Skip to main content
search
0
Muszę opowiedzieć Wam dwie niesamowite historie, które sprawiają, że jeszcze bardziej chce mi się żyć. O dobroci, o niesamowitych zbiegach okoliczności, o wdzięczności, wierze w ludzi, pozytywnych skutkach globalizacji i kurczenia się świata, niesamowitej determinacji i sile tego wstrętnego internetu.

Obydwie spotkały mnie w ostatnim tygodniu, chociaż ich początek miał miejsce w dalszej przeszłości. I w obydwie nadal ciężko mi uwierzyć.

Policeman z Rio

Wielki Piątek AD 2015. Bartek pisze mi sms’a: obczaj wiadomość na paragonowym FB! Sprawdzam. A tam taki tekst od niejakiego Leandro:

Hello! Good morning…i need to talk with patryk, i’m brazilian…a policeman in Rio, and i would know how send tour documents… They are found, sorry for my english.

A poniżej zdjęcia portfela, kart debetowych, dowodu osobistego, rachunków i innych dokumentów, które zostały mi skradzione podczas karnawału w Brazylii półtora miesiąca temu!

Wtedy, w Rio, dobrze wiedziałem, w którym momencie moja kieszeń została opróżniona i byłem pewien, że nie uda mi się odzyskać portfela. Setki tysięcy ludzi na ulicach, zabawa, alkohol, chaos, stosy śmieci, paraliż normalnego rytmu funkcjonowania tego wielomilionowego miasta. Zablokowałem więc karty i pogodziłem się ze stratą. Nigdzie nie zgłaszałem tej kradzieży, bo nie widziałem w tym żadnej korzyści a jedynie stratę pięknego, karnawałowego dnia. Dlatego byłem w gigantycznym szoku kiedy zobaczyłem tę wiadomość i długo zachodziłem w głowę gdzie jakiś brazylijski policjant, po takim czasie, mógł znaleźć niewielki, czarny portfel.

Leandro bardzo słabo mówi po angielsku, ale przy pomocy translatora wytłumaczył mi bardzo prosto jak moje dokumenty trafiły w jego ręce: jestem tutaj policjantem, ludzie znaleźli to na ulicy i przyszli do mnie. Nie przejmował się, że może być nam ciężko się dogadać. Postanowił znaleźć mnie w sieci i trafił na nasz paragonowy profil na FB. Paczka już jest w drodze, wysłał mi nawet jej zdjęcie.

Spróbujcie uchwycić tę sytuację. Siedziałem w swoim pokoju z Rzeszowie, właśnie wybierałem się na drogę krzyżową, za oknem padał śnieg i czytałem wiadomość od brazylijskiego policjanta, który kilkanaście tysięcy kilometrów dalej, z pistoletem przy pasie i odznaką na piersi patrolował skąpane słońcem plaże Copacabany i Ipameny z moim portfelem w kieszeni! Kiedy to sobie wyobraziłem musiałem się uszczypnąć, żeby upewnić się, że to nie sen.

Zagubione Gruzinki

Początek drugiej historii miał miejsce w pociągu relacji Kraków Główny – Warszawa Centralna 15 marca 2015 roku.

Wszedłem do przedziału w doskonałym humorze, ponieważ w drodze na peron w ostatniej chwili udało mi się zahaczyć o North Fisha i niosłem w torbie świeżutkiego Mega Tuna Burgera, w którego wgryzłem się zaraz po tym kiedy pociąg ruszył. Zrobiłem to na korytarzu, ponieważ moje miejsce w przedziale zajmowała wielka walizka pewnej Pani, która siedziała naprzeciwko. I tak nie chciałem robić współpasażerom smaka, więc co mi tam, niech sobie stoi. Stałem więc i jadłem.

Po czasie okazało się, że Pani nie jest Polką, ale mówiła po angielsku. Nie robiłem jej żadnych wyrzutów w związku z walizką stojącą pod moimi nogami. Była bardzo miła, zamieniliśmy może dwa zdania. Mniej więcej w połowie drogi zwróciła się do mnie z ogromną prośbą, czy może wykorzystać na chwilę mój telefon, bo ma ważną sprawę i potrzebuje zadzwonić z polskiego numeru na infolinię Wizzaira.

– Jasne – odpowiedziałem.

Ze smutną miną oddała mi telefon, próbowała też wcisnąć mi pieniądze za to połączenie. Oczywiście się nie dałem i zapytałem o co chodzi i czy mogę jakoś pomóc. W międzyczasie pojawiły się w pobliżu jeszcze dwie dziewczyny. Ich sytuacja wyglądała tak:

dziewczyn było w sumie cztery. Były Gruzinkami i przyleciały na tydzień do Krakowa. Tego dnia miały wracać już do Tbilisi, coś jednak pokleciły z nastawieniem budzików, zaspały i spóźniły się na wcześniejszy pociąg do Warszawy, którym dawał im możliwość „normalnego” dotarcia na lotnisko. Wsiadły więc w najbliższy kolejny ekspres, w którym się poznaliśmy, ale sytuacja nie dawała zbyt wielkich nadziei na powodzenie.

Nasz pociąg planowo przyjeżdżał na Warszawę Zachodnią o 14:30, a zamknięcie bramek na lot dziewczyn następowało o 14:45. Wylot był o 15:25. A trzeba było jeszcze w międzyczasie dojechać na lotnisko, odprawić bagaże i przejść kontrolę bezpieczeństwa. Pokręciłem głową i powiedziałem, że ich szanse na powodzenie są minimalne, ale próbować warto.

Zaproponowałem im, że mogę zadzwonić jeszcze na lotnisko i dowiedzieć się czy jest jakakolwiek szansa na to żeby samolot poczekał, ale oczywiście z drugiej strony słuchawki dostałem odpowiedź, której się spodziewałem: nie. Jedyną szansą wpłynięcia na obsługę samolotu jaką widziałem w tej sytuacji było bezpośrednia obecność kogoś ze znajomych przy bramce do Kutaisi. Wykonałem parę telefonów, ale nie znalazłem nikogo, kto mógłby pomóc.

Musieliśmy stworzyć plan, który maksymalnie zwiększyłby szanse dziewczyn na dotarcie do tego samolotu.

Pierwszą rzeczą jaką im poleciłem było zignorowanie bagaży. Ich walizki były ogromne i nawet nie zbliżały się do rozmiarów „podręcznego”, akceptowanego na pokładzie samolotu. Nie było jednak żadnych szans na to, żeby zdążyły te bagaże wcześniej odprawić. Dlatego jedyną opcją było „granie głupiego” i udawanie, że właśnie te walizy uważają za swój bagaż podręczny i darcie z nimi niewzruszenie przez wszystkie odprawy aż do bramki odlotu. W najgorszym wypadku musiałyby zapłacić dodatkową opłatę za nadbagaż co i tak byłoby niewielką stratą w porównaniu do spóźnienia się na ten samolot w ogóle.

Drugim elementem naszej taktyki było wypuszczenie „zwiadowcy”. Bez bagażu, na lekko, jedna z dziewczyn miała dotrzeć na lotnisko szybciej niż cała gromadka i tam, niczym Rejtan, nie pozwolić obsłudze na zamknięcie bramek dopóki reszta ekipy nie dotrze na miejsce. Dziewczyny bardzo podziękowały mi za pomoc, ja życzyłem im powodzenia i mieliśmy się rozstać.

Kiedy jednak dojechaliśmy na Warszawę Zachodnia zobaczyłem, że nie wysiadają.

– Jaki macie plan – zapytałem zdziwiony?

Odpowiedziały, że ktoś z obsługi pociągu powiedział im, że najłatwiej złapią taksówkę na lotnisko Chopina z Dworca Centralnego i że tam jadą. Wydawało mi się to tragicznym pomysłem, widziałem też, że dziewczyny kompletnie nie wiedzą co robić, dlatego powiedziałem im, żeby szybko wysiadały bo stąd jest bliżej i da się dojechać znacznie szybciej. Zasugerowałem też, że chyba najlepszą opcją dojazdu będzie SKM-ka i że też zmierzam na lotnisko, więc mogę jechać z nimi.

Ostatecznie trzy dziewczyny z bagażami poszły łapać taksówkę, a jedna z nich, na lekko, pobiegła ze mną na pociąg, na który zdążyliśmy w ostatniej chwili. Była totalnie zestresowana. Kompletnie nie kontrolowała już tej sytuacji i prawie się rozpłakała kiedy usiedliśmy w środku. Kupiłem nam bilety i żeby ją odstresować zacząłem zadawać pytania dotyczące ich wycieczki do Polski i samej Gruzji. Okazało się, że ma na imię Nina, a ich głównym celem podróży do Polski był koncert Stinga, który został odwołany z powodu jego choroby.

Dotarliśmy na lotnisko w okolicach 15:00 i zaczęliśmy sprint z peronu do hali odlotów. W tym samym czasie na miejsce taksówką dojechała pozostała trójka, którą spotkaliśmy przed wejściem na terminal. Zaprowadziłem Ninę do wejścia na odprawę bezpieczeństwa, poleciłem jej ominąć kolejkę i biec czym prędzej do bramki. Ogromnie podziękowała mi za pomoc, nazwała mnie aniołem i zniknęła w tłumie podróżujących.

Wydawało się, że moja misja jest skończona. Usiadłem na ławce, ściągnąłem z siebie plecak, zdjąłem kurtkę i wziąłem głęboki oddech. Coś mnie jednak tknęło.

– A gdzie są pozostałe trzy dziewczyny? – pomyślałem i udałem się na poszukiwania.

Znalazłem je stojące pod tablicą odlotów. Wpatrywały się zrezygnowanym wzrokiem w napis „Closed” przy numerze lotu do Kutaisi. Nie wiedziały gdzie mają iść, bo numer ich bramki już zniknął, a po angielsku mówiły bardzo słabo. Pokazałem im dokładnie którędy droga i znowu delikatnie zasugerowałem żeby wepchnęły się do kolejki. Podziękowały mi gorąco i się pożegnaliśmy.

Wróciłem na swoją ławkę. Usiadłem, napiłem się wody. Po chwili postanowiłem upewnić się, czy dziewczyny weszły tam gdzie trzeba. Patrzę, a one dalej stoją przy wejściu na odprawę i dyskutują o czymś z obsługą lotniska!

– Czemu nie wchodzicie?! – pytam.

– Nina zabrała nasze bilety! – odpowiedziały.

Sytuacja była patowa. Nina przeszła już bowiem na drugą stronę odprawy bezpieczeństwa i nie mogła się wrócić. Błagałem Panią z obsługi lotniska żeby wpuściła dziewczyny bez biletu, tłumaczyłem ich beznadziejną sytuację, ale była niewzruszona. W końcu jednak, ze zniecierpliwioną miną zamknęła swoje stanowisko, blokując możliwość odprawy dla wszystkich pasażerów i poszła do bramek. Z drugiej strony inny pracownik odebrał bilety od Niny, spotkali się w połowie drogi i dziewczyny odzyskały swoje bilety. Mogły iść dalej. Kolejne, ostatnie już, szybkie pożegnanie.

Trzeci raz wróciłem na swoją ławeczkę. Byłem strasznie ciekawy czy dziewczynom udało się zdążyć na ten samolot, ale nie wymieniliśmy się żadnym kontaktem. Zapomniałem już nawet w tamtym momencie jak miała na imię dziewczyna, z którą biegłem na lotnisko.

– No i tym sposobem pewnie nigdy już się nie dowiesz czy zdążyły – pomyślałem.

Minęło trochę czasu i zdążyłem już zapomnieć o całej tej sytuacji. Do wczoraj. Wtedy sprawdziłem bowiem folder „Inne” w wiadomościach na swoim FB, a tam pozdrowienia od Niny i to zdjęcie: [/symple_box]

4_gruzinki

Byłem w ogromnym szoku. Jeszcze większym niż tydzień wcześniej w związku z sytuacją z policjantem z Rio. Jakim cudem one mnie znalazły?! Leandro miał mój dowód osobisty, a dziewczyny wiedziały o mnie tylko dwie rzeczy, że jestem Polakiem i że chyba mam na imię Patryk. I to jest najlepsza część historii.

Kiedy wróciły do Gruzji były tak wdzięczne za moją pomoc, że postanowiły znaleźć mnie za wszelką cenę. Na swoich tablicach na FB zamieściły posty z opisem całej sytuacji i mojej osoby i prosiły wszystkich znajomych Gruzinów i Polaków o udostępnienie tej informacji gdzie tylko się da. A to zdjęcie z podziękowaniami na kartkach wszystkie cztery ustawiły sobie na swoje profilowe! Oto post na tablicy Niny:

post-nina

W wolnym tłumaczeniu:

„Ludzie, była taka i taka mega sytuacja, w której pomógł nam jeden Polak. Musimy go znaleźć, pomóżcie. Ma mniej więcej 180 cm wzrostu, blond włosy i niebieskie oczy. Wydaje mi się, że ma na imię Patryk, ale nie jestem tego pewna.”

Czujecie to? Nie były nawet pewne jak mam na imię! A nawet gdyby to w Polsce żyje mniej więcej 150 000 Patryków! I mimo, że znalezienie mnie graniczyło z cudem dziewczyny zadawały sobie ten trud dopóki nie dopięły swego. A przecież nie uratowałem im życia, co najwyżej pomogłem im zaoszczędzić nieco czasu.

I wiecie co jest najlepsze? Wytropiły mnie późnym wieczorem jeszcze tego samego dnia! Jak zobaczyłem całą tę akcję to szczerze się wzruszyłem. Coś wspaniałego. Teraz kiedy mamy już ze sobą kontakt dziewczyny żartują, że w Gruzji od 15 marca jestem bohaterem.

Skurcz świata

Te dwie sytuacje mocno utwierdziły mnie w wielu moich przekonaniach.

Że na świecie jest niesamowicie dużo dobra.

Że to dobro siedzi w każdym człowieku, tylko czasem potrzebuje odpowiednich warunków, może jakiejś niecodziennej sytuacji żeby się ujawnić i wykazać.

Że ludzie z założenia są niesamowici i potrafią robić niesamowite rzeczy.

Że nigdy nie wolno mówić nigdy i nie da się. Bo się da!

Że świat zawsze był mniejszy niż nam się wydawało, ale w XXI wieku skurczył okropnie. Obrzydliwie wręcz.

Że te wstrętne internety mają gigantyczną siłę i że można ją wykorzystywać także jako narzędzie do robienia wielu bardzo dobrych rzeczy.

Że jeśli spotkacie swoją miłość w tramwaju, pociągu, autobusie w Polsce, Chinach, czy gdziekolwiek indziej na świecie i nie odważycie się zagadać to nie płaczcie potem w poduszkę, że straciliście jedyną szansę w życiu na szczęście tylko piszcie posta na Fejsa i proście ludzi o udostępnianie!

Że globalizacja ma też swoje plusy.

Że zawsze warto ruszyć tyłek z domu, nawet gdyby miało to oznaczać jedynie krótką przejażdżkę pociągiem.

Że problemy i ekstremalne sytuacje to zawsze doskonała okazja do zrobienia czegoś ponad standardowy porządek rzeczy.

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 19 komentarzy

  • Mikołaj Gawor pisze:

    Miło się czyta o takich rzeczach :’)

  • Aniaa pisze:

    Super fajnie się czyta o takich rzeczach
    🙂

  • Magda Kajzer pisze:

    Serce rośnie, jak się czyta takie historie! I dobrze, że są ludzie na których można liczyć i że nasz świat nie jest takim najgorszym ze światów 😉

  • Kamis Kono pisze:

    Aż sama poczułam wdzięczność, czytając tego posta:) Super!

  • Lila pisze:

    Bardzo miło z twojej strony, że pomogłeś im, ale pewnie wielu na twoim miejscu nie zrobiłoby nic takiego i to jest najgorsze, bo czasami w ludziach brakuje tej prostej życzliwości. Niby prostej, bo tak naprawdę to co zrobiłeś zasługuje na medal! 🙂

  • Nuneczka pisze:

    Świetne historie 🙂 Dobrze, że pomogłeś tym biednym turystkom, ja pewnie bym się załamała na ich miejscu. Lubię mieć wszystko zorganizowane na czas i jak coś mi się obsunie, to zawsze się tym stresuje. Twoje historie pokazuję tylko, że internet ma ogromną moc, ale trzeba umieć z niego korzystać 🙂

  • Piękna historia! Jak dajesz dobro, to do Ciebie wraca. Mocno w to wierzę!

  • Fajnie, że są na świecie tacy ludzie jak Ty. Postawiłam się w sytuacji tych dziewczyn i wtedy chyba też uznałabym Cię za anioła.

  • Rob Ert pisze:

    Popieram! świat jest pełen dobrych ludzi. Najmilszą rzeczą jaką dla mnie zrobiono za pomocą internetu było oddanie mi portfela, który myślałem, że albo mi ktoś ukradl na juwenaliach albo po prostu go zgubiłem. Stało się to za pomocą portalu społecznościowego, ale bardziej lokalnego niż FB. Było to chyba w 2009 albo 2010 roku. Obudziłem się rano z dziwną świadomością, że nie mam swojego portfela (noc była ciężka, więc mogłem polegać tylko na swoich przeświadczeniach). Okazało się, że przeczucie było prawdziwe. Cały dzień chodziłem struty tym, że będzie trzeba na nowo wyrabiać wszystkie dokumenty. Pal licho kasę- i tak nie było jej tam dużo. Pal licho kartę bankomatową- nie było jeszcze możliwości płacenia zbliżeniowego, więc z konta mi nic nie zginie jeśli złodziej/znalazca nie zna mojego PIN-u. Ale te dokumenty… żeby je wyrobić musiałbym jechać do swojego rodzinnego miasta, w którym byłem zameldowany, musiałbym łazić po urzędach, co w naszym kraju nie należy do przyjemnych czynności. I po praktycznie całym dniu takiego dąsania się i wkurzania na siebie postanowiłem zajrzeć na portal, który dzisiaj nazywa się nk.pl. Wszedłem na ten portal i zobaczyłem jakąś nową wiadomość od nieznajomej osoby. Pierwsze co pomyślałem, to że to pewnie spam. Ale zdziwił mnie tytuł wiadomości, który brzmiał: „Portfel”. Wydało mi się to zbyt dużym zbiegiem okoliczności, by akurat tego dnia dostać spam o takim a nie innym tytule. Zajrzałem więc w treść wiadomości, z której wyczytać mogłem miejsce odebrania mojej zguby. Oczy zrobiłem jak 5PLN i pojechałem co sił w szynach tramwajowych do KFC na zachodnim dworcu w Poznaniu, gdzie dziewczyna ledwo na mnie spojrzawszy uśmiechnęła się i oddała mi portfel. Nie zginęło nic, pieniędzy w nim jakby więcej niż mi się wydawało. Chciałem tej dziewczynie oddać tę kasę, nie przyjęła. Postanowiłem więc zabrać ją gdzieś w ramach podziękowania, ale też odmówiła. Mimo wszystko nie zapomnę tego wspaniałego uczynku i serdecznie pozdrawiam tę osobę. Dziękuję! W tamtej chwili nabrałem wiary w ludzi i zawsze pomagam innym w miarę możliwości (choć to akurat zdarzało się już prędzej). KARMA wraca. 🙂

  • Magda pisze:

    wow 😀 dobro wraca 🙂 i nie można w to nigdy zwątpić 🙂 mega historia, udostępniam 😀

  • Kasia Król pisze:

    mi na myśl przychodzi jeszcze jeden wniosek. niby mówią, że karma is a bitch, ale… karma istnieje i ma się dobrze. :))

    • Szyszelec pisze:

      oczywiście, że istnieje 🙂 Karma is a bitch – dla kogoś, kto niepotrzebne rozwodzi się nad swoimi niepowodzeniami i oczekuje tylko dobrych rzeczy 😉

  • zakatkieuropy.wordpress.com pisze:

    Aww, też się wzruszyłam, piękne opowieści! 🙂

  • Wojtek Kakaw Nowakowski pisze:

    no jak nic od teraz bedziesz Patryk super handsome amazing LUCKY blonde guy :))))

    mega historia!

  • Sama w to nie wierze ale po drugiej historii się zwyczajnie poryczałam 😛

  • Anna Zagozdzinska pisze:

    Niesamowita historia, aż się wzruszylam ? świat jest bardzo mały, a internety dodatkowo go zmniejszają. Łezka w oku się kręci jak się czyta takie historie, ale dobro wraca!

  • Szyszelec pisze:

    Uwielbiam takie historie, życie pisze niesamowite scenariusze! Ale co to za pobieżne tłumaczenie z angielskiego? Przecież najważniejsze było super handsome, bez tego by Cię nie znalazły! 😉

Miejsce na Twój komentarz

*