Kilkadziesiąt osób siedzi w sali ozdobionej malunkami muflonów i starymi płytami winylowymi. Jest gwarno pomimo tego, że większość z nich widzi się po raz pierwszy. Przyjechali w Góry Bystrzyckie setki kilometrów. Samochodami, pociągami, autostopem. Niektórzy jeszcze nie dotarli choć jest już późny wieczór. Spędzą razem dwa dni, będą łapać chwile, a później każdy pojedzie w swoją stronę. Oby tylko z myślą, by jak najszybciej znowu spotkać się w podobnym składzie i wciągnąć w to wszystko następnych amatorów odrywania się od spraw bieżących.
Po Czwartym Spędzie bez żenady mógłbym sobie wytatuować na bicepsie hasło „Nie mury tworzą atmosferę, a ludzie”. Bardzo się cieszymy z chemii, z przyjaznych relacji, które momentalnie nawiązały się pomiędzy uczestnikami wydarzenia. Zawsze się zastanawiam co motywuje ludzi do przyjazdu na Spędy (może wreszcie pora zacząć o to pytać?), które odbywają się w miejscach nie do końca łatwo dostępnych. Czy jest to chęć poznania ludzi o podobnych zainteresowaniach? Zaciekawienie okolicą? Prosty patent na weekendowy wyjazd? Czy jeszcze coś innego? Bez względu na tę przyczynę, różnice między nami i początkową nieśmiałość po tych dwóch dniach odnieśliśmy wrażenie, że jesteśmy zgraną paką i gdyby był czas by zostać w górach dłużej, to nikt nie skarżyłby się na kolejne dni spędzane w tym samym towarzystwie. Natomiast o tym, jak tym razem kompletnie nie trafiliśmy z wyborem spędowego siedziska będzie w dalszej części tekstu.
W piątek przyjeżdżaliście do schroniska od samiutkiego rana. Przyjemnie było patrzeć jak kompletnie puste schronisko, pełnie ciekawych eksponatów i muflonowych akcentów, wypełniało się dudniącymi tąpnięciami trekkingowych butów, a wolne łóżka w pokojach na pierwszym piętrze były sukcesywnie obkładane plecakami. „Cześć, jestem stąd, cześć jestem stamtąd” rozbiegało się po barowej sali przez cały dzień. Dopasowywaliśmy twarze widziane na internetowych zdjęciach do ich prawdziwych właścicieli. Pierwsze wyjście w góry, na trzy godzinki, udało się zorganizować tak, że powrót nastąpił jeszcze przed zmrokiem. Trasa wyglądała tak:
Dniem właściwym krajoznawczo była sobota. Wspólne przejście 30 km szlaku prowadzącego przez Park Narodowy Gór Stołowych najlepiej oddadzą zdjęcia.
Pierwszy etap wycieczki to przemarsz przez miejscowość uzdrowiskową Duszniki-Zdrój. Nasza grupa rozciągnęła się niczym mordoklejka.
Szlak prowadził przez centrum i jego główny deptak.
Po wyjściu z zabudowań dostrzegliśmy pierwsze znaki ostrzegające wędrowców przed wybujałą fantazją mieszkańców okolicy.
Początek bardzo płaski.
Czerwień typu jucha – był to najmodniejszy kolor Czwartego Jesiennego Spędu.
Ze ścieżką sąsiadowało pole, a na nim urzędowały mocarne krowy i buhaje. Na długo zapamiętam ten wyraz twarzy, który prosił o możliwość dołączenia do naszej grupy. Serce się kraje, ale tym razem nie mogliśmy zabrać zwierzaka ze sobą.
Pierwsze skalne grzyby. Jeszcze przed terenem Parku Narodowego Gór Stołowych.
A tak wyglądaliśmy z perspektywy śledzących nasz pochód skalnych fantomów.
Przedzieraliśmy się przez bagna i podmokłe łąki ledwo wierząc w to, jak to w ogóle możliwe.
Nie było jednak przeszkody, która zatrzymałaby nas na dłużej.
Każda wycieczka musi mieć swoje odkrycie i zaskoczenie. Tym razem była to wkomponowana w las droga krzyżowa.
Nie było i problemów z orientacją.
Od czasu do czasu grzebaliśmy też w ściółce leśnej wyhaczając co ciekawsze kąski.
Dywan z igieł.
Daniel i Jan, Jan i Daniel, dzielnie przewodzili grupie podnosząc ją w krytycznych momentach na duchu iście epickimi przemowami inspirowanymi głosem największych przywódców znanych z historii i świata fantastycznego.
Był też czas na zabawę na skałkach.
Taki skalny grzyb to prawdziwy problem boulderowy. Najbardziej frustruje niemożność wyjścia, na coś, co z pozoru wydaje się banalne. Dawidowi się udało.
Chociaż kosztowało to trochę czasu i później trzeba było wracać nocą.
Przebyty odcinek prezentuje się następująco:
Niemalże cała sobota zleciała na pokonywaniu trasy. Ostatnie osoby doszły do schroniska o 21:30. Niedziela, od godzin porannych, służyła robieniu porządków i pożegnaniom, choć jednej ekipie udało się jeszcze wyrwać na Szczeliniec Wielki.
Widok z najwyższej góry Gór Stołowych. 919 m n.p.m..
Musieli tam zobaczyć coś na prawdę niezłego!
Schronisko „Pod Muflonem” to nie jest dobry wybór
Tak, jak znakomicie udało nam się dogadywać między sobą, tak kompletnie nie znaleźliśmy wspólnego języka z włodarzami schroniska. Ze sporą przykrością, gdyż mamy ogromny sentyment do PTTK i jej działalności na przekroju dziesięcioleci, musimy absolutnie odradzić organizowanie jakiegokolwiek spotkania w schronisku na stoku Ptasiej Góry. Potraktowano nas bardzo wrogo, utrudniając i uprzykrzając pobyt, wymagając od nas przestrzegania punktów regulaminu schroniska, których nie ma. Zwykle nie poruszamy w tekstach na blogu wątków niesympatycznych, nie wyciągamy na wierzch sporów, ale tym razem skala gruboskórności, niczym nie uzasadnionej wyniosłości i nie maskowanej nawet złośliwości była taka, że należy się kilka słów o warunkach, jakie mogą czekać na gości schroniska „Pod Muflonem”.
W schronisku mieliśmy zarezerwowane miejsca dla grupy na dwie noce. Całe schronisko. Podejrzewaliśmy, że chętnych może być więcej, ale w myśl zasady, że w schronisku nie odmawia się noclegu nikomu, byliśmy przekonani, że w takim wypadku znajdzie się dla kolejnych osób miejsce na podłodze. Tym bardziej, że schronisko jest bardzo duże. Niestety włodarze schroniska nie zgodzili się przyjąć większej liczby osób. Decyzja dla mnie zupełnie nie zrozumiała, tym bardziej, że chodziło o nie więcej niż tuzin dodatkowych gości, ale w porządku. Może był tego jakiś powód, którego nie znam.
Przyklepując miejsca zaznaczyłem, że przyjadą ludzie z całej Polski, że się nie znamy, potrzebujemy miejsca by móc w te kilkadziesiąt osób wieczorami usiąść, poznać się i że fajnie by było gdyby w schronisku nie brakło piwa ani jedzenia. Podałem też adres naszego bloga żeby włodarze schroniska mogli się zapoznać z tym kim jesteśmy, co to za inicjatywa, bo ja rozumiem, że jak ktoś przyjmuje do schroniska grupę, która zajmie wszystkie wolne miejsca, to chciałby nieco więcej o tych osobach wiedzieć. Nie ma problemu – usłyszałem w odpowiedzi. Zapowiedziałem się, że przyjadę trochę wcześniej, w nocy z czwartku na piątek, żeby przyjmować naszych gości, którzy mieli przyjeżdżać już od rana. Chciałem bardzo uniknąć sytuacji, że ktoś przyjedzie, a mnie ani Patryka jeszcze nie będzie. I to się na szczęście udało. Pierwsza ekipa przyjechała po 8:00 rano, a pierwszą rzeczą o jaką zapytałem chwilę po tym włodarzy schroniska, to czy są jakieś sprawy, o których powinienem całą grupę poinformować, coś czego nie wolno nam robić, czy są miejsca, do których zapuszczać nam się nie wolno. Zrobiłem to specjalnie po to, by poznać płaszczyzny, na których mogłyby ewentualnie powstać podczas naszego pobytu konflikty na linii my – gospodarze. Okazało się, że z niczym nie ma problemu. Ucieszyłem się.
Tak wyglądał zarys sytuacji przed przyjazdem większej części grupy.
Gdy pojawiło się nas już trochę zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Mimo przyjazdu 50 osób do schroniska gospodarze wcale nie postanowili go ogrzać. Doczekaliśmy się tego dopiero późnym popołudniem, mimo że marzliśmy przez pół dnia niejednokrotnie prosząc o włączenie ogrzewania. Usłyszeliśmy, że to nie jest jeszcze ta pora roku żeby grzać od rana. W sobotę było tak samo.
Zalety schroniska skończyły się niestety już na pierożanym menu
Nie pozwalano nam spożywać własnych posiłków ani pić własnego alkoholu, nie pozwalano nam tych rzeczy nawet wystawiać na widok publiczny. Dyrektywa była taka, że możemy siedzieć w sali barowej, w której spokojnie mogliśmy się wszyscy pomieścić, pod warunkiem korzystania z asortymentu schroniska. W innych wypadkach mieliśmy siedzieć w pokojach i nie stwarzać zagrożenia, że jakiś turysta – przechodzeń zobaczy, że jemy/pijemy przywiezione ze sobą rzeczy. Mimo tego, że dokonaliśmy sporo zakupów w schroniskowej stołówce karcono nas wzrokiem przy każdej próbie otworzenia własnego piwa czy posmarowania kanapki pasztetem.
Za propozycją włodarza w piątkowy wieczór usiedliśmy w jednej z bocznych sal schroniska gdzie bawiliśmy się do niemalże rana. Obiecaliśmy po sobie posprzątać. Nikt nie lubi pozostawionego chlewu, także i my. Ogromne oburzenie wywołało to, że nie posprzątaliśmy jeszcze przed pójściem spać i zrobiliśmy to dopiero rankiem, przed wyjściem w góry, koło godz. 10. Gospodyni schroniska wydzierała się używając niemiłych określeń na sprzątające rankiem osoby. Później dowiedzieliśmy się, że tą sale wynająć można za stawkę godzinową 5zł/os. Wychodzi na to, że standardowo użytkowanie sali przez noc, przez grupę zajmującą wszystkie miejsca w schronisku to ok. 1500 zł.
W menu schroniska był szczupak z frytkami. Prawdziwy rarytas jak na górskie schronisko. Patryk zdziwiony taką pozycją w ofercie dwa razy upewniał się czy ryba będzie świeża i czy na pewno będzie to szczupak. Dwa razy potwierdzono po czym podano mu filet z mintaja.
W sobotę, po powrocie ze szlaku, usłyszeliśmy, że nie wolno przesiadywać nam w sali przy barze i mamy się przenieść do swoich pokoi. Tam możemy sobie robić co chcemy. Nie zamierzając pogłębiać konfliktu z włodarzami schroniska, gdyż zależało nam na tym byśmy spędzili przyjemnie ten wspólny czas, a nie tracili go na rzucanie grochem o ścianę, przenieśliśmy się na nasze piętro. Po dwóch godzinach włodarz schroniska zszedł do nas z pretensją o głośne rozmowy i muzykę sugerując, że powinniśmy siedzieć w sali na dole.
Straszono nas policją, zachęcano do opuszczenia schroniska w środku nocy gdyż mieliśmy przeszkadzać innym. Sęk w tym, że w schronisku była tylko nasza grupa i jesteśmy tego w 100% pewni.
Było jeszcze kilka przykrych incydentów. Mam wrażenie, że osoby zarządzające schroniskiem kompletnie nie czują tego, jaką rolę ma ono odgrywać, są na tyle niekontaktowi i nieprzyjaźni, że nie potrafią porozmawiać i wyjaśnić warunków pobytu grupy. Było nam wielce wstyd, jako organizatorom, że trafiliśmy na miejsce z tak oschłymi i szorstkimi gospodarzami, które zupełnie nie kojarzy się z tym, czego spodziewamy się gdy jedziemy w góry. Nie życzymy Wam pobytu w tej placówce PTTK. W okolicy jest mnóstwo noclegowni, w których można spędzić czas bezstresowo, w przyjaznej atmosferze i w … cieple. Jedynym sympatycznym mieszkańcem schroniska „Pod Muflonem” jest pies Muflon, który starał się nadrabiać za gospodarzy i zarzekam się, że nie było na spędzie osoby, której nie przypadłby do gustu! Zobaczcie go:
Ale nie było tak źle!
Czasem już tak bywa, że nie wszystko do końca wypala, ale przecież nawet taki szereg wypadków nie mógł zepsuć atmosfery i energii spędowej gromady. Dziękujemy za bardzo przyjemny i wesoły weekend wszystkim razem i każdemu z osobna. Jeżeli po przyjeździe do domu pomyśleliście sobie, że było fajnie i czekacie już na kolejne spotkanie z ludźmi, których poznaliście podczas tego pobytu w Górach Bystrzyckich, to jest to coś, co nas cieszy szczególnie. Gdybyście szukali okazji do spotkania to już dziś zapraszamy Was na nadchodzący spęd zimowy! Nie mniej ochoczo namawiamy do przyjazdu na kolejne wydarzenie tych, którym do tej pory przyjechać się nie udało. Chcemy więcej i więcej! To się nigdy nie skończy…
Jednocześnie przepraszamy za to, co nie wypaliło. Spęd zimowy będzie już z pewnością pozbawiony takich atrakcji, jakie zapewnili nam włodarze schroniska.
Do usłyszenia, a przede wszystkim do zobaczenia!
[fb-like]
Czy macie może w planach organizację Spędu Zimowego?
jestem duszniczaninem,szkoda ze tak wyszlo z muflonem, bo mialem okazje za mlodego pracowac w schronisku w zielencu „orlica” i pamietam ze jak bywaly takie grupy,lub ogolnie jak ktos wpadl na nocleg sam czy w kilka osob, ktos sie zjawil na dluzej zawsze bylo wesolo wrecz bylismy szczesliwi ze cos sie dzieje,zal byl i wszyscy byli wsciekli gdy takie grupy opuszczaly schronisko. A wracajac do schroniska na muflonie bylem tam w ostatnim czasie na kilku imprezach (koncert) i wiem o czym tu piszecie. Sam koncert byl ok, ludzie ktorzy sie tam pojawiali wrecz super, natomiast ludzie ktorzy prowadza to schronisko to jest jedna wielka pomylka!!! to sa osoby ktore nastawione sa na wydarcie kazdego grosza, i za wszelka cene jak nejmniejszym kosztem,do tego chamy maksymalne, wiadomo kazdy chce zarobic ale napewno nie w taki sposob. Mialem do czynienia z tymi oszolomami, wyobrazam sobie wasze problemy z nimi i w nowym roku zycze tej antyspolecznej parze seniorow oby jak najszybciej PTTK wywalilo ich na zbity ryj z tego schroniska i w ich miejsce znalezli osoby ktore sie na tym znaja i przedewszystkim maja pasje, oraz znaja problemy tego typu miejsc. Bo szkoda muflonu to bylo kiedys naprawde zejeb… miejsce,mam nadzieje ze to jednak nie koniec tego schroniska
Niedaleko jest też inne schronisko PTTK – Jagodna! Miejsce fantastyczne i klimatyczne, z planszówkami ( 🙂 !!!) które można swobodnie pożyczać, do tego sala z rzutnikiem, dwoma psami i jednym krnąbrnym kotem oraz przemiłymi właścicielami i smacznym jedzeniem, wrzątek na sali za darmo i nie było żadnych problemów z własnym prowiantem i oczywiście możliwość rozbicia namiotu na podwórku 🙂
Z całego serca polecam, miejsce to przyjęło mnie w tym roku bardzo ciepło i mam nadzieję że jeszcze tam wrócę, zainteresowanych odsyłam na ich stronę www 🙂
A planujecie moze zorganizowac w tym roku paragonowego sylwestra? 🙂