Skip to main content
search
0

Wsiadamy do metra. Podziemne miasto jak zwykle pędzi w swoim własnym rytmie stukotu szyn, pisku hamulców, gwaru tysięcy przepychających się ludzi, komunikatów dobiegających z megafonów i szczęku uzbrojonych po zęby żołnierzy jakich w tym czasie w Paryżu można spotkać na każdym kroku. Siadamy na rozkładanych krzesełkach tuż przy wejściu do wagonu. Wtem kątem oka spostrzegłem coś białego wciśniętego pomiędzy dwie warstwy skórzanego, niebieskiego obicia. Wyciągnąłem rękę. Na mojej dłoni leżał nowy, biało-srebrny iPhone.

Pierwsza myśl. Euforia. „Znalazłem iPhona! Wohoooo! Ale zarąbiście. To się nazywa fart! Tyle wygrać”. W głowie uruchomił mi się niesamowicie przyjemny mechanizm myślowy wyzwalający we mnie masę endorfin. Taka mieszanka emocji z wyścigu w poszukiwania skarbu i momentu, w którym pod poduszką znajdowałem prezent od Świętego Mikołaja.

Druga myśl. Rozczarowanie. „Ale zaraz zaraz, przecież tego iPhona nie zostawił tutaj dla mnie św. Mikołaj, on należy do kogoś innego”. W tym momencie endorfiny chowają się z powrotem w zakamarki przysadki mózgowej, a w ich miejsce pojawia się obraz szarej rzeczywistości, w której iPhony nie spadają z nieba tak po prostu.

Od tego momentu w głowie rozpoczyna się regularna wojna dwóch armii. Rogatej, która dysponuje najwyższej jakości uzbrojeniem emocjonalnym: endorfinami, nadzieją, poczuciem wygranej, zysku, radości, brakiem innych możliwości. I skrzydlatej, która swoim żołnierzom oferuje jedynie poczucie uczciwości obok rozczarowania, własnych kosztach i straty czasu.

Po pierwszym zmasowanym ataku rogatych, kiedy trzymałem w dłoni srebrne jabłko zachwycając się jego pięknem, skrzydlaci przypuścili kontratak odpierając wroga. Schowałem telefon do kieszeni i zacząłem zastanawiać się jak mogę zwrócić go właścicielowi. Prosta opcja zadzwonienia do „mamy” nie wchodziła w grę, bo nikt z nas nie mówił po francusku. Zdecydowałem więc, że przekażę telefon komuś zaufanemu. Pracownikom księgarni Shakespeare and Company, obok której mieszkaliśmy, albo właścicielowi naszego lokum.

Jednak po jakimś czasie ktoś z boku trafnie zauważył, że właścicielem telefonu wcale nie musi być Francuz. Wyciągnąłem wiec go z kieszeni z zamiarem zrobienia rozeznania. I wtedy rogaci rozpoczęli główną ofensywę. Okazało się, że karta SIM nie działa i nie da się z tego telefonu wykonywać żadnych połączeń. Momentalnie w sercu pojawiła się wysłana przez ciemne wojska nadzieja, że jednak, mimo dobrej woli, zwrócenie telefonu nie będzie możliwe.

– Sprawdź czy w ogóle w środku jest karta SIM. Bo jak nie ma, to masz stary nowego iPhona.

Wyciągnęliśmy skądś agrafkę i otworzyliśmy kieszonkę skrywającą kartę SIM. Była w środku. Czyli właściciel zdążył już zablokować numer.

– Teraz i tak nic nie zrobisz jak karta jest zablokowana. A jeśli masz wyrzuty sumienia to połóż telefon na ziemi, my go znajdziemy – padło pół żartem pół serio z boku.

Po chwili wahania stwierdziłem, że to by było zbyt proste. Jedna przeszkoda nie może złamać szeregów skrzydlatych wojsk. Przeglądnę kontakty i wiadomości, może ktoś tam mówi po angielsku – pomyślałem.

Byliśmy w Paryżu. I zapomnieliśmy, że to multikulturowa metropolia. Właściciel telefonu wcale nie mówił po francusku jak się spodziewaliśmy. Ani po angielsku. W treści smsów występowały dziwne znaczki, które ostatecznie po numerze kierunkowym wskazały nam kraj pochodzenia autorów. Wietnam. Sprawdziliśmy na zdjęciach. Faktycznie właścicielką telefonu okazała się skośnooka dziewczyna. I znowu rogacze zerwali się do walki. No bo jeżeli w kontaktach nie znajdzie się żadnego angielskiego lub francuskiego numeru to najprawdopodobniej ten ktoś po prostu przyjechał tu w celach turystycznych. I pewnie wkrótce stąd zniknie. A dzwonienie do Wietnamu z polskiego numeru z informacją, że w Paryżu znaleźliśmy białego iPhona, ale nie wiemy jak się nazywa właścicielka, raczej nie wydawało dobrym rozwiązaniem. Tym bardziej, że w południe następnego dnia my też wracaliśmy do Polski, więc czasu na śledztwo nie było za dużo.

Rogacze już witali się z gąską. Wydawało się, że nic nie zatrzyma ich na drodze do ostatecznego zwycięstwa i zostanę posiadaczem nowego iPhona. Ale skrzydlaci podpowiadali: „Szukaj. Nie łam się i szukaj.” Więc szukałem. I znalazłem. W jednej jedynej konwersacji właścicielka telefonu pisała po angielsku z niejaką Nicolą. Kierunkowy tego numeru był do Francji. A co mi tam. Wyciągnąłem więc swój telefon, wklepałem ten numer i dzwonię.

Odebrał facet. Pewnie Nicola to skrót od Nicolasa – pomyślałem później.

– Cześć. Jestem Patryk. Mówisz po angielsku? – wypaliłem na początek.

– Tak, mówię – usłyszałem przestraszoną odpowiedź z drugiej strony.

– To dobrze. Bo jest taka sprawa. Znalazłem w metrze telefon twojej koleżanki. Białego iPhona. Nie wiem jak się nazywa, ale chyba jest z Azji. Nie wiesz o kogo może chodzić?

– Chyba wiem – padło po chwili namysłu.

– Dobrze. To czy możemy się umówić żebyś go ode mnie odebrał i jej przekazał?

– No dobra. A gdzie ty teraz jesteś?

– Teraz to pod wieżą Eiffla, więc tutaj się raczej nie znajdziemy. Proponuję jutro o 11:00 przed księgarnią Shakespeare and Company obok katedry Notre Dame.

– Noo, no dobra. Sprawdzę sobie gdzie to jest. To do zobaczenia jutro.

– Do zobaczenia.

Kiedy wróciliśmy do mieszkania podłączyłem się znalezionym iPhonem do WiFi żeby sprawdzić kim jest ten Nicola i jak wygląda. Nie zdążyłem, bowiem po kilku sekundach telefon zaczął dzwonić i wibrować, a na jego ekranie pojawiła się informacja po francusku, że telefon został zgubiony z prośbą o kontakt z „Panią Dao”. Więcej nie dało się go odblokować i niczego sprawdzić, więc nawet gdybyśmy poszli za radą rogaczy pewnie i tak nie moglibyśmy z niego skorzystać. Poszliśmy spać z nadzieją, że w nocy nie wpadnie do mieszkania oddział antyterrorystów w poszukiwaniu tego telefonu.

Nazajutrz spotkaliśmy się w umówionym miejscu z Nicolasem. Był totalnie zestresowany i przestraszony. Kiedy oddałem mu do ręki telefon i powiedziałem, że będziemy wdzięczni jeżeli przekaże go właścicielce jakby nie dowierzał i na coś czekał. Może sprawdził nasz kierunkowy i stwierdził, że jesteśmy z polskiej mafii i będziemy chcieli jakiś okup? Dopiero kiedy powiedzieliśmy, że my w takim razie lecimy dalej zrozumiał, że nie będzie tutaj „drugiego dna”.

– Bardzo wam dziękuję. To strasznie miłe z waszej strony, że go oddaliście.

– Nie ma za co. Sami też chcielibyśmy żeby ktoś oddał nam zgubiony telefon.

– No tak. Ale to nie jest zwykły telefon. To iPhone…

Udało się nam przezwyciężyć pokusę srebrnego jabłka. Skrzydlaci wygrali tę wojnę. W bardzo dobrych humorach wracaliśmy do Polski wiedząc, że udało się nam zostawić w Paryżu cząstkę dobra. I zastanawialiśmy się nad tym jak piękny byłby świat gdyby wynik tych wszystkich mniejszych i większych starć naszych codziennych dylematów kończyłby się takim wynikiem.

 

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 16 komentarzy

  • O kurcze ! to mi przypomniało jak zgubiłam telefon w Holandii, i znalazła go kobieta i mi oddała, bo sama ciągle gubi telefony. Ja mało wtedy na zawał nie umarłam lol. Oj to grubsza historia z kilkoma dreszczykami, chyba właśnie wpadł mi pomysł na posta 🙂 Super, że udało się oddać, to musiało być piękne uczucie ostatecznie. Pozdrawiam

  • Witold pisze:

    Skrzydlaci zawsze muszą być górą, nawet gdyby się nie udało znaleźć właściciela pomóc mogą odpowiednie służby lub instytucje. Połączyliście dobre serce, uczciwość i inteligencję.
    Lepiej nie potrzeba. Wszelka gratyfikacja i satysfakcja jest zbędna. Wystarczy zwykła wdzięczność, a jakby jej nie było to też się nic nie stanie. Gratuluję Wam!
    Podziwiam Wasze doświadczanie w różnych sytuacjach i pozdrawiam.
    Witold

  • Gratuluje dokonanego wyboru, niekiedy wdzięczność jest lepszą nagrodą niż znaleziony telefon

  • Bardzo fajny wpis i gratulacje dla skrzydlatych, że sięnie poddali!

  • Cóż za szlachetna dusza oddała iPhone’a 😀

  • simonviajero pisze:

    Ekstra! 😉 szkoda, że nie udało się spotkać z właścicielką 😉

  • Piotr pisze:

    Bardzo dobrze 🙂 trzeba zmieniać stereotypy o Polakach 🙂

  • Kuba Osiński pisze:

    Przywracacie wiarę w ludzi! Ciekawe czego Nicola był taki nie ufny, przecież nawet we Francji zdarzają się porządni ludzie z Polski. A Dao ma wielkie szczęście

  • polakita pisze:

    Pokusa pokusą, ale o ile wiem jeżeli zgłoszę na policję zagubienie/kradzież telefonu, to łatwo go jest poźniej namierzyć… Trzeba tylko mieć jego numer seryjny.

  • Damian Miziołek pisze:

    W zeszłe wakacje miałem podobną historię. Znalazłem rozładowanego iPhone w Kopenhadze, zabrałem go, ale przez to, że nie miałem ładowarki to zatrzymałem go kilka dni. Chciałem go sobie zostawić – „rogaci” nie dopuszczali innej myśli do głowy. Po paru dniach „skrzydlaci” wzięli się za atak i postanowiłem znaleźć właściciela.

    Pożyczyłem ładowarkę z pobliskiego warsztatu rowerowego, naładowałem tel i włączyłem tel. Moim oczom pokazała się blokada menu głównego na 4 cyfrowy kod. No to super. Nic nie zrobię… Ale ale. Po rozwinięciu panelu powiadomień u góry zauważyłem powiadomienia o polubieniu zdjęcia przez znajomego z Instagram. Na swoim komputerze znalazłem po nicku osobę, która polajkowała to zdjęcie i w jej obserwowanych znalazłem osobę, która wrzuciła zdjęcie z koncertu, którego miniaturkę widziałem w powiadomieniach na telefonie!

    Gdy znałem imię i nazwisko poszkodowanego, trzeba się było z nim skontaktować. Napisałem wiadomość na Facebooku, po 2 dniach nie było odpowiedzi, więc zdecydowałem się napisać na LinkedIn. Tam odpowiedź otrzymałem po godzinie i następnego dnia spotkałem się z biznesmenem, dla którego ten telefon był skarbnicą kontaktów. Nie wierzył, gdy opowiedziałem mu w jaki sposób go znalazłem. Wręczył mi 500 koron duńskich i zadowolony podziękował za fatygę.

    Może nie mam teraz najnowszego iPhone, ale zabawa w detektywa była bardzo ciekawa, a oddanie znalezionej rzeczy może być naprawdę satysfakcjonujące 🙂

  • Dobra historia!
    Kiedyś po imprezie w Prexerze w Łodzi znaleziony został iPhone. Po dwóch dniach od imprezy. Telefon był w toalecie. To znaczy w muszli klozetowej. Czynnej. Przez dwa dni działającej. Został wyjęty, właścicielka odszukana, co lepsze – po wysuszeniu działał! Długo jeszcze mówiliśmy idąc za potrzebą: Idę do iSpota.

  • Milena Rutkowska pisze:

    „Ej Ty, Ryży kudła, wara od źródła ! „:D:D Patryk, dzięki Ci ! Jako osobę która średnio raz na trzy miesiące traci bezpowrotnie telefon, niesamowicie cieszy mnie, że ktoś je jeszcze oddaje !

  • Artur pisze:

    Ponieważ „w przyrodzie nic nie ginie” to dzięki wam telefon odzyskały Wędrowne Motyle! 🙂

    Pisali niedawno o tym. Brawo! :))

  • Mik pisze:

    ja w te wakacje w klubie w londynie znalazłem srebrne jabłko, jakiś najnowszy model
    podnoszę i świecę i pytam ludzi w okolicy czy to nie ich, każdy sięga do kieszeni wyciąga swojego, wzrusza ramionami i mówią, nie to nie mój
    oddałem go na barze, ale później stwierdziłem, że na znaleźne zasłużyłem i mogłem go trzymać i kontaktować się z właścicielem
    uważam, że Ty też na znaleźne zasłużyłeś, chociażby dlatego, że zadzwoniłeś ze swojego telefonu i poświęciłeś swój czas
    gdybym ja zgubił telefon tego typu byłbym super szczęśliwy mogą zapłacić znalazcy ułamek jego wartości 🙂 i to jest po prostu fair

    • Miśka pisze:

      oczekiwanie na znaleźne nie jest fair, zrobienie czegoś, co należy i jest jak najbardziej prawidłowe to coś normalnego, a nie czyn heroizmu, który należy nagrodzić…

      • Kamil Wa pisze:

        To prawda, ale nawet prawo reguluje takie sytuacje – znalazcy należy się 10% wartości znalezionego przedmiotu. Poza tym nagradzać ludzi warto – może więcej Nas zacznie postępować normalnie.

Miejsce na Twój komentarz

*