Skip to main content
search
0

Spis treści

17 dni, 9 krajów, 4300 km, 57 stopów, 75 euro…

wyspa-sw-stefana-czarnogora

Matura napisana. Ławeczka przed szkołą. Nareszcie wolność!

-Podróżowałeś kiedyś stopem? – zapytałem kolegę z klasy.

– Nie.

– Ja też. – No to jedziemy na południe!

W najśmielszych snach nie przypuszczałem wyruszając z plecakiem na

granicę w Barwinku, że w 17 dni zwiedzimy Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię, Grecję, Albanię, Czarnogórę, Chorwację,

Bośnię i Hercegowinę, przejedziemy 4300 km, złapiemy 57 stopów i wydamy za to wszystko tylko po 75 euro…

Dzień 1 Węgry

-Przepraszam, może mi Pan powiedzieć ile miejsc jest w Tirze? – zapytałem pierwszą osobę, jaką spotkaliśmy na przejściu

granicznym w Barwinku.

– Dwa, jedno dla kierowcy, drugie dla pasażera. Ale kiedyś wiozłem nawet pięć.

-A gdzie Pan jedzie?

– Do Budapesztu…

O 17:00 byliśmy w stolicy Węgier. Nocleg w namiocie, na wzgórzu Gellerta…

Pierwsza wyprawa stopem

Dzień 2 Serbia

18:00 trzy stopy i Węgry za nami. Na granicy z Serbią z podejrzanym entuzjazmem zabrała nas pewna serbska rodzina podróżująca kultowym „Yugo Koral 55″. Na pierwszej napotkanej stacji benzynowej kierowca wysiadł z samochodu i otworzył maskę. „Coś się zepsuło” – pomyślałem. A tym czasem z pomiędzy różnych części silnika Serb z wielką radością począł wyciągać kiełbasę, karkówkę, szynkę, wołowinę i wiele innych wyrobów mięsnych. Nieświadomie pomogliśmy w przemycie mięsa…

Stopem do Belgradu

Dzień 3 Macedonia

Mimo małych problemów z cygańską mafią na rowerach, która gdyby tylko mogła przybliżyłaby nam niebo i przy okazji ukradła cały nasz ekwipunek nie wyłączając bielizny szczęśliwie przespaliśmy noc w przydrożnym sadzie, umyliśmy się na stacji benzynowej i pełni entuzjazmu ruszyliśmy na szosę aby siłą woli zmusić któregoś kierowcę do zabrania nas ze sobą… Szczęście nadal się do nas uśmiechało. W ciągu jednego dnia dwoma macedońskimi Tirami przemierzyliśmy całą Serbię, nauczyliśmy się jak na palniku gazowym zrobić sobie kawę jednocześnie prowadząc Tira, poznaliśmy co to znaczy „prawdziwa jugosłowiańska muzyka” i dowiedzieliśmy się dlaczego Grecy to najgorszy naród świata. Saszko i Marion, nasi kierowcy, sprawili, że przed zachodem słońca byliśmy w Macedonii.

Kierowcy autostopu

Dzień 4 Grecja

Przed wyjazdem rozmawialiśmy o tym, że jeżeli jakimś cudem uda nam się dojechać do Grecji (zakładaliśmy, że jedziemy gdziekolwiek byle jak najdalej i na południe) zajmie nam to 8-10 dni. Dlatego kiedy czwartego dnia w porze obiadowej zameldowaliśmy się w Salonikach nie mogliśmy w to uwierzyć. Nasz czyn postanowiliśmy uczcić specjalnym obiadem – otworzyliśmy puszkę tuńczyka. Jakież to było pyszne! Tylko co robić dalej? Rzut oka na mapę. -Może Chalkidiki? Jedziemy! Cud za cudem, tupet jak taran i zachód słońca oglądaliśmy leżąc na skałach u wybrzeża morza egejskiego, gdzie pod gołym niebem z szumem fal w uszach położyliśmy się do snu.

Dziki nocleg Chalkidiki

Dzień 5,6 Chalkidiki, Sithonia

Błękitna woda, przepiękna plaża, palmy, a w tle święta góra Athos. Ten dzień przeznaczyliśmy na odpoczynek. I gdyby nie to, że podczas swojej pierwszej morskiej kąpieli nadepnąłem na jeżowca, a w nocy w powiekę ugryzł mnie komar i nie widziałem na jedno oko, czułbym się jak w raju.

Wschód słońca Chalkidiki

Następnego dnia 5:00. Pobudka. Chciałem zobaczyć wschód słońca, dlatego otworzyłem oczy, obróciłem się w śpiworze w stronę góry Athos zza której wychodziły właśnie pierwsze promyki słońca i voilà. Tego widoku nie zapomnę do końca życia.

Wschód słońca na Chalkidiki:

Po śniadaniu (bułka z konserwą) postanowiliśmy opuścić Chalkidiki i ruszać dalej. Tylko gdzie? Przejechaliśmy palcem po mapie. -„A może by tak zdobyć Olimp?”. W ogromnym upale, próbując zatrzymać jakiekolwiek auto przejeżdżające przez to greckie odludzie, po kilometrach wędrówki i hektolitrach wypitej wody udało nam się w końcu wydostać z tego pięknego, dzikiego zakątka świata.

Jedzenie w podróży

Dzień 7,8,9 – Olimp

Podejście od 0 m n.p.m. do 2918 m n.p.m. okazało się zadaniem trudniejszym niż się spodziewaliśmy. Początkowo, choć trasa prowadziła wprost bajecznym wąwozem Enipeas wędrówka wydawała się nam piekłem. Ciężkie, wypakowane konserwami plecaki z dodatkiem świeżo spalonych pleców i ścieżka raz wspinająca się zboczem do góry, później znowu opadająca do rzeki, w dół to był prawdziwy koszmar. Dlatego kiedy dotarliśmy do ruin klasztoru Agiou Dionisiou (filmik: klasztor) i zjedliśmy pierwszy ciepły posiłek od początku naszej wyprawy padliśmy jak nieżywi na wyłożonych miękko kamiennych murkach…

Droga na górę Olimp

Stuk, stuk, stuk – odgłos drewnianej laski uderzającej o kamień zbudził nas gwałtownie.

This is not a hotel, this is a monastiri! – zagrzmiał pop z bardzo długą brodą, ubrany cały na czarno i uzbrojony w wielką lagę. Wyskoczyliśmy jak ze sprężyny, spakowaliśmy manatki i unikając ponownego kontaktu z popem prędko ruszyliśmy w dalszą wspinaczkę. Po godzinie marszu stało się dla nas jasne, że z całym ekwipunkiem nie dojdziemy do szczytu. Najpotrzebniejsze drobiazgi spakowaliśmy do worków na śpiwory, a plecaki z resztą naszych rzeczy ukryliśmy w lesie. Bez obciążenia tempo wspinaczki wzrosło – przed zachodem słońca dotarliśmy do schroniska Spilios Agapitos (2100 m n.p.m.). Poprzednią noc spaliśmy pod chmurką, dosłownie na szlaku. Tym razem niestety nie mieliśmy ani karimat ani śpiworów, a na tej wysokości klimat nie rozpieszczał wędrowców. Jedynym wyjściem z sytuacji był nocleg w schronisku. Jednak honor „Bejdaków” nie pozwolił nam zapłacić za niego 12 euro – to prawie 1/6 naszego całego budżetu! Znowu musieliśmy użyć tupetu jak taran. Noc spędziliśmy w super komfortowych warunkach na stołach w jadalni z jednym zastrzeżeniem – musimy się wynieść przed wschodem słońca.

Wejście na Olimp:

Kiedy pokonywaliśmy ostatni etap wędrówki na najwyższe szczyty masywu zrozumieliśmy, dlaczego ta góra została zdobyta po raz pierwszy dopiero w XX wieku. Na Stefani (Tron Zeusa) 2909 m n.p.m. weszliśmy, bez sprzętu, chociaż na szczyt nie prowadził żaden szlak i wydawało się to niemożliwe. Drogę znaczyły tabliczki z imionami osób, które pokonała góra bogów. Mimo wielu krytycznych momentów i chwil grozy udało się! Zdobyliśmy Stefani, bez sprzętu, bez przygotowania. I to było w tym wszystkim najpiękniejsze! Pełna wolność.

 Widok ze Stefani:

A kiedy z Mitikas 2918 m n.p.m., najwyższego szczyty Olimpu, na który weszliśmy również od drugiej strony, wejściem dla alpinistów zaskakując tym samym pewną Bułgarkę, która załatwiała swoje potrzeby fizjologiczne kompletnie nie spodziewając się, że ktoś może wejść na szczyt z tej strony i zobaczyliśmy przez jakie przepaści przeskakiwaliśmy wchodząc na Stefani czuliśmy się jakbyśmy dostali od Boga drugie życie. Na Mitikas spotkaliśmy dwójkę Australijczyków Nolę i Jamesa, którzy rozsypywali na szczycie prochy jakiejś bliskiej im osoby i nagrywali to wszystko na kamerę. Dlatego kiedy poprosili nas o pomoc i towarzystwo przy schodzeniu na dół początkowo byliśmy lekko zdziwieni, ale chętnie pomogliśmy przybyszom z innego kontynentu, którzy w zamian za pomoc zaoferowali gościnę w swoim domu jeżeli kiedykolwiek odwiedzimy Australię…

Kiedy zeszliśmy na dół i odnaleźliśmy w lesie swoje plecaki zafundowaliśmy sobie orzeźwiającą kąpiel w lodowatej rzece. Wtedy zauważyłem, że zgubiłem pokrowiec na aparat, w którym znajdowała się karta pamięci ze zdjęciami z pierwszej części naszego wyjazdu. Byłem załamany. Bo jak teraz udowodnię czego dokonaliśmy do tej pory? Wiedziałem, że praktycznie nie ma szans na odzyskanie zdjęć, bo na wędrówkę z powrotem na szczyt nie mieliśmy już sił, a tam prawdopodobnie został pokrowiec. Modliłem się o cud, bo tylko to mi pozostało… Wiedziałem, że procesor w niebie jest szybki, ale nie wiedziałem, że aż tak. 20 minut po tym jak odkryłem, że karta przepadła, w lesie, w Grecji, gdzie przez cały dzień spotkaliśmy może 10 osób, usłyszałem:

-Patrz Bogdan, to Polacy.

Para polskich turystów podeszła do nas i wypytywała o warunki panujące u góry. Okazało się, że jutro planują wejść na szczyt. Opowiedziałem im historię z pokrowcem, wymieniliśmy się telefonami i poprosiłem o kontakt jeżeli jakimś cudem znajdą zgubę. Cztery dni później, kiedy byliśmy już w Chorwacji przyszedł do mnie sms: „Znaleźliśmy Wasz pokrowiec, kiedy wrócimy z Grecji wyślemy Wam go pocztą”…

Dzień 10 – Macedonia

Zaraz po powrocie z Olimpu w naszych głowach zrodził się szalony pomysł, żeby idąc za ciosem przejechać wszystkie kraje Bałkanów, dlatego do Polski postanowiliśmy wracać okrężną drogą przez Albanię …

Do Macedonii dotarliśmy na „pace” pickupa.Później Tirem do kolejnego miasta. Problemy zaczęły się dopiero w okolicach Bitoli. Byliśmy już zmęczeni i nikt nie chciał się zatrzymać. W dodatku w pobliżu miejsca gdzie czekaliśmy na okazję podjechał radiowóz, a policjant bardzo uważnie się nam przyglądał. Nagle zaczął iść w naszą stronę. Pomyśleliśmy, że zaraz zapłacimy mandat za łapanie stopa w niedozwolonym miejscu. Macedończyk nie potrafił mówić po angielsku, dlatego pytania zadawał po macedońsku, a my odpowiadaliśmy po polsku. Chciał wiedzieć skąd jesteśmy i co tu robimy. W pewnym momencie kazał nam iść za nim. Po chwili namysłu zebraliśmy manatki i ruszyliśmy w stronę radiowozu. Policjant minął go jednak i ruszył w stronę pobliskiej stacji benzynowej. Kiedy weszliśmy do sklepu prosperującego przy stacji objął rękami całe wnętrze i dał nam do zrozumienia: „Bierzcie co chcecie”. Bardzo niepewnie wybraliśmy z lodówki dwa lody. Macedończyk podszedł do kasy dołożył jeszcze pyszny sok i zapłacił za całość. Kiedy jedliśmy lody nie mogliśmy uwierzyć w to co się przed chwilą stało…

Tej nocy spaliśmy w namiocie, pod szczytem najwyższej góry w Macedonii – Pelister.

Policja, a autostop

Dzień 11 – Albania

Pomni na uwagi Greków i Macedończyków żeby uważać na albańską mafię staraliśmy się nie łapać przejeżdżających samochodów marki mercedes. Do czasu kiedy (jak sobie skrzętnie policzyliśmy) okazało się, że 9 na 10 przejeżdżających obok nas samochodów to właśnie mercedesy! Kiedy przełamaliśmy strach bez problemu dotarliśmy pięknym nowym mercedesem do pierwszej miejscowości za granicą. Po drodze podziwialiśmy krajobraz typowy dla całej Albanii – piękne góry, setki bunkrów i wszechobecne myjnie samochodowe. Już w pierwszej miejscowości zrozumieliśmy także, że tutaj to my będziemy atrakcją turystyczną dla mieszkańców, a nie odwrotnie. Setki par oczu zwróconych w naszą stronę, dzieci rzucające w nas figami i ciągnące za koszule wołając: „cola, cola”. Zanim dotarliśmy do Tirany, nabrałem przekonania, że Albania to najpiękniejszy z krajów bałkańskich, a do tego kompletnie nie odkryty turystycznie. Pobyt w stolicy był dla nas niestety bardzo przykry – po 5 godzinach tułaczki w poszukiwaniu stacji kolejowej dowiedzieliśmy się, że odjeżdża stamtąd jeden pociąg dziennie, później 20 km nocnej wędrówki po przedmieściach z finką w kieszeni, żeby wydostać się na wylotówkę w stronę Szkodry. Nocleg w namiocie, przy trasie głównej.

Dzień 12 – Czarnogóra

15 km przed granicą z Czarnogórą, słońce praży – 350 C, a my idziemy z plecakami drogą wobec niemożliwości złapania stopa. Woda do picia na wykończeniu. Nagle, naszym oczom ukazuje się piękna, stylizowana na zamek, luksusowa restauracja. Kiedy przechodzimy obok niej z wejścia głównego wychodzi kelner, podaje nam dwie butelki zimnej wody i bez słowa wraca do środka. Mało tego, kiedy 5 km dalej śmiejemy się, że limit cudów już się nam chyba wyczerpał, od pewnego Albańczyka dostajemy kolejne 2 l zimnej, pitnej wody. Żyć, nie umierać!

Wybrzeże Czarnogóra

Wczesnym popołudniem meldujemy się w Czarnogórze. Zwiedzamy Ulcinj, Bar, Budvę, Kotor i Herceg Novi – trudno tutaj złapać stopa na długi dystans, ale ludzie są nadzwyczaj uprzejmi, często kupują nam owoce, zimą colę i inne frykasy…

Dzień 13,14,15,16 – Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja

Do Chorwacji dotarliśmy z Andrew – Anglikiem, który swoim jeepem wyruszył w roczną, samotną podróż po świecie. Noc planowaliśmy spędzić na plaży, ale kiedy grupa młodych Chorwatów bawiących się na plaży zaproponowała nam żebyśmy pojechali z nimi do ich miejscowości – Metkovic nie zastanawialiśmy się długo. Turbo folk, nocny mecz w piłkę Polska – Chorwacja na tamtejszym „Orliku” przy trybunach wypełnionych tamtejszą młodzieżą pragnącą zobaczyć dwóch dziwaków z Polski i nocleg w furgonie przy myjni należącej do szefa jednego z naszych nowych przyjaciół. To było coś niesamowitego!

Mecz Polska-Chorwacja

Do Bośni trafiliśmy przez przypadek. 8 godzin próbowaliśmy złapać stopa ze Splitu do Zagrzebia (nocleg w gaju oliwkowym przy trasie). Następnego dnia postanowiliśmy ruszyć „z buta” do następnej stacji benzynowej. Po drodze złapała nas policja grożąc mandatem za wędrówkę wzdłuż drogi ekspresowej. Powrót na przełaj do Splitu. Nagle zatrzymuje się przed nami Bośniak i pyta czy jedziemy z nim. Oczywiście!

Banja Luka

W Bośni poznajemy kulisy wojny bałkańskiej, rozmawiamy z jej uczestnikami, niektórzy zapraszają nas na kawę i opowiadają jak to było. Mijamy Jajce, Banja Lukę i przez Gradiszkę dostajemy się do Chorwacji. Ludzie w tej części kraju są bardziej uprzejmi niż na wybrzeżu. Kiedy na straganie chcemy kupić owoce dostajemy je za darmo. Bjelovar, Koprivnica i 16 dnia podróży znowu jesteśmy na Węgrzech.

Stopem przez Bośnię

Dzień 16,17 – Węgry, Słowacja, Polska

Nasza podróż mogła skończyć się już 16 dnia. Do Budapesztu i dalej do Miszkolca dotarliśmy bez problemów, a zaraz przed granicą ze Słowacją zatrzymał się nam Dima – Rosjanin, który TIR-em przez Barwinek wracał do Rosji. Niestety, w pierwszej słowackiej miejscowości zastała nas blokada drogi z powodu maratonu. W przypadku kiedy miałaby ona potrwać długo Dima musiałby pauzować, dlatego wzięliśmy plecaki i poszliśmy szukać transportu do domu wśród kilkunastu innych polskich Tirów stojących w kolejce przed nami. Nagle, w jednym momencie zniesiono blokadę i wszystkie Tiry ruszyły. A my zostaliśmy sami…

W zimnie, w deszczu, ale zdeterminowani, zaliczając jeszcze kilka przygód, pełni wrażeń w końcu dotarliśmy do Polski.

-Bartek, możesz mnie uszczypnąć?

– Pewnie.

– Auuu, to jednak nie był sen…

 

Relacja nagrodzona w konkursie miesięcznika NG Traveller „Pocztówka zwakacji”. Nagroda pozwoliła nam na zrealizowanie marzeń o kolejnej wyprawie…
 
[fb-like]
Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 2 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*