Kierowca powiedział, że jedzie z kolegami na ryby. Do pokonania zostały mu jeszcze dwie przełęcze, obie grubo powyżej 3000 m. Wsiedliśmy do jego pojazdu, który tak naprawdę nie był samochodem tylko zamaskowanym wehikułem mającym przetransportować nas do krainy wiatru, chłodu i… złota. Czekał nas nas Tienszan.
Przyszedł czas by wybrać się w kirgiskie góry nie konno, a pieszo. Szukaliśmy miejsca, które odróżniało by się krajobrazowo od tego, co widzieliśmy dotychczas. Nie chcieliśmy kolejnej wąskiej doliny zamkniętej z obu stron stromymi zboczami, maltretowanej na prawie całej szerokości wartkim strumieniem, który trzeba było przekraczać co kilkadziesiąt metrów. Na wschodnim skraju mapy zobaczyliśmy nazwę wziętą w nawias: alpine cold desert. Kolejne poziomice dzieliły dość spore odstępy, a miejsce pomiędzy nimi wypełniały niebieskie plamki oznaczające jeziora i błękitne, poziome kreski ostrzegające przed bagnami.
-Ej, stary, to się zaczyna od 3700 m!
-Jedziemy tam.
Położenie doliny Ara-Bel, o której mowa, wahało się pomiędzy 3700 a 3800 m n.p.m.. Zapragnęliśmy przejść jej spory fragment, a potem odbić na południe i dojść do potężnego jeziora Issyk-Kul. Łączna długość trasy miała wynieść ponad 100 km. Do jej początku podwieźli nas rybacy złapani pod pomnikiem Gagarina. Oto jak wyglądała nasza wędrówka odkąd wysiedliśmy z samochodu.
Przejście gór Tienszan
Początek trasy pokrywał się z drogą prowadzącą do kopalni złota. Zarówno linia energetyczna, jak i utwardzona szosa, powstały tylko i wyłącznie na potrzeby kopalni. Przez pierwsze 15-20 km co chwilę byliśmy mijani przez cysterny oraz ciężarówki wiozące tajemnicze kontenery. Zaczepiła nas nawet ochrona, mimo że do kopalni mieliśmy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów.
Odbijając od drogi weszliśmy w grząski teren utrudniający poruszanie się.
Szybko zaczęliśmy rozumieć w jakich okolicznościach przyjdzie nam wędrować przez najbliższy czas. Co chwilę natykaliśmy się na niewidoczne z daleka podmokłości wymuszające nadrabianie drogi. Zdarzało się, że przejście 100 m w linii prostej zajmowało kwadrans.
Warunki atmosferyczne wspaniale współistniały z krajobrazem doliny Ara-Bel. Nieprzyjazny chłód i wiatr idealnie splatał się z surowymi widokami i jałową glebą.
Pojedyncze grupy kwiatów wyglądały na tym pustkowiu jak dopiero co przybyli kolonizatorzy mający w planach tworzenie nowej cywilizacji.
Atrakcją jak zwykle były noclegi. Pierwszy zorganizowaliśmy tak, by choć na chwilę mieć dla siebie jedno z niewielkich jeziorek.
Problemem jak zwykle były rzeki, w tym wypadku jedna, przecinająca całą dolinę. Prawie dwie godziny szukaliśmy płycizn, by móc przeprawić się na drugi brzeg i wreszcie udało się.
Wierzchołki wyglądających jak pagórki gór, które pozostawiliśmy po drugiej stronie doliny, liczyły co najmniej po 4200 m.
Obierając kierunek na południe mieliśmy jezioro Chokolu i weszliśmy w drugą dolinę wypełnioną na całej szerokości kępami trawy nasiąkniętymi jak gąbki.
Jeziora robiły wrażenie przede wszystkim dzięki krystalicznie czystej wodzie.
Jesiennej aury, mimo że mieliśmy początek lata, dodawał rdzawy kolor porostów obrastających głazy i kamienie.
Gdy tak szliśmy i oswajaliśmy się z naturą w zupełnie nowym dla nas wydaniu zza wzgórza wyłonił się jeździec. Czy to była prawda, czy złudzenie? Od najbliższej, stale zamieszkałej osady dzieliło nas 50 km w linii prostej, a on był sam, bez bagażu, ze strzelbą przewieszoną przez ramię.
Pod koniec drugiego dnia droga zaczęła prowadzić w dół, a skupiska małych jezior zastąpiły pojedyncze, górskie jeziora z prawdziwego zdarzenia.
Mgła, ciągłe opady deszczu, smutne kolory skał wymogły na mnie apatię toteż poczułem narastające rozprężenie i przypływ energii, gdy zbliżyliśmy się do końca doliny.
Namiot robiliśmy na skraju pastwiska co zapowiadało kontakt z bardziej żywymi barwami następnego dnia.
Rano wtargnęliśmy na zielone łąki i spotkaliśmy pasterzy, którzy rozpoczynali wędrówkę na drugą stronę gór w poszukiwaniu świeżych pastwisk.
Wciąż jednak nie brakowało zwierząt, które dziko wypasały się wzdłuż przemierzanej trasy.
Wreszcie widoczny stał się spadek wysokości otaczających nas wierzchołków. Znak, że za niedługo wyjdziemy na równinę.
Ostatnie skały, jakie minęliśmy, były wspaniałą klamrą zamykającą kolorystyczne wrażenia tej przechadzki.
Brakowało jeszcze 20 km do brzegów jeziora, a dzień miał się ku schyłkowi. Na szczęście z opresji wydostała nas super krowa i w jej bezpośrednim towarzystwie przejechaliśmy odcinek kończący ten etap podróży po Kirgistanie.
[fb-like]
Ale wspaniałe zdjęcia 🙂 Przestrzeń robi ogromne wrażenie!
Jakim sprzętem robicie te zdjęcia, tak BTW?
Cześć, te akurat Fuji X10.
Jaaaaakie zdjęcie! Jacie, umarłam z zachwytu 😀
Jaka przestrzeń! Nic, tylko kontemplować 🙂
Dzięki, Bartek!
Dzięki, Justyna!