Miejsce: Słowacja, Węgry, Serbia, Kosowo, Czarnogóra i chybcikiem przez Rumunię do Mołdawii, Naddniestrza i Ukrainy
Czas: dwa słoneczne sierpniowe tygodnie w 2011 roku
Skład: dwójka religioznawców: młodzi, piękni i bez perspektyw
Liczba przebytych kilometrów: ok. 4 500 km
Sposób transportu: prawie wszystko stopem, odcinek Kijów-Lwów pociągiem
Noclegi: głównie namiot w krzaczorach/przy stacji/przy opuszczonym hotelu/pod monastyrem/nad jeziorem/na dziko na campingu w Gučy; dom dobrych ludzi z Podgoricy; ławka w parku w Kiszyniowie; „gościniec” w Vulcanesti w Mołdawii (35zł/osoba); kuszetka w pociągu na Ukrainie (ok. 60zł?)
Koszt: około 350 zł
Wskazówki:
- nie polecam łapać stopa na przejściu w Zwardoniu – dzięki temu eksperymentowi straciliśmy tam dobrych kilka godzin; lepiej jechać przez Cieszyn
- wyjazd na Bałkany i do Mołdawii mając tylko złotówki to nie jest dobry pomysł
- jadąc gdziekolwiek bez odpowiedniej mapy i polegając tylko na GPSie, który ma to do siebie, że trzeba go ładować – to też nie jest dobry pomysł
- łapanie stopa na Ukrainie jako sama dziewczyna – to bardzo zły pomysł
- na Bałkanach można dogadać się po polsku – wszak jesteśmy jedną wielką słowiańską rodziną
Opis:
Udało nam się z Dualkiem zgadać w połowie wakacji, że nuda i użalanie się nad sobą, należy więc wybyć w świat. Jak nie do Iranu, to choć na Guczę, do Kosowa i wspomnianej Republiki Naddniestrzańskiej – tam nas bowiem jeszcze nie widzieli.
Przedarcie się przez Węgry było jak zwykle traumatyczne – na Guczę dotarliśmy dopiero 3. dnia. Te dwa dni spędzone na miejscu wypełnione były dźwiękiem trąbek cygańskich orkiestr, które grały niezmordowanie 24h/dobę, po jakimś czasie doprowadzając do szaleństwa 🙂 Szkoda, że festiwal staje się coraz bardziej komercyjny i przyciąga rzesze turystów- pewnie nie ma już tego klimatu co wcześniej (oczywiście i tak bawiliśmy się świetnie : ))
Następnie kilka monastyrów po drodze do Kosova; przez granicę przeprowadzali nas żołnierze. Niedaleko za przejściem chcieliśmy łapać dalej stopa, choć było już ciemno. Mieszkający obok Serbowie widząc to zaprosili nas na rakiję – i zakończyło się całonocną imprezą 😀 Następnego dnia, już w części zamieszkałej przez Albańczyków przejeżdżaliśmy przez miejsce, gdzie klika tygodni wcześniej zabito albańskiego policjanta… Sami o tym nie wiedząc przejeżdżaliśmy przez najbardziej sporne tereny, tzn. okolicę Mitrowicy. Odwiedziliśmy monastyr Gracanica, którego okolice z kolei okazały się małą serbską enklawą w centrum Kosowa.
Jako że było blisko, postanowiliśmy jeszcze pojechać nad Adriatyk do Czarnogóry. Oboje zafascynowani pięknem tego kraju i gościnnością jego mieszkańców podziwialiśmy majestatyczne góry i to, że złapanie stopa w nocy nie jest tam najmniejszym problemem. Tak dotarliśmy do Kotoru i na plażę w Ulcinj, a w nocy w Podgoricy złapani na stopa Magda i Radovan z miejsca zaproponowali nam nocleg u siebie.
Dalej już szybko przez Rumunię do biednej Mołdawii, którą Rosjanie chcą jeszcze ograbić z Naddniestrza. Klimat w tych krajach przypomina trochę Ukrainę, z tym że Naddniestrze to jakby skansen komuny…
Mieliśmy jeszcze zahaczyć o Krym, ale stanęło na Odessie, bo Dualek musiał wracać do Polski. Cóż, następnym razem : )
PS: Więcej o naszej wyprawie + Dualowe przemyślenia nt. Bałkanów i nie tylko możecie przeczytać na jego blogu: http://papparapet.blogspot.com/, a moja relacja mam nadzieję pojawi się kiedyś tutaj: http://czeka-nanas-swiat.blogspot.com/p/guca-kosovo-moldova-2011.html
Agnieszka Bieniek
[fb-like]