Mały Książe w czasie swojej podróży po swojej galaktyce odkrył pewnego razu planetę 328. Należała do Bankiera. Jedyne co było na niej istotne to liczby i pieniądze. Cała reszta nie miała znaczenia. W Paragwaju też jest taka planeta. Nazywa się Ciudad del Este.
Paragwaj to jeden z najbiedniejszych krajów Ameryki Południowej. Podstawę jego gospodarki stanowi hodowla bydła oraz uprawa bawełny, soi, trzciny cukrowej, herbaty i ostrokrzewu paragwajskiego zwanego popularnie yerba mate. Nikt nie przejmuje się tutaj wykończeniem budynków,
podpięcia na lewo do sieci elektrycznej to standard,
a służba zdrowia nie wygląda zbyt imponująco.
Za to autobusy tutaj mają duszę,
a niejednokrotnie także drewnianą podłogę.
Wystrój sklepów jest mocno pozytywny.
Na ulicy można kupić wszytko. Świeże zioła,
świeżo wyciskane soki,
czy kawał pysznej wołowiny z grilla za grosze.
Ot piękny, rolniczy kraj, z bardzo otwartymi i prostolinijnymi ludźmi.
Cały obraz kraju nijak ma się jednak do tego co można zobaczyć w „Mieście Wschodu” – Ciudad del Este.
Jak wydać w godzinę 10 milionów?
Żeby do niego dotrzeć trzeba przejechać przez most, który przewodniki określają jako ekstremalnie niebezpieczny i sugerują mijać go jak najszybciej. I koniecznie siedząc w jakimś pojeździe! Samo przejście graniczne to spory chaos. Miejscowi przekraczają go bez dokumentów niosąc pod pachami tony sprzętów na drugą stronę rzeki, do Brazylii i Argentyny.
Już od pierwszych sekund od przejścia granicy naszym oczom ukazał się obraz rodem z powieść Science Fiction. Post apokalipsa – taka była moja pierwsza myśl. Na wpół nowoczesne, wpół zniszczone wieżowce. Niby beton, szkło, neony, światła, ale coś z nimi nie tak. Niby droga solidna, dwupasmowa, ale z ulic zwieszają się poplątane kable, a chodniki są zniszczone.
Po prawej i lewej stronie drogi ciągną się niezliczone galerie handlowe. Z daleka wyglądały na nowoczesne, ale wystarczyło przyjrzeć się z bliska i wejść do środka żeby zrozumieć, że są swojego rodzaju atrapami, znacznie różniąc się od tego co prezentują nasze, europejskie świątynie handlu.
Tuż za odprawą celną po stronie Paragwajskiej zostaliśmy zasypani górą ulotek reklamujących wszelkiego rodzaju elektronikę.
Wiedzieliśmy wcześniej, że w Ciudad del Este funkcjonuje największy targ elektroniki w Ameryce Południowej, ale nie spodziewaliśmy, że wygląda w ten sposób. Sprawiało to wrażenie jakby całe miasto zajmowało tylko jednym – handlem. Tłumy ludzi, tysiące produktów, zgiełk, krzyki, muzyka, chaos, różnorodne zapachy. Buty obok telefonów, pampersy obok aparatów fotograficznych. Dosłownie wszystko.
Sprzęt RTV. To interesowało nas najbardziej. Telewizory, aparaty fotograficzne, obiektywy, karty pamięci, lunety, komputery, tablety w takich ilościach, jakich nie widziałem nigdy wcześniej. Kiedy pokazywałem sprzedawcy swój aparat wyciągał mi na stół soczewki we wszystkich rodzajach, cenach i konfiguracjach jakie dedykowane są do tego modelu. Byłem w szoku. Skąd oni tyle tego mają? I jakim cudem taka ilość sklepów w jednym miejscu ma szansę się utrzymać? Takich na przykład budek z telefonami spokojnie udałoby się tu naliczyć kilkaset, a może nawet więcej.
Mimo skali kupienie w Ciudad del Este czegokolwiek nie jest tak jednak sprawą prostą. Szczególnie dla gringo.
Po pierwsze nie ma żadnych stałych cen przy produktach i o wszystko trzeba się targować. Kiedy zapytałem o pierwszą lepsza kamerkę leżącą na półce otrzymałem odpowiedź:
– Dwa miliony, mister.
Chodziło oczywiście o dwa miliony guarani – paragwajskiej waluty, jednak mimo to, nominały wymieniane przez sprzedawców robią wrażenie i człowiek dwa razy zastanowi się zanim taki milion z kieszeni wyciągnie.
Kiedy cenę wyjściową już znamy zaczyna się żmudny proces targowania racjonalnej kwoty. W oczach ekspedientów podających kwotę za swoje produkty gringo widać dwa małe dolary, a za nimi nadzieję na dobicie targu życia. Nie są jednak tak dobrymi naciągaczami jak choćby sprzedawcy marokańscy i bardzo łatwo wyłapać kiedy podają kwotę z czapy.
Drugi problem jest większy. Na sklepowych półkach obok siebie leżą zarówno sprzęty markowe, jak i podróbki. Oczywiście mało, który handlowiec mówi kupującym, która z rzeczy to podróba, chyba, że jest to część przedstawienia. Dlatego każdą rzecz trzeba dokładnie i obejrzeć i dobrze się na temacie znać, żeby poznać co jest bublem, a co klasowym sprzętem.
Oryginał czy podróbka?
– O, widzę, że masz drona. Gdzie kupiłeś?
– W Paragwaju.
Brzmi nieźle, co? Brak podatków, efekt skali, dostępność produktów i łatwość w przekraczaniu granicy sprawiają, że na zakupy przyjeżdżają tu tłumy znacznie bogatszych Brazylijczyków, Argentyńczyków i Urugwajczyków. Zarówno tradycyjne taksówki, jak i te w wersji „moto” nie kosztują dużo, a różnica w cenie sprzętów szybko rekompensuje kwoty przeznaczane na transport.
W okolicy kwitnie mała gastronomia. Tradycyjnie najłatwiej dostępny napój to Cola.
Ale tutaj nie tylko ludzie ją lubią.
Kolorytu i nutki adrenaliny Ciudad del Este dodaje fakt, że w jednych drzwiach sprzedaje się tutaj mnóstwo nielegalnych towarów jak narkotyki, broń, kradzione samochody, a obok w sklepie spożywczym na kratce siedzą dwie barwne tresowane papugi i życie biegnie jak gdyby nigdy nic.
Jednak nie można powiedzieć, że jest to bezpieczna okolica. Po zmroku ulicę pustoszeją, a nawet za dnia przed większością sklepów można spotkać prywatnych ochroniarzy z pokaźnych rozmiarów strzelbami. I nie ważne czy jest to sklep z butami czy z miotłami.
Więcej nie napiszę. Niech pozostanie Wam niedosyt. Ciudad del Este to perełka, którą trzeba zobaczyć na własne oczy. W końcu nie codziennie można wydać w godzinę 10 milinów.
[fb-like]
Ameryka Południowa to moje marzenie. Fajna relacja 🙂
Nawet nie wiedzialam, ze przewodniki zalecaja szybki transport przez most, najlepiej samochodem. My przeszlismy go dwa razy i raz przejechalismy autobusem. Kupowalam tam apart canona, bo akurat nam sie zepsul, a slyszelismy, ze Ciudad del Este to najtansze miejsce w Am. Pd na takie zakupy. Poszlismy na szczescie z Brazylijczykiem, ktory pracuje w Paragwaju i zna tamtejsze ceny wiec chyba za duzo z nas nie zdarli (zaplacilismy podobna cene za jaka aparat mozna kupic na Amazonie w UK).
Smiesznie natomiast wygladala sytuacja na granicy. Planowalismy ja przekroczyc w sumie 3 razy w ciagu 2 dnia (z Br do Pargawaju na zakupy, z powrotem i po popludniu powrot juz na stale do Paragwaju). Po stronie Brazylijskiej powiedziano nam, ze za kazdym razem powinnismy dostac pieczatke. Ale jak dotarlismy do strony Paragwajskiej to celnik machnal reka i powiedzial, ze nie chce nas tu wiecej widziec. Dostalismy pieczatki wjazdowe do Paragwaju po czym po skonczonych zakupach wrocilismy do Brazylii juz nie odwiedzajac budki granicznej i pozniej w podobny sposob z Brazylii wyjechalismy. Ach.. Ta Ameryka! 🙂