Miejsce: Wyspy Kanaryjskie, Teneryfa

Czas:  3 dni

Sposób transportu: samolot, samochód

Noclegi: plaża, samochód = 0zł/0 euro

Koszt: bilety (16 euro) +

samochód ( 60 euro )+

jedzenie ( 20 euro)+

wjazd na wulkan (25 euro)

= ok. 130 euro

Wskazówki:

  •  Na Teneryfie nie ma zniżek dla studentów, są tylko dla obywateli Wysp Kanaryjskich
  •  najwygodniej i najsprawniej przemieszczac się można wynajętym samochodem
  •  najlepiej nie odwiedzac Teneryfy w sezonie- natłok turystów może zepsuc wyjazd
  •  warto wdac się w rozmowę z kelnerami, barmanami-jest szansa zniżkę/darmową dokładkę
  •  jedźcie na dłuższy czas niż my, ja mam niedosyt

Opis:

ERASMUS.Hiszpania, Sewilla, listopad- piątek wieczorem.
Wszyscy gdzieś wychodzą. Ja nie bardzo mam ochotę, więc w piżamach siedzę przed laptopem i na dobranoc stwierdziłam, że zaglądnę jeszcze co tam ciekawego na stronie Ryanaira.
I Co? 13-16 XII- Sewilla-Teneryfa => 16 euro w 2 strony.  pukam do współlokatora – Francesco (Włocha) i mówię jaka jest sprawa. On ze swoim stoickim spokojem: Si Si, możemy leciec. Więc kupujemy bilety. Kogo jeszcze wziąć? Jeden nie ma czasu, inni wracają do Polski. Dzwonię do Justyny (koleżanka z Wrocławia), nie odbiera, ale po paru dniach też kupiła bilet więc mamy skład na Kanary.

13 XII ok. godz. 22:00 lądujemy na południu wyspy. Samochód już na nas czeka-Francesco za kierownicę i jedziemy do Santa Cruz – stolicy.
Dojeżdżamy do celu. Idziemy przejść się po mieście-żywej duszy nie ma-dziwna stolica.
Gdzie śpimy? Może tam. O, ładna plaża, ładny widoczek, nawet są leżaki – poskładane jeden na drugim i oplecione grubym łańcuchem- więc wskakujemy na wys. 2 m i ściśnięci koło siebie,
z łańcuchem wrzynającym się w plecy idziemy spac.
Nad ranem obudziliśmy się z zimna.
Ale wystarczyło podnieśc głowę-i popatrzec- taki widok: nie ma co narzekac.
Wschód słońca nad Oceanem, mewy, bogaci Anglicy z pobliskiego hotelu spacerujący nad brzegiem – chyba wzięli nas za bezdomnych.
Z Justyną zeskakujemy z „łóżka”, budzimy się wodą z oceanu. Chcemy iśc do auta, którego… nie ma. Tak, to własnie poczucie humoru naszego Francesco-pojechał po śniadanie, nic nie mówiąc.
No ale to Francesco-wrócił. Z jedzeniem.
Santa Cruz, choc stolica, szczerze mówiąc nas nie oczarowała…..
Jedziemy dalej, robimy rundkę po miastach.
Jak dla mnie pierwsze miejsce – La Orotava – miasto może małe, ale w widokach też można się zakochac. Idziemy coś zjeść- w końcu nie supermarket ale knajpa. Raz można się szarpnąc. Kelner oczywiście przyjazny: Skąd jesteście? Aaa z Polski? Miałem kolegę Polaka i nauczył mnie takiego jednego słowa….. Ja podpowiadam: pewnie k… ? No tak. Pogadaliśmy jeszcze z panem jak się żyje na wyspie. Ale napiwku nie zostawiliśmy. Student pieniądze liczyc musi.

Gdzie śpimy dzisiaj?

Tym razem w samochodzie, bo chcemy mieć ciepło. Parkujemy gdzieś za jakimś osiedlem, może być. Francesco i Justyna rozkładają siedzenia, ja rozkładam się z tyłu. Jeszcze tylko zerkamy przez szybę-tyyyle gwiazd, i idziemy spac.
Drugi dzień-toaleta na stacji benzynowej, kawka i w drogę,
Gdzie? Na wulkan Teide (najwyższy szczyt Hiszpanii- 3718 m n.p.m.). – dla ciekawości, Teide to czynny wulkan-ostatnia erupcja w 1909r., kręcili tu m.in. „Gwiezdne Wojny”. Wulkan znajduje się na obszarze Parku Narodowego Teide.
Sama droga samochodem to była atrakcja – widok: góry, woda, piasek, skały – bajka…, i w głośnikach Ricky Martin-Francesco jest zachwycony…
Na szczyt wulkanu wjeżdżamy kolejką. Na dole +25 stopni, na szczycie -2.
Widzimy małe dzieci z rodzicami. Dzieciaki w sandałach a zaraz temperatura spadnie poniżej 0…
Jesteśmy na górze. Widok ze szczytu-nie mam nawet słów. Trzeba zobaczyc samemu.
To jedno z miejsc, gdzie człowiek może po prostu siedziec i patrzec. Więcej nie potrzebuje. Więc siadamy. Zgodnie stwierdzamy, że kiedyś jak się dorobimy, kupimy sobie domek na Teneryfie z widokiem podobnym jak stąd. No ale marzenia na bok. Teraz schodzimy.

Co jeszcze jedziemy zobaczyc?  Barranco del Infierno – czyli „wąwóz piekielny”.
Jesteśmy na miejscu. Zamknięte, wpuszczali do 14:00, jest 10 po. Wracamy? jeszcze idę zapytac.
Pani z obsługi mówi: tak, tak zamknięte, ale wszyscy wchodzą. No to idziemy. Najpierw jakaś mała górka, nie ma ścieżki, jakaś rura wystaje, o jaszczurka biegnie. Gdzie dalej?  Tylko tunel przed nami, wejście-bramka, może 1,2m wysokości. Idziemy? Idziemy. Schyleni, idziemy, nie wiem gdzie prowadzi, ale na końcu widac światełko. Ciemno. Świecimy komórką. Po jakichś 7 minutach jesteśmy na świeżym powietrzu. Chcemy iśc w dół. Ale ścieżki też nie bardzo można zauważyc. To schodzimy na dziko. Stromo. ślisko. Francesco, jak zwykle ze swoim iPodem, kameruje. Ja wyjmuje swój telefon (naprawdę nie wiem po co) i po 2 sekundach już go nie ma. Wyślizgnął mi się z ręki, zrobił salto i spadł po kamieniach. Leży gdzieś na dole. Między 2-metrowymi kaktusami o trochę krótszych kolcach.
Trudno. Byleby zejśc na dół. zjeżdżamy na butach.
Jesteśmy-wyglądamy jak dzieci wojny. Brudni, zakurzeni. Wracamy do samochodu. Bramka. Zamknięta. to skok przez bramkę. Znowu jesteśmy atrakcją dla turystów.
Teraz co? A teraz już mamy ochotę zrobic to co każdy typowy wczasowicz robi na Teneryfie – czyli kierunek plaża. Nie musimy  być oryginalni. I na plaży oczywiście zorganizowane wycieczki, masa Polaków. Wchodzimy do wody.  Co do temperatury – szału nie ma, ale da się wytrzymac. Potem odpoczynek na hotelowych leżakach. Nienajgorzej jak na 17 grudnia. Jeszcze zachód słońca i obowiązkowe zdjęcie w japonkach i krótkim rękawku przy wystrojonej choince obok plaży.
Teraz kierunek-samochód. I pod wodzą Francesco i jego iPoda wyposażonego w GPS, zrobiliśmy jeszcze rundkę po wyspie, wstępując m.in. do  miasta „Las Vegas” (którego jednak największą atrakcją okazała się jego nazwa).

Co dalej? Latarnia morska à Faro de Abona.
Środek nocy, dzikie, nieoświetlonego wzgórze, na nim widac kształt kościoła.
Zostawiamy auto. Idziemy do góry. Jesteśmy. Widzimy nie tylko kościół. Kawałek dalej- symetrycznie poustawiane, niedokończone budynki. Co do kościoła-opustoszały, bez ołtarza ani ławek. Justyna świeci latarką. Widzimy cienie. Wyobraźnia działa. Idziemy dalej w stronę latarni. Tych dziwnych pustych, nieskończonych budynków jest więcej. Na całym wzgórzu.  Latarnia – zwyczajna, Wracamy. Dziwnie się czuję. Schodzimy w dół. Coś leży na ziemi. Tablicę informacyjna: „Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony”…

Tak, to był ostatni punkt naszego wypadu. Jesteśmy zmęczeni. Wracamy do auta.

Dalej tylko na lotnisko.
kluczyki do samochodu oddane- do automatu, bo  obsługa jeszcze nie pracowała (lot mieliśmy po 6 rano). No właśnie. Już idziemy wyjmując karty pokładowe. A tu nasz Francesco zorientował się, że zostawił swój portfel (a w nim rzecz jasna, wszystkie dokumenty-poza kartą pokładową i paszportem) w samochodzie. Kluczyków teraz odzyskac nie może, bo połknęła je skrzynka, a nikogo nie ma
z pracowników bo jest za wcześnie. Żeby było śmieszniej, za 15 minut zamykają bramkę, bo niedługo startuje samolot.
Telefon do firmy wypożyczającej samochody-nikt nie odbiera. W końcu Hiszpania.
W końcu za którymś razem udało się dodzwonic – dokumenty zwrócą za jakiś tydzień. Jest dobrze.

Co powiedziec na koniec?

Na Teneryfie, choc kojarzy się większości z leniwym wypoczynkiem na plaży i nicnierobieniem, tak naprawdę znaleźć można wszystko: górzyste powierzchnie, doliny, wąwozy, ogrody kwiatowe, parki..- to wszystko połączone razem daje niesamowity widok.

I na koniec ciekawostka: Teneryfę nazywa się też „Szczęśliwą Wyspą” – kto ją odwiedzi, ten zrozumie.

W drodze na wulkan

La Orotava

Barranco del Infierno

Dominika Bieszczad

[fb-like]