Skip to main content
search
0

Wbito nam w paszporty 15-to dniowe wizy, oficjalnie byliśmy już w irackim Kurdystanie. Pierwsza wizyta w nowym państwie to jak pierwsze wejście do nowej knajpy – trzeba się ze wszystkim obwąchać. W podróżach doskonale pomagają w tym ludzie, dlatego nadal jechaliśmy autostopem. 

O łapaniu stopa w irackim Kurdystanie słyszałem same dobre opinie i szybko okazało się, że nie są przekłamane gdy już po 5 minutach machania łapą zatrzymał się pierwszy samochód. Biały, wypucowany pick-up, z czerwoną tapicerką i mocno opalonym, uśmiechniętym kierowcą w tradycyjnych kurdyjskich spodniach z krokiem niemalże w kolanach olśnił mnie od razu. Pierwszy poznany w Kurdystanie Kurd oznajmił, że może nas zawieść do Zakho – pierwszego większego miasta zaraz za granicą. Wsiadamy, ruszamy. Obydwoje mamy do siebie trochę pytań – ja po długiej drodze od razu chciałbym dowiedzieć się kilku rzeczy, o których czytałem przed wyjazdem, on z zaciekawieniem posłuchałby skąd jesteśmy, co tu robimy i o co chodzi z tymi plecakami. Bardziej na domysłach niż na rozmowie minęła ta krótka droga do Zakho (bariera językowa), a w pamięci z tej przejażdżki najbardziej zapadł mi kurdyjski rap lecący z radia, z którego naturalnie nie mogłem zrozumieć więcej niż skandowane w refrenie „Kurdistan!”.

Kierowca zatrzymał się na rogatce przy posterunku policji i tam postanowił nas wysadzić. Wiedziałem, że w Kurdystanie na ulicach jest dużo służb mundurowych. Częste kontrole samochodów są prewencją i zabezpieczeniem przed niechcianymi gośćmi. Kurdystan zawdzięcza swoje niepodważalne bezpieczeństwo i spokój między innymi gęsto rozstawionym posterunkom. Przed wyjazdem myślałem o spotkaniach z wojskiem i policjantami. Wyobrażałem sobie siedzenie w czołgu, foty z kałachami i wspólne gnojenie czasów gryzącego już od dobrych paru lat glebę Sadama Husseina. Nastrajało mnie to dwojako, wiedziałem, że tych posterunków nie uniknę, ale nie byłem pewien czy mogę liczyć na ciepłe przyjęcie czy raczej powinenem spodziewać się podejrzliwych spojrzeń i odpychających reakcji. A tu po pierwszych 20 minutach pobytu w Kurdystanie już kontakt z posterunkiem. Kierowca pokazuje mi żebym podszedł do szczelnie wystrojonych w mundury khaki (44 stopnie Celsjusza. Powinni za to dostawać jakieś dodatkowe pieniądze) stróżów porządku i coś zagadał.  Nie wiedziałem czy mam im w jakiś konkretny sposób okazać szacunek, przywitać się. Co zrobić żeby nie wyjść źle. Postanowiłem, bez naciąganych gadek i udawanych manier, z uśmiechem i prosto z mostu, powiedzieć o co chodzi. Wypiąłem pierś i poszedłem się przedstawić.

– Cześć, cześć, jestem Bartek z Polski i chciałbym jechać do Duhoku.

Policjant zdjął z ramienia kałacha, oparł go o budkę, nalał mi szklankę wody i się na mnie patrzył.

– Do Duhoku, autostop, z Polski jestem. Co tam u Was? – powtórzyłem.

– Hello mister, hello! – reakcja.

Przeszedłem na migi z przekonaniem, że prędzej dojdziemy do porozumienia.

Rozmowa kulała, nie do końca chyba wiedzieli o co mi chodzi, a ja nie wiedziałem o co chodzi im, ale po kilku nieporozumieniach skompym słowno-gestykulacyjnym sposobem udało mi się chyba wyjaśnić, że chcę jechać do Duhoku. Zrozumiałem, że „nie ma problemu” tylko żebym chwilę zaczekał. Zaczekałem więc chwile po czym policjant zaprosił mnie na środek skrzyżowania skąd z gęstego ruchu wyłowiliśmy na pobocze jeden samochód z odpowiednią rejestracją. Problem bariery komunikacyjnej prysł, nowy kierowca znał angielski. Wszystko się odczarowało, po dokładnym tłumaczeniu angielsko-kurdyjskim i kurdyjsko-angielskim zarówno ja jak i moi koledzy rozwialiśmy mętne wątpliwości dotyczące zaistniałej sytuacji. A i kierowca zgodził się zawieść nas do Duhoku. Tak więc pierwsze pół godziny pobytu w Kurdystanie, spędzone w towarzystwie miłych panów z karabinami maszynowymi na łapaniu stopa w zupełnie nowej scenerii było potwierdzeniem słyszanych wcześniej relacji i weryfikacją własnych wyobrażeń.

Złapany razem z policją stop. Zdjęcie z ukrytej kamery 🙂

Jechaliśmy do Duhoku. Jeśli ktoś nigdy nie interesował się terenami północnego Iraku ta nazwa nic mu nie powie. Sam mam często problem ze zorientowaniem się gdzie i w jakim kontekście dzieje się akcja kiedy czytam w książkach czy relacjach, że ktoś gdzieś tam właśnie jedzie lub dostać się próbuje. Dlatego też kilka słów o Duhoku by pierwsze zdanie tego akapitu nie było pozbawione energetyzującego tonu. Milion mieszkańców mieszka w kolorowych, otoczonych pękami grubych kabli domkach. Te w centrum, imitujące stare miasto, w dużej części sypią się, ale to właśnie tam wypić można herbatę w towarzystwie Kurdów pamiętających najgorsze czasy. Im dalej na obrzeża tym mieszkania i osiedla są nowocześniejsze. Jak na przykład w dzielnicy AvroCity, o której jeszcze będzie. Całe miasto zamknięty jest z dwóch stron stromymi, łysymi, skalnymi ścianami ograniczając rozwój miasta tylko do osi północ-południe. To jest mniej więcej Duhok. Jedziemy do Duhoku.


Wyświetl większą mapę                       Trasa granica-Zakho-Duhok. Iracki Kurdystan/Północny Irak

Nakręcony pozytywną sytuacją na rogatce w Zakho od razu zacząłem rozmawiać z kierowcą, ale średnio się ta rozmowa kleiła. Zwróciłem tylko uwagę na inne podejście do pojęcia odległości. Na pytanie „Jak daleko jest do Duhoku” kierowca odpowiedział „2 godziny”.

Rzodkiewki o wielkości pięści z targu w Duhoku. Warunki do upraw są, jak widać, bardzo płodne.

 Pierwsza godzina przeleciała w większości w milczeniu. Gdy już dojeżdżaliśmy kierowca nagle przypomniał sobie, że kuzyn szwagra jego kuzyna ma siostrę, której wujek ma znajomą, która ma znajomą kolegującą się z polską rodziną mieszkającą w Duhoku (klasyka). Sięgną po telefon i od razu nas z nimi skontaktował. Bardzo się ucieszyłem, bo już po tych pierwszych momentach w Kurdystanie wiedziałem, że o konstruktywne rozmowy z mieszkańcami, ze względu na język, może być ciężko, a chciałem się dużo dowiedzieć. Od razu się z nimi umówiliśmy nie wiedząc, że do spotkania dojdzie sporo wcześniej.

Jakich sytuacji w podróży najbardziej sobie nie życzycie? Żeby ktoś Was nie okradł, żeby nie było trzęsienia ziemi, żeby czasem sztućce w restauracji nie były brudne, żeby nie padało? Ja sobie życzę jedynie żeby mnie nie bolały zęby, reszta to w przeważającej mierze frajda. I co się stało? Nie zgadniecie za Chiny ludowe. Zaczął mnie boleć ząb oczywiście, proste. Jedyneczka. Co zrobilibyście gdyby zaczął Was boleć ząb w Iraku? Zwykle taka sytuacja stwarza warunki podręcznikowego przykładu paniki. Boże, jak tu pójść do stomatologa? Normalnie to się dzwoni, umawia na wizytę, ale tutaj, w Iraku? Prędzej przecież próchnica przetrawi jamę ustną niż uda się dostać do dentysty, któremu krew nie ścieka z wierteł i ćmy nie lęgną się na lampie. Nic bardziej mylnego, w Iraku służba zdrowia jest dużo lepsza niż chociażby w Polsce. Akurat przedd momentem poznaliśmy polską rodzinę w Duhoku i do niej można było zwrócić się o pomoc w zorganizowaniu wizyty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem na jakich zasadach można się w Kurdystanie dostać do lekarza, dlaczego by więc nie zapytać kogoś kto tu mieszka.

panorama duhoku

Panorama Duhoku. Miasto otoczone jest bardzo stromymi wzgórzami, które rozpoczynają się zaraz za ostatnimi zabudowaniami miasta. Żeby załapać się na taki widok wystarczy 15 minut spacerem z centrum. O dziwo, na wzgórzu nie ma nikogo.

Co się okazało. Zaalarmowany ojciec polskiej rodziny, Kurd, który 20 lat wykładał na Uniwersytecie Śląskim, ożeniony z Polką, z miejsca postanowił mi pomóc i przyjechał pod nasz hotel. Obcy człowiek wyszedł bezwarunkowo do obcokrajowca, który potrzebował jego wsparcia. Jeszcze nie wiedziałem czy to dobrze czy źle dla mojego zęba ale z miejsca czułem się zawstydzony otwartością i chęcią pomocy. Gdy spotkaliśmy się zacząłem pytać o możliwości leczenia gdyż 'jedynka’ niecierpliwiła się i wierciła niemiłosiernie. Dalej okazało się, że:

– służba zdrowia w Kurdystanie jest bezpłatna, nie ma żadnych kolejek i jest to niewyobrażalne aby były

– rano może być zamknięte gdyż tutaj tryb życia wygląda trochę inaczej (12:00 – 2:00)

– w razie czego jakieś leki uda się załatwić i nie ma w ogóle czym się martwić.

Objechaliśmy jeden szpital, który wyglądał na miejsce, w którym mój ząb mógłby odzyskać utracony blask. Niestety był zamknięty, do innych już nie jechaliśmy. Trafiliśmy za to do mieszkania polskiej rodziny w znajdującegej się zaledwie kilkuletniej, nowoczesnej dzielnicy AvroCity. Tam mieliśmy ustalić co dalej z moim zębem, na czym, nie ukrywam, zależało mi dość bardzo. Jak się obawiałem nie trzeba było długo czekać żeby rozmowa zeszła na inne tematy. „Skąd, dokąd, co tu robicie” itd, itp. Zaraz się okazało, że lekarza jednak nie załatwimy,  bo szpitale póki co zamknięte, później nie ma czasu, a znajomy stomatolog jest na urlopie. Dali mi za to jakieś tabletki na zapalenie i to miało podziałać. Pożegnaliśmy się z gospodarzami już znacznie bardziej 'obwąchani’ z pejzażem lokalnej mentalności (mimo cierpienia i nieustającej dolegliwości na prawdę skorzystałem krocie na tym spotykaniu) i wróciliśmy do hotelu.

Nowoczesna dzielnica Duhoku, Avrocity, jeszcze w planach.

Nowoczesna dzielnica Duhoku, Avrocity, na etapie projektowania. Obecnie funkcjonuje od kilku lat będąc przykładem doskonale zorganizowanego osiedla. Wszystko idealnie od linijki. Czy to aby na pewno dobry kierunek?

Spojrzałem na te tabletki, połknąłem na początek 2x tyle ile było mi zalecone i czekałem. Nie tak miał wyglądać pierwszy, pełny dzień w Kurdystanie, miała być radość, oglądanie, poznawanie i smakowanie a nie gehenna na wąskiej pryczy z pseudo-gąbczastym materacem w pokoju z widokiem na kurzącą się budowę. Poczułem się tak jakbym przejechał te 4 tysiące kilometrów czy ile tam było żeby zalegnąć w tym pokoju i jojczeć z powodu kawałka kości wystającego mi z ust. Ależ musiałem mieć kiepską karmę.

kurdowie duhok

Kurdowie w swoich tradycyjnych strojach to częsty widok na ulicach miast.

I co? I nagle przestało boleć. Słońce momentalnie wyszło zza chmur, cierpkie dotąd winogrona eksplodowały słodyczą, kobiety przypominające krogulce przeistoczyły się w anioły, kebab z kurczakiem zaczął smakować jak z baraniną, taksówkarze przestali oszukiwać, obraz w maleńkim, pokojowym telewizorku przestał śnieżyć, kanał Abu Dabi National Geographic odbierał odtąd bez zarzutu.

Z sercem lżejszym o ciężar kamienia można było jechać dalej. Tylko którędy? Drogą na północ, przez góry i biedne wioski? Czy na południe? Przeciskając się obok Mosulu, do którego białym wjeżdżać nie wolno? Ja tam nie potrzebowałem się długo zastanawiać.

Dołącz do dyskusji! 2 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*