Skip to main content
search
0

Rozpoczynamy dzisiaj z lekka kłótliwo-dyskusyjny cykl artykułów. Zamiast prowadzić polemikę na poziomie gg przed opublikowaniem kolejnego posta, zaprezentujemy Wam swoje odmienne zdanie na wiele podróżniczych tematów publicznie. Będziemy więc wylewać cysterny swoich żalów, kipieć na siebie ze złości, śmigać po śliskich tematach i oblewać każde porozumienie. Zaserwujemy Wam dania, które gotują nam się w głowach od pewnego czasu. Gorąco zachęcamy Was też do wyrażenia swojego zdania na dany temat w komentarzach pod artykułem. Na początek często przez nas przerabiany temat czyli:

Autostopem czy samolotem?

[Bartek] Jak zwykle – to zależy. Jeśli gdzieś na weekend to lepiej spakować manatki w te 56cmx45cmx25cm i pośmigać po ulicach któregoś miasta z rozkładu tanich linii lotniczych. Serce się kraja w momencie, gdy pomyślę, że w cenie 4 dni w Barcelonie (o ile śpię w hostelu) mam 3 tygodnie zabawy w autostopowanie. Sprawy komfortu i kosztów zostawmy jednak na później, a na pierwszy plan wysuńmy sobie, jakże przewrotny w drodze, element emocjonalny. Pokonywanie kilometrów za sprawą dobrotliwości losowych ludzi budzi szczersze poczucie radości z przemieszczania się niż sztywne tkwienie w jednym z foteli (nie daj Boże od wewnątrz) stalowego ptaka. Wydaje mi się, że w samolocie może nas zaskoczyć stosunkowo mało rzeczy. No, może oprócz cen podgrzewanych kanapek, oferty handlowej na perfumy czy nabijających siniaki turbulencji. Piorun w maszynę też trafić nie powinien, bo według statystyk zdarza się to raz na trzy lata, a niedawno uderzył przecież w samolot Wisły Kraków, więc ewentualnie koło grudnia 2014 można liczyć na takie atrakcje. A stopem jak to stopem. Nigdy nie wiesz czy odjedziesz z  tego małego miasteczka położonego „in the middle of nowhere” za godzinę czy jutro po południu. Być może zatrzyma się dla Ciebie księżniczka Persji jadąca różowym Garbusem, ale też nie możesz wykluczyć tego, że jedynym wyjściem będzie przejażdżka z podchmielonym poligamistą, który właśnie opuścił najbardziej dziki bar w okolicy.

[Patryk] No tak, tylko ja na przykład uwielbiam latać samolotem. Już sam lot jest dla mnie atrakcją, uwielbiam, starowanie, lądowanie i turbulencje. A te widoki?! Całą trasę przyklejony do szyby samolotu z aparatem w ręku. Fantastyczne kształty linii brzegowej, genialne chmury wszystkich rodzajów, zmieniające się kolory gleby w zależności strefy klimatycznej, niesamowite pasma gór i nocne, świetlne pajęczyny miast. Poza tym, wybacz stary, ale szansa, że na stopa zatrzyma ci się 25-letnia modelka jest podobne do tej, że wygrasz w totka. A w samolocie zazwyczaj masz do dyspozycji cztery stewardesy. Mało tego, nie musisz się specjalnie starać żeby zwróciły na ciebie uwagę, wystarczy, że przyciśniesz przycisk i same przybiegają. W kwestii bagażu, jeśli lecisz z podręcznym, masz motywację, żeby się mądrze spakować i nie musieć później wiele dźwigać, ale w samolotach też istnieje bagaż rejestrowany. Poza tym przypomnij sobie jak wyglądało pakowanie się z naszymi 20-to kilogramowymi plecakami do Yugo Koral 55 wielkości Smarta na granicy węgiersko-serbskiej też generalnie szału bez.

[Bartek] Od kiedy Ty taki wygodnicki jesteś? Szału bez, ale to jednak takie przejażdżki najbardziej zapadają Ci w pamięć. Taa, a jak jedziesz gdzieś na miesiąc to nie masz motywacji żeby się mądrze spakować. Uwielbiamy tachać non-stop kilku kilogramów więcej. Też lubię latać, widoczki powalają i pewnie nie raz będę próbował przemycić jakiś ostry przedmiot na pokład żeby było mi łatwiej zabić za miejsce przy oknie. Jazda stopem znaczy dla mnie przede wszystkim podróżowanie lądem, a wtedy te wszystkie kilometry są bardziej 'namacalne’. Tu odwołuje się do propagowanej przez nas teorii „Wychodzenia z domu”. Wyłączasz żelazko, zamykasz za sobą drzwi i w drodze kieruje wspiera nas tylko instynkt, ślepy los i trochę też umiejętności. Mijasz następne słupki i tablice mierzące odległość do kolejnych miast, obserwujesz z bliska wszystko, co dzieje się między twoim domem, a miejscem, do którego zmierzasz. To jest fajne. Po za tym lądem jest taniej.

[Patryk] To prawda. Jeśli jedziesz lądem, czujesz moc po pokonaniu każdego kilometra, a stopem to już w ogóle.  Ale z tym, że jest taniej to bym się nie rozpędzał. Same wizy nabijają koszty, a bilety lotnicze da się znaleźć w świetnej cenie. Poza tym zależy na czym Ci zależy. Na pokonywaniu kilometrów i oglądaniu wielu krajów zza szyby, czy dotarcie do miejsca, które naprawdę Cię interesuje. Lecąc samolotem możesz poświecić cały swój czas na to miejsce. A ile zostanie Ci na to czasu jeśli będziesz chciał tam dotrzeć lądem?

[Bartek] Jazda lądem to wcale nie oglądanie kraju zza szyby. Mnóstwo czasu można poświęcić m.in na pogawędki z ludźmi. Dobrze wiesz, że trafiają się miejscowi bardzo zaangażowani w zapewnienie wiktu podróżnym więc takie migawkowe znajomości tworzą możliwości zobaczenia/zrobienia czegoś extra. Kasa? Porównując lądową i powietrzną wycieczkę do Indii, ta po ziemi wychodzi jednak taniej niezależnie od świetnych cen biletów. Gdyby nie wizy przejazdy stopowe ocierałyby się o darmochę. Czas boli najbardziej. Przyjdzie jeszcze pora na roczny wyjazd. Wtedy wszystko ułoży się lepiej niż losowanie polskiej grupy na Euro.

[Patryk] Tutaj chyba dochodzimy do konsensusu. Jeżeli będziemy mieć więcej czasu i ocean nie stanie nam na drodze, obydwaj wybierzemy opcję lądową: autostop, kolej, busy, autobusy, własne nogi. Według mnie idealną opcją jest podział na podróżowanie lądem w przypadku długich wypraw i korzystanie z samolotów na krótkie, kilku-, kilkunastodniowe wypady, szczególnie na wyspy i szczególnie jeśli za bilet płacimy grosze.

Celowo nie wyczerpujemy tematu. W okienku poniżej zostawiamy Wam możliwość wypowiedzenia się jak to widzicie. Śmiało! Wystarczy wpisać maila, który nie będzie nigdzie upubliczniany i wykorzystywany. Jakie jest Wasze zdanie? Autostop czy samolot?

[fb-like]

Dołącz do dyskusji! 8 komentarzy

  • Natalia pisze:

    Zdecydowanie zgadzam się z tym, że jeśli mamy np. wolny weekend, to warto znaleźć tani bilet i zwiedzić porządnie jedno fajne miasto, a jeśli czas pozwoli , to i jego okolice. Ale jeśli planujemy dalszą podróż (czyli zazwyczaj mamy sporo czasu) i mamy dobrego kompana lub -kę , to jak najbardziej autostop;) !  Zanim dotrzemy do celu mamy okazję zobaczyć mnóstwo miejsc, poznać wiele osób, zagłębić się w nowe kultury, posmakować tradycyjnej kuchni, posłuchać charakterystycznej muzyki. Może uda się też trafic na jakieś święto regionalne itp. Poza tym koniecznie trzeba wtedy zrobić milion zdjęć, napisać ciekawe reportaże, porozmawiać z ludźmi albo nagrać filmy. Niemożliwe nie istnieje, trzeba tylko chcieć ! 🙂

  • Ark pisze:

    Hmmm. Gdybym jeszcze był studentem i miał 3 miesiące wolnego… Kiedy jeszcze nim byłem, miesięczna tułaczka po Europie była na porządku dziennym… Co prawda nie stopem, a pociągiem (przywilej dzieci kolejarzy). Spanie w pociągu i tym samym oszczędzanie na hostelach. Co rano pobudka w innym miejscu… Przygody niezapomniane. Teraz przy urlopie w wymiarze 26 samolot to jedyny sposób, by zaplanować jednego roku: tydzień na Krymie w święta majowe, tydzień w Stambule w Wielkanoc,  potem jeszcze trzy tygodnie w Wietnamie w listopadzie. Wszystko bez przesiadek Lotem z Wawy. Odessa za 330, Stambuł za 330, Wietnam za 1700. Niech ktoś to zrobi stopem w standardowym urlopie.

  • Katarzyna pisze:

    To zależy. Kiedy ma się do dyspozycji weekend i chce się odwiedzić Wiedeń, to nie ma sensu wychodzić na wylotówkę i łapać stopa. Zwłaszcza, że bilet na samolot mozna kupić za kilka złotych. Podobnie też w sytuacji, kiedy trzeba pokonać krótki dystans. Jak z Krakowa do Zakopanego. Krótkodystansowy autostop nie ma juz takiego uroku. Już lepiej grzecznie kupić bilet i te parę godzin spędzić w autobusie. Ale kiedy czasu jest pod dostatkiem i jest chęć przygody, przeżycia czegoś niezaplanowanego, to tylko autostop! Bo nie wyobrażam, sobie, że mam miesiąc wolnego, a do Tibilisi wybieram się samolotem. To jakoś tak wbrew porządkowi Wszechświata. Zwyczajnie „nie wypada”. 😉

  • P pisze:

    Ja to widzę tak, że Patryś przejawia znamiona niereformowalnego, pisząc kolejny raz „na prawdę”. No i te „nabijające siniaki turbulencje”, ktoś tu bajdurzy 😉

Miejsce na Twój komentarz

*