Skip to main content
search
0

Zaczynamy dzisiaj serię nowych postów o dziwnie brzmiącym tytule „Jeden strzał”. W czasach, gdy z wyjazdu przywozimy setki zdjęć, a na naszych dyskach zalega ich tysiące (na moim na ten przykład tysięcy dwadzieścia) my będziemy wyszukiwali i prezentowali Wam od czasu do czasu jedno. Ale takie, z którym wiąże się ciekawa historia, warta opowiadania. Niektóre z nich nie będą wnosiły żadnej wartości artystycznej (jak nasz dzisiejszy kadr), ale po przeczytaniu opisu emocjonalną już na pewno tak. Potraktujcie je więc jako ilustracje i wyobraźcie sobie moment i miejsce, w którym zostało zrobione. Zaczynamy od pewnej wspinaczki na Olimp dwóch maturzystów. Był rok 2009…

 strzal-olimp

– Ale stromo. Uwaga pod nogi! Głupio by było się zsunąć. Czekaj, nagram filmik – wyciągnąłem aparat z kieszeni. Poszło! A nie, zrobiło się zdjęcie. Moment. O, teraz już się nagrywa. Kurde, karta pełna. Trzeba wymienić…

6:34, 11 czerwca 2009 roku. Grecja. Godzinę temu zwlekliśmy się ze stołów w jadalni schroniska, w którym spędziliśmy noc. Wspinaliśmy się na najwyższy szczyt Olimpu, Mytikas 2919 m n.p.m. Powietrze było rześkie, słońce mile ogrzewało nam twarze, plecaki nie ciążyły, bo leżały zawinięte w plandekę i schowane w lesie kilkaset metrów niżej. W świetnych humorach trawersowaliśmy w śniegu stromy stok podziwiając fantastyczne krajobrazy…

Jedenaście godzin później, kiedy zdobyliśmy już drogami dla wspinaczy (to też ciekawa historia, ale może innym razem…) Tron Zeusa 2909 m n.p.m.i Mytikas 2919 m n.p.m., byliśmy już w połowie drogi na dół. Odpoczywaliśmy na zwalonych pniach mocząc drogi w wartkim strumieniu. Wtedy coś mnie tknęło.

– Bartek, nie masz może gdzieś mojego pokrowca na aparat?
– Nie, już dawno go nie widziałem. A co, zgubiłeś?
– Na to wygląda.
– Mniejsza z tym. To tylko pokrowiec, przeżyjemy.
– No właśnie to nie tylko pokrowiec. W środku była karta ze zdjęciami od początku wyjazdu…
– Kur**…

Zaczęliśmy przetrzepywać każdą kieszeń i każdy zakamarek w plecakach. I nic. Dla jasności – w tamtej chwili, te zdjęcia były dla nas bezcenne. Przeżywaliśmy największą przygodę swojego życia, codziennie mieliśmy przygody, które potem będziemy wspominali do końca życia i właśnie jedyna dokumentacja tego wszystkiego przepadła. Czuliśmy się tak, jakby udało nam się zrobić zdjęcie Yeti i wracaliśmy z nim do domu, żeby pokazać je światu, a zdjęcie nagle zniknęło. Okropne uczucie. Totalna załamka.

A zaraz potem desperacja i duży zastrzyk adrenaliny. Gdzie ja to zgubiłem?!

– Czekaj tutaj – powiedziałem do Bartka. Ja biegnę z powrotem, może zgubiłem po drodze. I ruszyłem. Po dwóch dniach wspinaczki, darłem jak głupi pod górę. Ale nie czułem zmęczenia. „Muszę go znaleźć. Muszę.” Biegłem, biegłem, biegłem. Ale oczywiście nic nie znalazłem. Postanowiłem zawrócić.

– Panie Boże – pomyślałem. Wiem, że nie powinienem prosić Cię o takie pierdoły. Rzadko proszę Cię o pomoc kiedy w grę wchodzi kawałek plastiku. Ale tym razem nie zdzierżę. Weź pomóż! Nie wiem, ześlij anioła, zrzuć ten pokrowiec z góry! Cokolwiek! Te zdjęcia nie mogą przepaść. Proszę!

Wróciłem do Bartka. Oznajmiłem, że nic nie znalazłem. Usiedliśmy na trawie, ze spuszczonymi głowami. Cały entuzjazm ostatnich dni ulotnił się z nas całkowicie. Nie mieliśmy ochoty ruszać dalej. Minęło 10 minut…

– Patrz, Polacy! – jakaś kobieta z nieco starszym od siebie mężczyzną zauważyli nas z pobliskiego mostku.
– Skąd jesteście? Z Rzeszowa? A my z Wrocławia. Byliście na górze? – zapytała.
– Byliśmy – odpowiedziałem.
– My startujemy jutro.
– Jutro? – zapłonął we mnie płomyk nadziei.

Szybko opowiedzieliśmy im o tym, że zgubiliśmy pokrowiec ze zdjęciami i jak to jest dla nas ważne.

– Jeżeli gdzieś przypadkiem go znajdziemy to damy znać.

Wiedzieliśmy, że szanse na jego odnalezienie są malutkie. Nie wiedzieliśmy, w którym momencie dnia pokrowiec mógł wypaść, a masyw Olimpu to nie jedna prosta ścieżka. Poza tym, nie mogliśmy oczekiwać, że przed chwilą poznani ludzie, w obcym kraju, będą cały czas rozglądać się za naszą zgubą. Wymieniliśmy się numerami telefonów. I ruszyliśmy dalej, z nadzieją…

4 dni później, w Albanii, kiedy już układaliśmy się do snu w mojej kieszeni zabuczał telefon. Sms. „Mamy Wasz pokrowiec. Karta ze zdjęciami jest w środku.” Ciężko opisać naszą radość w tamtym momencie. Cud – pomyślałem. Proście z pasją, a będzie Wam dane…

Miesiąc po naszym powrocie do Polski, któregoś popołudnia usłyszałem dzwonek do drzwi.

– Patryk! Jakaś paczka do ciebie. Z Wrocławia…

[fb-like]
Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 2 komentarze

  • Adrian Wróbel pisze:

    No to panowie mieliście niezłego farta. Ja jeżdżąc na różnego rodzaju wyjazdy, co prawda nie boję się o zgubienie karty, nie mówiąc już o aparacie ale mam pietra jak przeglądam zrobione już zdjęcia albo gdy chcę jakieś ujęcie, które mi się nie podoba, skasować. Wtedy palec drży co by przypadkiem zamiast usunąć jednego nie wywalić całości. Na szczęście nigdy mi się coś takiego nie przytrafiło.

  • Marta pisze:

    moja siostra też zgubiła pokrowiec… a w środku prawie nowiuśki canon 550D…. po 4 dniach jak zorientowała to przewaliła do góry nogami dom, obeszła wszystkie stacje Pkp ( w okienkach panie się na nią bardzo dziwnie patrzyły). Poszła i w ruch nowenna do św. Antoniego.Wracając z pociągu do domu przez park rozwieszała ogloszenia, i tak juz totalnie bez nadziei poszła na korty tenisowe w parku. Pyta się, czy ktoś nie zostawił aparatu, na co pani:”a co jest w pokrowcu?” Siostrze się oczy zaświeciły i wymieniła wszystko, łącznie z lekarstwem, które akurat włożyła do pokrowca. I to panią przekonało. I oto po 4 dnia się zguba znalazła, a aparat na cześć świetego nazywa się od tej pory Antoś;)

Miejsce na Twój komentarz

*