Skip to main content
search
0

Poranek 15-go czerwca 2009 roku. Czarnogóra. Jak co dzień po pobudce idziemy wzdłuż trasy i szukamy dogodnego miejsca do łapania stopa…

– O! Jest przystanek. Dawaj, tutaj stajemy – ucieszyłem się na widok zatoczki autobusowej.
– Chodźmy dalej, to nie jest dobre miejsce – odpowiedział Bartek.
– Jak nie dobre? Właśnie najlepsze. Jest zatoczka, jest gdzie się zatrzymać spokojnie. Zostańmy tutaj.
– Nie, no stary. Beznadziejnie będzie się tu łapać. Chodź dalej.

Będąc pewnym, że przystanek nadaje się do łapania idealnie i ignorując zrzędzenie Bartka, zrzuciłem plecak, wystawiłem „dużyrny” karton i włączyłem odliczanie w zegarku na 10 min. Taki mieliśmy system, że stoimy po 10 minut, a potem zmiana. Kiedy minęła moja „warta” odwróciłem się w stronę siedzącego z marsową miną Bartka i powiedziałem:
– Teraz twoja kolej.
– Ja nie mam zamiaru tu łapać. Jak chcesz to stój sam.
Nie muszę chyba opisywać jak się wkurzyłem.
– Ok. Idźmy dalej, pokaż lepsze miejsce – odparłem.

Po kilkunastu minutach marszu Bartek wyznaczył „swoje” miejsce do łapania, zrzucił plecak i zaczął łapać stopa. Oczywiście w moim mniemaniu jego miejsce było do łapania fatalne, a już na pewno nie umywało się do „mojej” zatoczki. Dlatego kiedy po kilkunastu minutach podszedł do mnie z kartonem, mówiąc: teraz ty, odparłem:
– Nie mam zamiaru tu łapać, bezadziejne to miejsce, szkoda czasu. Jak chcesz łap sam.
Naturalnie Batek wkurzył się podobnie jak ja pół godziny wcześniej. Zaprzestał łapania stopa, usiadł pod drzewem 10 metrów ode mnie i zaczął jeść konserwę. Chleba nie miał, bo chleb miałem ja! I nie miałem zamiaru się z nim dzielić, tak jak on ze mną swoją konserwą. Zesztą i tak żaden z nas nie zniżyłby się w tamtym momencie do proszenia tego drugiego o cokolwiek.

Tak więc siedzieliśmy 10 metrów od siebie, nie odzywając się słowem, Bartek jadł konserwę, ja chleb, a czas mijał. Żaden z nas nie miał zamiaru podejmować jakiegokolwiek działania. Mijały nas kolejne samochody, a słońce coraz bardziej zbliżało się do zenitu. Pat.

Nagle, z pobliskiej restauracji wyszła dwójka ludzi: kobieta i mężczyzna. Dziwnie się na nas popatrzyli, po czym podeszli do Bartka spytali co my tu robimy, a następnie zaproponowali, że chętnie nas podwiozą. Po chwili Bartek odwrócił się do mnie z szelmowskim uśmiechem na ustach i powiedział:
– Właśnie złapałem stopa. Jedziemy!

Naturalnie kiedy tylko wsiedliśmy do auta kłótnia momentalnie poszła w niepamięć tak, jakby jej nigdy nie było. Okazało się, że dwójka, która w niespodziewany sposób przerwała nasz pat to Rosjanie, którzy spędzają tu wakacje. Byli zawodowymi fotografami i własnie wybierali się do miejsca, z którego można zrobić kapitalne zdjęcie Wyspy Świętego Stefana…

wyspa-sw-stefana

[fb-like]

 

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 3 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*