Skip to main content
search
0

No tak, kolejny dzień, kolejny szary dzień… Kolejna wycieczka po kolejnych stronach www… I jest! Barcelona! Ceny biletów nie zrujnowały portfela, ekipa nie zawiodła i po kilku telefonach i odwiecznych problemach z kartą płatniczą w końcu

zapachniało przygodą!

Dopiero ostatniego przed wylotem dnia przyszła odpowiedź z Hiszpanii. Javier i jego studenckie mieszkanie były do naszej dyspozycji. No to jeszcze zakupy w dzień wylotu i

lecimy do Reus!

Przy okazji lotu wyjaśnię tylko część tytułu – otóż całą drogę graliśmy w samolocie w karty – w tysiąca. My, czyli

Święty, Kuba, Paweł i ja

czyli niżej podpisany, znany jako Picek. Do Reus dotarliśmy o północy. Wpadł po nas Javier i samochodem dotarliśmy do centrum miasta, do jego mieszkania. Na miejscu spotkaliśmy jeszcze Lucię i Amaię – dwie spośród czterech współlokatorek naszego gospodarza. Jednak mieszkanie na pewno do ciasnych nie należało – trzy łazienki, dwie lodówki i bodajże ponad 6 pokojów spokojnie wystarczyło, by pomieścić się nam wszystkim. Tym bardziej, że pozostałe dwie współlokatorki gdzieś wybyły na kilka dni. Rzuciliśmy graty i ruszyliśmy

do cyrku

a dokładniej na miejsce, gdzie odbywały się tego typu przedstawienia. Niestety, szybko się skończyły, później Javier zabrał nas jeszcze do lokalnego klubu na standing party, ale natychmiastowo wymiękliśmy w obliczu walki lokalnych DJ. Wróciliśmy zatem „na chatę”, by złapać jeszcze kilka godzin snu przed poranną

wyprawą do Barcelony

 

Catalunya Express zabrał nas w okolicach godziny jedenastej z dworca kolejowego w Reus i pędząc malowniczym katalońskim wybrzeżem dostarczył na Barcelona Sants cztery kwadranse później. W podróży oczywiście nie obyło się bez kart i nieodłącznego tysiąca. A w stolicy Katalonii pierwsze kroki skierowaliśmy ku

wiosce olimpijskiej

 

 

Z wzgórza, na którym się ona znajduje rozciąga się fantastyczny widok na całe miasto. W okolicy oglądnęliśmy stadion olimpijski, wszechobecne fontanny, bardzo ciekawie położony basen (wszystko oczywiście z zewnątrz) i kontynuowaliśmy

wędrówkę w kierunku centrum

A po drodze spotkaliśmy jeszcze dwie kolejki linowe, drzewa butelkowe i wlepę Siarki Tarnobrzeg na lokalnej architekturze nowoczesnej. Po drodze udało nam się także w końcu kupić wodę mineralną za rozsądną cenę 60 eurocentów (piszę to z perspektywy mojego późniejszego wyjazdu do Norwegii, gdzie mineralna była wydatkiem rzędu 15 złotych). Następnie zwizytowaliśmy (oczywiście niskobudżetowo, zatem wyłącznie z zewnątrz)

kamienice Gaudiego

Poszukiwanie ich chwilę nam zajęło, a międzyczasie mieliśmy także okazję uczestniczyć we mszy świętej w hiszpańskiej katedrze. Wspomniane kamienice – trzeba przyznać – zrobiły na nas niesamowite wrażenie, ale wzbudziły też w niektórych mieszane uczucia. Odważnej architektury w wersji Gaudiego mogliśmy jednak prawdziwie doświadczyć docierając do

Sagrada Familia

 

 

 

a zatem wspaniałej, olbrzymiej bazyliki, której nie sposób opisać w słowach. To po prostu trzeba zobaczyć! Już podczas pobytu w jej okolicach dochodziły do nas głosy zwycięstwa lokalnego klubu piłkarskiego. Zwycięstwa szczególnego, bo FC Barcelona wygrywając tego wieczora na Camp Nou została

mistrzem Hiszpanii

Efekty były niesamowite. Trąbiące samochody, sztuczne ognie, petardy, okrzyki radości, śpiewy… Wróciliśmy na Plaza de Cataluna, gdzie już czekał tłum mieszkańców. Nie piszę „kibiców”, bo w Barcelonie nie istnieje rozróżnienie. Tam każdy mieszkaniec jest kibicem – od dzieciaka z lizakiem po dziadka, który na tę okazję laskę zamienia na flagę z barwami Blaugrany.Oglądnęliśmy relację z fety na stadionie prezentowaną na telebimie i udaliśmy się przedzierając się przez tłum do jedynego otwartego w okolicy fastfooda. Po drodze mieliśmy okazję oglądać szczęśliwych ludzi wchodzących na latarnie, przystanki, skaczących, krzyczących… To było niesamowite! A w fastfoodzie

spotkaliśmy Olę

 

A było to tak, że jadło się nam bardzo dobrze, siedziało się nam bardzo dobrze, niektórym się też bardzo dobrze oglądało i komentowało różne wydarzenia i osoby, korzystając z przywileju posługiwania się językiem nieznanym powszechnie w kraju naszego przebywania. Zatem kiedy już mieliśmy mimowolny zamiar podniesienia naszych tyłków i zrobienia niezbędnych kroków celem wyjścia, a w polu naszego widzenia namierzyliśmy pewną wyjątkowej urody niewiastę, Święty rzucił tylko, że w obliczu powstałych okoliczności nasz zamiar można uznać za niebyły. Zostaliśmy zatem, podziwiając… szalik oczywiście. Koło wspomnianej białogłowy leżał różowy szalik FC Barcelony, którego nie omieszkałem skomentować. Komentarz mój opatrzyłem również filozofią na temat wariacji jego różowego koloru, kiedy to dziewczę rzekło wprost, w wyjątkowo znakomicie znanym nam języku, iż szal ten jest po prostu różowy. W tym momencie nastąpiło zamurowanie ust moich i współtowarzyszy. Święty na myśl, jakie komentarze miałyby później zastosowanie z jego strony, gdyby koleżanka nie okazała się Polką zalał się zimnym potem i zbladł. Ja, wprost odwrotnie. Później jakoś udało nam się przełamać i nawiązać konwersację, skąd dowiedzieliśmy się, że Ola i jej siostra przybyły z Katowic, by świętować wraz z Katalończykami sukces ich ukochanej drużyny. I w końcu udaliśmy się

spać

Najpierw trafiliśmy na plażę, mając nadzieję na rozbicie tam namiotów. Krótko mówiąc, w obliczu przebywających tam osób, nie miało to większego sensu. Przypomnieliśmy sobie zatem o naszym noclegu zamówionym w hotelu „Krzory”, z porannym budzeniem i śniadaniem do łóżka. Jednakże na samą myśl, jaką drogę musimy pokonać do tego miejsca zrobiło nam się źle i postanowiliśmy poszukać miejsca do kimania bliżej. Podchodząc w okolice muzeum z wielkim akwarium w końcu znaleźliśmy się

w paszczy lwa

No dobra, nie lwa, tylko ryby. Niektórzy sądzą nawet, że to był rekin. Mówiąc wprost – w porcie, gdzie znajdowało się wspomniane muzeum, przed jego wejściem znajdowała się głowa ryby. Głowa ryby, w której można było sobie zrobić zdjęcie, jako, że jej paszcza była otwarta. Korzystając zatem z okazji wpakowaliśmy się do środka, by przyciąć komara (czy jakoś tak) przez kilka godzin, do piątej trzydzieści, bo koło szóstej zapewne muzeum ktoś mógłby przyjść otworzyć. Także chrapnęliśmy trochę, a po pobudce ruszyliśmy na stację metra, skąd podjechaliśmy w okolice Parc Guell – parku, który też obfituje w dzieła Gaudiego. Tam też znaleźliśmy kolejne miejsce ze wspaniałym widokiem na całe miasto. Nie omieszkaliśmy też kimnąć na ławkach w porannym słońcu, gdzie obudzili nas dopiero turyści. Wróciliśmy zatem na stację metra i pojechaliśmy w okolice sławnego

Camp Nou

Tam niestety nie oglądnęliśmy stadionu wewnątrz z powodu 17 euro, których nie wydaliśmy. Poszliśmy zatem do parku w okolicy, wyłożyliśmy się na trawie i opalaliśmy. Siebie oczywiście. Później znów dworzec na Barcelona Sants, kolejne kłopoty z obsługą języka angielskiego przez Hiszpanów i pociąg

do Tarragony

A w Tarragonie hiszpańska „playa”, czyli piasek, słońce i morze. Komentarz jest zbędny. Wieczorem wróciliśmy do Reus i skorzystaliśmy jeszcze z lokalnej knajpy, gdzie zjedliśmy i wypiliśmy lokalne specjały. Wieczorem padnięci oglądnęliśmy zdjęcia z Javierem, Amaią, Lucią oraz Joaną, która w międzyczasie przybyła do mieszkania i rzuciliśmy się spać.

Ostatniego dnia

Święty i Kuba pojechali jeszcze raz na plażę do Tarragony, a ja i Paweł słodko kimaliśmy do dwunastej. Po powrocie plażowiczów zjedliśmy jeszcze obiad przygotowany przez dziewczyny i Javier odwiózł nas na lotnisko. Patrząc przez okna terminala napawaliśmy się jeszcze hiszpańskim słońcem i błękitnym niebem, by przylatując do Polski napotkać deszcz i Kraków nawiedzony powodzią… Depresyjna atmosfera spowodowana powrotem w takie okoliczności mogła nam się udzielić, ale tylko przez chwilę, bo wiedzieliśmy, że kolejne podróże to tylko kwestia czasu, a i słońce przyjdzie lada dzień. I jesteśmy pewni, że to hiszpańskie zobaczymy jeszcze nie jeden raz.

Autor: Paweł Burzymowski

Podsumowanie i praktyczne wskazówki:

Czas pobytu: 4 dni

Transport:

– Ryanair: Kraków – Barcelona(Reus) 130 zł w dwie strony (z kartą MasterCard PrePaid bez opłaty manipulacyjnej)

– pociąg Reus Barcelona – około 5 euro

Rezerwacja biletów: około 2 miesiące przed

Nocleg:

– 2x u Javiera poprzez stronę coachsurfing – 0 zł

– 1x w plastikowej rybie przed oceanarium – 0 zł

Wskazówki:

– kolorową mapkę z zaznaczonymi zabytkami można dostać bezpłatnie w punktach informacji (również na dworcu kolejowym)

– na plażowanie warto wyjechać kilka stacji pociągiem od Barcelony (trakcja ciągnie się wzdłuż plaży)

– warto wybrać się tu w czasie meczu na szczycie Primera Division, a najlepiej w dzień zakończenia ligi (jeśli zwycięży Barcelona to trafiliście na najlepszy termin z możliwych)

– koniecznie trzeba zobaczyć panoramę Barcelony ze wzniesienia, znajdującego się obok Parku Gaudiego

więcej zdjęć na:

http://picasaweb.google.com/paragonzpodrozy/Barcelona1518052010

Nocleg znaleźlismy poprzez serwis coachsurfing. Na zdjęciu nasi hiszpańscy przyjaciele, którzy przyjęli nas do siebie. Od lewej: Javier, Amaia, Joana, Lucia, Patryk, Picek, Paweł i Kuba.

[fb-like]
Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 3 komentarze

  • natkaK pisze:

    Tanie noclegi można zarezerwować jeszcze przez bookapart 🙂 Pozdrawiam!

  • Ania pisze:

    Hej! z koleżanką szukamy towaszystwa do podróży, może wybralibyśmy się gdzieś razem w czerwcu?:)

  • Faberlin Kajetan pisze:

    To jest to co chciałbym  przeżyć  . Jeszcze  nie jest za późno .  Chłopaki dziś jeszcze poślę Wam  kartkę z  pozdrowieniami  . Jak to dobrze  czasami  pogrzebać  w sieci  przypadkowo . Znalazłem Was  i jestem  zamurowany  brak  mi tchu Pozdrawiam Faberlin

Miejsce na Twój komentarz

*