Znowu pojawia się temat komunikacji za granicą ale tym razem w dużo bardziej szlachetnej formie. Czy byliście kiedyś w miejscu, w którym ciepła parówka w bułce, polana musztardą i keczupem, to nie hot-dog, a na upieczony okrągły placek z sosem pomidorowym i dodatkami nie mówi się pizza? Na Islandii oprócz unikatowych krajobrazów i gorących źródeł fascynuje szacunek mieszkańców do ich własnej mowy. Oraz niebanalne słowotwórstwo. Zasięgnijcie języka!
Dla kogoś mówiącego w języku zachodniosłowiańskim (tak to my, Polacy) pierwszy kontakt z islandzkim będzie odpychający. „Co to za jakieś siekanie językiem po twardym podniebieniu, co to za gardłowe szczekanie? To kiepski sposób na zwrócenie na siebie uwagi” – pomyślałem gdy usłyszałem pierwsze islandzkie dialogi po wylądowaniu na lotnisku w Keflaviku. Nawet mi się śmiać zachciało, wyszła ze mnie ignorancja i małostkowość, co mi się od czasu do czasu, po długiej podróży, przytrafia.
Posłuchajcie jak brzmi rozmowa w języku staroislandzkim:
W drugiej kolejności zwróciłem uwagę na napisy. Długie, rozciągnięte niczym prowizoryczne mosty nad himalajskimi dolinami, wyrazy straszyły. Poczułem się jakbym wrócił do pierwszej klasy szkoły podstawowej i od nowa miał nauczyć się czytać. Przed każdym wyjazdem studiuję przynajmniej pobieżnie alfabet obowiązujący w kraju, do którego jadę. Tym razem nie znalazłem na to czasu i mogłem jedynie domyślać się jak czyta się litery i dyftongi Ðð, þ, czy Ææ. Było oczywistym, że mieszkańcy Islandii dobrze rozmawiają po angielsku, więc z komunikacją nie będzie problemów, ale bałem się, że na przykład przypadkowo wejdę do damskiej toalety bo nie zrozumiem napisu „Kobiety”.
Podróżowanie po Islandii stało się więc intrygujące. Trzeba było skradać się do nieoznaczonych symbolami kobiety i mężczyzny ubikacji i uważać by czasem do sklepu nie wejść wyjściem. Ze sporym dystansem badaliśmy także wywieszone przy drzwiach restauracji cenniki, w poszukiwaniu czegoś lokalnego do jedzenia. Będąc w Reykjaviku wiedzieliśmy, że koniecznie trzeba spróbować najsłynniejszych w świecie, a zarazem najlepszych (w trakcie podróży wielokrotnie dowiadywaliśmy się, że co islandzkie to najlepsze) hot-dogów, które zachwalał niegdyś sam Bill Clinton. Pewnego dnia zaszliśmy do małej blaszanej budki, a’la sklep z kasetami przy dworcu w dowolnym polskim mieście w latach 90-ych i zamówiliśmy po … pylsurze. „Jak to? A gdzie hot-dogi? Czyżby globalizacja nie objęła jeszcze tego miejsca swymi zdradzieckimi szponami?” – pomyślałem. Okazało się, że nie i od tego momentu zacząłem zgłębiać piękno islandzkiego języka.
Przede wszystkim ciekawa jest konstrukcja wyrazów. Słowa składają się z kilku krótszych słów, które nadają mu nadrzędne znaczenie. Podobnie jak w języku niemieckim. Tyle, że w islandzkim wyrazy te mają mitologiczne, baśniowe wręcz znaczenie. Język jest jednym z wielu czynników, który powoduje, że Islandię potrafimy traktować jako krainę zamieszkiwaną przez trolle i wierzymy, że elfy mają wpływ na rozwój lokalnej infrastruktury.
Na przykład:
rafmagn czyli elektryczność, dosłownie można przetłumaczyć jako 'moc bursztynu’
heimspeki czyli filozofia to mądrość 'świata’
friđthjófur czyli dzwonek telefonu to nic innego jak 'złodziej spokoju’
meginland czyli kontynent oznacza 'główny kraj’
flatbaka czyli pizza to najpewniej 'płaski placek’
thota czyli odrzutowiec tłumaczymy jako „przelatywać jak strzała”. To też ciekawe jak w tak krótkim wyrazie można zawrzeć aż tyle treści.
Podobnie jest z miejscowościami. Ingólf Arnarsson nazwał stolicę kraju 'zadymioną zatoką’ co po islandzku brzmi Reykjavik. Dla odmiany Höfn znaczy po prostu port.
W jednym wyrazie islandczycy potrafią zamknąć także dobrze znane w Polsce związki frazeologiczne. Podoba mi się Akkilesarhæll. Czy ktoś wie co to znaczy?
Islandczycy jakiś czas temu zorganizowali nawet plebiscyt na najpiękniejsze słowo i zwyciężył wyraz Ljósmóðir co znaczy położna, lecz jego kunszt można zrozumieć dopiero gdy przetłumaczy się je dosłownie – 'matka światła’. Prawda, że ładne? Nie trzeba przenosić się w świat „Władcy Pierścieni” czy „Gry o tron”, fantastyka żywa jest tu i teraz.
Wracając do pylsura na poważnie – niesamowite wrażenie zrobiło na mnie to, że mimo olbrzymiego napływu turystów (szacuje się, że w tym sezonie Islandię odwiedzi nawet 1mln gości) język islandzki nie ustępuje nazwom popularnym globalnie. Jest swojsko, bardzo rodzinnie, język wciąż jest ważnym i pielęgnowanym elementem poprzez który objawia się tradycja narodu. Gdybym był Islandczykiem na pewno czułbym się dzięki temu bardziej 'u siebie’. Ze względów marketingowych hot-dogi, pizze, fish&chips widnieją na podświetlanych tablicach wielu knajp i restauracji, ale nie na tyle, by móc powiedzieć, że jest to postępujące wypieranie nazw rodzimych. W porównaniu do języka polskiego zapożyczeń jest licha garstka, jak widać wcale nie trzeba dopasowywać się do trendów (panujących już zresztą od dawna!) na całym świecie. I nic przez to zaniechanie Islandia nie traci co widać choćby po ilości przyjeżdżających turystów. Ktoś będzie chciał zjeść barani łeb czy dorsza? To niech się dowie jak ich nazwy brzmią po islandzku albo niech próbuje na ślepo trafić je w menu, choć ja bym nie ryzykował by nie ustrzelić przypadkiem hakarl. Szkoda, że polski język nie stanął w szranki z globalizacją i od dawna jest w defensywie. Przyjemnie jest choć pomyśleć, że u nas w kraju mogłoby też nie być 'meetingów’ tylko spotkania, coś znowu byłoby przyjemne, a nie 'epickie’, a w miejsce 'funu’ wróciła by dobra zabawa.
Cały wyjazd przyglądałem się temu jak Islandczycy traktują swój język, jak dbają by nie zadrapał go trujący pazur anglicyzmów. Najtrudniej bronić się przed napływowymi nazwami, które powstały w czasach współczesnych. Takimi jak smartphone, miniaturyzacja, rakieta czy chociażby komputer. Nie da się naturalnie zastąpić ich wyrazami powstałymi dawno temu z oczywistego powodu – język nie znał takich 'zjawisk’. Z reguły więc idzie się na łatwiznę. W Polsce mamy komputer pochodzący od wyrazu computer, smartphone’a przyjęliśmy bez jakiejkolwiek nawet próby spolszczenia. Islandczycy są dużo sprytniejsi. W ochronie języka działa specjalny zespół lingwistów, który wymyśla islandzkie odpowiedniki słów funkcjonujących na całym świecie. Nie przytoczę teraz dokładnie ekwiwalentu ale smartphone ma swoją rodzimą nazwę, która jeśli się nie mylę, oznacza 'mądry telefon’. Co więcej – gdy językoznawcy mają problem z ustaleniem nowego terminu – w wyborze biorą udział wszyscy obywatele.
Moje oczarowanie językiem islandzkim i jego traktowaniem przez mieszkańców zmaterializowało się pod koniec wyjazdu.
Gdy do wylotu zostało nam zaledwie kilka dni przyszedł czas by pomyśleć o tym, co ze sobą przywieźć do Polski. Było już pewne, że poleci z nami hakarl i płyty z muzyką, (w myśl zasady: coś dla smaku, coś dla uszu) ale czułem lekki niedosyt. Odwiedziliśmy księgarnie. Chciałem kupić jakąś ładnie wydaną książkę w języku islandzkim. Nie byłbym oczywiście w stanie jej przeczytać, ale w wolnej chwili z przyjemnością zerkałbym do niej jak do albumu islandzkiej literatury. A może nawet zacząłbym od niej naukę islandzkiego? Pewnie nie, ale przynajmniej opanowałbym alfabet. Przerzucałem wzrok z półki na półkę, w poszukiwaniu tej jedynej pozycji, aż natknąłem się na zbiór sag w wydaniu angielskim. 800-set stronicowy kloc, w którym zamknięte są klechdy, legendy, podania islandzkich pokoleń. „Cóż za wspaniała rzecz” – pomyślałem. Islandczycy podetknęli mi pod nos zbiór opowieści, które powstawały od początku istnienia na wyspie cywilizacji. Chwile się zastanawiałem czy zabrać ze sobą historie silnych królów, perypetie elfów, pełne romansów, dramaturgii i przewrotności gawędy wędrowców i wojny trollów czy jednak książkę po islandzku, z której nic nie zrozumiem. Wziąłem sagi. Ponieważ spodobało mi się to jak Islandczycy promują swoją tożsamość i swoją tradycję. Ponieważ chciałbym żeby zbiory baśni zawierające historie Popiela, Szewczyka Dratewki, Złotej Kaczki rzucały się w oczy turystów wchodzących do polskich księgarni. Oraz dlatego, że jest to zwyczajnie bardzo ciekawe. Wy jeszcze nie wiecie kim jest Egil Skallagrimson! A ja już wiem.
[fb-like]
Islandzkie słowa są przepiękne, mają w sobie jakąś magię prosto z baśni i legend. Zazdroszczę mieszkańcom takiego przywiązania do kultury i języka, a przede wszystkim podziwiam ich chęci do aktywnego uczestniczenia w jego rozwoju!
Haha, fajny język 🙂
Rewelacyjny wpis! Islandia jest jednym z tych miejsc, które chcę zobaczyć 🙂 Lecimy pod koniec maja, ale już teraz chłonę wszystko co jest z nią związane 🙂
Genialny wpis, aż chce się uczyć tego nazwiska! No i Dimmuborgir xD
Języka nie nazwiska, oo matko 😛
Akkilesarhæll – niech zgadnę, pięta achillesowa?
Punkt dla Ciebie!
Na Islandii jeszcze nas nie bylo, ale bardzo mi sie podobalo jak w Ameryce Poludniowej na hot dogi mowiono „perros calientes”. Niby doslowne tlumaczenie, a tak jakos lepiej brzmi. No i niesamowicie mnie denerwuje nadmiar anglicyzmow w jezyku polskim. Sama mieszkam w Anglii, ale staram sie jak najwiecej uzywac jezyka polskiego (chociaz czasami jest to trudnie, szczegolnie jesli chodzi o jezyk zawodowy).
A te nazwy w islandzkim… Bajka! 🙂
Jak dziś pamiętam zajęcia z języka staroislandzkiego prowadzone z pasją przez wybitnego profesora Edmunda Gussmanna na poznańskiej Katedrze Skandynawistyki na UAM. Dzięki za przypomnienie tych czasów.
Pozdrowienia z Filipin
http://poluzujtamgdzieciecisnie.blogspot.com/
Świetna sprawa. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że gdzieś jeszcze, jest kraj, w którym aż tak dba się o swoje dobro narodowe, jakim jest język 🙂
Rewelacja!
Uwielbiam jezyk Islandzki. Wlasnie wczoraj mialam dosyc dluga rozmowe na temat jezyka wlasnie z Islandczykami. Tlumaczyli mi dokladnie to samo, ze u nich kazde nowe slowo jest opracowywane przez lingwistow i czesto wiaza sie z tym ciekawe dysputy jak probuja takie slowo wprowadzic.
Świetny wpis! Islandia jest numerem 1 na mojej liście miejsc, które chcę odwiedzic dlatego wszystko co z nią związane szalenie mnie interesuje. Ja właśnie już jakiś czas temu odkryłam jak bardzo Islandczycy dbają o swój język i tak samo jestem tym zachwycona.
Jeśli to nie będzie problem to moglibyście wstawic zdjęcie tej książki upolowanej w księgarni? Albo chociaż „namiary” na nią 😉 Bardzo chciałabym miec taki zbiór w swojej biblioteczce i może akurat uda mi się gdzieś ją upolowac.
Dziękuję. To dodam, że ciekawa jest też geneza islandzkich nazwisk. Słyszałaś już o tym?
Książka nosi tytuł „The sagas of icelanders” i została wydana przez wydawnictwo Penguin Classics. Zdjęcia w tym momencie nie zrobię bo nie mam przy sobie aparatu. Ale dostaniesz ją w większości księgarni.
Takk! A co do nazwisk to pewnie, słyszałam. Na Islandii gdzie liczebnie społecznośc jest tak niewielka ten specyficzny i zaczepiony w tradycji sposób jakoś zdaje egzamin, na pewno gorzej by to funkcjonowało w większych krajach.
Gratuluje kunsztu reporterskiego i ciekawości poznawczej. Rewelacyjny wpis, tak trzymać! Teraz wiem, że Islandia to obowiązkowa pozycja do odhaczenia wśród moich podróżniczych planów.
Dzięki. Nie wiem czy tekst utwierdził Cię w przekonaniu, że trzeba tam pojechać czy po jego lekturze dopiero zacząłeś o tym myśleć – jedno jest pewne – prędzej czy później na Islandię należy się wybrać. Wydaje mi się, że im wcześniej tym lepiej bo na wyspę dociera coraz większa liczba turystów, a co się z tym wiąże, to wszyscy wiemy.
Trafiliście mi w gust z tym wpisem, szczerze mówiąc wyłapywanie smaczków językowych to jedna z moich ulubionych część podróży 😛 Francuzi podobnie traktują francuszczyznę – też się bronią jak mogą przed zapożyczeniami, chociaż muszę przyznać że wychodzi im to znacznie mniej fajnie niż Islandczykom 😛
Gdzieś tam w szkole się dowiedziałem, że Francuzi to nieszczególną sympatią darzą mowę Albionu, ale że też wyjątkowo dbają o puryzm językowy, to się dopiero teraz orientuję. I słusznie, powinni chyba, jeśli nie z szacunku do samych siebie, to chociaż z uwagi na ogromną liczbę imigrantów w swoim kraju.
Również bardzo się cieszę, że zainteresował Cię tekst!