Skip to main content
search
0
Już chwilę temu zakończyły się wszystkie wyprawy działające tej zimy w górach wysokich. Alex Txikon wycofał się spod Mount Everestu, polska wyprawa nie dała rady pod K2, działania pod Nanga Parbat zakończyły się tragedią. Choć przez ostatnie lata z dużym zainteresowaniem i uwagą śledziłem wiele zimowych prób zdobycia ośmiotysięczników po tym sezonie wspinaczkowym mój entuzjazm zdecydowanie opadł. 

Wspinaczka zimowa na ośmiotysięczniki to najbardziej ekstremalny sport na świecie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Masakryczne temperatury, poruszanie się w śmiertelnie niebezpiecznym terenie, przebywanie na wysokościach, w których ciało odmawia posłuszeństwa, olbrzymia nieprzewidywalność sytuacji mogących pokrzyżować szyki. Do tego dochodzą wyzwania logistyczne związane z organizacją wyprawy i często wielotygodniowe odmrażanie sobie tyłka w oczekiwaniu na ten jeden dzień, kiedy można ruszyć w górę. Byłem zafascynowany walką z tymi przeciwnościami. Dokonywanie niemożliwego – tak na to patrzyłem. Ludzie, którzy podejmowali się tych wyzwań byli dla mnie absolutnymi herosami.

Tym bardziej, że Polska to absolutny hegemon, jeśli chodzi o zimowe wspinanie w najwyższych górach. Na 13 dotąd zdobytych zimą ośmiotysięczników, tylko trzy zostały zdobyte przez wyprawy w składzie których nie było żadnego Polaka. Atakowanie kolejnych szczytów zimą jest naturalną konsekwencją tradycji polskiego wspinania. Zdobycie K2 ma być domknięciem historycznego rozdziału we wspinaczce wysokogórskiej, rozdziału nie tylko polskiego, ale i światowego. Całe środowisko wspinaczkowe czeka na upadek ostatniego bastionu. Szczęśliwe zakończenie epopei.

Nieco w cieniu wyprawy na K2 działał Tomek Mackiewicz. Kolejny rok, on kolejny raz próbował się z Nangą Parbat. Zmagania Mackiewicza z Nangą to było jednak coś więcej niż himalaizm zimowy, niż jakiekolwiek górołaztwo. Z historii, którą napisał bezgraniczną inspirację może czerpać każdy, szczególnie ci, którzy mają poważne tarapaty. Dla innych może być z kolei lekcją mówienia sobie stop.

Śledzenie pozostałych wypraw zimowych jest właściwie śledzeniem tego jak swoje ego realizują biorący w nich udział wspinacze. Nie mają żadnego pierwiastka eksploracyjnego, charakteru dokumentalnego, nie mają w sobie nic, co mogło by wzbogacić wiedzę człowieka o świecie. Taki wniosek zburzył moje dotychczasowe pojmowanie zimowych wspinaczy jako idoli. Na każdym z wierzchołków ktoś już wcześniej był, pokazał z niego widok, opowiedział w jaki sposób się tam dostać. To czysty sport. Rywalizacja ze samym sobą, której nie ułatwiają skandaliczny wiatr i mróz. Akcje w wysokich górach zimą różnią się od tych letnich tylko tym, że ich uczestnicy postanowili podjąć dużo większe ryzyko i niemiłosiernie odmrozić sobie tyłek. Właściwie cały himalaizm zimowy, pierwsze wejścia na ośmiotysięczniki o tej porze roku to konkurs na to, kto więcej wytrzyma a śledzący poczynania wspinaczy oprócz pytania czy zdobędą szczyt czy nie w drugiej kolejności zastanawiają się, choć nieco bardziej po cichu, czy wszystkim uda się wrócić do domów. Brutalne.

Żeby nikt mnie źle nie zrozumiał: ja wiem, że ci ludzie spełniają swoje marzenia, że w górach zrobili już wiele i muszą szukać najbardziej ekstremalnych z ekstremalnych wyzwań żeby czerpać satysfakcje. To także część ich pracy i jeśli chcą rozwijać się zawodowo jako wspinacze potrzebują kolejnych sukcesów. Mnóstwo osób, słysząc o tragedii na Nandze a później konflikcie pod K2 zadawało sobie pytanie: po co oni tam w ogóle idą? To jest właśnie odpowiedź na to pytanie. Pytanie powinno paść inne: dlaczego warto interesować się himalaizmem zimowym? Chętnie posłucham odpowiedzi. Nie twierdzę, że wspinacze są źli, wręcz przeciwnie, kilku podziwiam. Po prostu ta część dyscypliny, którą uprawiają, wspinanie zimowe w górach wysokich, jest nadzwyczajnym przerostem formy nad treścią.

Wielka szkoda, że nie ma tak żywego zainteresowania projektami i pomysłami, które są eksploracją i dają nam wiedzę. Przykłady? Proszę bardzo: naukowcy zbierają pieniądze na stworzenie polskiej trzeciej bazy naukowej. W Ekwadorze. Mamy placówki na Spitsbergenie, mamy stacje badawczą Arctowskiego na Antarktydzie, przyszła pora na tropiki. Prowadzenie badań, utworzenie rezerwatu, dokumentowanie fotograficzne roślin i zwierząt. Na terenie, który chcą zakupić naukowcy jest więcej gatunków drzew niż w całej Polsce. Bardzo interesujące. Inny przykład? Kasia Biernacka, która od kilku lat bierze udział w wyprawach szukających wspólnych korytarzy jaskiń Sistema Chieve, które mogą okazać się najgłębszymi na świecie. To są prawdziwe przedsięwzięcia przenoszące granice. Ciekawe kiedy staniemy się bardziej skłonni wspierać i dopingować przedsięwzięcia rozwijające naszą widzę o świecie, zamiast tych czysto sportowych.

Dołącz do dyskusji! 2 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*