Skip to main content
search
0

Jak sama nazwa wskazuje konopie indyjskie mają wiele wspólnego z Indiami. Akurat przejeżdżaliśmy obok więc warto wspomnieć o takim jednym miejscu, które niejeden globtroter umieściłby w czołówce najbardziej popularnych miejsc narkoturystyki, czymkolwiek ona jest. Przy okazji poznałem kolejną postać, która wryła mi się w pamięć i dołączyła tym samym do światowej ludzkiej mozaiki jaką układam sobie w głowie. Zapraszamy do …

Manali to niewielka miejscowość zamknięta w wąskiej dolinie przez monstrualne, strome wzniesienia. Większość turystów zatrzymuje się tutaj z konieczności – jadąc bądź wracając z Leh, największego ośrodka turystycznego w Indiach Północnych, z którego przeważnie ruszają wyprawy trekkingowe. Drogi z Delhi do stolicy Ladakhu nie da się pokonać w jeden dzień, trasa przedzielona jest trudnymi przełęczami, a konieczny nocny przystanek najczęściej organizuje się właśnie tutaj. Duży odsetek ludzi trafia więc do Manali z przymusu. Miasto stało się punktem tranzytowym na bardzo popularnym i pociągającym szlaku do Indii Północnych i to napędza jego koniunkturę.

Wyświetl większą mapę

Droga z Delhi do Leh. Manali mniej więcej pośrodku.

Jak jest w Manali?

Samo czterotysięczne miasto oprócz nieprzekłamanych walorów krajobrazowych i mocno zeuropeizowanego klimatu himalajskiej wioski nie oferuje aż tak bogatych atrakcji, aby turyści sami z siebie decydowali się na pobyt właśnie tu, a nie gdzie indziej. Szukając autentyczności miejscowej kultury przyjezdni zaglądają od niechcenia jedynie do Dhungri Temple – świątyni naczelnej bogini krainy lub Gadhan Thekchokling Temple, której ściany ozdobione są chodliwymi ściennymi malowidłami, nie zrozumiałymi jednak dla laików. Fani byczenia się odwiedzają natomiast gorące źródła ulokowane nieopodal miasteczka, z czymże powinni to robić zawsze bardzo ostrożnie. Hindusi lubią się golić podczas kąpieli a zużyte żyletki beztrosko wyrzucać pod siebie (przynajmniej tak mówią, może to tylko jeden z tych szokujących newsów z przewodnika).

Mimo to w miasteczku znajduje się stosunkowo dużo knajp z wieczornymi występami muzycznymi na żywo, przyjemnie odstawionych kawiarni, zadbanych i wystylizowanych restauracji, a nawet jedna knajpa, w której można wypożyczyć do zabawy gry planszowe. Wszystkie lokale zapełnione są dwoma typami ludzi. Spotyka się w nich albo młodzieńców ubranych w kolorowe, luźne, tunikowate ciuchy albo trochę podstarzałych, ale równie entuzjastycznie wyszykowanych hipisów. Ci pierwsi przyjechali tu albo pierwszy raz, albo któryś raz z kolei, ci drudzy mogą zapewne nazwać to miejsce swoim drugim domem, o ile rzeczywiście nie mieszkają w Manali na stałe. Nikt z nich nie zatrzymał się tu przejazdem, miasteczko było celem, a nie przystankiem. Niektórym spodobało się ciut za bardzo i żyją tu zawieszeni w czasoprzestrzeni jak stary magnes na lodówce.

manali

Okolice Manali

Nie trzeba być jasnowidzem ani widzieć przez ściany żeby wyczuć klimat narkotykowego spa. Choć w moim mniemaniu ‘narkotykowego’ to niewłaściwe słowo, kojarzy się ono z czymś ciężkim, odrzucającym i haniebnym a ci wszyscy ludzie są przecież niecodziennie wyluzowani, otwarci na znajomości i bardzo pogodni. Tak więc, jak już się domyśliliście, Manali jest czymś w rodzaju indyjskiego ośrodka dla chilloutowych wczasowiczów – doskonałe warunki komunikacyjne, olśniewająca natura, świetny klimat do uprawy konopii indyjskich, które, nota bene, rosną tu jak pokrzywy. Nie da się ich przeoczyć.Wyrastają przy chodnikach, w ogródkach niezamieszkałych domów, w parkach przy alejkach. Te krzaki są jedynie wystawą, wszystko to, co sprzedaje się w Manali hodowane jest poza zasięgiem wzroku turysty, który pragnie dotknąć na spokojnie tego, za co u niego w kraju biją po łapach.

Trawnik

Po całej miejscowości kręci się niezrozumiale duża grupa pucybutów. Kto do cholery potrzebuje tu czyszczenia butów? Jest upalnie, wszyscy chodzą w klapkach bądź sandałach. Nie ma popytu, nie powinno być podaży. Jeden taki przypatruje mi się chwilę. Patrzy na mnie wzrokiem chcącym przyciągnąć raczej kupca niż klienta, z ciekawości wdaje się w rozmowę.

– You want buy something? Good price.

Młody, biały człowiek w takim mieście z miejsca staje się potencjalnym klientem. Nie jest przecież na żadnej wycieczce, a skoro tu przyjechał to dlaczego miałby nie spróbować popularnego lokalnego wyrobu?

Tak poznałem Amisha. Chłopak wyglądał na mniej więcej 20 lat. Nie byłoby w tym dla mnie niczego dziwnego jeśli podszedłby do mnie normalnie wyglądający gość i zaproponował kupno towaru, którym tak na chłopski rozum powinni handlować tutaj wszyscy. Ale pucybut? Nie jest to jednak gra w tak otwarte karty jak mi się wydawało.  A, że niezmiernie intrygowały mnie mechanizmy działające tutejszym rynkiem poszedłem za Amishem a ten podpytywany kąśliwie opowiedział mi kawałek swojej historii.

Amish przyjechał do Manali z Pendżabu, z okolic Amritsaru. Pierwszy raz odwiedził to miejsce mając 11 lat, miał spędzić wakacje u rodziny. Nowe otoczenie nie było dla niego uderzająco obce gdyż jego nieodstępnym towarzyszem gier i zabaw był kilka lat starszy kuzyn, u którego rodziców gościł. Młodemu przypadł do gustu górski klimat więc przyjechał także za rok, za dwa lata -w końcu każde wakacje zaczął bezwzględnie spędzać w Manali. Podczas następnego przyjazdu Mohammeda kuzyn zaproponował mu łatwy zarobek – sprzedaż marihuany turystom. 15 letni chłopak postąpił tak jak postąpiło by większość jego rówieśników w takiej sytuacji. Pieniądze jakie mógł zarobić w ten sposób były nieporównywalne z żadnym innym wynagrodzeniem, zresztą ciężko o jakąkolwiek 'posadę’. Tak więc od tego czasu, kiedy tylko może, już nie wyłącznie w wakacje, przyjeżdża i w rynsztunku pucybuta wyłapuje wzrokiem potencjalnych klientów. Jedni tylko czekają na taką okazję, inni gardzą nim bez litości. Nieważne. Biznes się kręci,a on nie musi się wybitnie martwić o byt swój jak i swojej rodziny.

Marihuana w Manali

W Manali istnieje niepisane przyzwolenie na handel marihuaną. Według opowieści po mieście krążą ubrani po cywilnemu  tajni agenci, którzy niczym rebelianci walczą z nieskładnie zorganizowaną siatką chłopców zarabiających na życie sprzedażą towaru turystom. Łatwiej chyba jednak natknąć się na ducha w średniowiecznym zamku niż na jednego z nich. Z okrutnym rygorem jest za to pielęgnowany zakaz wywożenia czegokolwiek z ‘lokalnych wyrobów’ poza rejon Manali i okolic. Patrole policji rewidują podejrzane samochody zatrzymując każdego, kto szuka łatwego zarobku na sprzedaży marihuany. Brzmi to dość naiwnie: kogo mieli by przeszukiwać? Każdy przejeżdżający samochód? Stale kursujące tędy busy? Furmanki? A może o zatrzymaniu powinien decydować podejrzliwy przebłysk strzegącego prawa oficera? To zbyt wysublimowane jak na Indie. Ja słyszałem o takich przypadkach:

Pucybut obok pucybuta

Turysta przyjeżdża do Manali i wie czego szuka. Chce kupić trochę więcej żeby mieć zapas na dalszą podróż. Znajduje odpowiednią osobę. Dostaje, płaci, odjeżdża. Transakcja jakich tutaj dziennie dziesiątki. Lecz turysta nie wie, że trafił na niewłaściwą osobę, gdyż akurat właśnie ten chłopak, od którego wziął to, czego brać nigdy nie powinien, współpracuje z policją. Beztrosko uradowany pakuje się do swojego autobusu i wyrusza dalej w poszukiwaniu przygody. Chłopak w trakcie rozmowy z kontrahentem wyłapał, o której i dokąd udaje się jego klient. Od razu leci prosto do zaprzyjaźnionego policjanta i raportuje o świeżej transakcji i profilu kupca. Policja już wie gdzie ma szukać. Telefon do patrolu. Haltują odpowiedni autobus, przetrzepują wskazanego turystę. Znaleziony towar trafia w ręce oficera ‘prowadzącego’. Chłopak zyskuje uznanie i bezpieczeństwo, policja ma wynik, turysta ma przejebane. Życie toczy się dalej.

Amish nie musi bać się przypadkowej kontroli w drodze do domu. Bo zdarza się, że i na swoich się kabluje w zamian za różne profity. Wolny rynek. W razie potrzeby wszystko chowa do skrytki wyżłobionej w drewnianej podeszwie buta, który stanowi część jego zestawu pucybuta. Nie wie kiedy znów odwiedzi kuzyna, a dobrze mieć coś na zapas.

Spokojne otoczenie, zlepek przeróżnych postaci, system rodem z gangsterskich filmów. Szkoda, że nie było czasu posiedzieć tam dłużej i być może przyjrzeć się temu bliżej. To wciągające.

Pytanie: Czy sprzedaż marihuany turystom w Indiach, w miejscu gdzie nie da się uprawiać pomidorów, jest złe? A wiadomo jak jest w Indiach.

Jeśli kogoś interesuje taka tematyka to warto poczytać o przypadkach Patryka w marokańskiej Ketamie.

Dołącz do dyskusji! 3 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*