taka samą ilością smaków a nie jak u nas w kraju do wszystkiego sól i pieprz 🙂 Mnie zachwyciły zapiekane bakłażany podawane w małej obsukrnej budce z jedna ławką na zewnątrz miało to miejsce w Agrze po prostu orgia smaków. Chyba nie chcieliście za bardzo poznać indyjskiej kuchni albo słabo się do tego przygotowaliście 🙂 pozdrawiam ja niedługo wybiorę się tam znowu jednym z celów wyprawy będzie odkrywanie smaków bo ciągle niewiele wiem o ich przebogatej kuchni z tysiącem przypraw
To moja, bardzo subiektywna perspektywa. To nie jest post o kuchni indyjskiej, to jest post o tym co jadłem przez dwa miesiące będąc w Indiach i Nepalu – strasznie prostackie, wiem 😀 Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś poznam inne oblicze tamtejszej kuchni…