Skip to main content
search
0

Zostało nam postawione pytanie. Co byście zrobili, gdybyście mieli do wydania ekstra pensję? I to taką warszawską, w kwocie 5000 zł? Odpowiedź jest jasna: pojechalibyśmy gdzieś. Postanowiliśmy, więc to marzenie rozwinąć i napisać sobie nawzajem realny plan podróży za taką kasę. A że jak pewnie już wiecie różnimy się z Bartkiem tak bardzo jak tylko się da, wyszła z tego bardzo ciekawa mieszanka. Przy okazji zachęcamy Was do opisywania swoich marzeń-pomysłów w komentarzach pod tekstem. Do wygrania tysiak w gotówce na swoją podróż.

_________________________________________________________________

Spis treści

Aktualizacja 29.10.2014 -> Wyniki

Po pierwsze muszę napisać, że Was nienawidzę. Otrzymaliśmy od Was ponad 130 komentarzy biorących udział w konkursie, które łącznie (czcionka Times New Roman, 12 pkt, interlinia 1,5 pkt) zajmują 314 stron! Wiecie ile to jest czytania?!

Po drugie Was podziwiam. Wasze plany były bardzo dobre, skrupulatne, zawierały aktualne ceny, realne rozpiski kosztów i realizowały ciekawe pomysły na podróże. Ten post mogę już teraz nazwać kopalnią inspiracji.

Po trzecie strasznie się cieszę, że wielu z Was podczas pracy nad pisaniem swojego planu doszło do wniosku, że musi zrealizować tą wyprawę. I namawiam do tego Was wszystkich! Zrezygnujcie z innych przyjemności, odłóżcie z każdej pensji trochę kasy i jedźcie zrobić to co zaplanowaliście. Albo bierzcie udział w konkursach 😉 Jestem przekonany, że nikt z Was nie będzie żałował choćby złotówki.

Po czwarte znowu Was nienawidzę bo nagrodę mamy tylko jedną, a zaprezentowaliście taki poziom, że chciałoby się dać po tysiaku co najmniej 10 najlepszym planom. Ale coż…

 

Werdykt

W różne sieci próbowaliście złapać nasze zainteresowanie. Niektóre plany były literackim opisem, niektóre wyróżniały się super pomysłem, niektóre skrupulatnością wyliczenia kosztów, był nawet jeden w formie wierszu.

Ostatecznie jako najlepszy plan wybraliśmy robotę Piotra:

„Perełki Chin centralnych i południowych”

Piotrek, składamy Ci szczere gratulacje i podziw za pracę jaką włożyłeś w swój plan! Bardzo zachęcamy Was do zajrzenia do tego komentarza. Jest wyróżniony i znajdziecie go tuż pod tekstem, jako pierwszy od góry ze wszystkich 139.

 

Nagroda – weekend w Kopenhadze

Nagrodą w konkursie jest obiecany tysiak na weekendową podróż dla dwóch osób. Udało nam się znaleźć dla Piotra i jego osoby towarzyszącej loty z Polski i zakwaterowanie w Kopenhadze w bardzo dobrych cenach, więc z tysiaka zostanie jeszcze spore kieszonkowe. Szczegóły i termin, ustalimy wspólnie z laureatem.

 

Co teraz?

Przeglądnijcie listę wszystkich komentarzy, wybierzcie coś dla siebie i ruszajcie w drogę, póki promocje na loty są aktualne 😉 Ze swojej strony, widząc Wasze zaangażowanie, obiecujemy kolejne konkursy w przyszłości, więc zaglądajcie tu czasem. Dzięki i do usłyszenia!

________________________________________________________________

Patryk dla Bartka: „Seszele – zero SZAROści”

Seszele. Tropikalne wyspy położone 1600 km od wybrzeży Afryki na Oceanie Indyjskim. Gdy u nas, w styczniu będą panowały mrozy, Bartek będzie pływał tratwą od jednej do drugiej ze 115 wysp archipelagu. Leżał na plaży, zbierał kokosy, budował szałasy i odkrywał cuda dżungli. Wodospady, jaskinie, nowe gatunki zwierząt i roślin. Będzie błękitnie, turkusowo, żółto i zielono. Zero szarości. Lepszego miejsca, żeby Pana Szaro odciąć do codzienności nie ma.

A teraz konkrety. Na cały wyjazd mamy tylko 5000 zł. I bierzemy pod uwagę tylko realne i aktualne możliwości. Zaczynamy od transportu.

Przelot

Udało mi się dzisiaj znaleźć za pośrednictwem Flipo.pl przelot z Europy na Seszele za 1505 zł w dwie strony. Wylot z 21 stycznia 2015 z Dublina, a powrót do Paryża 12 lutego 2015.

przelot-seszele

 

Do tego Bartek musi też jakoś dotrzeć do Dublina i wrócić z Paryża. Do Dublina znalazłem lot Ryanairem z Łodzi, żeby Bartek miał w miarę blisko z Lublina, za 131 zł. Na lotnisku będzie o 16:05, czyli prawie 4 godziny przed odlotem na wyspy. Idealnie.

lodz Dublin

 

W drodze powrotnej Bartek ląduje w Paryżu o 7:10, więc żeby nie marnować czasu zarezerwuję mu lot Wizzairem o 9:05 do Warszawy w cenie 130 zł.

paris-wawa

 

Doliczam jeszcze na dojazd z Lublina do Łodzi i z Warszawy do Lublina BlaBlaCarem. Odpowiednio 30 i 20 zł.

Suma za transport z domu na Seszele i z powrotem: 1816 zł

Zakwaterowanie

Bartek oczywiście będzie miał ze sobą namiot, a temperatury w tym czasie na Seszelach będą oscylowały w okolicach 25 stopni, więc większość nocy spędzi na łonie natury, na plaży, lub w dżungli. Nie chcę jednak, żeby zdziczał już do końca, dlatego zakładam, że w czasie tych 3 tygodni 5 nocy Bartek spędzi w czystym i porządnym guest housie. Będzie mógł się umyć, wyspać w wygodnym łóżku i zjeść dobre śniadanie. Jedna noc będzie kosztowała około 200 zł np. w La Louise Guest House lub w Le Chateau Bleu na wyspie Mahé.

Suma za zakwaterowanie: 1000 zł

Wyżywienie

Seszele to dość drogi kraj ze względu na konieczność importu żywności z kontynentu. Zakładając jednak jeden ciepły obiad dziennie w knajpie (pizza!), prowiant ze sklepów na pozostałe posiłki i piwo (widzisz Bartek jaki jestem dla Ciebie dobry?) za 50 zł na dzień Bartek będzie żył na wyspie jak cesarz. No dobra, może nie jak cesarz. Ale godnie. Bez skubania trawy.

Suma na wyżywienie: 1050 zł

Atrakcje i pozostałe koszty

Nie będę planował Bartkowi całego czasu na wyspie. Na pewno dostanie jednak ode mnie na podróż do plecaka mocny sznurek, instrukcję budowania tratwy i zestaw przetrwania. 82 wyspy Seszeli ze 115 jest niezamieszkana. Jestem przekonany, że Bartek odkryje na niejednej z nich prawdziwe cuda.

Żeby mógł doświadczyć też trochę wrażeń ekstremalnych dostanie też ode mnie 800 zł na pakiet 5 nurkowań głębinowych na wyspie Praslin.

Transport autobusowy na wyspach nie jest drogi, Bartek z pewnością będzie też sprawdzał możliwości lokalnego autostopu. Tam gdzie nie dopłynie tratwą będzie mógł skorzystać z łodzi. Taka przejażdżka kosztuje zazwyczaj około 30-40 zł. Na te wydatki Bartkowi z puli 5000 zł zostanie 379 zł.

Suma wydatków na atrakcje i pozostałe: 1179 zł

Bartek z zimy przeniesie się do gorącego, oceanicznego lata. Wróci naładowany energią i jeszcze ciemniejszy od słońca niż jest teraz. W kieszeniach będzie miał raki i nieznane dotąd wcześniej gatunki roślin, a na koncie skoki z najpiękniejszego wodospadu świata, który odkryje w dżungli, eksplorację nieznanej dotąd jaskini i tysiące zdjęć, które będzie wrzucał na facebooka ku zazdrości znajomych. Myślę, że po powrocie mi podziękuje.

Bartek dla Patryka: Zachodnie Wybrzeże USA – ŚWIĄTY SPOKÓJ

Wysyłam Patryka daleko, daleko. Aż do San Francisco. Na Zachodnim wybrzeżu USA będzie mógł zrobić to, o czym zawsze marzył. Nauczy się serfingu, sfotografuje most Golden Gate oraz odwiedzić słynne więzienie na wyspie Alcatraz. Jego białe, pozbawione opalenizny ciało, będzie mogło nabrać wreszcie odpowiedniej barwy. Oprócz tego będzie miał mnóstwo czasu na zwiedzenie słonecznej Kalifornii, Nevady i Arizony. Wyleci z Pragi, 8 marca, w Dzień Kobiet, a z wspaniałymi wspomnieniami powróci 12 kwietnia, w Międzynarodowy Dzień Lotnictwa i Kosmonautyki. Będzie to wyjazd iście burżujski, po którym Patryk już nigdy nie pomyśli o tym, by brać na wyjazd namiot albo podróżować autostopem.

Dojazd:

Patryk wyrusza z Krakowa, 6 marca, pociągiem do Pragi za 19 euro.

krakow

Samolotem do San Francisco i z powrotem z Santa Any do Oslo.

praga oslo

oslo krk

 

Powrót za ok. 110 zł do samego Krakowa.

Transport: ok. 1850 zł

Podróż będzie trwała 4 tygodnie a pozostały budżet to 3150 zł. Specjalnie wysyłam Patryka do Pragi na dwa dni przed odlotem. Niech zachłyśnie się jeszcze pięknem europejskiej architektury, niech na dobre w pamięć zapadną mu Hradczany, most Karola i praskie stare miasto nim przeniesie się w świat wielkich przestrzeni i zachodzącego nad oceanem słońca. 150 zł zarabiają na Patryku prascy resturatorzy, hostelarze i kuglarze, jeszcze 530 zł pochłania wiza (którą Patryk dostaje bez problemu gdyż jest współautorem słynnego bloga) i z kwotą 2470 zł ląduje w San Francisco.

Mniej więcej w tym samym czasie na lotnisku w Krakowie ląduje Stephen. Po przejściu kontroli paszportowej wsiada w taksówkę i udaje się do mieszkania Patryka. Tam czeka jego znajomy, który przekazuje Stephenowi klucze. Od teraz, przez następny miesiąc będzie tu mieszkał. Patryk natomiast kieruje się na Hermann St i odbiera klucze to apartamentu Stephana. Zamienili się na mieszkania za pomocą portalu homeforswap (nowe lokum Patryka: http://bit.ly/1t2LeIG) i obaj będą przez miesiąc mieszkać w nich za darmo. Mieszkanie przy Hermann St zostaje bazą wypadową Patryka na najbliższy miesiąc, do 11 kwietnia.

Zakwaterowanie: 0 zł

Przez ten czas Patryk normalnie mieszka w San Francisco. Poznaje to miasto z każdej strony, wsiąka w nie. Chłopak za bardzo nie lubi planowania, ale żeby nie było nawet możliwości by się nudził, zaplanowałem mu na połowę pobytu. Z resztą czasu będzie mógł zrobić, co zechce.

1 dzień – aklimatyzacja i spacer po Golden Gate Park

2 dzień – kurs surfowania. 99 $. Może i trochę drogo, ale nabyte podczas kursu umiejętności pozwolą Patrykowi jeszcze nie raz podczas pobytu w SF samodzielnie sięgnąć po deskę.

3 dzień – wzgórza Twin Peaks. Patryk jedzie za miasto zobaczyć i sfotografować panoramę San Francisco. Jest to jedno z najlepszych miejsc do zobaczenia miasta z góry. Zobaczcie:

twin peaks

4 dzień – de Yong Museum – Patryk odwiedza ekspozycje modernistycznej sztuki w jednym ze słynniejszych muzeum w mieście.

5 dzień – Ferry Building Marketplace – jako fana nowych smaków, zapachów oraz wysyłek, 5 dnia wysyłam Patryka na targowisko, by obył się z bazarowym klimatem zachodniego wybrzeża.

6 dzień – Emerald Across the Bay – największy bieg, którego trasa przebiega przez Golden Gate. Patryk naturalnie bierze udział.

7 dzień – cały dzień jeżdżenia po mieście Cable Cars czyli uroczymi, charakterystycznymi dla SF wagonikami. A na koniec dnia wizyta w Cable Car museum.

8 dzień – właśnie tego dnia Patryk próbuje się opalić. A dzieje się to w Dolores Park, jednym z bardziej przestronnych parków SF.

dolores park

źródło: wikipedia

9 dzień – Patryk płynie łodzią na wyspę Alcatraz

10 dzień – kolacja w popularnym barze La Taqueria specjalizującym się w tacos i burritos

11 dzień – mecz San Francisco Giants. Patryk pierwszy raz idzie na mecz baseballa.

12 dzień – wycieczka do Muir Woods National Monument, gdzie znajdują się wysokie na 120 metrów sekwoje.

o-REDWOOD-TREES-facebook

źródło: huffingtonpost

13 dzień – klasyczna wycieczka do Chinatown

14 dzień – wycieczka po najsławniejszych hotelach w San Francisco.

15 dzień – ostatni dzień zwiedzania Patryk świętuje ze swoimi znajomymi w Buena Vista Cafe

Pozostałe 15 dni Patryk spędza według swojego uznania. Zakładam, że każdy dzień pobytu w mieście będzie go kosztował ok. 20 $ dziennie. Miesięczny pobyt wyjdzie wtedy 1980 zł. Dodając do tego 330 zł za kurs surfingu zamykamy ekskluzywne wakacje Patryka w posiadanej kwocie.

Miesiąc w San Francisco i okolicach (czy gdzie tam Patryk spędzi drugą część wyjazdu, może kopsnie się nawet do Meksyku?) w kwocie 5000 zł. Wypocznie, zmądrzeje, nabierze trochę światowej ogłady, podszkoli język. Myślę, że sam by sobie tego lepiej nie wymyślił!

Konkurs „Co byś zrobił z ekstra pensją?”

Teraz Wasza kolej. Gdzie Wy pojechalibyście mając do dyspozycji ekstra pensję w wysokości 5000 zł? Napiszcie swoje propozycje w komentarzach pod tym wpisem. Przedstawiajcie realne i aktualne propozycje, zaskoczcie nas programem i oryginalnością. Ze wszystkich nadesłanych planów podróży wybierzemy jeden, który naszym zdaniem będzie najlepszy.

Nagroda: 1000 zł do wydania na weekendowy wyjazd dla 2 osób zaplanowany przeze mnie i Bartka w porozumieniu ze zwycięzcą.

Czas trwania: 20-26 października 2014 do 23:59.

Ogłoszenie wyników: 29 października 2014.

Sponsorem nagród w konkursie jest Totalizator Sportowy – twórca nowej gry liczbowej „Ekstra Pensja”, gdzie wygraną jest comiesięczna wypłata 5 tys. zł przez 20 lat. Dla zainteresowanych więcej na www.ekstrapensja.pl.

Do dzieła!

[fb-like]
Przeczytaj następny tekst
Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 143 komentarze

  • Tomaszksa pisze:

    Na kluczowy zarys oka iPhone 8 zaś 8 Plus skomplikowanie spostrzec z prekursorów: taka samotna okazałość, współczesne indywidualne obłe rameczki ścianki także pedantycznie taki osamotniony guzik Home, spośród jakiego zlikwidowano w iPhonie X. Wówczas zaleta: kontrahenci nie muszą reformować naszych obyczajów.

    Naprawa iPhone

  • Marcin pisze:

    Są już wyniki?

  • Małgorzata Ciachowska pisze:

    Coż ja nie umiem planować niskobudżetowych podróży, nie znam się na tych wszystkich tanich lotach, świetnych połączeniach, budżetowych noclegach itp.itd., a do tego kocham podróże. A że bogaczem nie jestem,a wręcz przeciwnie, to 5 tyś wydałabym na gotową, zorganizowana przez kogoś innego (:P) podróż do Izraela…Ta destynacja to moje marzenie, wydaje mi się tak nierealne, ze aż boje się o nim marzyć.Eh.. 🙂 To się chyba nazywa wyuczona bezradność, cóż, nie wszystkie marzenia są po to , by je spełniać, bo o czym wówczas miałabym marzyć?.:) Pozdrawiam! a przy okazji zostawiam swoją FB stronkę i zapraszam do zerknięcia na moje przepisy wycieczkowe 😉 M.

    https://www.facebook.com/recipefortrip

    • Marta pisze:

      Z mężem na 5 dni w zeszłym roku (grudzień) polecieliśmy do Izraela (Tel-aviv, Jerozolima, Eilat). Że zwiedzać lubimy, zahaczyliśmy 3 morza (czerwone, śródziemne i martwe), Jordanię (Petra+powrót pustynią) i Palestynę (Betlejem, Jerycho). Całość kosztowała nas ok 7000 zł, więc można 😉 To był maraton, mieliśmy i słońce i deszcz i śnieg! Ale odpoczęliśmy psychicznie bardzo a widoki mamy do dziś pod powiekami 🙂 serdecznie polecam te rejony!

  • Miśka pisze:

    nie wiem, co się stało z moim komentarzem, więc rozpisuję się jeszcze raz…
    Zazwyczaj w podróży potrzebuje kasy tylko na 3 różne sprawy: ewentualny przelot, vizy i ewentualnie żarcie. A skoro miałabym takie środki w końcu zainwestowałabym w ultralightowy namiot i wykupiła lot do Gruzji, od tego momentu stopem zajechałabym na górski trip do znajomych przewodników – najlepszych i nieprześcignionych przez najbardziej wyspecjalizowanych górołazów – dzieci z miejscowości Mestia w Svaneti.
    Zainwestowałabym w piłki do żonglowania, szczudła czy inne magiczne zabawki, których większość najmłodszych mieszkańców nie widziała na oczy a z których zrobiłaby wspólnie ogromny pożytek.
    Skierowałabym się do Turcji, zasiadłabym do niejednego posiłku z lokalsami, i dotarła do miasta Trabzon, wyskoczyłabym na mały wspin i kąpanie w wodospadach za miastem aby popołudniu odebrać swoją wizę do Iranu.
    Jak zwykle spotkałbym najbardziej szalonych, dziwacznych i najpiękniejszych ludzi jak to tylko możliwe.
    Sprawdziłabym czy w Azerbejdżanie żyje się podobnie, aby w końcu powrócić do chrześcijańskiej Armenii i gdy kasa z jedzenia i komunikacji miejskiej, będzie zbliżać się ku ostatniemu tysiącowi – zwrócić się ku Ojczyźnie. Ogłosić kolejny taki konkurs, gdzie zapalony podróżnik rozniesie dalej uśmiech i serdeczność braciom z dalszych zakątków świata! 😉

  • Laura Świątek pisze:

    Mój pomysł na wykorzystanie tych pięciu tysi jest następujący.
    POJECHAŁABYM KOLEJĄ TRANSSYBERYJSKĄ DO PEKINU 😉
    Załączam screeny poszczególnych cen, niestety nie udało mi się kupić biletu na kolej, ponieważ kazali na stronie ( dobrze, że mam współlokatorkę znającą rosyjski!) podac swoje prawdziwe dane, a niestety nie mam teraz tyle pieniędzy i nie mogę się wybrać w tę podróż, no i na marzec nie ma jeszcze cennika.

    WIZY:
    -Rosja: 159 zł wiza + 100 zł wydanie Vouchera + 60 zł pośrednictwo ( załatwiając wizę przez pośrednika możemy kupić zaproszenie do kraju, którego inaczej raczej nie dostaniemy, dlatego tak dużo wychodzi),
    -Mongolia: ok. 240 zł,

    -Chiny: 220 zł.
    +Białoruś ok. 100 zł
    RAZEM OK. 860 zł.

    UBEZPIECZENIE:
    Euro 26 wersja „World” 73 zł

    A WIĘC ZACZYNAMY.

    *8.03 (taki prezent na Dzień Kobiet) Wyruszam z Wrocławia do Moskwy BLABLACAREM =210 zł
    *9.03 jestem w Moskwie, gdzie mogę zwiedzić Plac Czerwony i wszystko to, na co mi starczy czasu, aby już tego samego dnia wyruszyć w podróż.
    Bilet na kolej najlepiej zamówić przez internet na rosyjskiej stronie https://rzd.ru ( jest ciężko, bo wszystko po rosyjsku, ale na stronie http://guyssquared.com/how-to-buy-tickets-using-rzd-ru/ mamy krok po kroku po angielsku wszystko wypisane). Kosztuje on ok. 900 zł, gdy chcemy robić przystanki.
    *13.03 Jestem w Irkucku, gdzie stopem dojeżdżam do Listwianki i nocuję nad Bajkałem ok. 150 zł ( Niestety zamawianie przez internet, więc drogo ;( )
    *14.03 Ruszam do Ułan Bator
    *15.03 Zwiedzam miasto.
    Nocleg w hostelu 3600 T – ok. 6 zł 😉
    *16.03 Jestem w Pekinie.
    Zostaję 5 dni i zwiedzam miasto i Mur Chiński (stopem). Nocleg w Pekinie ok. 24 zł w hostelu.
    *23.03 Powrót samolotem z Pekinu do Warszawy za 1100 zł!
    *24.03 Jestem w Wawie i wracam sobie BlaBlaCarem do Wrocławia.

    Cała podróż ok. 3500 zł, więc w zapasie mam 1500 zł, które wydaję na przygotowania przed wyprawą, jedzenie, pamiątki i np. metro 🙂

  • Natalia pisze:

    Początek drogi….

    Człowiek co jakiś czas zadaje sobie pytanie: co zrobiło by się z jakąś tam wygraną pieniężną. Odpowiedzi
    są wszelkiego rodzaju, od kupujemy to i to, poprzez budujemy dom i inwestujemy
    w coś tam na poznawaniu świata kończąc.
    Myślę też jednak że, do realizacji celów, planów marzeń nie tylko pieniądze są potrzebne, ale i
    również dodatkowe, kto wie może bardzie istotne elementy np. odwaga.

    No, ale to sedna … Załóżmy mam 5 tys, i ową odwagę, pasję, determinację, wiarę itd…. szukam
    taniego lotu do Chile myślę jak dobrze by poszło to za 2000-2500 zł. A potem
    hmm… zatrzaskuję drzwi zarówno te od
    domu, jak i życia… Wyruszam, a w kieszeni bilet w jedną stronę do Chile i pozostałość
    wygranej w kieszeni…..

    Dlaczego w jedną stronę? Dlatego, że zaczynam podróż która mam nadzieję stała
    by się nie tylko przygodą, kolejną opowiastką, jakimś ekstra hmm …epizodem, ale moim życiem. Bycie prawdziwym wędrowcem, koczownikiem
    przenoszącym się z miejsca na miejsce, w
    poczuciu wolności stale poszukującym czegoś
    nowego, – to jest to o czym marzę.
    Wydaję mi się że w ten oto sposób, odkrywamy nie tylko świat, ale i własną
    duszę, jesteśmy zdani właściwie na siebie samych i na łaskę losu…… Dlatego bilet w jedną stronę.

    Dlaczego Chile? Szczerze nie wiem, może
    dlatego że to Ameryka Południowa, może dlatego że to długi kraj J,
    może dlatego że są tam Andy, może dlatego że Chile to Augusto Pinochet Ugarte, może dlatego że o
    Chile nikt nie mówi….. Zatem wysiadam z samolotu w Santiago de Chile,
    przemierzam uliczki tegoż miasta w poszukiwaniu zabytków i ludzi tańczących
    Cueca ( czyli taniec godowy), jednak klimat miejski jest dobry, ale tylko na
    chwilę więc „uciekam” w Andy….. Przemierzam Torres del Paine bo chce znaleźć szmaragdowe
    lasy J, przechadzam się w Parku
    Narodowym Bernardo O’Higgins gdzie poszukuję „znikających jezior”, wspinam się
    na najwyższy wulkan Ojos del Salado (6893 m.n.p.m), a potem „ ujarzmiam” staro
    wulkan Copahue…. itd.

    Idę ciągle przed siebie z plecakiem na mych barkach poznaję i odkrywam, docieram
    do miejsc o których nikt nie pisze, wchodzę w relację z innymi ludźmi, podejmuje
    jakieś dorywcze pracę bo z czegoś trzeba żyć, wnikam w daną społeczność by za
    chwilę zniknąć bo tak już mam, bo chęć ciągłego przemieszczania i adrenaliny
    jest silniejsza ode mnie…. I właśnie od tego momentu, od tych 5 tys zł zaczęłabym
    życie które być może doprowadzi mnie do nikąd, albo do swojego miejsca na Ziemi…

  • Maciej Tereszkiewicz pisze:

    Wingsuit flying z najwyższego szczytu Filipin (APO)!
    Lot Warszawa-Sajgon później do Davao.
    Tanie noclegi, tenie jedzenie. Bajeczna przygoda 😀

  • Joanna Klimczyk pisze:

    România ! Kraj, który
    bardzo chcemy zwiedzić, w Polsce budzi często dość nieprzyjemne skojarzenia,
    zwiazane z pewną mniejszoscią etniczną z zamiłowaniem do muzyki akordeonowej,
    lub stworzeniami wysysającymi z ludzi krew. Jednak majac okazję obcować przez
    dłuższy czas z mieszkańcami Rumunii, zachwyciłyśmy się, jak bardzo są przyjaźni
    i otwarci. Jak na razie znamy ten kraj tylko z opowieści, ale chciałybyśmy
    przekonać sie na własne oczy o jeg pięknie i bogactwie kulturowym.

    — Bukareszt

    A w nim podziwiamy ogrom gmachu parlamentu Casa Poporului i łuk
    triumfalny Arcul de Triumf. Osłuchujemy się z językiem, rozglądamy po ulicach i
    konfrontujemy pierwsze wrażenie z polskim, sceptycznym dość wyobrażeniem o
    Rumunii ;). Później odpoczynek w Ogrodach Cişmigiu. Na koniec impreza w klubie żeby
    dobrze wczuć się w klimat. (np. Green
    Hours)

    — Zamek Poenari

    Klimatyczne ruiny zamku w którym mieszkał Wlad Palownik…

    — Zamek w Bran

    …A następnie porównanie z zamkiem powszechnie kojarzonym z
    Drakulą

    — Braszów

    Zostajemy na 2-3 dni, żeby mieć czas bez pośpiechu zwiedzić
    przynajmniej główne zabytki tego pięknego miasta. Kolejności nie planujemy, w
    końcu to nie sztywno określona wycieczka zorganizowana.

    — Sigishoara

    Jedna z nielicznych zamieszkałych twierdz kontynentu.
    Starówka, dom Draculi, wieże obronne, klasztor Dominikanów, kościół na wzgórzu.
    Oprócz tego uczestniczymy w Medieval Arts and Crafts Festival (20-29.07.15),
    przenosząc się w czasie do średniowiecza, poznajemy trochę historii

    — Viseu de Sus

    Po długiej podróży… ruszamy w kolejną! tym razem leśną
    kolejką wąskotorową.

    —Nowy Soloniec

    Odwiedzamy polską wioskę w Rumunii, z nadzieją że oprócz jej
    obejrzenia uda nam się porozmawiać, a może nawet poimprezować ( 😀 ) z
    mieszkańcami i dowiedzieć się od nich więcej o tamtejszym życiu.

    —Sapanta

    Na koniec jedyny w swoim rodzaju Wesoły Cmentarz

    A teraz koszt:

    Kraków -> Cieszyn, autobus: 2x ok. 20zł = 40zł

    Cieszyn -> Praga, pociąg: 2x ok. 60zł = 120zł

    Praga -> Bukareszt Otopeni, samolot (np. Czech Airlines):
    2x 417zł = 834zł

    (http://www.klubpodroznikow.com/forum/59-praktyczne-informacje-i-porady/8414-najtaszy-sposob-na-dojechanie-z-krakowa-do-pragi)

    Transport po Rumunii:

    środki publicznego transportu / stary dobry stop. Niestety
    ciężko jest znaleźć dokładne ceny przejazdu przez Rumunię, ale znajomi Rumuni
    powiedzieli nam, że nie są to kokosy. Przeznaczamy na ten cel 300-400 zł.

    Noclegi:

    Przeciętna cena noclegu w hostelu to 50-60 zł/os. Zakładamy
    około 1000zł, bo ilość potrzebnych noclegów będzie zależała od tego ile
    zabawimy w poszczególnych miejscach.

    Dodatkowe wydatki, wejściówki:

    Z uwagi na to, że wejścia do muzeów i obiektów historycznych
    zwykle nie kosztują dużo, a chyba największym wydatkiem będzie przejazd kolejką
    (bilet ulgowy ok. 40zł), przeznaczamy na to 300zł. Spokojnie zmieści się w tym budżecie
    gruba impreza 😉

    Powrót: ok. 1000zł

    Razem około 3700zł + wyżywienie, na którym mając 5000 do
    dyspozycji oszczędzać nie musimy 😉

  • Monika Pawelec pisze:

    Nie byłam w wielu miejscach na świecie, w odległych
    zakątkach Azji, moja noga na postanęła też na wyspach innych niż te
    europejskie. Kocham wyjeżdżać- to oczywiste. Większość moich marzeń stanowią
    podróże, także do krajów znacznie bardziej odległych niż ten, gdzie
    zdecydowałabym się pojechać mając wolne 5000zł. Dlaczego? Na moje marzenia (w
    końcu) zapracuję sobie sama, tak jak zrobiłam to z tymi, które już w ten
    właśnie sposób się spełniły. To niesamowita satysfakcja. Gdyby jednak jakieś
    5000zł spadło mi z nieba przeznaczyłabym je na wyjazd do kraju, w którym już
    byłam i zostawiłam część siebie. Udałabym się w miejsca, do których mam
    sentyment oraz tam gdzie zbyt napięty plan nie pozwolił mi dotrzeć lub
    przyczynił się zaledwie do uczucia niedosytu. To kraj różnorodny, pod względem
    geograficznym jak i kulturowym, gdzie
    ludzie z północy mówią o tych z południa, że są półarabami i leniami, którzy
    pracują tylko tyle żeby dobrze żyć. Południowcy mówią o mieszkańcach północnej
    części swojego kraju, że są w połowie
    Francuzami i Austriakami, którzy ich wykorzystują. Wszystkich jednak łączy
    miłość do doskonałej kuchni, którą dzięki Bogu tak ochoczo się dzielą 😉
    Oczywiście, że chodzi o Włochy.

    Ja tu sobie gadu gadu a trzeba zaplanować podróż.

    1)Ubezpieczenie AZS- tego jednak nie liczę, ponieważ na
    bieżąco je aktualizuję, zawsze przydarzy się jakiś wyjazd

    Jedzonko z Polski- jeśli mam konkretne miejsce noclegowe ze
    swobodnym dostępem do zamrażarki, zwykle zabieram kostki masła i polską
    szynusię- musicie przyznać, że jest wyjątkowa i oczywiście wychodzi znacznie
    taniej niż na zachodzie. W przypadku objazdówki byłoby to niemożliwe. Wzięłabym
    tylko przyprawy, saszetki herbaty, oscypki, słoiczek z dżemem żurawinowym i
    krówki ale o tym później.

    2) Transport

    Loty do Włoch zdecydowanie należą do jednych z najtańszych.
    Pomyślałam że najlepiej byłoby rozpocząć podróż w sierpniu. Choć w miesiącu tym
    podobno trudno wytrzymać panujące we Włoszech upały, biorąc pod uwagę, że
    wielbię wysokie temperatury powietrza, a swoją podróż rozpoczęłabym od
    północnych części kraju, co oczywiste „chłodniejszych” niż regiony południowe,
    w których kierunku chciałabym się przesuwać wraz z powolnym nadejściem jesieni,
    plan powinien być wykonalny i nieuciążliwy. Sierpniowy wyjazd nie może odbyć
    się jednak zbyt późno w ponieważ na północ należałoby poświęcić część czasu
    pamiętając o tym aby zdążyć na wrześniowe winobrania w Toskanii.

    Transport:

    Katowice- Gdańsk: PKP Intercity, jako rodzina pracownika
    dodatkowo posiadająca legitymacje uprawniającą do przejazdów krajowych za
    jedyne 20% ceny, za dojazd ten zapłaciłabym jakieś: 12zł

    Gdańsk-Mediolan Bergamo: 39zł

    Tym sposobem będąc a konkretnie- śpiąc na lotnisku w Bergamo
    mam 4949zł. Pora jest zbyt późna, a ja zakładam, że byłabym na tyle zmęczona
    pakowaniem się do ostatniej chwili i ok.
    10 godzinami w pociągu, że miejsce pierwszego noclegu nie zrobiłoby na mnie
    większego wrażenia.

    1)Lombardia i Piemont

    Zaczynam od Mediolanu, mojego punktu wypadowego.

    Transport z lotniska w Bergamo do Mediolanu to: 9€

    Następnego dnia melduję się w hostelu gdzie mam
    zarezerwowane noclegi w sali wieloosobowej dla kobiet, już za 14euro/noc.
    Zostaje tu 3 dni- 2 noce. Hostele, w których będę mieszkać koniecznie muszą posiadać ogólnodostępną
    kuchnię. Jasne, że w ciągu mojej objazdówki kilkukrotnie zjem na mieście iż
    grzechem byłoby nie spróbować prawdziwej kuchni włoskiej, której jestem wielką
    fanką, lecz po pierwsze ograniczony budżet, a po drugie- nie szkodzi , z
    przyjemnością coś sobie ugotuję, wcześniej odwiedzając jeden z targów
    śródziemnomorskich, do których mam wielką słabość.

    Na Mediolan poświęcam pierwszy dzień. Z chęcią zobaczę tam:
    katedrę na Piazza del Duomo, Kościół Santa Maria delle Grazie gdzie znajduje
    się „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci, Gallerie Vittorio Emanuele II, kościół
    S. Ambrogio, Pinacoteca di Brera, jako ścisłowiec nie mogę sobie odmówić wejścia
    do Muzeum Nauki i Technologii Leonarda da Vinci oraz Palazzo Reale. Pierwszego
    dnia muszę także przywitać się osobiście z jednym z wytworów włoskiej kuchni.
    Udaję się więc do restauracji a najlepiej trattorii sprawdzając wcześniej w
    miarę możliwości opinie o niej na tripadvisorze, a już na miejscu pytając miłą
    panią kelnerkę o opłatę za serwis- to (dla niektórych) zaskakujący dodatek, typowy
    dla Włoch. Przy przystępnej cenie posiłku, akceptuję opłatę za serwis do 1,5€.
    Takie to procedury będę stosować w dalszej części podróży.

    Pierwszy dzień: bułki z ricottą, woda także na dzień
    następny- 2€,
    obiad- 8€,
    komunikacja miejska- 2€, transport z lotniska- 9€ = 21€ (88,2zł)

    Dzień drugi- Turyn- stolica Piemontu

    Pociąg Mediolan- Turyn: 12,2€, na miejscu ok. 9:00

    Tam mam zarezerwowany nocleg w najtańszym hostelu, w pokoju
    wieloosobowym za 17€. Wcześniej w markecie lub na targu robię zakupy na moją
    obiadokolację- makaron z oliwą, bazylią i pomidorami. To co zostanie zabieram w
    dalsza podróż. Zostawiam „niepotrzebne” rzeczy w szafce i ruszam do Aosty pociągiem
    za 9,45€ Na początku odwiedzam Parco Nazionale del Gran Paradis (a w nim doline
    Valnontey)-podobno najwspanialszy park narodowy Włoch- alpejska przyroda w
    pełnej krasie- to trzeba zobaczyć. Jeśli zostanie trochę czasu chciałabym
    zobaczyć średniowieczne zamki i twierdze w Valle D’Aosta w otoczeniu zapewne pięknych
    Alp Zachodnich. Stamtąd wracam do Turynu za tą samą cenę, na mój obiad.
    Następnego dnia zwiedzam Turyn, a w nim katedrę z Cappella della Sacra Sindone
    z Całunem Turyńskim- z pewnością kolejki będą ogromne, Palazzo Madama, Piazza
    San Carlo, Palazzo Reale i cokolwiek na co wystarczy mi jeszcze czasu przed
    pociągiem do Mediolanu a stamtąd do Wenecji
    za 56€, gdzie spędzam jakieś 2 noce u mojej przyszłej znajomej z
    Couchsurfingu.

    Dzień drugi i trzeci: 12,2+17+4 (mój obiad)+ 4 (śniadania i
    kanapki, napoje)+9,5+9,5+ 8 (wstęp do parku narodowego i przejazdy), 2 (lokalny
    przysmak, prawdopodobnie coś słodkiego), 56= 118,2 (497zł)

    Wenecja: po przyjeździe, nie ukrywam, liczę na jakiś miły, skromny
    poczęstunek 😉 Wszyscy, których spotkałam w ten właśnie sposób miło mnie
    zaskoczyli serwując pyszności. Ja jednak ostatniego dnia odwdzięczę się jeszcze
    mam nadzieję zjadliwym oscypkiem z żurawiną- czyli czymś czym trzeba się
    chwalić zagranicą, w przypadku mniej optymistycznego scenariusza mam jeszcze
    krówki J

    Dwa dni w Wenecji: spacer wzdłuż Canal Grande i zwiedzanie kolejno
    największych zabytków. Przy odrobinie szczęścia może ktoś zechce mi towarzyszyć
    i pokazać te cuda architektury. Koniecznie odwiedzam Targ Rialto gdzie kupuję
    sobie coś na obiad- na dwa dni, na które mam już dziesiątki pomysłów.

    Następny dzień: Padwa; bilet w obie strony: 8€, dodatkowe koszty, np.
    lokalna smakołyki- powiedzmy 3€. Powrót do Wenecji. Dobrze byłoby kiedyś wypić
    dobre włoskie wino, naturalnie-kulturalnie do posiłku i w towarzystwie, na
    pożegnanie z nowymi Włoskimi znajomymi.

    Kolejny dzień: Werona

    Pociąg z Wenecji do Werony: 8,55€; dawno nie byłam na żadnym
    obiedzie na mieście, więc wydam ok. 8€ w tym celu. M.in. zobaczę Museo
    Archeologico ze względu na podobno piękny widok na całe miasto z tego podobno
    budynku. Nie odmówię sobie także Casa di Giulietta. Nocleg na couchsurfingu.

    Nastepny dzień: największe jezioro Włoch- jezioro Garda. Bus na
    trasie Werona-Garda jest w cenie 6€. W ciągu dnia żyję kanapkami z zakupionym w
    ciągu dnia żyję kanapkami z zakupionym na targu prosciutto oraz z pewnością
    niezapomnianymi widokami.

    Kolejne podsumowanie: 6 (targ)+ 10(ewentualne bilety wstępu)+ 3+8+8,5+8+6+6+
    4 (dodatkowo)= 60€ (250zł)

    Następny dzień: wyjazd do Florencji

    Pociąg: Werona- Florencja: 35€

    We Florencji spędzam tylko jeden dzień ponieważ już tam byłam
    (jednak obowiązkowo odwidzam fantastyczny Mercato Centrale) lecz także jedną
    noc aby ponownie przeżyć najpiękniejszy zachód słońca na Piazzale Michel Angelo.
    Nocleg w sprawdzonym hostelu w centrum miasta za 19euro, obiad w fantastycznej
    trattorii , w której nie policzą ani centa za serwis a do tego jest przepyszne
    jedzenie (tak to możliwe!), 9€. Komunikacja miejska jest zbędna.

    Z miłą chęcią rozpisałabym się o Toskanii, którą tak bardzo chcę
    dogłębnie zwiedzić, lecz tak się składa, że zbliża się północ 26 października. Ograniczę
    się tylko do ogółów i miejsc, w które chciałabym pojechać, także szacunkowego
    kosztorysu.

    Chciałabym odwiedzić: Arezzo, Sienę (noclegi), Montepulciano,
    Montalcino, San Gimignano, Lukkę kocząc na Pizie, gdzie koniecznie chciałabym
    zobaczyć krzywą wieżę, którą ostatnim razem w wyniku nie najlepszej organizacji
    widziałam zasapana biegnąc z dworca całe 3 minuty…

    W pobliżu właśnie Lukki już jakiś czas temu wyhaczyłam na airbnb nocleg
    w namiocie u Signore Stefano za 51zł za noc, pośrodku winnic- rewelacja.
    Wzięłabym 2 noce.

    Toskania orientacyjnie: 10 dni, 4X20€ plus 102zł za noclegi plus
    noclegi na Couchsurfingu, wyżywienie: 2×9 plus 8×5 na co dzień, komunikacja
    pociągami hmm 60€ powinno wystarczyć.

    Suma: 35+19+9+20+80+18+40+60= 281€ (1180zł)

    Kolejne dni: po noclegu w Pisie (Couchsurfing?): wyjazd do La
    Spezia a stamtąd zwiedzanie Cinque Terre do którego mam wielki sentyment,
    Portofino, Carrara- 5 dni, budżet= 200€ (840zł)

    Następne dni: powrót do Pisy a stamtąd wyjazd do Rzymu, gdzie będę
    mieszkać u znajomej przez 3 dni. To wystarczy aby przypomnieć sobie Rzym.
    Budżet: 60

    (252zł)

    Następnie wyjazd do Neapolu. Za tym miastem nie przepadam lecz
    jest doskonałym punktem wypadowym na wybrzeże Amalfii, budżet: 350zł.

    Powrót do Neapolu, a stamtąd wypływam na Sardynię gdzie nocuję
    częściowo u znajomej znajomego, na couchsurfingu a także w hostelach gdzie
    wydaję resztę pieniędzy, rezerwuję tani lot z Ciagliari, w międzyczasie
    korzystam z życia na wyspie jeśli tylko pozostałe fundusze na to pozwolą.

    Niestety nie mogę opisać mojej wymarzonej podróży po Sardynii
    ponieważ na zegarze jest 23:56.

    Mam nadzieję, że nie popełniłam zbyt wielu błędów, a dodanie tak
    niedopracowanego planu planu to nie wstyd 😉 Oto w skrócie: Powtórka ze
    spełniania marzeń, czyli Włochy raz jeszcze.

    Pozdrawiam!

    Mam nadzieję, że zdążyłam

  • Anka pisze:

    5.000 dzielę na 5, bo tylu jest członków rodziny (nie licząc szynszyli Feli), i tak oto z prostej matematyki, (która jest wszędzie) wychodzi,że każdy dostał tysiaczka. Jako menago rodziny planuję każdemu z osobna wycieczkę marzeń, oczywiście moglibyśmy jechać wspólnie, ale nie.
    Dlatego też kochany tatko jedzie na swoją najwspanialszą wieś na Podlasiu, która znajduję się około 3 kilometrów od Drohiczyna, tam oto w drewnianym domku na swój sposób wypoczywa malując, kosząc, piłując wszystko co się da. Oczywiście jako dobra córka zapewniam ojczulkowi aktywny rozwój fizyczny i po pracach porządkowych przy chacie, pakuje rzeczy w sakwy i jedzie rowerem wzdłuż Bugu poznając głębiej Podlasie i jego agroturystykę. Moją mamę wysyłam samolotem do jej pięknego Paryża znanego tylko z fotografii. Zwiedza Paryż rowerem, przemierza ulice francuskiej stolicy niczym kolarz tour de france spragniony złotego krążka. Jest w Musee d’Orsay, bo kocha Van Gogha na zabój, w Luwrze przypomina sobie kodeks Hammurabiego, na cmentrzu Pere Lachaise podśpiewuje, że niczego nie żałuję przy grobie Edith Piaf, przechodzi Pola Elizejskie jak gwardia Napoleona 14 lipca. Na Montmarcie zaplanowany jest spoczynek w hostelu.. Z wieży Eiffla piję poranną kawę, a na łuku triumfalnym podziwia zachód słońca. Wraca również samolotem jak na paryską damę przystało. Moją crazy siostrę wysyłam wraz z jej chłopakiem do Heide Parku w Niemczech, bo jak wiadomo naszym zachodnim sąsiadom można ufać jeżeli chodzi o jakość rollecosterów. Bo wszystko to dzięki niemieckiej precyzji. Spędzają dwa szalone dni w parku rozrywki, który zapewni im wzrost adrenaliny. Najedzą się różowej waty i on wygra dla niej ogromnego misiaka pluszaka. Brat z żoną i małym półtorarocznym potworkiem jako koneser dobrej planszówki pojedzie do Essen na Targi Gier Planszowych. Wygrywając w chińczyki i inne bardziej skomplikowane grzybobrania i eurobiznesy przyjadą na śląsk zapchani planszówkami po sufit w aucie. A ja pojadę stopem do wymarzonej Portugalii,a docelowo do Porto, zamieszkam w hostelu, w którym załapię się na robotę. Wszyscy spotkamy się na świeta z wypiekami na twarzy i w piekarniku oraz nowymi opowieściami.

  • Marcinello pisze:

    Mając 5000 zł wyruszyłbym odkryć Ukrainę, a przede wszystkim zamkniętą Zonę wokół Czarnobyla. Około 2,5 tysiąca byłoby potrzebne na wszelkie opłaty związane z logistyką i zezwoleniami tj. zdobycie przepustki pozwalającej na wstęp do Strefy, uzyskanie pozwolenia na wizytę w zniszczonym bloku elektrowni atomowej, zezwolenie na pobyt w miasteczku pracowniczym oraz na sam dojazd z Polski przez Kijów do granic Zony. Pobyt za tą kwotę obejmowałby tygodniową przepustkę umożliwiającą swobodne przemieszczanie się w zamkniętym obszarze o promieniu 30km, nieskrepowaną eksplorację opuszczonej Prypeci, możliwość rozmów z nielegalnymi mieszkańcami skażonych terenów, noclegi w hotelu w mieście Czarnobyl, opłacenie przewodnika (stalkera) oraz posiłki w stołówce elektrowni. Co z pozostałą kwotą? W Kijowie wypożyczyłbym terenowy samochód umożliwiający bezpieczne wojaże po bezdrożach dzikiej Zony. Dodatkowo, zainwestowałbym w odpowiednie wyposażenie. Maski przeciwpyłowe, nieprzemakalne porządne obuwie, bojowe spodnie i kurtka z wytrzymałych materiałów. Ponadto kilka solidnych lin, karabińczyków i innego sprzętu zabezpieczającego podczas wspinaczki – ten punkt umożliwiłby relatywnie bezpieczną wspinaczkę na szczyt 50m opuszczonego radaru Duga. Na uwiecznienie całej tej przygody potrzeba by też kilka pojemnych kart pamięci do aparatu. Po tych inwestycjach zostałaby kwota ok. tys. zł. Nasyciwszy swoją rządzę przygody, adrenaliny i uciszywszy zmysł eksploratora wykorzystałbym tą kwotę na objeżdżenie tak znacznego terenu kraju jak się da, korzystając z tanich połączeń kolejowych. Opuszczone bazy wojskowe, stacje rakietowe, bunkry… Klimat zdecydowanie utrzymany. Noclegi w napotkanych na drodze hotelach. Całą wyprawę zakończyłbym ponownie w Kijowie odwiedzinami w muzeum Czarnobylskim, na Euromajdanie oraz w rezydencji Janukowycza. I imprezą w stalkerskim kijowskim pubie, przy melodii smutnych gitarowych brzmień. Gdyby na dnie portfela znajdowały się w tym momencie resztki funduszu wyprawy – trafiłyby one na cel wsparcia pozostawionych samych sobie samosiołów, czyli wspomnianych już nielegalnych mieszkańców strefy, których jej zarząd toleruje lecz nie wspiera.

  • Guest pisze:

    I. K O N C E P C J A

    5000 zł? Ok no problemo amigos 😀 Proszę bardzo. Tajlandia –
    Malezja – Singapur! Taki jest mój plan 😀 Zaczynamy od stolicy. Wylatujemy z
    Warszawy przez Kijów do Bangkoku. Lecimy na pokładzie Ukraińskich
    Międzynarodowych Linii Lotniczych, więc dreszczyk emocji już na starcie ;D Lot
    mam w niedzielę 23 listopada o godzinie 15:35 czasu lokalnego. Na miejscu jestem
    w poniedziałek 24 listopada o godzinie 9:05 czasu lokalnego (i to jest mój
    DZIEŃ 1). Przez kolejne 16 dni jestem w Tajlandii. 16go dnia przekraczam granicę i ląduję w Malezji, gdzie jestem 5 dni. Ostatnią noc spędzam w Singapurze, by w niedzielę 14 grudnia o 17:35 z lotniska Chiangi wylecieć na pokładzie linii ATA Airlines do Bangkoku. O 19:05 jestem na lotnisku Don Muang skąd darmowym shuffle busem o 20:40 (na wypadek jakby przylot się opóźnił) jadę na główne lotnisko Bangkoku. Na miejscu jestem po 45 min – 2 godzinach (w zależności i korków) i pozostałe kilka godzin spędzam właśnie tam wspominając przygody jakie mi towarzyszyły przez ostatnie 3
    tygodnie oraz oglądając zdjęcia z wypiekami na twarzy i łzami w oczach, że to
    już koniec ;( Do Warszawy wracam 15 grudnia wylatując o 1:45 czasu lokalnego i
    przylatując na Okęcie o 10:15 czasu lokalnego.

    II. K O S Z T A
    – LOTY: 1 835 PLN + 240 PLN = 2075 PLN
    Ukraine Intl Airl: WAW – BKK –> N 23 listopad, 2014,
    15:35 – 9:05
    Ukraine Intl Airl: BKK – WAW –> Pn 15 grudzień, 2014,
    01:45 – 10:15
    ATA Airlines: SIN – DMK –> N 14 grudzień, 2014, 17:35 –
    19:05

    [Podróżuję z plecakiem 10 kg i nerką: 1x bluza, 1x długie spodnie, 3x spodenki (w tym 2x kąpielówki), 5x bezrękawniki, 1x tshirt, 1x koszula z dł. rękawem, aparat, 2x akumulatorki, kosmetyczka, notatnik)]

    – WIZY: 0 PLN (całe szczęście :P)

    – SZCZEPIENIA: 0 PLN (jestem ich przeciwnikiem, poza tym w
    dżungli i na ulicy spać nie będę :P)

    – NOCLEGI: 5970 THB + 150 MYR + 41,40 SGD = 874 PLN (na bogato opcje budżetowe)

    – PRZEJAZDY I BILETY WSTĘPU: 4904 THB + 500 THB (lokalne
    busy) + 134 MYR + 70 MYR (lokalne busy, metro, lrt) + 30 SGD = 840 PLN (fiu fiu cenią sie :P)

    – JEDZENIE I NAPOJE: 1100 PLN = 50 zł (500 THB / 50 MYR / 19
    SGD)/dzień (+5 kg po powrocie :D)

    – NIEPRZEWIDZIANE KOSZTA: 111 PLN (bilet do S.E.A. Aquarium
    za 100 PLN, frisbee w Decathlonie za 11 zł, więc zostaje zero / null / cero
    złociszy na koncie, pula rozbita :D)

    III. P L A N D N I

    0 dzień, nd 23 lis: z Warszawa Włochy gdzie mieszkam jadę autobusem 127 na
    dworzec zachodni, skąd przesiadam się w SKM, która zawiezie mnie na Lotnisko
    im. Fryderyka Chopina, z którego o godzinie 15:35 odlatuję do Bangkoku.

    1 dzień, pon 24 lis: Przylatuję do Bangkoku ok 13. Darmowym shuttle busem jadę do Public Transportation Center, gdzie przesiadam się w minivana jadącego do chińskiej dzielnicy (35 THB). Wysiadam zjeść pad thaia i szukam busa jadącego na Khao San Road. W między czasie wstępuję do 7/11, gdzie miła Tajka pomaga mi kupić starter sieci DTAC z pakietem internetowym 1,5GB (może wystarczy? :D) za 299 THB. Dzięki temu rezerwuję nocleg w Rikka Inn (na bogato :D) za 1350 THB (basen na dachu po kilkunastogodzinnym locie – nie miałem wyjścia :D). Wieczorem doświadczam nocnego życia w najbardziej backpackerskiej dzielnicy stolicy Tajlandii wśród innych „plecakowców” takich jak ja!

    2 dzień, wt 25 lis: Wymeldowuję się, zostawiam bagaż i idę kilkunastominutowym
    spacerkiem na Sanam Luang (kupuję na nim amulet na szczęście za 10 THB :D), i idąc
    nieco dalej zaczynam zwiedzać pobliskie świątynie: Wat Phra Kaew + Wielki Pałac
    (bilet łączony 500 THB) i Wat Pho (100 THB) – wszystkie trzy świątynie położone
    blisko siebie całe szczęście. Inaczej pewnie bym odpuścił :D. Później przepływam
    na drugą stronę rzeki Menam tramwajem wodnym (całe 3 THB) pod Świątynie Świtu –
    Wat Arun. Wczesnym wieczorem wracam na Khao San odbieram bagaż i szukam
    tańszego noclegu (400 THB), a później naturalnie najtlajf 😀

    3 dzień, śr 26 lis: Wczesnym rankiem udaję się z bagażami na dworzec kolejowy Hua Lamphong, zostawiam bagaż na miejscu (70 THB) i pociągiem, 3 klasą za 50 THB jadę do miasta małp – Lopburi, gdzie obcuję z makakami jawajskimi przy świątyni Phra Prang Sam Yot (wejście 50 THB). Po 2-3 godzinach wracam na stacje kolejową, łapię pociąg do Ayutthaya za 20 THB, biorę mapkę z punktu informacji na dworcu i wypożyczam rower po drugiej stronie dworca (40 THB/dzień), aby objechać nim dawną stolicę Syjamu w poszukiwaniu głowy Buddy utkwionego w jednym z drzew w Wat Mahathat i pozostałych ruin świątyń. Późnym popołudniem wracam do Bangkoku, nocuję w Krung Kasem Srikrung Hotel (750 THB) kilka minut od dworca, a późnym wieczorem idę zasmakować Chinatown, które jest obok dworca i hotelu.

    4 dzień, czw 27 lis: Wstaję wcześnie rano, wymeldowuję się i zostawiam bagaż w hotelu. Dojeżdżam lokalnym autobusem do Southern Bus Terminal, dalej autobusem (2 godz., 50 THB) na pływający targ Damnoen Saduak, gdzie spędzam najbliższe 2-3 godz. Później wracam do Bangkoku, zwiedzam Chinatown za dnia, metrem z dworca Hua Lamphong dostaję się na market Chatuchak (jeden z największych na świecie, ok. 15 tys. stoisk, „Levisy” za 100 THB :D), robię (nie)potrzebne zakupy heheszki ;), wracam do hotelu, biorę bagaż i jadę lokalnym busem ponownie na dworzec autobusowy Southern Bus Terminal :O (trochę bez logiki, ale co tam :D) i dalej późnowieczornym autobusem do Kanchanaburi (120 THB), gdzie nocuję w Canon Guesthouse nieopodal dworca za 250 THB.

    5 dzień, pt 28 lis: Pobudka względnie rano bez spiny (w końcu to wakacje :D). Jadę
    autobusem do oddalonego o 65 km Parku Narodowego Erawan (100 THB + 200 THB
    bilet do parku), rezerwuję na miejscu bungalowa (560 THB), chilluję na łonie
    natury, zapoznaję się z otoczeniem, wodospadami… i robię pranie, bo zaczynam
    powoli śmiedzieć 😀 (8 THB/rzeczy).

    6 dzień, sob 29 lis: Wstaję wcześnie rano gdyż od 8 otwierają park, a ok 9:30
    zjeżdżają pierwsze osoby z Kanchanaburi, więc, aby poznać smak „dziewiczej” natury
    bez natłoku turystów trzeba ruszyć na „poszukiwania” siedmiu stopni wodospadu
    przed nimi. Kilkugodzinny chillout przy wodospadach w otoczeniu „dżungli” od 3
    stopnia wzwyż, daje mi namiastkę poczucia wolności . Jednak zbliżające się
    grupy turystów zaczynają psuć ten efekt, więc wracam do osady, wymeldowuję się,
    łapię autobus do Kanchanaburi (100 THB), a później dalej do oddalonego o 70 km Nakhon Pathom (60 THB), gdzie wsiadam w pociąg, i jadę 3 klasą do Hua Hin (32 THB). Na miejscu melduję się w Sofia Hotel, który zarezerwowałem jadąc pociągiem (450
    THB) i idę zasmakować nocnego życia w „tajskim Sopocie”.

    7 dzień, nd 30 lis: Wstaję o której chcę, cały dzień dla mnie, który najlepiej spędzić na plaży przy Zatoce Tajlandzkiej. Zatem tam się właśnie kieruję, gdzie regeneruję siły po „wyczerpującym” tygodniu pełnym wrażeń, a wieczorem odwiedzam nocny targ, i nocnym pociągiem po 22, 3 klasą jadę do Surat Thani (264 THB).

    8 dzień, pon 1 gru: Koło 7 budzi mnie jakiś Taj, który jedzie ze mną w przedziale. Wysiadam w Surat Thani. Z dworca łapię pomarańczowy autobus (40 THB) jadący na Ferry Bus Terminal, tam w cenie 240 THB kupuję bilet łączony na autobus do portu Don Sak i prom na wyspę Koh Samui. 1,5 godziny później przypływam do portu Nathon, łapię songthaewa za 80 THB i jadę do Lamai, gdzie mam zabukowane 3 noclegi w New Hut Bungalows (domek na plaży, 15 sekund do morza… idąc tyłem 😀 za 35-40 THB). Reszta dnia to chillout & najtlajf.

    9-10 dzień, wt 2 gru – śr 3 gru: Skupiam się na Lamai, aby w końcu odpocząć po
    ciągłych podróżach. Plażing, smażing, changing :D, fresbing, snorkeling i wszystko to co się robi na plaży przy 30 stopniowym upale, wieczorem najtlajf w towarzystwie Tajek i… „Tajek” (nie z wyboru) 😀

    11 dzień, czw 4 gru: Wstaję wypoczęty, może trochę na kacu, ale pełni nowej energii,
    więc postanawiam wracać na stały ląd. 80 THB za podwózkę pickupem do portu,
    później 240 THB za prom Raja Ferry do Don Sak i dalej autobusem do Surat Thani,
    a stamtąd za 140 THB do Krabi gdzie jestem po 3 godzinach. Na miejscu łapię songthaewa za 50 THB do Ao Nang gdzie będę nocować w miarę blisko morza (5 minut) w J Mansion za 500 THB. Wieczorem relaxing z Changiem w ręku przy szumie fal.

    12 dzień, pt, 5 gru: Wstaję rano, zwiedzam Ao Nang, szukam huśtawki na wąskiej
    plaży, kupuję bilety na Railay (200 THB w obie strony) oraz bilet na Koh Phi Phi na następny dzień (300 THB). Następnie wracam do hotelu, biorę bagaż i wymeldowuję
    się, po czym wracam na plażę i płynę na plażę (same plaże :D) Ton Sai na Railay,
    gdzie mam zabukowany nocleg w P.P. Banthai Guesthouse za 610 THB. Zostawiam
    bagaż i robię przez najbliższe godziny co chcę (skałki, kajak, pływanie, opalanie, zwiedzanie pozostałych (ładniejszych) plaż… oraz szukam laguny wewnątrz dżungli 😀 Wieczorem najtlajf albo chillowanie w ustronnym miejscu.

    13 dzień, sob 6 gru: Mniej więcej do 14 zostaję na Railay, robiąc to samo co dnia
    poprzedniego, potem wracam z bagażem do Ao Nang, jadę autobusem do portu i
    promem na Koh Phi Phi. Nocuję w fajnym, acz prostym bungalowie w Gypsy Bamboo
    (400 THB). Reszta dnia to zapoznanie się z okolicą i najtlajf w towarzystwie
    mocno wstawionych głównie Brytyjczyków niekoniecznie płci męskiej 😉

    14 dzień, nd 7 gru: Wstaję po 7, idę do portu Tonsai, gdzie twardo negocjuję
    wypożyczenie łodzi długo-rufowej na 3 godziny. Gdy ustalam cenę na zadowalającym mnie poziomie (1100 THB zamiast 1500) płynę z moim drajwerem na mniejszą wyspę Koh Phi Phi Leh (ważne aby być tam między 8:00, a 9:00 i ominąć tłumy turystów wracających z nocnej wycieczki z wyspy i turystów płynących tu z Krabi / Phuket, którzy przypływają około 9:30). Dopływam do Maya Bay i Maya Beach, płacę 200 THB za bilet wstępu na teren Parku. Czuję namiastkę tego co czuł filmowy Richard z „Niebiańskiej plaży”. Rozkoszuję się urokiem tego miejsca i żyję chwilą. Wracam po 1,5 godzinie, zahaczając jeszcze o Jaskinię Wikingów i Małpią plażę. Na Koh Phi Phi Don idę wedle wskazówek lokalsów na punkt widokowy, podziwiać panoramę, a wracając zbaczam z kursu i idąc dżunglą po około godzinie docieram do plaży Rantee, a dalej w kierunku plaży Toh Ko obchodzę wschodnią część wyspy idąc jej brzegiem mijając po drodze zniszczone przez tsunami z 2004 roku domki. Reszta dnia to chill, a wieczorem party lajk a rokstar 😀

    15 dzień, pon 8 gru: Odsypiam upojną noc poprzedniego dnia, wyleguję się na plaży
    narzekając na palące słońce, po czym wracam do bungalowa, zabieram bagaże,
    żegnam się z rastaTajem i z Tonsai płynę promem do Krabi (250 THB). Na miejscu
    nocuję w Boss & Benz House za 180 THB 😀 a wieczorem zwiedzam okolice tego
    mało popularnego miejsca

    16 dzień, wt 9 gru: Przed południem łapię busa do Hat Yai (4 godz., 170 THB), a
    stamtąd o 16 pociąg do Butterworth (13 MYR) i darmowym promem ok. 23 płynę na
    wyspę Penang do miasta Georgetown. Hurra jestem w Malezji! Na miejscu szukam
    noclegu w jednym z backpackerskich hoteli przy ulicy Lebuh Chulia za max. 45 MYR. Zostawiam bagaż i naturalnie najtlajf 😉

    17 dzień, śr 10 gru: Wstaję rano i zaczynam zwiedzać kolonialną architekturę miasta Georgetown, odwiedzam jedno z hawker centre aby coś zjeść, po czym wyruszam na poszukiwania murali, które są rozsiane po całym mieście zahaczając w między czasie o
    Chinatown i Małe Indie. O 14 po odebraniu bagażu, jadę autobusem (32 MYR) do
    Tanah Rata w najwyżej położonym miejscu w Malezji – Cameron Highlands. Na
    miejscu jestem wczesnym wieczorem, nocuję w BB Inn płacąc za noc 25 MYR i
    zwiedzam okoliczne knajpy w poszukiwaniu kurczaka tandori i roti z sosami.

    18 dzień, czw 11 gru: Wstaję możliwie wcześnie rano, wymeldowuję się i zostawiam bagaż. Jadę lokalnym autobusem do Brinchang (miasto obok), po czym przemierzam dżunglę ścieżką numer jeden przez 1,5 godziny aby dojść do drugiej najwyższej „góry” w Malezji – Gunung Brinchang (6666 ft.). Idę dalej już wzdłuż drogi, wchodzę na trochę do
    Mossy Forest, aby podziwiać mchową naturę, niemal nietkniętą przez człowieka. W
    końcu dochodzę do plantacji herbat BOH i rozkoszuję się widokiem krzaków herbacianych. Do Tanah Rata wracam stopem jadąc na pace jakiegoś pickupa.
    Zabieram bagaż i około 17 jadę autobusem do Kuala Lumpur (35 MYR). Na miejscu
    jestem koło 22, wysiadam na Pudu Sentral skąd dzięki wskazówkom lokalsów lub
    aplikacji Triposo docieram do Chinatown, gdzie nocuję w hostelu Birdnest przy
    głównej ulicy chińskiej dzielnicy – Jalan Petaling. Za nocleg płacę 40 MYR. Zostaję dwie noce.

    19 dzień, pt 12 gru: Wstaję, gdy się wysypiam bo przede mną dzień pełen wrażeń. Po zjedzeniu czegoś w jednej z okolicznych gar kuchni idę do Narodowego Meczetu… kurde, jaka szkoda, że się modlą teraz :/ Ok, przyjdę później, więc idę dalej do Islamic
    Arts Museum, gdzie za 14 MYR oglądam ekspozycje na trzech piętrach. Zdjęcia
    przedstawiające życie muzułmanów oraz pomniejszone repliki głównym meczetów na
    świecie robią niemałe wrażenie. Wracam do Narodowego Meczetu. Czekam w kolejce,
    po czym przyodziewam szaty rodem z Gwiezdnych Wojen i w fioletowym abaja podziwiam wnętrze meczetu. Po wyjściu kieruję się na główny dworzec i centrum handlowe – KL Sentral, a następnie zmierzam do Brickfields gdzie mieści się dzielnica
    Little India. Dwa roti i herbata u miłego Indusa za 3 MYR mnie posilają, więc
    wracam na KL Sentral i jadę kolejką LRT do stacji KLCC, gdzie już mam rzut
    beretem do bliźniaczych wież Petronas. Powrót zbliżoną trasą do Chinatown i
    delektowanie się urokami chińskiej dzielnicy, aż do jej zamknięcia.

    20 dzień, sob 13 gru: Wstaję rano, wymeldowuję się, zabieram plecak i idę na stację Pasar Seni, skąd dostaję się do KL Sentral. Na miejscu zostawiam bagaż (5 MYR) i kupuję bilety na pociąg Komuter (2 MYR) do Batu Caves – hinduskiej świątyni ulokowanej w wapiennych skałach, gdzie z niemałym trudem pokonuję 272 schody aby dostać się na samą górę… uff było warto 😛 Wracam na stację kolejową, tym samym pociągiem co przyjechałem wracam do KL Sentral, idę na kolejkę Monorail i jadę dwie
    stacje, wysiadam na Tun Sambanthan, gdzie udaję mi się znaleźć miłych Chińczyków którzy podwożą mnie do najsłynniejszej chińskiej świątyni w Kuala Lumpur – Thean Hou Temple. Na miejscu za 1 MYR wyciągam wróżbę dla siebie, która jest jak najbardziej
    przychylna. Taka karma 😀 W drodze powrotnej już tak wesoło nie było i za 10
    MYR po twardych negocjacjach udaję mi się dojechać różową taksówką do KL
    Sentral. Odbieram bagaż i jadę kolejką LRT do stacji Bandar Tasik Selatan,
    gdzie na dworcu autobusowym kupuję bilet do Johor Bahru (przedsionka Singapuru)
    za 35 MYR. 5 godzin później jestem na miejscu. Z dworca autobusowego jadę do JB
    Sentral lokalnym busem, a stamtąd idę do kontroli paszportowej i opuszczam
    Malezję późnym wieczorem :(, później idę na autobus jadący do Queens Street.
    Kilkadziesiąt minut później jestem już w Singapurze po kontroli paszportowej.
    Nie znaleźli żadnych narkotyków i… gum do żucia w moim plecaku, więc mogę
    nazwać się ZWYCIĘZCĄ 😀 Wysiadam na Queens St i metrem ze stacji Bugis jadę do
    Chinatown gdzie mam nocleg w hotelu Lulu (41,4 SGD). Zostawiam bagaże i zwiedzam
    okolice Chinatown oraz idę pieszo pod Marine Bay napawać oczy nieziemskim widokiem najbardziej spektakularnego hotelu / budynku / łotewer jakie dane mi będzie widzieć. Oglądam pokaż fontann, po którym długo zbieram szczękę z ziemi, i wjeżdżam na 57 piętro ubrawszy się elegancko do Sky baru aby zobaczyć panoramę Singapuru. Wracam do hotelu spać.

    21 dzień, nd 14 gru: Wstaję z rana, zostawiam bagaż w hotelu i jadę metrem na wyspę Sentosa, gdzie najbliższe kilka godzin spędzam w S.E.A. Aquarium, które do marca zeszłego roku było największym oceanarium na świecie. 8 hektarów powierzchni, 100 tysięcy morskich stworzeń i ponad 800 gatunków nie pozwoli mi się nudzić, a wydane 38
    SGD będzie dobrą inwestycją. Z wyspy Sentosa metrem wracam do Chinatown,
    zabieram bagaż i udaję się na lotnisko, bo o 17:35 mam lot do Bangkoku. Przylatuję
    o 19:05 czasu lokalnego (lot 2,5 godz) i na luzie idę poszukać darmowego shuffle busa, który zawiezie mnie z lotniska Don Muaeng na główne lotnisko Bangkoku. Tam przesiedzę resztę pobytu

    22 dzień, pon 15 gru: Wylot z Bangkoku o 1:45 czasu lokalnego i po krótkim stopoverze w Kijowie po 14,5 godzinach lotu ląduję na Okęciu o 10:15 czasu lokalnego 🙂

  • jedenplecak pisze:

    hym… gdybym miał wolne 5 tysiecy to bym …. o wiem ! udałbym sie do ambasady Chińskiej Republiki Ludowej i postarałbym sie o wize koszt 350 zł a pozniej zakupił bilet warszawa-pekin za 1820 zł a z pekinu pociagiem za 33 $ dostałbym sie do yantai gdzie przez miesiac czasu za cene 759 $ uczyłbym sie chinskiego,akupresury i kung fu( wyrzywienie i nocleg jest w cenie kursu) .

  • Wioleta Żurek pisze:

    Gdybym miała wolne 5 tysięcy złotych… ?

    Dla mnie odpowiedź jest prosta, gdyż pojechałabym w miejsce
    w którym byłam już dwa razy i bez wahania pojechałabym trzeci raz. Dlatego swój
    opis zatytułuję następująco:

    JAPONIA – Kraj który uzależnia

    Założę się że większość osób puknie się w czoło i skwituje:
    Japonia za 5 tysięcy?? Przecież wycieczki do Japonii są piekielnie drogie! Tak,
    owszem można, ale pod warunkiem, że cały wyjazd organizowany jest na własną
    rękę. Ty decydujesz o tym do jakiego miasta pojedziesz, i jak długo w nim
    zostaniesz. Dlaczego taki wybór, a nie inny? Ponieważ tym wpisem chcę udowodnić
    iż tak, za 5000zł da się zwiedzić Osakę, Kyoto, Hiroshimę, Miyajimę i Tokyo. Gdyż… sama
    odbyłam identyczną podróż i z miłą chęcią wybrałabym się do Japonii po raz
    trzeci. J

    Naszą podróż rozpoczynamy na lotnisku w Warszawie-Okęcie

    WYLOT:

    2 maj 2015r.

    Lecimy rosyjskimi liniami Aerofłot. Cena biletu na trasie
    Warszawa-Moskwa-Tokyo to koszt 2077zł.

    Warszawa Okęcie 2 maj
    2015r. 12:40 -> Moskwa Sheremetyewo 2 maj 2015r. 15:40

    Moskwa Sheremetyewo 2 maj 2015r. 19:00 -> Tokyo Narita 3
    maj 2015r. 10:35

    Lądujemy o bardzo przyzwoitej godzinie.

    Kilka tygodni przed
    wylotem kupujemy kartę/bilet Japan Rail Pass, dzięki której możemy szybko
    podróżować prawie wszystkimi Shinkansenami na całej wyspie Honsiu. Koszt
    karty razem z przesyłką 920zł.
    Pozwoli nam ona na tygodniowe, niemal darmowe 😉 podróżowanie. Ale uwaga! Nie
    można jej kupić na lotnisku bezpośrednio po przylocie. Trzeba to zrobić przed
    wylotem, gdyż jest ona dostępna tylko i wyłącznie dla zagranicznych turystów.

    Wiza: 0zł J

    PODSUMOWANIE: 2077 +
    920 = 2997zł. Pozostało 2003zł

    1)
    OSAKA

    3 maj 2015r.

    Już na lotnisku Narita wymieniamy na podstawie paszportu nasz
    papierek JRP na dokument dzięki któremu będziemy mogli (; darmowo 😉 poruszać
    się wszystkimi środkami transportu oznaczonymi literkami JR. Są to superszybkie
    pociągi Shinkanseny, oraz kolej zataczająca pętlę po kluczowych miejscach w
    interesujących nas miastach. Nasz bilet jest ważny od dzisiaj (tj. 03.05.15r.)
    do 09.05.2015r. do północy. Czyli do czasu, dopóki nie dotrzemy do naszego
    miejsca zakwaterowania w Tokyo. Także cały czas poruszamy się na naszej karcie
    JRP!

    Od razu kupujemy przedwcześnie bilet powrotny na
    17.05.2015r. z Tokyo na lotnisko Narita. Bilet na Shuttle bus 900Y.(27zł)

    Do rzeczy! Wsiadamy w pociąg i już za godzinę jesteśmy w
    Tokyo. Tam mamy pół godziny na szybkie zakupy do pociągu (ok. 600Y – 18zł) i już za 3,5h jesteśmy w
    Osace. Do miejsca gdzie mamy zapewniony
    nocleg możemy dostać się dzięki naszej karcie JRP. Co jest ciekawostką, w Osace
    pociągi należące do grupy Japan Railway poruszają się po jakby okręgu (pętli)
    zahaczając o główne atrakcje Osaki, albo zatrzymują się w korzystnych punktach
    przesiadkowych prowadzących właśnie do głównych atrakcji miasta. Linia ta zwie
    się Osaka Loop Line. Po przyjeździe płacimy za hotel 112zł !! za 4 noce! Robimy
    krótkie rozeznanie po okolicy, kupujemy posiłek (ok. 600Y – 18zł) i kładziemy się spać po ciężkim i męczącym dniu. Skąd
    tak niska cena noclegu, i to za 4 noce? Cóż, mój pokój, jeśli można go nazwać
    pokojem (materac, 4 ściany, wspólna łazienka, ale jest Internet!) jest bardzo
    ubogi. Ale nie przyjechaliśmy tu siedzieć w hotelu tylko oglądać miasto. Super
    sprawą w Japonii jest to, że sklepy typu kombini (7Eleven czy Family Mart) Mają
    fajną ofertę gotowych posiłków, które pracownicy mogą podgrzać w każdej chwili
    w mikrofalówce. I w ten sposób możemy cieszyć się ciepłym ba! nawet gorącym
    posiłkiem. Cena 600Y to cena już z napojem.

    PODSUMOWANIE:

    2003– 27 – 18 – 112 – 18 = 1828zł

    2)
    OSAKA

    4 maj 2015r.

    W dzisiejszym dniu wybieramy się na Zamek Osaka i na
    zwiedzanie Aquarium Osaka. Jednego z największych oceanariów na świecie. Wejście
    na zamek 600Y – 18zł. Wejście do
    Oceanarium 2300Y 69zł, Posiłek ok. 1200Y – 36zł.
    O ile je się masę ryżu, kurczaki w różnych smakach, naprawdę da się przeżyć
    dziennie za takie pieniądze, tym bardziej że dania są naprawdę sycące. J

    3)
    OSAKA

    5 maj 2015r.

    Ciąg dalszy zwiedzania Osaki – Den Den Town (To taka Akihabara
    w Osace) i Namba. Żywność 1200Y – 36zł.

    4)
    OSAKA – KYOTO

    6 maj
    2015r.

    W dniu dzisiejszym wybieramy się na wycieczkę do Kyoto.
    Między Osaką a Kyoto jest tylko kilkanaście minut jazdy superszybkim
    Shinkansenem. Na miejscu musimy jednak kupić całodzienny bilet na wszystkie
    autobusy. Koszt 500Y – 15zł. Dzięki
    niemu możemy swobodnie się poruszać wszystkimi autobusami po całym Kyoto i
    oglądać nawet zza szyby autobusowej liczne atrakcje tego pięknego miasta.
    Zaczynamy od Świątyni Heian Jingu –
    wstęp na jej teren jest bezpłatny. Kolejne miejsce do którego się udajemy to Kiyomizu
    Dera Temple. Świątynia usytuowana jest na wzgórzu, z którego roztacza się
    piękny widok na Kyoto. Wstęp 300Y – 9zł.
    Po krótkim spacerze, udajemy się do najbardziej rozpoznawalnej Świątyni W
    Kyoto. Złotej Kinkaku-ji Temple.
    Wejście 400Y – 12zł. Wrażenia i
    fotografie – bezcenne. Wracamy do hotelu gdyż nazajutrz opuszczamy Osakę i udajemy się do Hiroshimy. Wyżywienie: 1200Y – 36zł

    PODSUMOWANIE:

    1828 – 18 – 69 – 36 – 36 -15 – 9 – 12 – 36 = 1597zł

    5)
    HIROSHIMA

    7 maj
    2015r

    Kolejnym miejscem do którego się udajemy to Hiroshima. Jest
    to pierwszy w historii z dwóch przypadków użycia broni atomowej do działań
    zbrojnych. 6 sierpnia 1945r. spokojne
    miasto zostało niemal zrównane z ziemią, a szkody jakie mu wyrządzono
    mieszkańcy mieli odczuwać jeszcze przez długie lata. Oczywiście mowa o tych,
    którym udało się przeżyć… Z resztą nie
    będę się rozpisywać o historii, gdyż gwarantuję iż każdy kto dopiero uda się do
    tego miasta, albo już w nim był, z zaciekawieniem będzie eksplorował książki
    dotyczących historii Hiroshimy. Jeżeli
    chodzi o transport po Hiroshimie, to ciężko będzie się poruszać naszym JR
    Passem, aczkolwiek miasto jest tak przyjemne, że aż chce się zwiedzać go na
    piechotę. Po zameldowaniu się w naszej noclegowni (Cena 249zł za 2 noce), ruszamy najpierw do Zamku Hiroshima. Do zamku nie
    wchodzimy, oglądamy go z zewnątrz, gdyż… szkoda czasu 😉 lepiej przeznaczyć go
    na refleksje nad budowlą Atomic Bomb Dome. A właściwie nad pozostałościami, po budynku zaprojektowanym pierwotnie jako
    centrum wystawowe. Robi wrażenie
    naprawdę niesamowite, opatulona wieńcem kwiatów wygląda jak… sarkofag. Gdy
    patrzy się na zdjęcia jak budynek wyglądał przed atakiem, a jak wygląda niemal
    70 lat po ataku, to można mieć chociaż malutkie wyobrażenie tego jak potężna
    była siła rażenia. Z resztą przypominają nam o tym też niemal na każdym kroku
    tablice informacyjne, co tu stało 6 sierpnia 1945r. oraz jak silne było
    napromieniowanie w tymże właśnie miejscu 100, 150,200 czy to 500m od epicentrum. Kilka
    minut spacerkiem od Kopuły Bomby Atomowej i jesteśmy przy muzeum Hiroshima.
    Miejsce do którego nie nawet należy, ale powinno się pójść będąc w Hiroshimie.
    To miejsce dla Japończyków jest niczym Auschwitz dla Polaków i Żydów. Wejście:
    50Y – tak, całe 1,50zł. W muzeum
    można spędzić od kilkudziesięciu minut do nawet kilku godzin. Oczywiście pod
    warunkiem, że chce się oglądać filmiki prezentujące m.in. jak działa bomba
    atomowa, a także co napromieniowanie potrafi zrobić z ludzkim ciałem. Jak
    cierpieli ludzie, będący w zasięgu kilkudziesięciu metrów od epicentrum, a jak
    Ci którzy znajdowali się 3-4km od hipocentrum. Do tego rzeczy osobiste ofiar
    katastrofy – od zegarków, po kawałki
    odzieży. Najbardziej szokujący widok? Manekiny upozorowane na dzieci, które w
    ten pamiętny dzień, o tej felernej godzinie szły do szkoły i znajdowały się
    kilkadziesiąt metrów od epicentrum. To, jak te „manekiny” wyglądały, oraz
    sposób w jaki ich ciała były zdeformowane, można sobie tylko wyobrazić.
    Hirorshima – miasto które naprawdę WARTO odwiedzić. Naukowcy twierdzili iż
    minie około 75 lat (czyli dopiero w 2020r.)
    zanim urośnie tam choć jedno źdźbło trawy. Po czym nie minęło kilka lat,
    jak trawniki powoli zaczynały się zielenić. (źródło – muzeum Hiroshima)

    Zapada zmrok, trzeba
    się już zbierać , szybka przekąska i do spania. Wyżywienie- 1200Y 36zł

    6)
    MIYAJIMA

    8 maj
    2015r

    Już z samego rana pędzimy do pociągu JR, wykorzystując dalej
    do cna naszą kartę. Jedziemy ok. 1 godziny poza centrum Hiroshimy na wyspę
    Miyajima. Tak, to ta wyspa, gdzie znajduje się „słynna” czerwona stojąca w
    wodzie brama Tori. Po wyjściu z kolejki idziemy na prom płynący na wyspę. Tak
    jest, promem również płyniemy „za darmo” dzięki naszej karcie JRP. Oczywiście
    pod warunkiem że wejdziemy na statek obsługujący JRP. Dopłynięcie do wyspy
    zajmuje ok. 10 min. Oczywiście statek płynie na tyle wolno, by z pokładu można
    było cyknąć sobie fajne zdjęcie bramy na tle wyspy i świątyni Itsukushima Shrine
    znajdującej się na wyspie. Na wyspie czekają nas różne „atrakcje”. Nie tylko
    piękne japońskie świątynie, nachalne rogate czworonogi ale i również różne
    smakołyki o przeróżnych i przeeedziwnych smakach J
    nie zdradzę szczegółów, gdyż będzie to mam nadzieję powód, dzięki któremu
    skuszę tych co mają w zapasie wolne 5000zł że warto przyjechać w te strony.
    Smakołyki to dodatkowy koszt 300Y – 9zł.
    Wyżywienie – 1200Y 36zł

    PODSUMOWANIE:

    1597 – 249 – 1,5 – 36 – 9 – 36 = 1265zł

    7)
    TOKYO!!!

    9 maj
    2015r

    Ostatni dzień naszego JR Passa. Bukujemy bilet – z przesiadką
    w Osace. Po przebyciu ponad 700km i około 6h jazdy jesteśmy w Tokyo.
    Odnajdujemy nocleg i od następnego dnia poruszamy się częściowo metrem,
    częściowo na piechotę. Hotel 622zł za 8 nocy. Wyżywienie: 1200 Y – 36zł

    8)
    TOKYO

    10
    maj 2015r

    Świetnym i bardzo wygodnym rozwiązaniem w Tokyo jest karta
    Suica. Ładujemy Ją za 3000Y – 90zł. Powinno
    nam tyle wystarczyć do końca naszego wyjazdu. Aby dostać kartę Suica trzeba
    oddać do depozytu 500Y – 15zł. Jeśli
    chcemy zachować sobie tą kartę na pamiątkę
    J Tak
    chcemy!J
    to będziemy stratni 15zł, a jak nie to odzyskujemy w ostatnim dniu 500Y na
    ciepły posiłek. Koszt jednorazowego
    biletu to od 170Y do 310Y ale żeby wydać
    310Y to trzeba by pokonać naprawdę niezłą drogę. (ok. 30km). Nie da się
    oszczędzić na Suice, ale za to nie trzeba za każdym razem tracić czasu na kupno
    biletu. Przykłada się tylko kartę do czytnika, otwiera się bramka i siup, czym
    prędzej pchamy się do pociągu. Po zakończeniu naszego turnusu należy ponownie
    przyłożyć kartę i ładnie wyskakuje nam przy naszej bramce stan jaki nam
    pozostał na karcie.

    Na dobranoc szybkie danie z ryżem i do spania. 1200Y – 36zł

    PODSUMOWANIE:

    1265– 622 – 36 – 90 – 15 – 36 =
    466zł

    9-15) TOKYO

    11-17 maj 2015r

    W te wszystkie dni polecam odwiedzić: Akihabarę, Shinjuku,
    Shibuyę, Harajuku, Asakusę, Roppongi, Ueno, Ginzę, Odaibę, Ikebukuro, Shimbashi,
    Pałac Cesarski, Podejść pod Tokyo Tower, zrobić sobie fotkę przy jeszcze do
    niedawna najwyższym budynku świata – Tokyo Sky Tree. Można miksować jak tylko komu i co się podoba. Od tradycyjnej dzielnicy Asakusy pełnej
    Świątyń, do głośnej Akihabary. Od szalonej dzielnicy Harajuku, po wyuzdaną
    pełną miłosnych hoteli dzielnicę Shinjuku.

    7* 1200Y (36zł) = 252zł
    na wyżywienie

    POZOSTAŁO 214zł na drobne wydatki J

    OD AUTORA SŁÓW KILKA…

    Nie jest wielkim osiągnięciem dostanie się z lotniska Narita
    czy Haneda do Tokyo, gdyż wszystko jest świetnie rozpisane i oznakowane. Swoim
    wpisem chciałam pokazać iż warto! Za łącznie 5000zł zapuścić się też można
    głębiej w Japonię. Tam gdzie trzeba momentami liczyć tylko na siebie by się nie
    zgubić i dotrzeć do wybranego celu. Trzeba poczytać jak się poruszać by nie wydać
    majątku na pociągi. Ciekawą i przydatną rzeczą jest to, że w Osace
    jednoprzejazdowy bilet na metro, jest dużo droższy niż w Tokyo. Kosztuje 240Y –
    7,2zł. W Tokyo jest to 170Y – 5,1zł. Dlatego też poleciłam najpierw wybranie
    się w głąb kraju by wykorzystać do cna naszą kartę Japan Rail Pass, za którą
    zapłaciliśmy bagatela 920zł! Ale to i tak mniej, niż byśmy ot tak z Tokyo,
    wybrali się na wycieczkę do Kyoto i zapłacili za przejazd w 2 strony Shinkansenem. Także płacimy za
    niespełna taką właśnie eskapadę a za resztę poruszamy się „za darmo” 😉

    Dlaczego wyliczyłam
    1200Y dziennie za posiłek? Gdyż da się spokojnie przeżyć dzień za taką
    kwotę. Rano: kanapka + coś do picia= 400Y,
    kolacja + coś do picia = 600Y. 2 posiłki które w sumie trzeba zjeść by w
    miarę normalnie funkcjonować. Tak więc gdzie się podziało 200Y dziennie? To
    napój i jakaś przekąska w ciągu dnia. Jestem kobietą, może jem mniej niż
    przeciętny facet, ale porcje są tak obfite iż nie jeden raz, nie byłam w stanie
    zjeść całej porcji kurczaka z ryżem i sosem curry. Oczywiście pokus oprócz
    ciekawego jedzenia jest w Japonii cała masa. Dlatego też, można np. nocleg
    załatwić sobie za darmochę poprzez couchsurfing. Popytać znajomych, może
    znajomy znajomego ma jakiegoś znajomego, którego znajomy mógłby Cię przenocować.
    Wtedy pula niemal 1000zł zostaje w Twojej kieszeni na „drobne” wydatki 😉

    Fantastyczne jedzenie, ryż, kurczaki, wołowina, świeżutkie i
    pachnącemorzem sushi , japońskie omlety, ośmiornice, krewetki, ostrygi,
    hamburgery z avocado, lody z czarnego sezamu, desery i łakocie z zieloną
    herbatą, (ee a właściwie to chyba wszystko co tylko da się zjeść jest z zieloną
    herbatą 😉 i tak! Trzęsienia ziemi! Tego nie kupisz ani nie przeżyjesz nigdzie
    indziej!

  • adambe pisze:

    MAM 5000 zł
    W pierwszym dniu moich ferii tj 14 luty wsiadam w samolot z Warszawy do Moskwy i liczę na to, że w stolicy tego uroczego kraju mi jako Polakowi nikt nie utrudni przesiadki do samolotu, który będzie kierował się do mojej wymarzonej HAWANY, stolicy Kuby.

    Mam przed sobą 7 dni na poznanie tej magicznej wyspy. Planuje urządzić sobie wycieczkę śladami słynnej kubańskiej rewolucji i przyjrzeć się bliżej się postacią Fidela Castro, Che Guevary, Camilo Cienfuegosa i innych „bohaterów narodowych”. Wyjadę mi się, że warto sprawdzić czy Kubańczycy uśmiechają się tylko do zdjęć i jaki wpływ na to miała rewolucja, aktualne rządy Raula Castro i wcześniejsza wieloletnia dyktatura Fidela, który tak naprawdę rządzi dalej ręką swojego brata. Chciałbym przez tą podróż zarazić innych chęcią poznania historii rewolucji kubańskiej i wyrobienia sobie własnego zdania, bo nic nie jest czarne, albo białe. Dobrze by było gdyby chłopak chodzący w koszulce z podobizna Che Guevary wzbudzał dyskusje z innymi, a nie byl nazywany komunistą i bity przez osiedlowych „patriotów”.

    Plan jest taki, żeby w tym nie najdłuższym czasie zwiedzić Hawanę, głównie Plac i Muzeum, Rewolucji, Koszary Moncada gdzie to wszystko się zaczęło, Santa Clara gdzie znajduje się mauzoleum Che Guevary, góry Sierra Maestra, które przez długi czas były miejsce ukrycia dla partyzantów, Zatoka Świń- miejsce zwycięstwa nad znienawidzonym USA oraz Santiago de Cuba miejsce ostatecznego zwycięstwa i końca rewolucji, gdzie Fidel z całą grupą zwycięskich wojsk partyzanckich był witany kwiatami przez „wybawione” kubańskie kobiety.

    Koszta : Lot wyjdzie od 3000- 3500, więc zostaję jeszcze prawie 2000 zł co powinno wystarczyć na przeżycie 7 dni na Kubie (konserwy biorę z Polski)

    Myślę, że w najbliższym czasie uda mi się spełnić to marzenie, póki jeszcze żyje jeden z bohaterów mojej podróży i póki Kuba nie straciła jeszcze tej socjalistycznej duszy, którą tak bardzo chcę poznać. Muszę się spieszyć bo Fidel nie będzie żył wiecznie, a po jego śmierci może tam nastać kolejna rewolucja, która może się skończyć tym, że Kuba stanie się kolejnym „stanem” Ameryki – i tego sie obawiam !

  • Marta Cieślak pisze:

    Anglia – wrzosowiska – Kornwalia (Cornwall)

    Wrzesień. Lot balonem.

    Najpierw “ tanie loty “ do Wielkiej Brytanii. Nic trudnego. Polacy przylatują i wylatują codziennie. Dalej autobusem do Kornwalii. Mamy wcześniej zamówiony lot balonem na Rezerwacje.co.uk. Lista turystycznych przyjemności w UK jest długa. Pozostaje nam już tylko rozkoszować się jedna z nich.Na tle malowniczego klifu witamy się z panem, który balonem steruje. Na jego widok brakuje nam slow. Balonu….Nie pana.
    Kilka instrukcji. Śmiech. Kilka slow wstępu. I wzbijamy się w powietrze. Jest
    wrzesień. Wrzosy w pełnym rozkwicie. I potwierdzamy, bo z góry widać najlepiej. Cudowne światło. Łagodny, ciepły klimat. Słoneczna pogoda. Na dole przelewają się klify i wzgórza. Fiolet pod nami jest imponujący. Wrzosy falują jak fioletowe morze. Przechodzą owce. Robimy zdjęcia, światło we wrześniu
    jest najpiękniejsze… Chciałoby się nigdy nie lądować…
    Nic nie trwa wiecznie. Kiedy lądujemy we wrzosach wiemy, ze to najlepiej wydane
    5000 zł.

  • 1804francesco . pisze:

    Gdybym miał 5000 zł zwiedziłbym Włochy, Maroko, Hiszpanię, Francję,Szwecję, Finlandię,
    Tajlandię, Kabodżę, Laos i Wietnam.
    Transport:
    -uprzejma pomoc kolegi (o tym później)
    -loty:
    Rzym-Fez
    09.11.2014 7:00, 123zł+106zł za 1 sztukę bagażu, razem 229zł (Ryanair)
    Rabat-Barcelona
    14.11 19:20, w przeliczeniu 153zł (Ryanair)
    Madryt-Paryż 17.11 10:05, 113zł(R)
    Paryż-Sztokholm
    21.11 20:15, 105zł (R)
    Sztokholm-Helsinki 22.11 9:50, 102zł (Scandinavian Airlines)
    Helsinki-Bangkok
    23.11 8:20, 1480zł (Finnair)
    Hanoi-Warszawa
    15.12 15:45, 2050zł(Finnair)
    -lokalne
    środki transportu (autobus, riksza, komunikacja miejska) ok 200zł
    -autostop
    Zakwaterowanie:
    -Servas
    (organizacja zrzeszająca podróżników i gospodarzy, którzy oferują gościnę
    podróżnikom, celem takiej wizyty jest wzajemne poznanie się gospodarzy i
    podróżników, oraz poznanie okolicy. Wzamian za niewielką pomoc oraz naszą
    otwartość i przyjazność dostajemy miejce
    do spania i posiłek)
    Wyżywienie:
    -Servas,
    lokalne supermarkety, jedzenie uliczne- cała reszta czyli około 570 zł
    Ogólny plan:
    Z racji tego,że mieszkam w Bytowie, w którym mieści się głowna siedziba firmy Drutex(
    jest to największy producent stolarki okienno-drzwiowej w Europie, który
    posiada flotę 200 samochodów dostarczających ich produkty do miejsc w całej
    Europie) zabieram się z kolegą-kierowcą tej firmy do Rzymu całkowicie za darmo.
    – 01.11.2014

    1.W Rzymie
    mieszkam u 4 różnych gospodarzy w 4 częściach miasta, u każdego po 2 dni,
    łącznie 8 dni w Rzymie. Widzę na własne o czy wszystko to o czym uczyłem się na historii w szkole. Podróżuje
    autostopem po okolicznych miastach. Kąpię się w morzu. Poznaje życie moich
    gospodarzy.

    2.Fez,Marrakesz,Casablanca
    i Rabat moje must-see w Maroku

    3.Bacelona i Madryt

    4. 4 dni w Paryżu

    5.Sztokholm w parę godzin.

    6. Helsinki

    7. 4 dni w
    Bangkoku, podróż od jednych gospodarzy do drugich autostopem, spontaniczne
    wypady na wyspy z gospodarzami, obowiązkowo zobaczyć na żywo walki muay-thai.
    Nie chcę zbyt wiele planować, gospodarze będą moimi przewodnikami i miejsca w
    których będę się zatrzymywał będę planował na miejscu. W ten sposób podróżując
    zakończę swoją podróż kilkudniowym pobytem w Hanoi.

    8. Powrót z
    Warszawy autostopem.

  • Adela pisze:

    Pięć tysięcy? Skoro już zima zaskoczyła Polskę, to z chęcią pojechałabym tam, gdzie będę
    mogła wygrzać tyłek.

    Moim głównym celem będzie Oman,który już miałam okazję zobaczyć. Zakochałam się w nim od razu, a nie miałam okazji zwiedzić go wzdłuż i w szerz – dlatego obiecałam sobie, że tutaj wrócę. Empty Quarter czeka na mnie z utęsknieniem 🙂

    Lot z Warszawy do Maskatu (stolicy Omanu) znalazłam w listopadzie za 1860 zł. Pierwszy przystanek jest w Larnace na Cyprze- wolnych 10 godzin, więc szybkie zwiedzanie okolicy plus smażenie się na plaży da się załatwić. Kolejna przesiadka w Abu Dhabi, gdzie skorzystałabym z wolnego czasu i jeśli będzie możliwość, pospacerowała po mieście. Stamtąd już do Muscatu.

    W stolicy mam znajomych, u których bym przenocowała,tak więc koszty noclegu odpadają. Oman to raj dla miłośników dzikiego nocowania, więc przez cały pobyt zrezygnuje z hosteli. Jeśli okazja się powtórzy, chętnie znów pójdę na mecz na stadionie (ostatnio cena za bilet wynosiła 16 zł).
    Pierwszego dnia na pewno zrobiłabym objazdówkę po mieście- zobaczyła takie atrakcje jak pałac sułtana, port, Wielki Meczet-jeden z największych na świecie/ wejście free/, oraz souq czyli targ, najstarszy w Omanie. Wydatki tego dnia szacuję na ok. 70 złotych, na zakupy pachnideł i innych pamiątek na targu oraz jedzenia. Po dniu zwiedzania wyruszyłam na podbój państwa. Na pierwszy rzut wybrałam.. oglądanie delfinów! Od dawna mi się to marzy, więc poco czekać? Koszt- ok 400zł, czas-2 godziny. Wieczór za to jest idealną porą na wycieczkę na Ras Al Hadd, czyli wyludnionej plaży, gdzie możemy oglądać żółwie wodne, składające jaja. Miałam przyjemność oglądać to zjawisko i jest to uczucie na tyle niezwykłe, że przy możliwej okazji musiałabym to powtórzyć. W
    dodatku nigdy w życiu nie widziałam tylu gwiazd na niebie.. 🙂

    Mijając kolejne laguny trafiamy w końcu na Sallalah, czyli odpowiednik naszego Sopotu. Tuż przy granicy z Jemen robi się coraz bardziej zielono, intensywnie. Zmienia się klimat, co jest plusem,gdyż świadczy o różnorodności Omanu. Dalej ruszamy na Empty Quarter aby pomieszkać trochę na największej piaszczystej pustyni świata. Moje marzenie od dawna,więc pora je ziścić. Czeka mnie spanie na dziko w wersji level hard. Zabawę na ogromnych wydmach planuję na 3 do 5 dni. Wracając z Empty Quarter jedziemy przez interior, aż do Zjednoczonych Emiratów Arabskich (dokładnie Sharjah).

    Wydatki:

    bilet -1860zł

    muscat targ: kadzidła, jedzenie-70 zł

    mecz- 16 zł

    jako,że po kraju będę podróżować ze znajomym jego terenówką, dochodzą koszty paliwa. W Omanie jest to jednak 95 groszy za litr. Za paliwo będziemy się składać, tak
    więc szacuję moją zrzutkę na 500 zł.

    Noclegi- 0zł

    Jedzenie, picie- ok. 300zł

    Wiza-55 zł

    ewentualne wstępy do fortu czy muzeum-
    z 10 zł

    oglądanie delfinów-400 zł

    czas pobytu- 2 tygodnie

    Z ZEA łapię prom do.. Iranu! Cena to ok 210 zł. W Iranie podróżować będę autostopem, tak więc tym razem odejdą mi koszty paliwa. Planuję zwiedzić takie miasta jak Esfahan, Yazd, Teheran Kandovan. Tutaj również skorzystam z noclegów na dziko, choć po cichu będę liczyła na gościnność poznanych mi po drodze osób. W większych miastach wypróbuję opcję couchsurfingu.
    Z Iranu przedostanę się do Turcji.

    Wydatki:

    prom- ok. 210 zł

    jedzenie, picie- 200 zł

    wiza- 200 zł

    pobyt- 10 dni

    Turcja

    Skorzystałabym z możliwości wyrobienia wizy elektronicznej- koszt około 60 zł. Znalazłam z Stambułu bilety do Warszawy za 411 zł. Zostałoby mi tym sposobem z
    700 zł na przedostanie się na lotnisko. Do Stamabułu przyjechałabym wcześniej aby trochę pospacerować i pozwiedzać ( między innymi standard, czyli Haghie Sophię – koszt to 40 zł).Po drodze skupiłabym się bardziej na zwiedzaniu wschodniej
    Anatolii- zobaczyła jezioro Van, popodziwiała Ararat i spędziła czas z tutejszymi mieszkańcami. Dalej kierowałabym się prosto do Stambułu.

    Tak jak w Iranie, po Turcji również podróżowałabym autostopem i korzystała z dzikich miejscówek idealnych na mój namiot. Po drodze zrobiłabym jednak parę wyjątków
    i skorzystała z noclegu u znajomych lub z couchsurfingu – czyt. prysznic, aby nie robić przykrości innym pasażerom samolotu..

    Wydatki:

    wiza- 60 zł

    lot- 411 zł

    zwiedzanie- 60 zł

    jedzenie- 400 zł

    pobyt- 12 dni

    Wydatek ekstra- ubezpieczenie 150-200
    zł.

    PODSUMOWANIE:

    Czas pobytu- 5 tyg. plus 3 dni podróży

    koszt- przy ubezpieczeniu za 150 zł za
    wyjazd zapłaciłabym 4902 zł.

    Koszty jedzenia i picia są na poziomie 20-30 zł/dzień, więc przy moim ekonomicznym podróżowaniu, część przeznaczonej kwoty mi zapewne zostanie. Jeśli tak,to chętnie wydam ją na zwiedzanie, lub ewentualne łóżko w hostelu.

    Trochę w skrócie, ale właśnie tak widzę swoją pustynną podróż.

  • wjtkam pisze:

    Moja propozycja wylądowała na mejlu 🙂 Pozdrawiam

  • Piotr pisze:

    Perełki Chin centralnych i południowych – plan podróży

    Potężny i rozległy kraj jakim są Chiny obfituje w bardzo ciekawe i czasem niewiarygodnie piękne miejsca, jakie stworzyła matka natura.

    Czy mając do dyspozycji 5000 zł można stworzyć sensowny plan zwiedzania Chin na własną rękę, zwracając szczególną uwagę na perełki przyrodnicze tego kraju?

    Odpowiedź brzmi – tak…

    Nie sposób w takim planie pominąć kilku wybitnych zabytków starej, liczącej kilka tysięcy lat kultury chińskiej. Głównym celem takiego wyjazdu będą obszary centralnych i
    południowych Chin.

    Najdogodniejszym miejscem rozpoczęcia chińskiej przygody będzie ponad 7-mio milionowe miasto Chengdu, do którego latają regularnie samoloty z Europy.

    Bardzo korzystnym pogodowo czasem podróży, dla większości odwiedzanych miejsc będzie przełom marca i kwietnia. Na ten okres jest stosunkowo łatwo zdobyć, w dobrej cenie, bilet lotniczy do Chengdu z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Tak było w tym roku, kiedy w czerwcu można było kupić na stronie flipo.pl bilety linii lotniczych Finnair z
    Pragi do Chengdu z przesiadką w Helsinkach w cenie 1770 zł.

    W lipcu zaś była promocja linii lotniczych KLM na przelot do Chengdu z Warszawy w cenie 1860 zł. I taką cenę wybierzemy jako wyjściową w kosztach podróży do Chin.

    Zwiedzanie Chin, to pokonywanie dużych odległości i najbardziej optymalną, ze względu na koszty i zmęczenie, formą podróżowania będzie pociąg. Tak więc kuszetki (hard sleeper) będą dawały względny komfort wypoczynku podczas jazdy jak i nie będą szczególnie drenować naszej kieszeni.

    Jednak ze względu na dużą popularność tej formy podróżowania wśród Chińczyków trzeba kupować bilety najlepiej z kilkudniowym wyprzedzeniem.

    Dlatego bilet na pierwszy przejazd należy zarezerwować przed wyjazdem, np. za pośrednictwem strony http://www.chinahighlights.com/china-trains/
    lub http://www.travelchinaguide.com/china-trains/

    Plan zakłada 22-dniowy pobyt w Chinach oraz przejechanie ponad 9000 km, odwiedzenie przy tym wielu najbardziej wybitnych i spektakularnych miejsc przyrodniczych i historycznych w Chinach.

    A więc zaczynamy:

    Dzień 1 – przejazd z Chengdu w kierunku Gór Tęczowych w rejonie Zhangye prowincji Gansu:
    – przylot rano do Chengdu
    – przejazd autobusem Line 2 do głównego dworca kolejowego w Chengdu (Chengdu North Railway Station) – 10 CNY.
    – wymiana pieniędzy w Everbright Bank niedaleko dworca.
    – odbiór wcześniej zarezerwowanego biletu w budynku kas obok dworca.
    – obiad przy dworcu: 20CNY, kupno jedzenie na drogę: 15 CNY.
    – przejazd pociągiem relacji Chengdu – Zhangye, nr pociągu: K1502 o 13.16, koszt biletu
    349 CNY.

    Dzień 2 – przyjazd do Zhangye, 18.28.
    – przejazd z dworca kolejowego w okolice hostelu w centrum Zhangye (autobus nr 1), cena 1CNY.
    -zakwaterownie w Bean Sprout Hostel
    – obiad w pobliżu hostelu, 15 CNY
    – nocleg w Bean Sprout Hostel, cena, dormitorium: 65CNY.

    Dzień 3 – zwiedzanie Gór Tęczowych

    Góry Tęczowe
    Ten górzysty obszar, znajdujący się 40 km na zachód od Zhangye
    sprawia wrażenie jakby, ktoś pomalował góry w skośne pasy na przemian w
    kolorach: bordowym, rdzawym, pomarańczowym, żółtym błękitnym i białym.
    Dzisiaj stanowi on obszar Danxia Landforms Geological Park. Znajduje się tam wiele punktów widokowych pomiędzy którymi kursują autobusy parkowe usprawniające przemieszczanie.
    Góry Tęczowe trzeba koniecznie zobaczyć na własne oczy, żeby uwierzyć jakie cuda potrafi stworzyć przyroda.

    – na dworcu kolejowym kupno biletów na kolejny odcinek trasy.
    – autobus z okolic Bell Tower do autobusowego dworca zachodniego – 1CNY.
    – śniadanie przy dworcu, 10 CNY.
    – przejazd autobusem do odległej o ok. 40km do miejscowości Nantaicun, przystanek ok. 200 m od wejścia do Parku Danxia, 10CNY.
    – wstęp do Parku Danxia (Danxia Land Forms), 60 CNY.
    – powrót do Zhangye ostatnim autobusem o 18.00, cena 10CNY.
    – przejazd w okolice hostelu, autobus 3 i 4, 1 CNY.
    – obiad, 20 CNY.
    – wieczorne zwiedzanie Zhangye: Wieża Dzwonu oraz Drewniania Pagoda.
    – nocleg w Bean Sprout Hostel, 65 CNY.

    Dzień 4 – zwiedzanie tybetańskiej świątyni Mati Si.

    Mati Si czyli Świątynia Końskiego Kopyta,
    Wspominana przez Marco Polo w swojej książce, świątynia Mati Si, to naprawdę cały zespół świątynny wydrążony w pionowych klifach Gór Qilian w pobliżu miasteczka Sunan, odległego o 65 km od Zhangye.
    Poszczególne komory, z których najwyższe znajdują się na wys. 40 m połączone są ze sobą ciasnymi korytarzami i stromymi schodami. Same świątynie wyglądają jak kolorowe
    drewniane balkony przyklejone do pionowej ściany. Wszystkie zdobione są
    tybetańskimi malowidłami i kolorowymi chorągiewkami modlitewnymi.

    – przejazd taksówką z hostelu do autobusowego dworca południowego, 4 CNY.
    – śniadanie, 10 CNY
    – przejazd autobusem (ostatni poranny – 9.50) do Mati Si, cena 28 CNY.
    – wstęp do Świątyni Mati Si, 72CNY.
    – powrót ostatnim autobusem do Zhangye, o 16.30, 28 CNY.
    – obiad, 20 CNY, jedzenie na podróż, 15 CNY,
    – przejazd taksówką z dworca południowego do hostelu, 4CNY
    – przejazd autobusem nr 1 z okolic hostelu, do dworca kolejowego, 1 CNY
    – Przejazd pociągiem z Zhangye do Xi’an, nr pociągu, K170, o godz. 22.16, cena 279,5 CNY.

    Dzień 5 – przyjazd do Xi’an i krótkie wieczorne zwiedzanie miasta

    Xi’an
    To 6,5 mln miasto, o historii liczącej ponad 3000 lat, którego stara część otoczona jest świetnie zachowanym murem obronnym o wys. 12 m i szer. od 12 -14 m.
    W centrum miasta, znajdują dwa najciekawsze obiekty dawnej kultury chińskiej: Wieża Bębna, o wys. 34 m, zbudowana 1380 r. w czasach dynastii Ming, w której bicie w bębny o zachodzie słońca ogłaszało koniec dnia, a także w sytuacjach kryzysowych zawiadamiało mieszkańców o niebezpieczeństwie. Dziś znajduje się tam muzeum bębnów, gdzie prezentowane są bębny sprzed tysięcy lat. Codziennie można tam posłuchać pokazu gry na bębnach.
    Drugim obiektem jest Wieża Dzwonu, na której bicie w dzwony o świcie ogłaszało dawniej początek dnia. Wieża dzwonu wraz z Wieżą Bębna stanowi symbol miasta..

    – zakup biletów na pociąg na następny przejazd.
    – przejazd autobusem (39, 214, 266) z dworca kolejowego do Green Hostel, 1 CNY,
    – obiad w sąsiedniej knajpce, 15 CNY
    – przejazd metrem do Wieży Dzwonu (Bell Tower) (czyli od stacji An Yuang Men do Zhong Lou), 2 przystanki, 2 CNY.
    – zwiedzanie okolic Wieży Dzwonu (Bell Tower) i Wieży Bębna (Drum Tower).
    – powrót metrem do hostelu, 2 CNY.
    – nocleg w Green Hostel, 4-os z własną łazienką, 60 CNY

    Dzień 6 – zwiedzanie Terakotowej Armii w Lintong pod Xi’an.

    Terakotowa Armia
    Określana często mianem ósmego cudu świata Terakotowa Armia, 7500 naturalnej wielkości żołnierzy i koni, została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1987 r. Pochodzi ona z III w. p.n.e. i umieszczona została w grobowcu pierwszego cesarza Chin Qin Shi. Wg wierzeń armia miała pomóc cesarzowi odzyskać po śmierci władzę.
    Dziś armia znajduje się w trzech halach, z których najciekawsza jest gigantyczna i mieści 3210 żołnierzy.

    – śniadanie w okolicach hostelu, 10 CNY
    – Przejazd autobusem (39, 214, 266) z Green Hostel do dworca kolejowego, 1 CNY.
    – Przejazd autobusem 306 od dworca kolejowego do Lintong, gdzie znajduje się Terakotowa Armia, 7 CNY
    – zwiedzanie 3 hal z odkopanym żołnierzami oraz ekspozycji europejskich znalezisk
    z Toskanii, wstęp 150 CNY.
    – przejazd autobusem 306 (ostatni o 18.00) z Lintong do dworca kolejowego w Xi’an, 7 CNY.
    – przejazd autobusem (39, 214, 266) z dworca kolejowego do hostelu po bagaż z
    przechowalni, 1 CNY
    – obiad w knajpce w okolicach hostelu, 15 CNY,
    – zakup jedzenia na drogę 10 CNY.
    – przejazd autobusem spod hostelu (39, 214, 266), do dworca kolejowego 1 CNY.
    – przejazd pociągiem z Xi’an do Zhangjiajie. Ponieważ nie ma bezpośrednich połączeń z
    Xi’an, najlepiej rozłożyć to na 2 odcinki: Xi’an – Nanyang, pociąg nr K448,
    odjazd/przyjazd: 23:00/6:26, 115,5 CNY oraz z Nanyang – Zhangjiajie, pociąg nr
    K2285, odjazd/przyjazd: 8:36/18:52, 154 CNY. (16:30/0:38) – 4:05/11:49)

    Dzień 7 – Przyjazd do Zhangjiajie

    Zhangjiajie.
    Pływające w powietrzu wyspy skalne porośnięte lasem ponad zamglonym obszarem leśnym, to obraz jaki pamiętamy z filmu Avatar. Aż trudno uwierzyć, że gdzieś naprawdę istnieje miejsce na świecie do złudzenia przypominające sceny z Avatara. Tym właśnie miejscem jest Park Narodowy Wulingyuan, 40 km na północ od miasta Zhangjiajie. Podobno to właśnie ten park był inspiracją dla Jamesa Camerona do stworzenia takiego, nierealnego świata w swoim dziele filmowym.

    Poza tym kilka km od parku znajduje się malownicza, kolorowo oświetlona Jaskinia Żółtego Smoka (Yellow Dragon Cave) z bogatą szatą naciekową, z gigantyczną, 40 m wys. salą z liczbą ponad 1705 stalaktytów i stalagmitów oraz podziemną rzeką, gdzie na odcinku prawie 3 km kursują łódki, przepływające przez kolorowo oświetlone sale z mnóstwem naciekowych form skalnych.

    Nieopodal miasteczka Wulingyuan można odwiedzić też urokliwe jezioro Baofeng oraz jego górzyste okolice. Po jeziorze kursują elektryczne stateczki wycieczkowe i w ramach biletu wstępu można tam odbyć 20 min przejażdżkę po jeziorze.

    – zaraz po przyjeździe kupno biletu kolejowego na kolejny odcinek podróży
    – dojście do hostelu Yijiaqin Guesthouse, 5 min piechotą od dworca kolejowego
    – obiad w pobliżu hostelu, 24 CNY
    – nocleg w Yijiaqin Guesthouse, 60 CNY

    Dzień 8 – Jasknia Żółtego Smoka i Park Narodowy Wulingyuan.
    – śniadanie nieopodal hostelu, 16 CNY
    – przejazd autobusem z dworca autobusowego w Zhangjiajie do Wulingyuan, 40 min, 12 CNY
    – przejazd autobusem nr 2, pod Jaskinię Żółtego Smoka (Huanlong Dong), 1 CNY
    – wstęp do jaskini, 100 CNY,
    – zwiedzanie jaskini od 4 – 6 h, potężnej sali o nazwie Pałac Smoka, Sali Balowej
    Smoka, spływ Hałaśliwą Rzeką, itd.
    – przejazd autobusem nr 2 do wejścia do Parku Narodowego Wulingyuan, 1 CNY
    – kupno biletów wstępu do parku, ważnego 3 dni, 245 CNY
    – przejazd autobusem parkowym, pół godziny do przystanku Czterech Bram Wijącej się Wody

    – Przejście doliną ok. 1 h w górę strumienia Soxi, obok Szczytu Wielbłąda, Stawu Skaczącej Ryby do Spotkania po Dalekiej Podróży i powrót tą samą drogą do wejścia do
    parku.
    – przejazd autobusem nr 1 spod wejścia do parku do centrum Wulingyuan, 1 CNY
    – powrót do Zhangjiajie autobusem, 12 CNY
    – obiad w Zhangjiajie, 24 CNY
    – nocleg w hostelu Yijiaqin Guesthouse, 60 CNY

    Dzień 9 – Park Narodowy Wulingyuan
    – Śniadanie w knajpce w pobliżu hostelu, 16 CNY
    – Przejazd porannym autobusem, ok. 50 km do Tianzi Village na pn-zach. obrzeżu parku, ok. 1,5 h, 15 CNY.
    – Przejazd autobusem parkowym, do przystanku Tianqiao, ok. 40 min.
    – Podejście szlakiem do Największego Naturalnego Mostu (Greatest Natural Bridge), a
    następnie dalej obok Niebiańskiego Słupa do Zaczarowania i zejście do drogi, ok. 1,5 h.
    – Przejazd autobusem parkowym na Górę Tianzi, ok. 40 min.
    – Zejście szlakiem przez Grań Wolong (Wolong Ridge) i 10-milową Naturalną Galerię do
    drogi ok. 3 h.
    – Przejazd autobusem parkowym do wejścia do parku w Wulingyuan.
    – Przejazd autobusem nr 1 do centrum Wulingyuan, 1 CNY
    – Powrót do Zhangjiajie autobusem, 12 CNY.
    – Obiad w knajpce obok hostelu, 22 CNY
    – nocleg w hostelu Yijiaqin Guesthouse, 60 CNY

    Dzień 10 – Jezioro Baofeng
    – Śniadanie, knajpka obok hostelu, 6 CNY
    – Poranny autobus do Wulingyuan, 12 CNY
    – Przejazd autobusem nr 5 do wejścia do Parku Jeziora Baofeng, 1 CNY.
    – wstęp do parku, 96 CNY
    – Podejście mało uczęszczanym szlakiem przez „Drogę po Deskach wzdłuż Klifu” potem zejście przez opuszczoną Świątynię Guan Yin do drogi, ok 1h.
    – Dojście krótkim szlakiem do Jeziora Baofeng.
    – Kurs statkiem wycieczkowym wokół jeziora Baofeng, ok. 20 min
    – Powrót koło wodospadu do wejścia do parku.
    – Przejazd autobusem nr 5 do centrum Wulingyuan, 1 CNY
    – Powrót do Zhangjiajie autobusem, 12 CNY
    – obiad w knajpce koło hostelu, 22 CNY.
    – zakupy na podróż, 7 CNY
    – przejazd pociągiem nr 2011, o 17.35 z Zhangjiajie do Liuzhou, 247 CNY,

    Dzień 11 – zwiedzanie Yangshuo i okolic

    Yangshuo
    Celem następnego etapu podróży jest magiczna kraina leżąca w prowincji Kuangsi, na południu Chin, w okolicach miast Guilin i Yangshuo. Słynie ona z setek obłych z kształtu, potężnych rozmiarami, wapiennych ostańców, porośniętych lasem, sterczących z równiny, przez którą przepływa malownicza rzeka Li.

    Krainę można zwiedzać na wypożyczonym, za niewielką opłatą rowerze, przejeżdżając przez małe wioski położone wśród pół ryżowych, pływać tratwami po rzece Li i nie mniej urokliwej Yulong oraz oglądać wieczorny pokaz łowienia ryb przy pomocy oswojonych kormoranów.

    – Przyjazd pociągiem do Liuzhou o 4.43
    – Przejazd prywatnym autobusem (z przesiadkami) do Yangshuo, ok. 4 h, 81 CNY.
    – Zakwaterowanie w hostelu Wada na Pantao Road
    – Kupno biletów na kolejny etap podróży w agencji turystycznej, na ulicy Pantao Road,
    270 CNY + 50 CNY (prowizja)
    – obiad w knajpce na Pantao Road, 18 CNY
    – wypożyczenie roweru w wypożyczalni tuż obok hostelu, 10 CNY
    – kilkugodzinna wycieczka rowerowa w dół rzeki Li do wioski Xinzhaicun, a następnie powrót do Yangshuo.
    – kolacja w hostelu Wada, 20 CNY
    – wieczorny rejs tratwą po rzecze Li z pokazem łowienia ryb przez rybaka, przy pomocy
    oswojonych kormoranów, 50 CNY
    – nocleg w hostelu Wada w Yangshuo, 45 CNY

    Dzień 12 – turystyka piesza nad rzeką Li oraz spływ rzeką Li z Yangdi do Xingping
    – Śniadanie w knajpce na Pantao Road, 15 CNY
    – Przejazd z autobusowego dworca południowego w Yangshuo (ok. 1km od hostelu) do
    oddalonego o 27 km miasteczka Xingping nad rzeką Li, 14 CNY
    – Dojście do punktu widokowego „20 juanów”, skąd piękny widok na rzekę Li został
    umieszczony na banknocie 20-juanowym.
    – Przejście piesze wzdłuż rzeki, ok. 10 km w kierunku miejscowości Yangdi (na niektórych mapach Yangdixiang).
    – Po drodze dwie przeprawy: pierwsza promem, przy wiosce Lengshui, 10 CNY, druga w
    okolicach wioski Shuiyantou, tratwą „bambusową”, po negocjacjach – 10 CNY.
    – Spływ tratwą „bambusową” po rzece Li z przystani pod miejscowością Yangdi do
    Xingping, po negocjacjach z wyjściowych 200 CNY – 100 CNY.
    – powrót autobusem do Yangshuo, ostatni o 18.00, 14 CNY
    – obiad w hostelu Wada, 20 CNY
    – przejazd autobusem nr 5 do autobusowego dworca północnego, 1 CNY.
    – przejazd autobusem z Yangshuo do Guilin, ok. 1,5 h, 20 CNY
    – dojście do siostrzanego hostelu Wada Guilin (ok. 400 m od dworca) i nocleg w pok. 4 os. z łazienką, 45 CNY

    Dzień 13 – zwiedzanie Jaskini Trzcinowego Fletu (Reed Flute Cave) w Guilin

    Jaskinia Trzcinowego Fletu
    To jedna z bardziej bajkowych jaskiń jakie stworzyła natura. Została ona uformowana 180 mln lat i była odwiedzana turystycznie już w czasach starożytnych. Inskrypcje znalezione w jaskini pochodzą sprzed 1200 lat.
    Dziś jaskinia oświetlona jest kolorowymi światłami, eksponującymi wyjątkowo bogatą szatę naciekową. Większość formacji skalnych, zgodnie z chińską tradycją ma nadane poetyckie nazwy. W jednej z sal na sklepieniu wyświetlany jest film o historii powstania jaskini.

    – Śniadanie w knajpce pobliżu hostelu, 6 CNY
    – dojście do przystanku autobusowego obok głównego dworca kolejowego, 400 m od hostelu
    – przejazd autobusem nr 3, ok. 8 km, 40 min jazdy, do Jaskini Trzcinowego Fletu, 1 CNY.
    – zwiedzanie jaskini, ok. 3 h, wstęp 120 CNY
    – przejazd autobusem nr 3 do dworca kolejowego, 1 CNY
    – jedzenie na drogę, 7 CNY
    – obiad w Hostelu Wada, 22 CNY
    – Przejazd pociągiem z Guilin do Kunming, nr pociągu K985, odjazd/przyjazd: 16.32/12.18

    Dzień 14 – przyjazd do Kunming, degustacja specjałów kuchni chińskiej na miejscowym bazarze
    – kupno biletu na ostatni kolejowy odcinek podróży: Kunming – Chengdu
    – przejazd do hostelu Cloudlands autobusem nr 64, 15 min, 1 CNY
    – zakwaterowanie w hostelu i zamówienie biletów na sypialny autobus z autobusowego dworca południowego do Xinjiezhen na następny dzień, 136 CNY + 15 CNY prowizja
    – odwiedzenie bazaru z miejscowymi przysmakami: 10 CNY
    – nocleg w hostelu Cloudlands, 4 os. dormitorium, 40 CNY

    Dzień 15 – Shilin, zwiedzanie Kamiennego Lasu

    84 km na wschód od Kunming znajduje obszar gęsto pokryty tysiącami skalnych form, przypominający skamieniały las.
    Po chińsku Kamienny Las brzmi „Shilin” i oddaje w pełni charakter miejsca, którego nie sposób nie odwiedzić będąc w Kunming.
    Cały rejon pokryty jest gęstą siecią szlaków, prowadzących do najbardziej głębokich zakamarków skalnego świata. Ze szczytów roztacza się rozległy widok na „kamienną” okolice, a dołem ścieżki wiodą ciasnymi, krętymi korytarzami, wśród najdziwniejszych formacji skalnych jakie można sobie wyobrazić.

    – przejazd autobusem 22 z hostelu do autobusowego dworca wschodniego, 1h 15 min, 1 CNY
    – autobus do Shilin, 1h 20 min, 27 CNY
    – wstęp do parku Shilin, 175 CNY + melexy wokół kompleksu skalnego 25 CNY
    – zwiedzanie parku: Kamienny Ekran, widokowy pawilon Wangfeng, Kamienne Więzienie, Ashima, Kobieta Tęskniąca za Swoim Mężem, Bardzo Głęboki i Wąski Kanion, Nosorożec Patrzący na Księżyc i wiele innych formacji skalnych oraz ukryte wśród skał malownicze
    Jeziorko Jianfeng.
    – autobus powrotny z Shilin do dworca wschodniego w Kunming, 27 CNY,
    – autobus z dworca wschodniego do hostelu, 1 CNY
    – zabranie bagaży z przechowalni i przejazd spod hostelu autobusem nr 216 do stacji metra, 15 min, 2 CNY,
    – przejazd metrem, do autobusowego dworca południowego (South Bus Station), 30 min, 8 CNY,
    – obiad w knajpce na dworcu południowym, 15 CNY
    – przejazd autobusem sypialnym do Xinjiezhen, 321 km, 7h

    Dzień 16 – Xinjiezhen, zwiedzanie tarasów ryżowych

    Jakieś 300 km na południe od Kunming, niedaleko granicy z Wietnamem, znajduje się jeden z najciekawszych i najbardziej spektakularnych rejonów prowincji Yunnan. Położone na zboczach górskich tysiące, wykonanych pracowitą ręką ludzką tarasów ryżowych w rejonach Qingkou, Quanfuzhuang, Bada i Duoyishu, najbardziej malowniczo prezentują się wczesnym rankiem lub przy popołudniowym słońcu.
    To właśnie tam podczas jednodniowej wycieczki można wędrować wśród pól ryżowych, obserwując miejscowych rolników przy ciężkiej pracy, w miejscach gdzie nie może wjechać żadna maszyna rolnicza.
    Można także zwiedzać wioski lokalnych mniejszości narodowych Yi oraz Hani, a
    także odwiedzić bazar w miasteczku Xinjiezhen, gdzie ludzie, z mniejszości Yi i
    Hani chodzą na co dzień w swoich kolorowych strojach ludowych.

    -zakwaterowanie w hostelu Yingyoulian
    – śniadanie w Xinjiezhen, 5 CNY,
    – całodniowa wycieczka do najciekawszych miejsc na tarasach ryżowych, w rejonie
    wiosek Qingkou, Quanfuzhuang, Bada i Duoyishu, do godz. 19.00, 150 CNY
    – obiad w okolicach bazaru w Xinjiezhen, 25 CNY
    – nocleg w hostelu Yingyoulian, 30 CNY,

    Dzień 17 – powrót do Kunming
    – śniadanie w Xinjiezhen, 10 CNY
    – przejazd porannym autobusem do Kunming, 136 CNY
    – metro ze dworca południowego do głównego dworca kolejowego, 8 CNY
    – obiad w Kunming, 15 CNY
    – zakupy na podróż, 10 CNY
    – przejazd pociągiem z Kunming do Chengdu, 1100 km, nr pociagu K146, odjazd/przyjazd: 17.55/12.10, cena 238,5 CNY,

    Dzień 18 – Chengdu – Centrum Badawcze Pandy Wielkiej

    Centrum Badawcze Pandy Wielkiej w Chengdu (Chengdu Research Base of Giant Panda Breeding) prowadzi prace ochronne nad zwierzęciem, które występuje w 5 prowincjach Chin, jednak przy populacji 2000 osobników trafiło na listę zagrożonych wymarciem gatunków zwierząt.
    Centrum prowadzi prace nad ochroną gatunku, a zwierzęta znajdujące się tam mają zapewnione warunki zbliżone do tych na wolności.

    – przyjazd do Chengdu – 12.10.
    – przejazd metrem do stacji Jinjiyang Hotel, 6 CNY
    – zakwaterowanie w Panda Hostel, 49 CNY
    – zakup biletów na autobus do Jiuzhaigou na następny dzień na dworcu autobusowym
    znajdującym się 100 m od hostelu, 145 CNY
    – przejazd metrem ze stacji Jinjiyang Hotel do North Railway Station, 6 CNY
    – przejazd autobusem nr 9 do przystanku Zoo, 1 CNY,
    – przesiadka na autobusy 87 lub 198, ok. 1 h, 1 CNY
    – bilet wstępu do Centrum, 58 CNY
    – zwiedzanie centrum, do godz. 18.00,
    – powrót do hostelu tą samą drogą: 8 CNY
    – obiad w Chengdu, 10 CNY
    – nocleg w Panda Hostel,

    Dzień 19 – przejazd w rejon Parku Narodowego Jiuzhaigou
    – śniadanie w knajpce nieopodal hostelu Panda, 8 CNY
    – wyjazd autobusem o 8.00 do Jiuzhaigou, 9,5 h.
    – przyjazd do Jiuzhaigou (należy wysiąść w Zhang Zha, 5 km przed końcowym przystankiem) i zakwaterowanie w hostelu Antuo Courtyard Hostel, pok. 8-os., 50 CNY
    – obiad w jednej w wielu lokalnych knajpek, 22 CNY
    – nocleg w Zhang Zha

    Dzień 20 – zwiedzanie Parku Narodowego Jiuzhaigou

    Jiuzhaigou
    Wobraź sobie górską dolinę, na której dnie, wśród krzewów i niewielkich drzewek, na szerokości kilkuset m płynie krystalicznie czysta woda. Nieco niżej obrywa się progiem skalnym tworząc malowniczy, kilkuset metrowej szerokości wodospad. Dalej wpada ona do
    malowniczego górskiego jeziora, z którego wypływa równie szeroką wstęgą wodną,
    tworząc poniżej kolejny wodospad…
    Taka kraina istnieje naprawdę, w chińskiej dolinie Jiuzhaigou.
    Jiuzhaigou to niezwykle urokliwa dolina, rozdzielająca się połowie na dwie, położona w górach Min, na granicy tybetańskiego plato, w północnej części prowincji Syczuan. Jej nazwa po chińsku oznacza „Dolinę Dziewięciu Wiosek” lub „Dolinę Dziewięciu Palisad”. Otoczona jest ona szczytami sięgającymi 4500 m, a ze względu na wyjątkowe walory przyrodnicze, została wpisana w 1992 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
    W dolinie znajduje się mnóstwo jezior o szmaragdowej wodzie oraz wodospadów, z których największe to Pearl Shoal Waterfall (Wodospad Ławicy Perłowej) o szerokości 310 m i 28 m wysokości oraz Nourilang Waterfall, 320 m szerokości i 20 m wysokości.

    – śniadanie w Zhang Zha, 10 CNY
    – przejazd taksówką z Zhang Zha do wejścia do Parku, 5 km, 20 CNY
    – kupno biletów powrotnych na autobus do Chengdu, 136 CNY,
    – wstęp do Parku Jiuzhaigou, 220 CNY + 90 CNY autobusy parkowe
    – przejazd autobusem parkowym do Jeziora Bambusowej Strzały, 21 km, 40 min,
    – przejście szlakiem obok Jeziora Bambusowej Strzały, Jeziora Panda, Wodospadów Jeziora Panda, Jeziora Pięciu Kwiatów, potężnego Wodospadu Ławicy Perłowej i dalej do
    Jeziora Lustrzanego i w końcu do najpotężniejszego wodospadu w Parku, Wodospadu
    Nuorilang, 10 km.
    – przejazd autobusem parkowym do najwyżej położonego w całym parku Długiego Jeziora (3150 m), 16 km, 35 min,
    – przejście szlakiem od Długiego Jeziora obok Stawu Pięciu Kolorów do drogi, 2 km
    – przejazd autobusem parkowym 14 km w dół doliny do tybetańskiej wioski Zechawa
    – zwiedzanie wioski, a potem przejazd autobusem parkowym 4 km do Jeziora Nosorożca
    – przejście szlakiem obok Jeziora Nosorożca, Jeziora Tygrysa, przez wioskę Shuzheng, obok malowniczego wodospadu Shuzheng i dalej mijając kilka innych jeziorek do
    Trzcinowego Stawu, ok. 4,6 km,
    – przejazd autobusem do wejścia do parku, 6 km
    – przejazd taksówką do hostelu w Zhang Zha, 20 CNY
    – obiad w jednej z knajpek w Zhang Zha, 22 CNY,
    – nocleg w Antuo Courtyard Hostel, 8-os.dormitorium, 50
    CNY,

    Dzień 21 – powrót do Chengdu
    – śniadanie w Zhang Zha, 10 CNY,
    – przejazd taksówką do dworca autobusowego w Jiuzhaigou, 20 CNY
    – przejazd autobusem porannym o 8.20 do Chengdu, 9.5 h,
    – przyjazd do dworca Xiannanmen w Chengdu, tuż obok Panda Hostel,
    – obiad w Chengdu, 10 CNY
    – nocny spacer po Chengdu
    – nocleg w Panda Hostel, 49 CNY

    Dzień 22 – wyjazd z Chengdu
    – śniadanie w jednej z ulicznych knajpek koło Hotelu Minshan, 8 CNY
    – przejazd na lotnisko autobusem wahadłowym (Shuttle Bus) spod Hotelu Minshan, 400 m od hostelu, 25 min, 10 CNY
    – przelot samolotem do Europy.

    Podsumowanie kosztów:
    Całkowity koszt 22-dniowego pobytu w Chinach wynosi: 5729,5 CNY (Chinese Yuan)
    Wymieniając dolary na juany na miejscu w jednym z banków chińskich, np. Bank of China lub Everbright Bank, po kursie 6,089 CNY za 1 $,
    koszt wyjazdu w dolarach wyniesie: 940,96 $,
    kupując dolary po dzisiejszym, dość niekorzystnym kursie 3,32 PLN za 1$, otrzymamy
    koszt wyjazdu w złotówkach: 3123,98 PLN,
    czyli wraz kosztem przelotu linii lotniczej KLM: 1860 PLN,
    dostaniemy końcowy koszt wyjazdu do Chin: 4983,98 PLN,
    a więc mieszczący się w założonych granicach.

    Pozdrawiam,
    Piotr

  • margot pisze:

    Pięć tysięcy złotych. Czas: około trzech tygodni. Trasa: Białystok – Ponta Delgada!
    Dlaczego Azory? Bo trochę inne, tajemnicze, może jeszcze nie do końca odkryte i nie zadeptane przez tłumy jak chociażby Kanary? No i jeszcze ta nazwa… Azory, z portugalskiego Acores czyli jastrząb, albo też azures wskazujący odcień wody oblewającej wyspy… Już same te słowa pobudzają wyobraźnię!
    Wsiadamy do Polskiego Busa jadącego do Berlina, a z berlińskiego lotniska liniami Tap Portugal lecimy na wyspę Sao Miguel. Co robimy na Azorach przez 3 tygodnie? Nie ograniczamy się na pewno do jednej wyspy! Łapiemy jachtostopy (more fun ;)) lub bierzemy promy i pływamy po okolicznych wysepkach. Podziwiamy wulkaniczne krajobrazy, a także niesamowitą zieleń wzgórz, jeziora i wodospady podczas trekkingów. Wypływamy szukać wielorybów i delfinów, których jest pełno u wybrzeży archipelagu azorskiego. Odpoczywamy wdychając słone oceaniczne powietrze. Męczymy się wspinając się po zboczach i odkrywając coraz to bardziej malownicze górskie wioski. Zajadamy się słodkimi ananasami (bo Azory słyną z ich uprawy!) i cozido- tradycyjnym azorskim daniem. Tak zwyczajnie, po prostu relaksujemy się byciem w tak magicznym miejscu.
    Ile kosztują dwa tygodnie w raju? Trasa Białystok- Berlin to koszt około 20 zł jeśli upolujemy bilety w dobrej cenie, ale załóżmy że nie będziemy najszybsi i kupimy bilety za łączną kwotę 70 zł. Aktualna promocja Tap Portugal to 1030 zł w na trasie Berlin- Ponta Delgada. Czyli łącznie około 1100 zł.
    Na wyspach mieszkamy w hotelach/ hostelach, które można znaleźć za około 100zł (25 e) za dobę. Zakładając, że będziemy tam 3 tygodnie, noclegi możemy mieć za 2000 zł. A jeśli przygarną nas na noc jacyś mili portugalscy mieszkańcy, gdy zasiedzimy się podziwiając widoki na jednym z klifów, to te pieniądze możemy wydać na przyjemności. A więc, transport + zakwaterowanie to około 3100 zł. Zostaje 1900 zł na jedzenie i inne wydatki. Prawie 500 euro powinno wystarczyć na azorskie przysmaki i atrakcje na miejscu.
    Myślę, że to najlepiej wydane pięć tysięcy złotych na świecie 🙂

  • Łukasz pisze:

    1. Kupuję rower – przykładowo Kross Trans Siberian 2014 -1274zł
    2. Kupuję akcesoria do roweru – kask, bidony, oświetlenie, sakwy, przyczepka – ok 600zł
    3. Namiot mam, śpiwór mam, karimatę mam.
    4. Zakup ładowarki solarnej, mapnika – 150zł
    5. Koszt sprzętu ok 2000zł
    6. Reszta pieniędzy przeznaczona na bilety wstępu oraz wyżywienie.
    7. Ruszam w podróż z Lublina dookoła Polski. Dlaczego? Bo nie byłem w wielu miejscach naszego kraju.

  • Monika Trafalska pisze:

    Zanim zacznę nasz (mój i mojego chłopaka) plan podróży
    chciałabym Wam bardzo podziękować. Początkowo plan obmyślony był specjalnie na
    Wasz konkurs, ale dzięki Wam, zupełnym przypadkiem znaleźliśmy miejsce, o
    którym nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, a które już zagościło na 100% w naszych
    przyszłych planach 😉

    Docelowo wyjazd jest na dwie osoby, ale na potrzeby konkursu
    ograniczamy wycieczkę do jednej osoby. Naszym celem jest przepiękne szwajcarskie
    miasteczko Bazylea, leżące tuż przy granicy z Francją i Niemcami, więc całość
    wyjazdu obejmuje również wypad do Paryża. Wyjazd zaplanowaliśmy na przełom
    grudnia i stycznia, ponieważ żadne z nas nie spędzało nigdy świąt ani sylwestra
    poza własnym miastem, a to z pewnością coś, co trzeba przeżyć 😉

    A tak się przedstawia plan:

    19/20 GRUDNIA 2014

    – 20:25 – 4:50 jadę liniami PolskiegoBusa z Łodzi do Pragi (koszt:
    99 zł)

    20 GRUDNIA 2014

    – po przylocie idę na spacer po Pradze

    – 13:45 – 15:10 lecę z Pragi do Bazylei (bilety w dwie strony znalezione na stronie
    Flipo.pl w cenie 249 zł)

    20-30 GRUDNIA 2014

    – po wylądowaniu na lotnisku jadę do YMCA Hostel, w którym mam zarezerwowane 10
    noclegów w 8-osobowym pokoju (ze strony Booking.com koszt noclegu: 912 zł + ewentualny koszt integracji w przypadku fajnej ekipy, z uwzględnieniem tego, że jednak
    planuję trochę pozwiedzać: ok. 60 zł)

    – Bazylea jest miasteczkiem małym, gdzie porusza się zwykle tramwajami lub pieszo, a ja
    uwielbiam spacerować, więc koszt przemieszczania się po mieście nie byłby
    wysoki (koszt jednorazowego przejazdu tramwajem to ok. 10 zł, czyli uznajmy
    transport: 100 zł)

    – po Bazylei jest 5 tras spacerowych:
    *filozofa Erazma z Rotterdamu (katedra romańsko- gotycka)
    *humanisty Thomasa Plattera (XIV-wieczna brama miejska Spalendor, Zaułek Krawców,
    uniwersytet z 1400r. wraz z ogrodem botanicznm)
    *historyka Jakuba Burckhardta
    *lekarza Paracelsusa (kościół św. Marcina, więzienia Lohnhof, Muzeum Historii
    Farmaceutyki)
    *malarza i grafika Hansa Holleina (Muzum Sztuk pięknych)

    Zakładając,że na każdej trasie zdarzyłob się coś godnego obejrzenia i niestety odpłatnego, poświęciłabym ok.40 zł na każdą, czyli trasy:200 zł

    – poza tymczas spędziłabym głownie na spacerach po bardzo malowniczych uliczkach, oglądając barokowe kamieniczki, domy rzemieślników, wchodząc do różnych miejsc,
    rozmawiając z ludźmi, kupując drobne pamiątki (100 zł)

    – jadłabym w małej jadłodajni zwanej Tibits, która podaje śniadanie w cenach ok. 3 CHF i
    szwedzki stół w czasie lunchu za ok. 5 CHF + parę razy tradycyjne lokalne
    jedzenie, którego trzeba spróbować (co za 9 dni odliczając pierwszy, ponieważ
    przylatuję wieczorem, wynosi ok. 400 zł)

    – ponieważ mój pobyt wypada w czasie świątecznym, Boże Narodzenie spędziłabym na kiermaszu świątecznym ciągnącym się od placu Barfusserplatz do placu katedralnego, znając moje zamiłowanie do drobiazgów kupiłabym ich .. trochę J i koniecznie spróbowałabym Gluhwein – grzańca (60 zł)

    – nie układam dokładnego planu dni i godzin, ponieważ ma to być spokojny,
    wypoczynkowy wyjazd i planuję dopasowywać plan danego dnia do pogody i mojego
    nastroju

    Całkowity pobyt w Bazylei wyniósł mnie 1832 zł

    30 GRUDNIA 2014 – 06 STYCZNIA 2015

    – pożegnam moje piękne miasteczko i pojadę pociągiem w dalszą podróż – do Paryża (koszt biletu ok.200 zł)

    – w Paryżu, a właściwie na jego obrzeżach (w okolicach Romainville) skorzystam z
    gościnności cioci mojego chłopaka przez 7 dni (koszt noclegu: 0 zł)

    – do poruszania się po Paryżu najbardziej praktyczne będzie metro, więc wykupię
    tygodniową kartę Navigo (koszt: 140 zł)

    – i tutaj znów postawię głownie na spacery po uroczych uliczkach, by poczuć nastrój
    miasta i poznać ten prawdziwy Paryż

    – ale ponieważ niektórych znanych obiektów jednak nie można nie zobaczyć, wybiorę się
    z pewnością na szczyt wieży Eiffla (52 zł), spacerując przy okazji po otaczających
    ją polach Marsowych, wejdę do Luwru (40 zł) i Katedry Notre Dame (0 zł)

    – któregoś dnia wybiorę się na wzgórze Montmartre zobaczyć panoramę Paryża, wracając
    odwiedzę Moulin Rouge i Muzeum Salvadora Dali (26 zł) – uwielbiam go!

    – obiady będę jeść wspólnie z ciocią, raz jeszcze nadużywając jej gościnności, śniadania i
    kolacje czy przekąski robiąc zakupy w sieciowych sklepach (zakładając, że
    czasem pozwolę sobie na typowo francuskie śniadanko w jakiejś knajpce koszt
    jedzenia: 300 zł)

    Całkowity koszt pobytu w Paryżu: 758 zł

    – aaaa, byłabym zapomniała, że mój pobyt w Paryżu zbiega się w czasie z Sylwestrem, zakładając, że poznałabym fajnych ludzi należy doliczyć koszt dobrej zabawy ok. 142 zł
    (żeby wyszło równo)

    Poprawiony koszt: 900 zł

    6 STYCZNIA 2015 – 10 STYCZNIA 2015

    – wieczorem wracam do Szwajcarii (koleją – znów ok.200 zł), konkretniej do Lucerny, małej
    miejscowości, ponieważ w tych dużych ciężko odpocząć i nie mają takiego uroku;
    w tych dniach mam już zarezerwowane miejsce w Youth Hostel Luzern (ze strony
    booking.com 550 zł w tym zapewnione śniadanie)

    – co warto tam zobaczyć ? oczywiście stare miasto, małe uliczki, z pewnością zaliczę
    spacer wzdłuż rzeki Reuss, z większych atrakcji zobaczę najstarszy w Europie
    drewniany most i cztery inne oraz średniowieczny jarmark; na mojej liście
    znajdzie się też ufortyfikowany 850-metrowy mur Museggmaue, Panorama Bourbaki (koszt zwiedzania wyniesie mnie pewnie tyle co herbatka po każdym spacerze, w końcu to
    zimowy wypad, więc ok. 60 zł + panorama 53 zł)

    – ponieważ wypadałoby chłopakowi coś przywieźć sokoro już nie zabrałam go ze sobą, a na zegarek ani scyzoryk mnie niestety w tym momencie nie stać, wybieram kilka
    smaków pysznej czekolady (np.Cailler za ok. 30 zł), bo kto nie lubi czekolady ? 🙂

    – jeśli chodzi o jedzenie nie mam dużych wymagań, szukałabym tanich restauracji np.
    samoobsługowa restauracja Coop City niedaleko starówki, która oferuje lokalną
    potrawę Kügelipastete – podwójny nadziewanego naleśnika polanego sosem (ok. 20
    franków dziennie, co daje 280 zł)

    Całkowity koszt pobytu w Lucernie: 973 zł

    10-11 STYCZNIA 2015

    – wracam na ostatni nocleg do Bazylei (również pociągiem, ok. 60 zł)

    – nocuję dla odmiany w 3-gwaizdkowym hotelu (np. Ibis Budget Basel City, rezerwując pokój dwuosobowy, bo wychodzi taniej – 297 zł, Bookin.com)

    – rano jem ostatnie śniadanie, tym razem wybierając danie, którego bym sobie nie wybaczyła nie spróbować – fondue ze szwajcarskich serów (30 CHF – 105 zł, a co! )

    Ponowny pobyt w Bazylei: 462 zł

    11-12 STYCZNIA 2015

    – wyruszam na lotnisko, gdzie o godzinie 11:45 wsiadam w samolot powrotny do Pragi; 13:05 jestem na miejscu, więc znajduję małą knajpkę i do czasu przyjazdu
    PolskiegoBusa (20:40) układam w myślach wszystkie wspomnienia, by po powrocie podzielić się nimi z bliskimi

    – w busie pozwalam sobie na drzemkę, ponieważ w Łodzi będę dopiero o 5:05 (co kosztuje
    mnie znów 99 zł)

    Całkowity koszt transportu: 99×2 + 249 = 447 zł

    Całkowity koszt trzech tygodni w dwóch krajach: 4614 zł
    (no ale skoro mam aż 5000, to pozostałe 386 zł pozwoliłabym sobie wydać na
    jakieś przyjemności i coś tylko dla siebie 🙂 )

  • Lemurr pisze:

    Mając do wydania całe 5 tysięcy wybrałabym się wakacyjnie razem z chłopakiem do Szkocji. Plan powstawał w mojej głowie i gdy pokazałam go mojemu przyszłemu towarzyszowi podróży ten momentalnie zapałał do niego entuzjazmem i sam pokazywał miejsca, które chciałby zobaczyć. 🙂

    Mieszkamy w Poznaniu, skąd Wizzair lata prosto do Glasgow (co zmusiłoby nas do wykupienia większego bagażu podręcznego). Tam chcielibyśmy zobaczyć Botanic Gardens, Kelvingrove Art Galery and Museum, katedrę oraz City Chambers. Fajnie byłoby również zobaczyć Park Narodowy Loch Lomond and the Trossachs. Następny przystanek – Fort William. A tam: West Highland Museum, ruiny zamku, gorzelnia whisky, rejs po Loch Linnhe i oczywiście trekking na Ben Nevis. Tutaj zaczęłaby się najbardziej fascynująca część naszej podróży. Mowa o przebyciu Great Glen Way – czyli liczącym ok 78 mil pieszym szlaku łączącym Fort William i Inverness biegnącym wzdłuż Highlands oraz Loch Ness, zapewniającym zapierające dech w piersiach widoki. Oczywiście nie odejdziemy od jeziora póki nie uda nam się zrobić zdjęcia Nessie ;). W samym Inverness fajnie byłoby zobaczyć zamek, dom w którym przebywała Maria I Stuart i wybrzeże oraz Titanic Inverness Maritime Museum. Kolejny przystanek to Aberdeen, gdzie po prostu chcielibyśmy posiedzieć i nacieszyć się nadmorskim klimatem (oraz okolicznymi klifami). Ostatni przystanek to Edynburg. Zobaczyć zamek, pałac Holyrood, przejść się Royal Mile, podziwiać zwierzęta w ogrodzie zoologicznym, chłonąć atmosferę uniwersytetów, zjeść drugie śniadanie na Arthur’s Seat – to byłoby coś! Wstawać rano i wyruszać odkrywać miasto to coś, czego byśmy chcieli. Z Edynburga wracalibyśmy Ryanem bezpośrednio do Poznania, bądź EasyJetem przez Berlin (+ PolskiBus).

    Jeśli chodzi o koszty – w chwili obecnej lot w lipcu na trasie POZ-GLA waha się między 59 a 199 zł za osobę(bez WDC). Trzeba doliczyć dokupienie większego bagażu podręcznego (ewentualnie jednego rejestrowanego dla spokojnego przewozu namiotu). Powrót na trasie EDI-SXF to ok 350 zł za osobę. Zakwaterowanie w poszczególnych miejscach pobytu stanowiłyby hostele bądź namiot (na bank na szlaku Great Glen Way). Trochę pieniędzy pochłonęłyby bilety wstępu do różnej maści atrakcji turystycznych, koszty przemieszczania się między kolejnymi miastami (Megabus, Citylink i choć raz National Rail) czy też poznawanie miejscowej kuchni (osobiście odmówiłabym spróbowania haggisa – mój chłopak wręcz przeciwnie!). W sumie za te 5 tysięcy chcielibyśmy ogarnąć fajną wycieczkę wokół Szkocji dla 2 osób 🙂

  • Maksymilian pisze:

    Kolorowa wyprawa

    Gdy w sakwie piąteczka szeleści i brzęczy
    Zabieram mą lubą na drugi koniec tęczy
    A że nie częsty to u nas widok pięciu patoli
    Czekamy kilka miechów, zawijamy do Katowic

    Pakujemy się w podręczny żeby nie przepłacać kasy
    I obieramy kierunek, który przygody różne wróży
    Miasto o wdzięcznej nazwie- Kutaisi
    Idealne miejsce na początek podróży

    Czarny jak węgiel Śląsk zaraz znika w oddali,
    Rano lądujemy w kompletnej szarówce
    Ulice tańczą z szarością betonu i stali
    Czas na przejażdżkę w białej marszrutce

    Z czasem słońce rozświetla zielone pejzaże
    Widoki zapierają w naszych piersiach dech
    A że moja Natalka piersi ma duże
    Pomyślcie sobie jak pięknie tam jest!

    Wkładamy więc różowe okulary
    I wszystkie troski odkładamy na potem
    Robić co chcemy mamy zamiary-
    Przeżyć wyprawę z należytym polotem

    Brązowy Kazbek, a może Purpurowy Ararat?
    Czy morze czarne nad którym wiatr tak pięknie szumi?
    Nie wybieramy, wszystko bierzemy naraz
    Wesoło nucimy Batumi, Batumi…

    Podróżujemy głównie stopem
    Poznając barwnych, miejscowych tubylców
    Czasem jednak i na piechotę
    Z widoków czyniąc kolację dla zmysłów

    Spędzimy tam ponad miesiąc pijąc czerwone wino
    Do wcześniejszego powrotu nikt nas nie namówi
    Przetestujemy też gruzińską gościnność
    Wrzucając na ruszt sławetne Chaczapuri

    Jak się uda to zwiedzimy Erywań w Armenii
    W Azerbejdżanie Baku i Tibilisi w Gruzji
    Najważniejsze jednak jest to co przeżyjemy
    A co zobaczymy, stawiamy na miejscu drugim

    W planie mamy całkowity brak planu
    W głowie natomiast zarys wyprawy
    I choć nie dotrzemy do oceanu
    Będziemy mieli kupę zabawy!

    ————————————–

    Poniżej kosztorys. Zakładam nocleg głównie u miejscowych i pod gołym niebem. Hotel w ostatecznej ostateczności. Czas trwania podróży warunkujemy samolotami- 24.06-06.06.

    Transfery:
    (Trzebinia-nasze miejsce zamieszkania). Na miejscu poruszamy się tylko stopem i na
    piechotę, raz marszrutką.

    PociągTrzebinia- Katowice- Trzebinia–> 20zł
    Bus Katowice- Pyrzowice – Katowice–> 60zł
    Samolot KatowicePyrzowice – Kutaisi – Katowice Pyrzowice–> 313zł
    Marszrutka Kutaisi – Batumi –> ok. 45zł

    =440zł x 2 osoby = 880zł

    Dodatkowe, konieczne wydatki:

    Wiza Azerbejdżan- 480zł – 2 os
    Mapy- 50zł

    =530zł

    880 + 530 = 1410zł

    Na miejscu mamy 43 dni, czyli zostaje nam 3590zł. No to prawie 85zł na dzień. Po cztery
    dyszki na osobę na dobę. Akurat coś trzeba jeść, wiadomo, że czasem również i
    bez hotelu się nie obejdzie. Gospodarowalibyśmy tak, żeby starczyło na cały
    wyjazd. Zakładam, że wsparlibyśmy też przemysł odzieżowy- jedziemy w końcu
    tylko z plecakiem. Na miejscu kupilibyśmy też namiot.

    Nie chciałem wrzucać screenów, bo było by tego za dużo. Jakby co mam zapisane na dysku wszystkie.

    Pozdrawiam!

  • Żaneta Kostyk pisze:

    Gratisowe 5 tysięcy złotych w ten
    jesienny czas wydałabym najchętniej na pobyt w słonecznej Brazylii w rytmach
    samby,towarzystwie okrzyków kibiców piłki nożnej i podobno najprzystojniejszych
    ochroniarzy na świecie (http://bezuzyteczna.pl/poznajcie-najprzystojniejszego-ochroniarza-swiata-189273).
    Bilet w obie strony można juz kupić za 2100 zł (http://www.tanie-loty.com.pl/blogi/1631-tanie-loty-do-rio-de-janeiro.html)
    , szczepienia – przeciwko żółtej gorączce 195 zł., wirusowemu zapaleniu wątroby
    typu A i B – 210 zł, błonicy , tężcowi – 40 zł, durowi brzusznemu – 215 zł. Noclegi
    : głównie couchsurfing i sporadycznie hostele (warto tam czasem się zatrzymać w
    celu poznania innych podróżujących). Noclegi na CS poza oczywistym czynnikiem
    ekonomicznym pozwalają poznać lokalnych mieszkańców, którzy mogliby pokazać mi
    miejsca o których nie znajdę informacji w przewodniku. Wyjazd byłby raczej
    spontaniczny, bez ściśle określonego planu. W końcu życie pisze najlepsze
    scenariusze. Na pewno chciałabym dużo czasu spędzić w Rio de Janerio i odwiedzić
    wodospady Iguazu, trafić na jakiś mecz piłki nożnej, zrobić zdjęcie pod
    pomnikiem Chrystusa. Chciałabym tańczyć
    sambę i poznawać uroki życia w Rio. High life, plażing, smażing…. po prostu
    ładowanie baterii tamtejszym klimatem i słońcem , by wrócić do Polski i myśleć
    o kolejnej podróży. Powrót do Polski oczywiście z masą pamiątek dla
    znajomych. Wyjazd oczywiście mógłby być
    bardziej idealny gdybym znalazła tańsze loty do Rio i mogła zabrać za tą kwotę ze
    sobą jeszcze przyjaciółkę. Bo w sumie tak na prawdę w podróżowaniu nie ważne jest gdzie, ale z kim. Więc nagroda
    w postaci 1000 zł na wyjazd dla DWÓCH OSÓB to nagroda idealna J

  • Brygida pisze:

    Do swojej wypowiedzi dodam, że zamiast z Malezji, być może wypłynęłabym z Singapuru,a w samym mieście odwiedziłabym kolegę ze szkoły podstawowej, który mieszka tam z rodziną na stałe 🙂

  • Patrycja Verduzco pisze:

    Najdłuższe wakacje w życiu zbliżają się wielkimi krokami,a mnie w głowie nie matura czy studia, a wyjazd, który mam nadzieję, mógłby zmienić coś nie tylko w moim życiu.
    Marzy mi się podróż do Zambii, do siostry. Jakiś czas temu internetowo adoptowaliśmy z rodzicami 5-letnią dziewczynkę.Była ona skrajnie zaniedbywana przez ciotkę i wujka, którzy przygarnęli ją po śmierci matki i cierpiała na chorobę głodową. Nie chcę się na ten temat rozpisywać, bo nie o to tutaj chodzi. Cała fundacja to przecudowni ludzie i przede wszystkim kochane dzieci. Oddałabym wiele, aby móc pojechać i wymienić się radością i uśmiechami ze wszystkimi 🙂

    Przechodząc do rzeczy.

    Szczepienia:
    -żółta febra – 170 zł
    -poliomyelitis – 50 zł
    -WZW B – 50 zł
    -wścieklizna – 140 zł
    -zakażenie meningokowe – 250 zł
    -cholera – 190 zł
    razem: ok. 850zł

    Polski Bus: Gdańsk – Warszawa, Warszawa – Gdańsk 34zł

    Lot: Warszawa – Lusaka 1-17 sierpnia 2015 3.153zł
    Podczas przesiadki, na lotnisku w Etiopii mam 5h, wiza 20 USD, a czasu nie
    tak wiele, więc rezygnuję z wycieczki.

    W Zambii odbiera mnie ktoś z fundacji i udaję się do ośrodka. Jedzenie i nocleg zapewnione, tutaj na szczęście nie trzeba się martwić. Na obecną chwilę zostaje mi 963zł, całą tę kwotę przeznaczam na a) zakup słodyczy, upominków i potrzebnych rzeczy do ośrodka b) resztę pieniędzy zostawiam na miejscu, jestem pewna, że zostaną wydane w najlepszy możliwy sposób.

    Plan pobytu:
    pomoc, uśmiech i radość, nie tylko przez te 16 dni 🙂

    To tyle, mam nadzieję, że kiedyś mi się uda!

  • kirzenska pisze:

    Chiny wyjazd zorganizowany. Taki banał bym sobie zrobiła bo samotnie pierwszy raz do Azji się boję. Oferta z biura X kosztuje ok. 3000 zł. Plus wizy i inne haracze ok. 700 zł. Do tego dopłacam do pokoju 1 os. bo tak niestety trzeba ok. 400 zł i mamy sumkę 4100 zł. Zostanie mi 900 zł, które wydam na pamiątki, wejścia i dodatkowe jedzenie. Nikt z Was by tak nie zrobił bo można taniej te 9 dni tam spędzić. Ja też nie, gdybym nie leciała pierwszy raz do Azji sama. Do mojego Pekinu z marzeń.

  • Agnieszka pisze:

    5000
    zł i milion pomysłów na raz! Jednym z pomysłów, które ostatnio wpadły
    mi do głowy, jest zobaczenie kilku jarmarków bożonarodzeniowych i
    poczucie świątecznej atmosfery w państwach, które znajdują się
    stosunkowo nie daleko od Polski. Tak więc razem z chłopakiem
    spakowalibyśmy torby i wsiedli w pociąg relacji Gdynia-Berlin (koszt
    biletów to około 240 zł w jedną stronę). Tam spędzilibyśmy 5 dni (noc w
    hostelu to koszt około 200zł/doba). W tym czasie udalibyśmy się na
    jarmark na Gendarmenmarkt oraz Alexanderplatz oraz zwiedzili atrakcje
    miasta, zarówno te bezpłatne jak i takie, na które musielibyśmy zakupić
    bilety, na przykład Wyspę Muzeów. Staralibyśmy się tak planować dni,
    żeby zwiedzane miejsca były jak najbliżej siebie i jak najmniej
    korzystać z komunikacji miejskiej. Koszt całego pobytu w Belinie przez 4
    dni, wliczając nocleg, przemieszczanie się, jedzenie oraz bilety wstępu
    szacuję na około 1700-1900 zł na dwie osoby. Po 4 dniach wsiadamy w
    pociąg do Budapesztu, co kosztuje nas znowu około 240 zł/dwie osoby. Tam
    również zostajemy 5 dni. Noclegi są tam sporo tańsze niż w Belinie,
    więc dobra w hostelu wyniesie nas około 120 zł (http://www.uwielbiambudapeszt.com/ – wynajęcie pokoju to koszt 15 euro, przy czym ważna legitymacja studencka uprawnia do 20% zniżki .
    Podczas pobytu zwiedzamy wszystkie reprezentacyjne atrakcje miasta,
    przechadzamy się uliczkami,w tym dzielnicą żydowską, trafiamy na
    jarmark bożonarodzeniowy i próbujemy węgierskich specjałów.
    Przemieszczamy się głównie metrem i kupujemy tygodniowe bilety, co daje
    nam 100zł/2 osoby. Nie odmawiamy sobie również wizyty w łaźniach
    Gellerta. Budapeszt nie jest drogim miastem i na pewno moglibyśmy
    pozwolić sobie na większą ilość rzeczy niż w Berlinie przy takich samych
    kosztach, czyli około 1700 zł razem ze spaniem. Doliczamy około 80-120
    zł na zakup pamiątek, bo bożonarodzeniowe stoiska na pewno czymś nas
    skuszą i wsiadamy w pociąg do warszawy ( około 300zł/dwie osoby). w
    Warszawie pozwalamy sobie jeszcze na spacer po mieście i lokujemy się w
    pociągu do Gdyni, który kosztuje nas nie cale 100 zł na dwie osoby .
    Koszt całkowity nie przekroczy 5000 zł, spać będziemy w dobrych
    warunkach i nie trzeba będzie sobie niczego odmówić, a podróż pociągiem
    mimo, że dużo dłuższa, to również sporo tańsza, co pozwala na więcej
    szaleństwa w odwiedzanych miejscach . Tak więc ciepła kurtka i w drogę!

  • Brygida pisze:

    5000zł hmmm myślę, że spokojnie starczyło by mi na część podróży do Australii lądem i jej zwiedzanie 😉 ale hola hola, jakbym to zrobiła? Otóż złapałabym tani lot rynair’a z Birmingham do Katowic lub Krakowa i poźniej dalej na południowy-zachód europy i dalej do Azji autostopem śpiąc pod namiotem albo korzystając z couchserfingu, itp., czyli jak najtaniej. jak najdalej lądem. Gdzieś w Malezji najprawdopodobniej złapałabym jachtostop do Australii. Ta niewielka kwota, mimo mojego oszczędnego trybu życia/podróży, zapewne szybko by się ulotniła, dlatego też jeszcze przed wyjazdem poszukałabym wsparcia na polakpotrafi.pl. Moim calem w Australii byłby zakup motocykla crossowego i przejechanie jej z północy na południe. Podczas tej podróży badałabym i odkrywała miejsca, w które lokalesi raczej się nie zapuszczają. Obserwowałabym przyrodę, fotografowała, delaktowała się pięknem Antypodów. Tam, gdzie spotkałabym ludzi, zostałabym troszkę dłużej, robiąc wywiady, notując, poznając ich sposób na życie. Ośmielam się twierdzić, że Australia na tyle by mnie pochłonęła, że prędko bym nie chciała wrócić, może by doszło do tego, że zostałabym tam „na dłuższą chwilę”. Po przejechaniu z północy na południe, motocykl bym sprzedała i dalej, znów autostopem zwiedzała wschodnie wybrzeże. Na pewno jeszcze w trakcie, gorące relacje zdawałabym na swoim blogu, a gdyby zaszła taka konieczność i musiałabym wrócić do zimnej Anglii, powstałaby z tego niejedna książka, no i oczywiście pokazy zdjęć, filmów, slajdowiska, czy inne spotkania z takimi samymi fascynatami podróży i Australii, jak ja. W podróż zabrałabym ze sobą kamerę, a aktualności znalazł by się na moim kanale na youtube. Od dawna marzy mi się prowadzenie programu podróżniczego 😉
    Zakładam, że te 5tys nie pokryłoby mojego całego budżetu, dlatego zabrałabym ze sobą wszystkie oszczędności, a także poprosiła o wsparcie mojego projektu na polakpotrafi.pl
    Podczas całej podróży chciałabym być jak najbliżej ludzi i przyrody, obserwować ich z boku, analizować zachowania, poznawać kultury, starać się zrozumieć i jak najwięcej chłonąć. Jaka by była z tego korzyść dla innych? Przede wszystkim edukacyjna, poznawcza. Wiem, że wiele osób marzy o Antypodach, ale nie wiele ma możliwość, czy też odwagę je realizować. Dlatego też, po powrocie, chciałabym spotkać się z takimi ludźmi i pomóc im poznać i odkryć to, co ja miałam okazję zobaczyć i zbadać na własnej skórze. W późniejszym okresie organizowałabym wyprawy w te tereny spełniając marzenia innych.

  • dawidsk pisze:

    Nigdy nie miałem 5000zl na podróż. Zazwyczaj jeżdżę bardzo niskobudzetowo.
    Gdybym jednak miał takie pieniądze wybrałbym się w podróż życia. Te pieniądze przeznaczylbym na potrzebne rzeczy tj. Wizę, bilety na prom, czy dla skorumpowanych gliniarzy. Moja podróż zaczelaby się oczywiście w Polsce, dalej pojechałbym na Ukrainę, kawałek Rosji, Gruzji, Azerbejdżanu, Iranu, Pakistanu, Indii, Nepalu, Bangladeszu, Tajlandii, Malaysi, Singapuru, Australii i finalnie na Fidżi. Korzystalbym z wszystkich możliwości jakie mógłbym wykorzystać. Podrozowalbym autostopem, bo to najlepszy sposób na poznanie nowych ludzi i losowych niesamowitych sytuacji i zdarzeń. Couchsurfing i workaway też wchodzi w grę, bo chciałbym poznać chociaż namiastkę kultury danego kraju. To tyle a reszta należy do losu.

  • pyszor pisze:

    Pierwsze pytanie które zada dociekliwy znajomy będzie
    brzmiało „czy jest jakaś różnica?”. Spodziewam się, że nie, są przecież
    dziwolągami- osobliwymi, ale jednak karykaturami. Przy świetle- witrażami. Pod palcami mogą się
    nagiąć, ale też zamienić drobny defekt struktury w płaszczyznę pęknięcia.
    Trzeba być delikatnym, doświadczonym i delikatnym.

    5 luty, śnieżny puch na zewnątrz i miękki puch pierzyny.
    Jestem kilka dni w środkowej Norwegii, potrzebuję 1000 złotych na spanie. Na
    miejsce dojeżdżam najpierw samolotem z Gdańska, następnie busem do Oslo,
    pociąg, bus. Miejscowość jest na tyle mała, że w jej obrębie poruszam się
    pieszo.

    Będąc już niebiedną osobą jadam śniadania i piję kawę w
    lokalnym barze. Spróbuję wszystkiego, co
    wyda mi się „na miejscu”- na ogół to zbytek, przekleństwo portfela, ale mając
    większe co nieco w kieszeni, nie muszę o to dbać. Mogę za to wykorzystać czas w
    pełni. Wieczorem na pewno grzaniec, a może wódka polish style. Piję je siedząc na
    długiej drewnianej ławie w ocieplanym namiocie z przezroczystego plastiku. Cały
    dzień podglądałam pracujące piły.

    Rozmawiając ze współbiesiadnikami po angielsku, naciągam na
    uszy „czapkę Sybiraka”- mój ciucholandowy zakup z zeszłego roku. Jest puchata,
    ma przedłużenie na uszy i była tania. Kupiłam ją w Radomiu i wyglądam w niej
    jak bernardyn, ale przynajmniej jest ciepła.

    Co mnie nurtuje: jak rezonują skrzypce wykrawane z bryły lodu? Jaki dźwięk wyda flet, a jaki trąbka?

    Festiwal Muzyki Lodowej, Geilo. Muzycy grają na
    instrumentach, które przy nas wykonywano i szlifowano przez ostatnie kilka dni.
    Uważam, że w kategoriach estetyki to musi być egzotyczne doświadczenie, i
    dlatego chcę tam jechać. Bilet sam w sobie nie jest tani (935 NOK= ok. 470 zł),
    ale dla orkiestry grającej nocną porą na świeżym powietrzu, musi być warto.
    Będzie warto. Byłoby warto? Jak każdy autostopowicz, nie wiem co mi zima
    przyniesie- sesję w książkach, gaszenie płonącego smoka wawelskiego czy cień
    piżamy? …… 🙂

  • Dodatkowe 5 tys. nie zmieniło by tego, że ruszyłabym w podróż tak, jak lubię najbardziej, czyli stopem!

    Cel: Gruzja!, z Lublina do Thibilisi – 3540 km

    Kiedy: na Sylwestra (wyjazd 15 grudnia, powrót 11 stycznia), dla studenta zarwanie tygodnia przed i tygodnia po świętach na uczelni nie jest problemem 😉

    Przygotowanie: dobry namiot (Decathlon, Simond – 850zł) zamiast pożyczanego, przeciekającego ;), cieplejszy śpiwór (Decathlon, Quechua – 200zł), wygodny plecak (Decathlon, Quechua – 200zł), wiza do Turcji (ok. 100zł), wałówka czyli różnego rodzaju konserwy, paszteciki i gorące kubki do zaparzania na stacjach (ok. 100zł).

    Środek transportu: samochody innych ludzi – czyli za darmo, chociaż na Węgrzech i w Rumunii może być różnie ze stopem – w zależności od tego, jak by się stało z czasem i czy byłoby spieszno na umówione noclegi, jest ewentualność łapania pociągu albo autobusu (trudno określić kwotę w ciemno, ale jedziemy w obie strony, więc warto zachować 400zł na zapas).

    Noclegi: namiot przez większość czasu, chociaż pierwsze 2-3 noce, na północy, blisko Polski dobrze byłoby ogarnąć na couchsurfingu (symboliczne podziękowanie dla hostów – 100zł)

    Wyżywienie: to, co wiezie się na plecach wystarczy na jakiś czas, ale jakby nie było, miesiąc trzeba jeść coś poza domem, z resztą, co to za podróż bez smakowania lokalnych przysmaków! (ok. 500zł)

    Razem: 2450zł

    To są koszty stałe i teraz można zacząć zabawę 😉 Najlepsze w takich podróżach jest to, co niezaplanowane. Najpiękniejsze jest uczucie, kiedy rano budzisz się i nie masz pojęcia, gdzie zaśniesz wieczorem. A wieczorem myślisz o minionym dniu i wiesz, że był tak niesamowity, że nigdy nie udałoby ci się go wcześniej zaplanować.

    Dlatego połowa kwoty będzie yolo, tak jak plan trasy, jak cała wyprawa – na nieprzewidziane wydatki, na dodatkowe atrakcje, słuchanie tego, co mówią ludzie, na zbaczanie z drogi, gubienie się albo nagłą zmianę celu. Na doświadczanie podróży na wszelkie możliwe sposoby, które pod drodze wpadną do głowy i to poczucie komfortu, że mogę sobie na to pozwolić, nic mnie nie trzyma i nie ogranicza. I mogę się czuć tak wolną, jak tylko pozwala mi droga.

  • Daniela Stilger pisze:

    Samemu brzmieniu słowa „Transylwania” w mojej głowie od zawsze towarzyszyło nieodparte pragnienie zagłębienia się w ten pełen tajemnic i dzikości teren. Surowy i suchy klimat, zielone doliny, swego rodzaju niepoddawanie się upływającym wiekom – tak właśnie jawił się Siedmiogród. Niby „cywilizowana” Europa, a jednak miejsce, gdzie czas zatrzymał się dawno temu. Co więcej – w dobie romansideł o błyszczących na słońcu jak nowy model Citroena wampirach może warto byłoby wybrać się na ziemie, gdzie rozpoczyna się legenda o tych krwiożerczych bestiach, żeby przypomnieć sobie, jak to naprawdę z nimi było. Gdyby do portfela ni stąd ni zowąd napatoczyło się pięć tysięcy złotych, zapewne ojczyzna hrabiego Draculi zostałaby zwycięzcą konkursu „Dokąd się dziś pakujemy?” Zatem uruchommy wyobraźnię i natychmiast nastawny ją na intensywną pracę.

    Dzień 1:
    Nasz samolot odlatuje przed samym południem i już o 14:20 lądujemy w Bukareszcie. Dzień pierwszy, który możemy poświęcić na zwiedzenie stolicy malowniczej Rumunii. Przed nami mieszanka zachodnioeuropejskiej szykownej metropolii oraz prowincjonalnego miasteczka bałkańskiego.

    Dzień 2:
    Sighisoara – Z samego rana docieramy do miasta, którego historia sięga XI w. Zwiedzamy Kościół Klasztorny oraz Wieżę Zegarową, a następnie – gwóźdź programu tego dnia – Dom Drakuli. Jest on najprawdopodobniej najstarszym obiektem świeckim w mieście, a dokumenty podają, że w latach 1431-1436 mieszkał tu Wład Dracula, ojciec Włada Palownika, który posłużył Bramowi Stokerowi za pierwowzór postaci Draculi w jego powieści z 1897 roku. Przypuszcza się, że właśnie w tym budynku przyszedł na
    świat równie okrutny, jak i słynny władca.

    Dzień 3:
    okolice Sighisoary – Docieramy do wioski Mălâncrav, raju dla miłośników średniowiecznego malarstwa. Tutejszy kościół należy do tych skromnych, jednak wnętrze kryje w sobie historyczne bogactwo, dające pojęcie o wnętrzach kościelnych w dobie średniowiecza. Przenocować możemy w probostwie, przy okazji łapiąc się na herbatkę i historyczne ploteczki z proboszczem.

    Dzień 4:
    Biertan – To tutaj znajduje się już z daleka widoczna twierdza z wieloma wieżami oraz ogromnym kościołem. Jako jeden z najlepiej zachowanych i największych kościołów warownych w Transylwanii została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Resztę dnia poświęcamy na poznanie wioski, o której pierwsze wzmianki pochodzą z 1283 roku.

    Dzień 5:
    Biertan i okolice – Dzień spędzamy na błogim „lenistwie”. To czas, na „nawiązanie relacji” z otoczeniem, szansa na obserwację mieszkańców, na rozmowy, poznanie życia codziennego.

    Dzień 6:
    Braszów – O mieście tym mówi się, iż funkcjonuje niemalże jako archetyp, średniowieczny hortus conclusus, czyli „zamknięty ogród”, za którego murami rozciąga się dziki i wrogi świat.

    Dzień 7: Alba lulia – Docieramy do serca Transylwanii, dawnej stolicy
    Siedmiogrodu. Jest to miasto dość specyficzne, w którym próżno szukać harmonijnej urbanistyki oraz efektownej starówki, jak w przypadku innych miast tego regionu. Jednak na myśl przychodzi, że dzięki temu Alba lulia jeszcze bardzo zasługuje na tytuł „serca” – czy ktoś kiedyś znalazł uporządkowanie i harmonię w ludzkim sercu przepełnionym zawsze tyloma emocjami?

    Dzień 8:
    Kluż – Odwiedziliśmy już serce, więc nadeszła pora na mózg Transylwanii, jak nazywają to miasto w Rumuni. Przed nami atrakcje takie, jak: cytadela na wzgórzu, rynek, fara św. Michała czy pałac Banffy.

    Od dnia 9 do dnia 15 – Dni poświęcone wędrówkom górskim, których jestem ogromną miłośniczą.

    Dzień 16:
    Hunedoara – w zapomnianym przez turystów miasteczku znajdziemy najpiękniejszą warownię Transylwanii.

    Dzień 17:
    okolice Hunedoary – Kolejna okazja na wsiąknięcie w kulturę i naturę Transylwanii.

    Dzień 18:
    Zamek w Branie – Powróćmy raz jeszcze do wampirzej legendy: to w tym zamku Bram Stoker osadził swego bohatera, choć w rzeczywistości prawdziwy Wład nigdy tu nie mieszkał. Gratka dla miłośników literatury i kina. Co ciekawe w Rumunii Wład Palownik postrzegany jest jako bohater, polityk-patriota, między innymi dlatego też warto oddzielać fikcję artystów od prawdziwej historii.

    Dzień 19:
    Powrót do Bukaresztu – Przed nami ostatnie chwilę na rumuńskiej ziemi, które celebruję w jednej z kawiarenek na wzór tych paryski (w końcu nie na darmo stolica Rumunii nosi miano „małego Paryża”). O 18:05 wsiadam do samolotu kierującego się na Warszawę.

    Kosztorys:

    Ceny lotów – 757,68 zł (przewoźnik: LOT)

    Noclegi: średnio 75 zł za noc daje łącznie 1350 zł

    Wyżywienie: Zachowując świadomość „zbytku” pieniędzy, nie oszczędzamy po studencku, ale i nie jemy jak szlachta; załóżmy, iż dziennie przeznaczymy średnio 35 zł; kwota łączna to 630 zł.

    Cena wynajmu samochodu: 756 zł (ze względu na wiele wiosek i miasteczek, do których dostęp jest utrudniony, olbrzymim ułatwieniem jest własny pojazd; zresztą jako miłośniczka szybkiej i dobrej jazdy, a absolutna męczennica w środkach komunikacji miejskiej wybieram wyłożenie trochę większej kwoty – tym bardziej, że póki co i tak pozostaje ona w sferze marzeń-wyobrażeń).

    Cena paliwa: 518,71 zł

    Razem:
    4012,39 zł

    W rezerwie: 987,61 zł

    Rezerwa przeznaczona jest oczywiście na rozrywki, zachcianki, bilety wstępów oraz nagłe wypadki, o które przecież nie trudno – zwłaszcza w ojczyźnie hrabiego Drakuli. Kto wie, może jakiś wampir zakradnie się nocą do pewnego okna w pewnym pensjonacie… Oj nie, nie, bajki temu podobne zostawmy miłośniczkom wampirzych romansów. Ja do Transylwanii wybieram się na spotkanie prawdziwego Drakuli – bohatera patrioty Rumunii, okrutnego Włada Palownika.

  • Izabela Ostrowska pisze:

    5000zł w kieszeni równa się dni spędzone w zapoconej kolei
    Transsyberyjskiej i podróż nad najpiękniejszy na ziemi Bajkał, kilka dni
    spędzone na magicznej wyspie położonej na samym jego środku– Olchonie oraz w
    stolicy Syberii- Irkucku.

    TRANSPORT w dwie strony (ok. 2000zł)

    Z Poznania do Warszawy podróż zapewne autostopem lub Bla Bla
    Car’em. Autobus „Ecolines” z Warszawy przez Rygę, do Moskwy to koszt około
    390zł(czas na przesiadkę to często ok. 9godz., które można wykorzystać na
    zobaczenie Rygi. Na dworcu znajduje się tania przechowalnia bagażu, gdzie można
    zostawić rzeczy i wybrać się na wycieczkę po mieście).

    Kolej Transsyberyjska z Moskwy do Irkucka to koszt ok.5800rubli
    czyli mniej więcej 570zł. W kolei spędzamy 3dni i 16h co wykorzystujemy na
    poznawanie rosyjskiej kultury, wąchanie stóp sąsiadów, integrację i picie
    litrami herbaty z samowara. Kiedy w końcu wytoczymy się z pociągu to
    rozprostowujemy nogi w Irkucku przez 3 dni (couchsurfing, który działa tam
    b.dobrze, ew. akademik).

    W PLANIE (ok. 1500zł)

    Dzień 1. Spacer po mieście- oglądanie unikalnej drewnianej
    zabudowy miasta, spacer nad rzeką Angarą. Obiad w „Poznoj”- odpowiednik
    polskich mlecznych barów, tanie i pyszne jedzenie! Obowiązkowy zakup
    matrioszki.

    Dzień 2. Skok ze starego wojskowego spadochronu!
    Przyspieszony kurs to ok. 400zł. Jeśli przeżyjemy, to takie emocje można zajeść w wyjątkowej knajpie
    serwującej dania z… Korei Północnej.

    Dzień 3. Pakujemy się i z Irkucka jedziemy ichniejszą
    marszrutką (starym rozklekotanym busem) nad Bajkał (koszt ok. 20zł) tam robimy
    sobie obowiązkowe zdjęcie z niedźwiedziem, które prowadzane są po prostu na
    smyczy. Potem idziemy do nerepinarium zobaczyć fokę bajkalską (ok. 80zł).

    Czekając na prom (100zł) obowiązkowo trzeba spróbować omula-
    ryby występującej tylko i wyłącznie w Bajkale i wypić Czabrec- napar z ziół
    porastających tereny wokół jeziora.

    OLCHON spędzamy 3-4 dni. Nocleg to ok. 300zł. Wynajęcie
    samochodu do objechania wyspy (200zł). Obowiązkowo ognisko nad Bajkałem, kąpiel
    w jeziorze i wschód słońca nad Szamanką- świętym miejscem dla Szamanów i
    ludności wyspy.

    1500zł na nieprzewidziane wydatki, jedzenie i pamiątki.

    Marzenie !

  • Kasia Kowalska pisze:

    Bardzo spodobała mi się perspektywa wydania dodatkowych 5 tysięcy na
    wyjazd! A to głównie z tego powodu, że w przyszłym roku stuknie mi trzydziestka
    i byłby to dla mnie ekscytujący prezent z tej okazji 🙂 Najlepszym okresem
    byłyby dwa tygodnie w Maju 2015. Swoją podróż rozpoczęłabym od zwiedzenia
    Sztokholmu. Koszt lotu jaki dziś znalazłam w Wizzair z datą 1 maja to ok. 289
    zł. Do tego dochodzi podróż z lotniska do miasta ( czyli jakieś 1300 koron w
    jedną stronę) oraz zakup karty na transport i zwiedzanie ( kolejne ponad 1000
    koron). Znaleziony na booking.com nocleg na zaplanowane 5 dni to jak na razie
    ok. 400 zł. Tu koniecznie muszę zwiedzić Zamek Królewski, Katedrę, Muzeum
    Nobla. Nie odmówię sobie chodzenia po Starówce i nadmorskiej promenadzie. Kuszące
    są także galerie handlowe w Normalm, których zwiedzanie też z pewnością
    nadszarpnie budżet. Kolejnym punktem docelowym będzie dla mnie Budapeszt. Lot 6
    maja to wydatek 429 koron, czyli jakieś 200 zł. Spędzę tu trzy noce, za co
    zapłacę ok. 100 zł. Kupię sobie także kartę miejską i wstępu do obiektów, to
    jest wydatek ok. 120 zł. Ale warto za zwiedzanie Parlamentu, widoki z Wzgórza
    zamkowego i Gellerta. 9 maja wsiądę w samolot do wiecznego miasta ( ok. 16.990
    HUF, czyli jakieś 250 zł.) tu zatrzymam się na prawie tydzień, w końcu miasto
    oferuje nie mało do zwiedzania. Sześć noclegów, to ok. 700 zł. mniej w
    portfelu, ale jeszcze zmieszczę się w budżecie. Starczy także na kartę miejską
    ( ponad 80 eur za moje sześć dni). Tu nieśpiesznie będę podziwiać Plac Wenecki,
    Kapitol, Forum Romanum i Koloseum. Nie omieszkam zaliczyć Muzeum Watykańskiego,
    Lateranu, Placu Hiszpańskiego i Fontanny di Trevi. Zanim wrócę do Polski ( 15
    maja za około 200 zł.) udam się w niedzielę na plan św. Marka na mszę
    prowadzoną przez papieża i pozwiedzam kilka kościołów, śladami bohaterów z ,,
    Aniołów i Demonów” Browna. Za pozostałe ok. 800 zł. mam nadzieję, że wyżywię
    się przez te dwa tygodnie, a jak trochę schudnę wydając zamiast na strawę to na
    jakąś pamiątkę trochę groszy, to też będę zadowolona 🙂

  • Emi i Zielu pisze:

    Wśród kilku podróżniczych projektów, które od dłuższego czasu chodzą nam po głowie,
    poniższy zajmuje drugie miejsce (lidera nie ujawnimy, bo wstyd nam, że nie udało się go rozpocząć w tym roku…). Roboczo nazwaliśmy go „Polskie Opłotki” i choć zasadniczo polega na tym, aby przejechać wzdłuż naszych granic, to aby uniknąć tkwiącej w tym
    domieszki banalności, postanowiliśmy jako swoje punkty „to see” wybrać przede wszystkim te atrakcje, o które trudno w najbardziej popularnych przewodnikach. 5 tys. złotych to idealna suma, aby zrealizować nasz cel w ciągu trzech tygodni.

    Najpierw opis trasy. Do pokonania mamy blisko 4 tys. kilometrów, a więc czas ruszać! 🙂

    DZIEŃ 1

    Startujemy z Tczewa. Dlaczego akurat stąd? Bo to ładne miasto, położone nad Wisłą, z urokliwą starówką i słynnym Mostem Tczewskim? To też, ale przede wszystkim dlatego, że tutaj mieszkamy :). Cel numer jeden – Trutnowy i Muzeum Wsi Żuławskiej mieszczące się w
    odrestaurowanym domu podcieniowym, jakich na Żuławach niestety coraz mniej. Jak wspomnieliśmy wyżej, omijamy duże miasta i znane wszem i wobec atrakcje, dlatego Trójmiasto pozostawiamy w tyle kierując się na Cypel Rewski, czy – jak mówią miejscowi Kaszubi – Szpyrk. Na Marsz Śledzia raczej się nie załapiemy, ale kilometr w głąb Bałtyku sucha stopą na pewno nie omieszkamy pójść. Gdybyśmy tutaj kończyli naszą wyprawę, wiedząc ile pieniędzy nam zostało, z pewnością skorzystalibyśmy z lotu balonem nad Wejherowem (900 zł za dwie osoby), ale musimy jechać dalej, do Grót Mechowskich, czyli jedynych jaskiń w Europie Północnej.

    DZIEŃ 2

    Marzy nam się uczestnictwo w „czarnym weselu” w Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach. Kopanie torfu musi samo w sobie nieść sporo frajdy, choć to okrutnie męczące zajęcie. Z weselem możemy się rozminąć, ale do samego muzeum z pewnością zajrzymy. Choćby po to, aby bliżej poznać kulturę Słowińców i zrozumieć, dlaczego ich już wśród nas nie ma… Trzymamy się linii brzegowej naszego morza, aby dotrzeć do poniemieckiego poligonu doświadczalnego rakiet w Łebie – Rąbce. Kolejny cel to niewielki kościółek w Iwięcinie.
    Pobyt tu będzie krótki, bo chcemy tylko zobaczyć polichromię z końca XVII w. z Sądem Ostatecznym, na którym czart ma… rybi ogon.

    DZIEŃ 3

    Do Bagicza przyciągnie nas 800-letni Bolesław. Dąb Bolesław. Najstarszy przedstawiciel tego dumnego gatunku w Polsce! Wzywa nas też Trzebiatów i sgraffito na jednej z kamienic, przedstawiające słonia. Niby nic, ale wizerunek miejscowego Pana Trąbalskiego
    powstał ok. 1635 r.! Wracamy nad Bałtyk, aby rzucić okiem na panoramę wyspy Wolin z wierzchołka Gosania, czyli najwyższego klifu w Polsce.

    DZIEŃ 4

    Czeka nas dłuższy odcinek jazdy, ale mamy nadzieję, że będzie tego warty. Chcemy
    dotrzeć nad jezioro Świdwie koło Węgornika, zaliczane do najważniejszych mokradeł Europy, gdzie podczas przelotów wiosną i jesienią można się to doliczyć blisko 200 gatunków ptaków! Musimy wypróbować pożyczony teleobiektyw ;). Teraz czas na Sowno i
    jedyny w kraju nagrobek… błazna (datowany na 1599 r.), a następnie Stargard Szczeciński i miejscową kolegiatę mariacką – dzieło genialnego architekta późnego średniowiecza, Henryka Brunsberga.

    DZIEŃ 5

    Musimy zobaczyć Krzywy Las w Nowym Czarnowie, czyli nienaturalnie powyginane sosny,
    które jakby tylko czekały na ścięcie i zrobienie z nich… sanek. Potem jazda do Rurki, aby poszukać (albo raczej pomarzyć) o skarbie templariuszy, rzekomo ukrytym w miejscowej kaplicy tego rycerskiego zakonu. Do Kostrzyna przyjeżdżamy tym razem nie na Przystanek Woodstock, a do miejscowej pruskiej twierdzy i umarłego miasta, czyli dawnego Kostrzyna, zmiecionego z powierzchni ziemi podczas działań wojennych w 1945 r.

    DZIEŃ 6

    Kowalów i Radów – te niewielkie miejscowości odwiedzamy, aby poszukać tajemniczych szachownic na ścianach miejscowych kościołów, znanych z „Pana Samochodzika”. W położonym koło Łęknicy Parku Mużakowskim zapewne spędzimy więcej czasu – już kilka
    prawdomównych osób mocno polecało nam zobaczenie tego miejsca z listy UNESCO. Na koniec dnia Żagań i rzut oka na pierwszy w Polsce piorunochron (na klasztorze augustianów).

    DZIEŃ 7

    Ładujemy akumulatory i nie robimy kompletnie nic 🙂

    DZIEŃ 8

    Lotnisko w Wiechlicach to ponoć raj dla eksploratorów. No cóż… chcemy się o tym przekonać sami. Następny punkt na naszej mapie to Lubań, gdzie sfotografujemy z każdej strony zabytkowy słup poczty polsko – saskiej i chyba najstarszy dystrybutor paliw w Polsce sprzed 70 lat. Do Szklarskiej Poręby wpadamy zaczerpnąć łyk świeżego górskiego
    powietrza i podziwiać szklane cudeńka powstające w Leśnej Hucie.

    DZIEŃ 9

    Jedziemy tzw. Drogą Głodu z Kowar do Podgórza, aby wejść do nieczynnego tunelu
    kolejowego na linii między Jelenią Górą a Kamienną Górą. Konstrukcja liczy 1025 metrów. Światełka w nim nie zobaczymy, bo… zakręca. Wspomnianą drogę zbudowali robotnicy w ramach słabo opłacanych robót publicznych w połowie XIX w. Wracamy w Sudety, aby zobaczyć unikatowy średniowieczny stół sędziowski w Kochanowie oraz idealne miejsce dla lubiących „gotyckie” klimaty, czyli ruiny zapomnianego sanatorium w Sokołowsku, które mogłyby być idealnym planem dla filmu grozy. Rozbić tu biwak? Dlaczego nie!

    DZIEŃ 10

    W Nowej Rudzie przejdziemy się podziemną trasą turystyczną oraz przejedziemy się
    jedyną w kraju górniczą kolejką w „najniebezpieczniejszej kopalni świata”. Kolejny cel to Czermna i słynna Kaplica Czaszek, a następnie Muzeum Papiernictwa w Dusznikach – Zdroju. Niczym w Siedmiogrodzie poczujemy się odwiedzając Stary Wielisław, a
    konkretnie miejscowy warowny kościół, bardzo podobny do obronnych świątyń budowanych przez niemieckich osadników w tej rumuńskiej dzisiaj krainie. Na zakończenie dnia planujemy Kłodzko (twierdza i gotycki most św. Jana) i Bystrzycę Kłodzką z jej Muzeum Filumenistycznym, czyli pełnym… zapałek.

    DZIEŃ 11

    Ciągnie nas w wyższe partie gór, a konkretnie na Trójmorski Wierch (1145 metrów n.p.m.) koło Jodłowa. Wody deszczowe spływające z jego stoków trafiają do trzech mórz: Bałtyku, Północnego i Czarnego. Jeśli starczy nam sił, chcemy wynagrodzić sobie trud maszerowania w górę – dosłownie! – szukając samorodków w kopalni złota w Złotym
    Stoku.

    DZIEŃ 12

    W Otmuchowie naszym celem będzie kapliczka wystawiona przez kata ku pamięci
    zmarłej żony (Tak tak! Zamaskowani panowie od brudnej roboty też potrafili kochać ;), a w Tworkowie sarkofagi rodu Reitzwitzów w miejscowym kościele. W Ustroniu z kolei chcemy zobaczyć muzeum zabytkowych motocykli „Rdzawe Diamenty”, a w Koniakowie Muzeum
    Koronek (prezenty dla mam i babć zrobić trzeba i kropka!). Męczący dzień zakończymy w Żywcu z pewnym wytwarzanym tutaj napojem w ręku :P.

    DZIEŃ 13

    Żeby nie kusić pecha, za wiele na ten dzień nie planujemy. Na pewno pojedziemy do Chabówki i Skansenu Taboru Kolejowego (bo lubimy stare pociągi), Łącka (bo dobra śliwowica nie jest zła) i Zakopanego, gdzie w „Marzannie” czeka na nas najlepsza kwaśnica i schabowe z oscypkiem pod Tatrami.

    DZIEŃ 14

    Z zimowej stolicy Polski obieramy kierunek na Ciężkowice i „Skamieniałe Miasto”, skąd GPS doprowadzi nas na wzgórze Pustki pod Łużną, gdzie mieści się największy galicyjski
    cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej. W Trzcinicy chcemy zobaczyć potężne grodzisko ze skansenem archeologicznym, zwane „Karpacką Troją”, a w Kotaniu lapidarium łemkowskiej rzeźby cmentarnej. Na zakończenie dnia przyjeżdżamy do Bóbrki i
    miejscowego Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa.

    DZIEŃ 15

    Do Leska przyciąga nas kirkut, założony pięć wieków temu podobno przez wygnanych z
    Hiszpanii Żydów. Czas na Bieszczady i słynny bar „Siekierezada” w Cisnej. Posadę Rybotycką warto odwiedzić dla obronnej cerkwi z bizantyjską polichromią, a w Przemyślu chcemy zobaczyć zbiory Muzeum Dzwonów i Fajek.

    DZIEŃ 16

    Kąpiel w ponoć najlepszych borowinach w Europie, w Horyńcu – Zdroju, z pewnością
    da nam siły na kontynuowanie wyprawy. Nowe i Stare Brusno to kraina kamiennych krzyży, wykonywanych przez tutejszych rzemieślników. Siedlisko szczyci się tajemniczymi skamieniałymi drzewami, a Tyszowce największymi świecami świata. Dalej na wschodzie Polski, niż w Zosinie, być już nie można, a finał dnia to Chełm i jego kredowe podziemia.

    DZIEŃ 17

    Wyruszamy wcześnie rano, bo wiele kilometrów tego dnia przed nami. Zagadki pochodzenia romańskiej wierzy w Stołpiu zapewne nie uda nam się rozwiązać, ale mamy nadzieję, że na drodze na Podgórze nasze auto będzie się toczyć… pod górkę, bo podobno takie rzeczy dzieją się w tym miejscu. W Poleskim Parku Narodowym chcemy poszukać żółwia błotnego, a w Lebiedziewie pospacerować po mizarze, czyli tatarskim
    cmentarzu z najstarszym grobem tego ludu w kraju. Wyciszenia poszukamy w Koterce, gdzie w centrum leśnego uroczyska stoi niewielka cerkiew, a dzień zakończymy w Siemiatyczach, gdzie… odwiedzimy rodzinę :).

    DZIEŃ 18

    Białowieża! Po pierwsze, bo żubry. Po drugie, bo porcelanowy ikonostas w miejscowej
    cerkwi. W Kruszynianach nie omieszkamy skosztować tatarskiej kuchni, a do Białegostoku przyjedziemy zobaczyć ekspozycję „Leśna Bimbrownia” w tutejszym Białostockim Muzeum Wsi. Ten dzień zakończymy w klimatach litewskich, a więc jedziemy na Sejny i Puńsk
    (m. in. po litewski chleb i kindziuk).

    DZIEŃ 19

    Dlaczego właśnie w Wodziłkach osiedlili się rosyjscy staroobrzędowcy? Przyjedziemy, to się przekonamy i skorzystamy z prawdziwej bani. W Puszczy Rominckiej spróbujemy wyobrazić sobie, jak może wyglądać syberyjska tajga. Do Zatyk przyjedziemy na bezkrwawe safari w miejscowym gospodarstwie ekologicznym. Stąd już niedaleko do Rapy i grobowca w kształcie… piramidy.

    DZIEŃ 20

    W Mamerkach chcemy zobaczyć miasteczko bunkrów, a w Leśniewie potężną śluzę
    niedokończonego Kanału Mazurskiego. Kościół powstały z przebudowanego zameczku krzyżackiego zobaczymy w Bezławkach. Do budownictwa zakonników z czarnym krzyżem na płaszczach mają też nawiązywać zabudowania dawnego folwarku, późniejszego PGR, w Warnikajmach. Kolejny zamek, tym razem biskupi, odwiedzimy w Lidzbarku Warmińskim, ale głównie po to, aby wreszcie napić się najdroższej kawy na świecie, czyli kopi luwak (49 zł za niewielką filiżankę), na której proces powstawania spuścimy kurtynę milczenia ;). Orneta to podobno miasto smoka, a fantazyjne kształty przypominające te mityczne stwory znajdziemy na… wylotach rynien miejscowego kościoła. Niedaleko leży Chwalęcin, trochę zapomniane sanktuarium zbudowane w rzucie podobnym do znacznie słynniejszej Świętej Lipki.

    DZIEŃ 21

    Mamy już trzy tygodnie w nogach (i kołach samochodu). Na ostatniej prostej przed domem pojedziemy do Kadyn, by zobaczyć kompleks dawnej cesarskiej stadniny i powstały na pruskim grodzisku klasztor franciszkanów. Na drodze do Elbląga zahaczymy o Łęcze, nazywane wioską domów podcieniowych. W Raczkach Elbląskich staniemy w najniższym punkcie w kraju, w Starym Polu nie zapomnimy o zdjęciu z pomnikiem krowy w tle, a w Stogach Malborskich pospacerujemy po lapidarium nagrobków mennonickich. Ostatnim przystankiem przed Tczewem będzie Bystrze i unikatowe w skali kraju ossuarium.

    Uff… Przejechaliśmy blisko 4 tys. kilometrów. Czas na finansowe podsumowanie.

    Zatankowanie gazem do pełna naszego auta kosztuje około 65 zł. Na jednym zbiorniku przejedziemy średnio 300 km. Na paliwo wydamy więc około 850 zł, a dodając do tego
    ewentualne koszty związane z eksploatacją samochodu (naprawy itd.) koszty transportu oszacowaliśmy na 1500 zł.

    Chcemy żywić się jak najtaniej i jak najbardziej pożywnie. Już na samym starcie wypełnimy auto jedzeniem. Szacujemy, że dziennie na dwie osoby wydamy 50 zł, choć na pewno kilka razy zdarzy się nam zaopatrzyć w lokalne specjały, które najczęściej tanie nie są. Szacujemy koszty związane z żywnością po zaokrągleniu na 1500 zł. Na Podlasiu
    zaopatrzymy się w wałówkę od rodziny, więc na pewno ograniczymy trochę te koszty 😉

    Noclegi potraktujemy na zasadzie „gdzie los rzuci” z naciskiem na pola namiotowe. Koszt postawienia namiotu 2-osobowego to najczęściej 10 zł za dzień. Mnożymy to razy 11 nocy i dodajemy koszty ewentualnych pobytów w hotelach (z ostatecznej konieczności) – w
    sumie: 1000 zł.

    Ostatni zachowany 1000 zł przeznaczymy na dział „Zakupy Różne” – pamiątki, wejściówki i masę innych kosztów, które mogą się pojawić w ciągu tych trzech tygodni w naszej wymarzonej podróży :).

  • magda pisze:

    nowa zelandia przez islandie antarktyde alaske i patagonie; najtanszy bilet, najtansza kwatera, najtansza kuchnia, najdrozsze wspomnienia. kiedykolwiek. od zaraz. za tydzien. za rok

  • Alicja Tracz pisze:

    5 tysięcy dla spełnienia marzeń. Dużo i mało jednocześnie. Gdybym miała tyle wolnych pieniędzy myślę, że pierwsze co zrobiłabym, to zawiadomienie mojego chłopaka, że szykuje spontaniczny wyjazd niespodziankę 😉
    Gdzie pojechać? Azja, Afryka, Ameryka, a może podróż po Europie. Czy może 5 tysięcy na takie podróże to za mało?
    Wybiorę Azję 😉 różnica kultur, nowe przysmaki kulinarne, pierwszy lot samolotem (!), inni ludzie, zupełne oderwanie od rzeczywistości. Podróż zaczęłabym od Indii. Od zawsze mnie tam ciągnie. Jest w tym kraju coś innego, magicznego i niesamowitego.
    Później udałabym się do Bhutanu. Wgłębiłabym się w buddyjską kulturę, spróbowała medytacji i podziwiania piękna przyrody. Jeśli zostałoby pieniędzy myślę, że na koniec wybrałabym Chiny, jako szybki powrót do rzeczywistości.
    Ile miałaby trwać taka podróż? A kto przy spełnianiu TAKICH marzeń przejmowałby się czasem? Mogłoby to być 5 dni, może 10, może 50. Pewnie teraz przychodzi myśl o tym jak mała jest jednak ta suma 5 tysięcy, ale nie dla mojej wycieczki 🙂 wybrałabym spanie w namiocie, lekką głodówkę (podobno raz na jakiś czas jest nawet zdrowa :)), poruszanie się autostopem.
    Termin? Jak już wspomniałam czas to rzecz względna. Mogłoby to byś dziś, jutro, za tydzień, albo za pół roku. Myślę, że uzależniłabym to od biletów lotniczych a jak wiadomo najtańsze są te lat minute.
    Czytając mój plan podróży można dojść do wniosku, że jest to plan bez planu, ale uważam, że takie plany są najlepsze. Nie chodzi przecież o to, żeby spełnianie takich fajnych marzeń uwięzić w ścisłych ramach. Ile razy dzieje się tak, że w sekundzie nasze plany zupełnie się zmieniają? Życie pisze lepsze plany podróży od nas, więc i w tym przypadku pozwoliłabym na to żeby mogło się wykazać. Listę miejsc must see (która jednak jest bardzo przydatna) można zrobić w kilka godzin i może nie będzie ona dopracowana w każdym szczególe, ale na pewno nadrobi to nagła euforia spowodowana nowymi niespodziankami. Bo kto wie czy Indie jednak nie będą za nudne, Chiny za głośne, a Bhutan za spokojny? Być może po tak dalekiej podróży zechcemy wrócić do Polski i zobaczyć co ona może nam zaproponować i tutaj spożytkować ostatnie pieniądze. Bo w końcu to życie pisze plan wycieczki 😉

  • Za 5 tysiecy to ja bym mogla sobie kupic bilet powrotny (czyli w dwie strony) do Polski na Boze Narodzenie! I to nie oszczedzajac – przelot na trasie Santa Cruz de la Sierra – Madryt z Boliviana de Aviacion, Madryt – Warszawa pewnie z LOT-em, a co! Ale soczek na lotnisku to musialabym juz kupic za swoje… 😉

  • Anna Grudzka pisze:

    Z pięcioma tysiącami natychmiast wracam do Ameryki Południowej, Może nie natychmiast bo najpierw czekam na kolejna promocję Iberii, bez, której ani rusz, budżetu na czterotygodniową szwędaczkę nie da się domknąć. Ważne: nie tylko zwiedzamy miejsce i poznajemy ludzi,ale tez realizujemy w trasie jakiś projekt. W tym przypadku „Strzyżenie za usmiech” czyli darmowe strzyżenia dla ludzi na ulicy.
    Sprawdzone, zawsze się udaje w podróży i mogą się dzięki temu wydazyc
    kolejne fantastyczne rzeczy. Program skrócony: Rio de Janeiro, Foz do Iguacu (przylot na brazylijska stronę, odlot z argentyńskiej), Paragwaj (w międzyczasie), potem Argentyna, i jak da radę to krótki wypad do Urugwaju i z powrotem, potem Chile i powórt do Rio ( „plażing” plus uporządkowanie twardego dysku w głowie:). Generalnie po kontynecie poruszamy się samlotami (1400 zł bilety do Rio i max 1500 zł wewnątrz kontynetu – Gol plus Lan – w sumie cztery loty). Noclegi: couchsurfing (oprócz Foz,bo tam o to trudno). Zostaje 2100 zł na przeżycie co spokojnie wystarczy na transport publiczny i jedzenie. Plan szczegółowy: Dolot do Rio ze stopem w Maladze, stamtąd od razu do Foz gdzie spędzam trzy, albo cztery dni dwa nad wodospadami, jeden w Paragwaju ( a nuż uda się coś z elektorniki uhandlować i będzie jakiś zadatek na kolejną podróż). Stamtąd samolotem do Buenos Aires, na miejscu pięć dni plus rejs do Urugwaju ( to jest opcja marzeń zależna od tego jak duża będzie promocja w Iberii), potem z Buenos samolot (Lan) do Santiago de Chile i autobus do Valparaiso. Na miejscu pięć dni, potem znów do Rio. I już się nigdzie nie śpieszymy ( przy pomyślnych wiatrach wszytko udaje się zorganizować w okresie karnawału i kilka miesięcy wcześniej uczymy się samby, żeby wkręcić się na którąś z platform podczas parady, czasem biorą obcokrajowców:). Powrót przez Paryż. Podczas całej podróży – zakładam, że lecę z koleżanką, która też ma wolne 5 tys. Ona strzyże ja dokumentuję i wysyłamy potem ludziom zdjęcia. Aż się rozmarzyłam 🙂

  • Iwona pisze:

    Odkąd edukuję naszą polską młodzież, czuję coraz większą potrzebę pokazywania im świata w mniej konwencjonalny sposób niż książka + zeszyt ćwiczeń 😀 Gdyby tak móc opowiedzieć im o podróży na Grenlandię, do miejsca, które większości kojarzą się tylko z masą lodu, grzechem byłoby nie zahaczyć o Islandię. Młodemu nauczycielowi zawsze wiatr w oczy, albo brak czasu albo kasy, skoro jednak tu trafiłam to może tym razem będzie to islandzki wiatr 🙂

    Jak miałoby to wyglądać? Wylot do Reykjaviku, 2-3 dni intensywnego zwiedzania wypożyczonym autem, masa zdjęć i emocji. Przelot do Illulissat, zwiedzanie w mniej konwencjonalny sposób, łódź, helikopter, psie zaprzęgi? Powrót do Polski z milionem westchnień.

    Koniec. Nie zmuszajcie mnie to jeszcze większego rozmarzenia się, choć podobno wizualizacje pomagają osiągać cel.

    Pozdrawiam. Iwona

  • KarKot pisze:

    Zapewne oczekujecie wyjazdów, których koszta wyliczone są co do grosza. Co jednak zrobić, kiedy ma się ochotę…
    No właśnie, co bym zrobiła, mając 5000 zł?
    Kupiłabym bilet na Bali. Wyleciałabym 25 stycznia 2015 r. o godz. 9.40 z Warszawy, naszej stolicy wątpliwej urody, do miejscowości Doha na wybrzeżu półwyspu Katar, skąd po kilku godzinach czekania i prawie 15 godzinach lotu znalazłabym się Denpasar.
    To wszystko kosztowałoby mnie 2876,35 zł. Doliczając jedzenie, którego będę potrzebować w drodze, niech będzie okrągłe 3000,00 zł.
    Dalej… Szczepienia! Jestem Polką, słynną córką młynarza, wychowaną w przyjaznej mi strefie klimatycznej, co oznacza pewne osłabienie na Bali! Zatem siup:
    WZW typu A: zdążę wziąć tylko jedną dawkę – 160 zł SRU!
    WZW typu B: może uda się wziąć dwie – 70/140 zł SRU!
    Tężec: dwie dawki – 60 zł SRU!
    Błonica: dwie dawki – 50 zł SRU!
    Dur brzuszny: matkojedynajakidrogi! – 205 zł SRU!
    Łącznie: 615 zł lub 545 zł nie moje, przy czym wcale nie mam pewności, że nie umrę na to, na co za mało szczepionek przyjęłam. Niech ziemia mi lekką będzie w razie czego. Ale cóż, jest ryzyko, jest zabawa, gdybyście wymyślili ten konkurs kilka miesięcy wcześniej może dane byłoby mi dożyć 30? Będziecie mnie mieć na sumieniu, ot co!
    Zostaje mi niespełna 1500 zł. I wiecie co z nim robię? Dobrze byłoby, gdybyście wiedzieli, bo ja nie mam pojęcia. To byłby ten wyjazd, na którym nie mam żadnych planów. Żadnych pomysłów. Liczę na dobroć ludzi i na to, że za moje niespełna 1500 zł nie będą chcieli mnie znienawidzić. Jako prosta Polka, kiedy zobaczę kwotę ponad 5 milionów, którą będę mieć w przeliczeniu na rupie indonezyjskie, będę czuć się obrzydliwie bogata. Jak mówią: Nie masz długów, jesteś bogaty! Nie wiem tylko, jak długo z taką kwotą nie będę mieć długów…
    Z moim szczęściem pewnie wejdę w jakieś interesy z miejscowym szamanem, który pod otoczką mistycznego tła kryje w sobie człowieka biznesu.
    Moim głównym planem jest wrosnąć w tę wyspę. Poznać ludzi. Zamieszkać z nimi. Jeść z nimi. Poznać ich zwyczajnie: o której się budzą, co robią całymi dniami. Prosić o naukę życia, życia na ich sposób. Patrząc na nich i naśladując. Nie po to, żeby wyprać sobie mózg, ale by zrozumieć legendę wyspy Bali. Chciałabym, żeby jakiś właśnie tego typu mędrzec – biznesman zasugerował mi kupno ziemi na Bali za jakiś rok, dwa. Będę czuć, że się udało.
    A dlaczego akurat 25 stycznia? Nie uciekam od mrozów, przecież wyjechałabym wtedy od razu, jeszcze w listopadzie, zanim spadnie pierwszy śnieg. 26 stycznia to moje kolejne urodziny. 20 lat spędziłam w Polsce, nie rozumiejąc Polaków. Mieszkańcy Bali wydają się być prostszymi, bardziej skupionymi na szczęściu, którego nie da się kupić (choć przecież tak lubią pieniądze turystów). Chciałabym, żeby zapytali mnie „Dokąd idziesz?”, jak mają w zwyczaju i żeby powiedzieli mi, dlaczego w ich języku nazywałabym się „Ketut do potęgi drugiej” zamiast zwyczajnie, swojsko: Karolina.
    No, popłynęłam. Kiedyś rozbiję świnię wielkości 5 kg wiadra i naprawdę tam pojadę!

  • Kaja pisze:

    Podróż za pięć tysięcy… to coś co trudno sobie wyobrazić w pierwszej chwili. Po pierwsze dlatego, że w oka mgnieniu stają przede mną wszystkie marzenia, które mogłabym z tymi pieniędzmi spełnić. po drugie, dlatego, że to mega dużo kasy, patrząc na to, że zawsze jeżdżę wszędzie niskobudżetowo.

    Jednak jest ktoś, kto owszem z plecakiem pojedzie, ale na pewno nie na stopa i śpiąc na dziko. Moja mama.

    Zawsze chciałam, żebyśmy pojechały gdzieś tylko razem, gdzieś się zgubiły i odnalazły, żebyśmy sprawdziły się wzajemnie w skrajnie odmiennych sytuacjach niż tych codziennych i żebyśmy na nowo się ze sobą zaprzyjaźniły.

    Chciałabym jej też pokazać, że nie wszystko w na tym świecie można wytłumaczyć racjonalnie, posługując się jedynie rozumem. Że istnieją rzeczy i zjawiska niewytłumaczalne (jedynie przy użyciu znanych nam zmysłów).

    Dlatego zabrałabym ją do Tajlandii na Festiwal Wegetariański na wyspie Phuket.

    Trwa on od środy 23 września 2015 do soboty 03 października 2015

    „Mimo iż jest jednym z najbardziej niezwykłych i niewiarygodnych festiwali, to z pewnością nie jest dla każdego. Wrażliwe serce i słabe nerwy raczej nie pozwolą nacieszyć oko tym, co się tu dzieje. Wszyscy twardziele, którzy chcieli by zostać świadkami niezwykłych rzeczy powinni chociaż raz w życiu udać się na wyspę Phuket w Tajlandii, by uczestniczyć w Festiwalu Wegetariańskim. Na oczach wszystkich ludzi jego uczestnicy przekłuwają sobie różne części ciała nie byle igłą tylko nożami, mieczami, drutami, parasolami, wiertarkami, zachowując przy tym spokój i opanowanie. Z roku na rok fanatycy wymyślają coraz bardziej skomplikowane sposoby tortur samych siebie. Nietrudno więc sobie wyobrazić, jaki to jest widok. Jakby nie było, Festiwal ma swoją historię i znaczenie. Teoria powstania Festiwalu jest taka iż w XIX wieku chińska trupa operowa, będąca w trasie koncertowej w Tajlandii, zachorowała na Malarię. Śpiewacy zaczęli przestrzegać ścisłej diety wegetariańskiej i wyzdrowieli. Tak powstało Święto Wegetariańskie upamiętniające cud uzdrowienia. Podczas trwania Festiwalu pobożni buddyści oczyszczają ducha i ciało poprzez przestrzeganie ścisłej diety wegetariańskiej, noszenie białych ubrań, zachowywanie najważniejszych zasad religijnych. A co do piercingu – to uczestnicy Festiwalu wierzą iż torturując siebie, zyskują miłość i wybaczenie bogów, którzy ochronią od wszelkiego zła i śmierci, spowodowanej ranami i utratą krwi.” źródło: http://juppiday.pl/index.php/szukaj/icalrepeat.detail/2015/09/23/5887/40/festiwal-wegetarianski-w-tajlandii-tajlandia-phuket

    Jednak Tajlandia jest bardzo interesująca nie tylko ze względu na wymieniony festiwal.

    Dlatego w naszą podróż wyruszamy już 16 września (środa)

    16 września – partner mamy zawozi nas do Warszawy (z Gdańska, bo tutaj mieszkamy), wylatujemy z Warszawy

    link do wyszukanego połączenia lotniczego (jestem beznadziejna jeśli chodzi o wyszukiwanie lotów i obsługę komputerów, dlatego wklejam link, bo nie potrafię skopiować tabelki, za to stopa łapię świetnie 😉

    http://www.skyscanner.pl/transport/loty/wars/bkkt/tanie-loty-z-warszawa-do-bangkok.html?oym=1509&iym=1510&rtn=1

    cena biletu za jedną osobę w dwie strony (wracamy 2 października również z Bangkoku) to 1569zł, ja + mam to 3138zł, czyli zostanie nam 1862zł

    17 września – przylatujemy do Bangkoku w godzinach wieczornych, na szczęście miasto tętni życiem. Udajemy się na słynną ulicę Khao San Road, czyli tak zwany raj dla backpackersów. Musimy tam dojechać (dzielnica Banglamphu) z lotniska a to będzie nas kosztowało mniej więcej po 2$ za osobę (po zbiciu cen z „turystycznych” dla „miejscowych”), czyli w sumie ok 13 zł. Tego dnia padnięte jedynie kwaterujemy się w jednym z przydrożnych hoteli, a jest ich mnóstwo. Spędzimy w nim trzy noce, przeciętny koszt w nie najgorszym hotelu to 5$ od osoby, czyli na wszystkie noclegi dla nas dwóch wydamy ok 100zł. Zjadamy jeszcze kolację (kosztując uliczne jedzenie) wydając na nią po 1,5$ za osobę. Codzienne posiłki przez cały wyjazd (15 śniadań, 14 obiadów i 15 kolacji) wyniosą nas ok 216zł (67$) na osobę. W tej chwili w kieszeni zostaje nam 1317zł.

    18 września – zwiedzamy świątynię Wat Mahathat wraz z targiem amuletów, Wat Pho i leżącego Buddę, ogólnie rzecz biorąc trzymamy się naszej dzielnicy i chłoniemy atmosferę tej ubóstwianej ulicy

    19 września – zwiedzamy dalsze zakątki stolicy, ale co dokładnie to wyjdzie po drodze (nie lubię planować wszystkiego, tam gdzie nas poniesie tam się udamy)

    20 września – wylatujemy na wyspę Phuket (z niej również udamy się prosto do Warszawy, no może nie tak prosto bo z paroma przesiadkami, m.in w Bangkoku), ceny biletów w dwie strony krajowymi liniami za dwie osoby to 404zł

    http://www.skyscanner.pl/transport/loty/bkkt/hkt/tanie-loty-z-bangkok-do-phuket.html?oym=1509&iym=1510&rtn=1

    Czyli pozostaje nam 913zł

    21 września – po nocy spędzonej w najtańszym hotelu (zostaniemy w nim jeszcze dwie noce, czyli prześpimy w nim łącznie trzy, koszt całkowitego pobytu w hotelu wyniesie nas: 1$ za noc czyli ok 3,20zł za osobę za noc, co daje łącznie ok 20zł), zwiedzamy wyspę

    22 września – zwiedzamy wyspę tak jak stolicę, rozkoszując się panującą atmosferą i nie przewidując biegu wydarzeń

    23 września – 01 października – uczestniczymy w festiwalu (śpimy na polu namiotowym)

    02 października – wyruszamy do domu, niestety ominiemy zakończenie festiwalu, ale przecież kiedyś urlopy się kończą

    Po odjęciu wszystkich uprzednich kosztów z pięciu tysięcy pozostaje nam 893zł, które wykorzystamy na przemyślane pamiątki, atrakcje itp. Najdroższe jak zawsze były bilety samolotowe, dobrze zatem, że jedzenie i noclegi są tam tak tanie.

    A co po przyjeździe? Pozostaną nam miliony wspomnień i niesamowita (utrwalona) więź, które nas łączy. I będziemy czekać na kolejny wyjazd i niezapomniane przeżycia, również tu na miejscu.

  • Aga pisze:

    5000 zł i milion pomysłów na raz! Jednym z pomysłów, które ostatnio wpadły mi do głowy, jest zobaczenie kilku jarmarków bożonarodzeniowych i poczucie świątecznej atmosfery w państwach, które znajdują się stosunkowo nie daleko od Polski. Tak więc razem z chłopakiem spakowalibyśmy torby i wsiedli w pociąg relacji Gdynia-Berlin (koszt biletów to około 240 zł w jedną stronę). Tam spędzilibyśmy 4 dni (noc w hostelu to koszt około 200zł/doba). W tym czasie udalibyśmy się na jarmark na Gendarmenmarkt oraz Alexanderplatz oraz zwiedzili atrakcje miasta, zarówno te bezpłatne jak i takie, na które musielibyśmy zakupić bilety, na przykład Wyspę Muzeów. Staralibyśmy się tak planować dni, żeby zwiedzane miejsca były jak najbliżej siebie i jak najmniej korzystać z komunikacji miejskiej. Koszt całego pobytu w Belinie przez 4 dni, wliczając nocleg, przemieszczanie się, jedzenie oraz bilety wstępu szacuję na około 1700-1900 zł na dwie osoby. Po 4 dniach wsiadamy w pociąg do Budapesztu, co kosztuje nas znowu około 240 zł/dwie osoby. Tam również zostajemy 5 dni. Noclegi są tam sporo tańsze niż w Berlinie, więc dobra w hostelu wyniesie nas około 120-150 zł (http://www.uwielbiambudapeszt.com/ – wynajęcie pokoju to koszt 15 euro, przy czym ważna legitymacja studencka uprawnia do 20% zniżki :). Podczas pobytu zwiedzamy wszystkie reprezentacyjne atrakcje miasta, przechadzamy się uliczkami,w tym dzielnicą żydowską, trafiamy na jarmark bożonarodzeniowy i próbujemy węgierskich specjałów. Przemieszczamy się głównie metrem i kupujemy tygodniowe bilety, co daje nam 100zł/2 osoby. Nie odmawiamy sobie również wizyty w łaźniach Gellerta. Budapeszt nie jest drogim miastem i na pewno moglibyśmy pozwolić sobie na większą ilość rzeczy niż w Berlinie przy takich samych kosztach, czyli około 1700 zł razem ze spaniem. Doliczamy około 80-120 zł na zakup pamiątek, bo bożonarodzeniowe stoiska na pewno czymś nas skuszą i wsiadamy w pociąg do warszawy ( około 300zł/dwie osoby). w Warszawie pozwalamy sobie jeszcze na spacer po mieście i lokujemy się w pociągu do Gdyni, który kosztuje nas nie cale 100 zł na dwie osoby :). Koszt całkowity nie przekroczy 5000 zł, spać będziemy w dobrych warunkach i nie trzeba będzie sobie niczego odmówić, a podróż pociągiem mimo, że dużo dłuższa, to również sporo tańsza, co pozwala na więcej szaleństwa w odwiedzanych miejscach :). Tak więc ciepła kurtka i w drogę!

  • Marta Popiolek pisze:

    5000 to dużo i mało ale na moje marzenie zdecydowanie wystarczy…. chciałabym wrócić do Peru i przejść szlakiem Inków z Cusco do Machu Picchu, śpiąc w dżungli w namiotach, zasypiając przy odgłosach „dzikiego” świata wśród zwierząt tuląc do snu leniwca 😉 . Później kolejny etap pustynia solna w Boliwii…a na koniec wyprawy pustynne szaleństwo sandboardingu w Nazca…Bilety lotnicze na trasie Barcelona – Lima mozna dostać w promocji za jakieś 1500 zł lub taniej , bilet lotniczy Lima-Cusco to koszt 300 zł koszt trekingu 4 dniowego to kolejne 500 zł ( już z wyżywieniem) z Cusco do Boliwii można się dostać bardzo wygodnymi autobusami które nie są drogie 70-80 zł ( kurs nocny żeby zaoszczędzić czas i koszt noclegu odpada), tak samo z Boliwii do Nazca a potem z powrotem do Limy, żywność plus noclegi to koszt 1200 zł, całodzienny wyjazd na pustynię ze sandboardingiem to kolejne 70-80 zł ( w zależności od ilości chętnych, im więcej tym taniej za osobę ). Pozostaje jeszcze koszt lotu z Polski to Barcelony ale to już grosze 🙂 no! to tyle 🙂

  • ania pisze:

    Mi ostatnio marzą się podróże
    filmowe… to znaczy tropem lokalizacji z ulubionych filmów. Numerem
    jeden jest Sródziemie, czyli Nowa Zelandia, ale 5000zł to niestety
    niewystarczająca kwota na zaplanowanie wycieczki w ostatniej chwili
    ; ). Numer dwa to Galaxy Far Far Away – Tunezja, miejsca znane z
    Naboo jak Plaza de Espana w Sevilli itd. Teraz jednak plan na nr 3 –
    Harrego Pottera. Najpierw lot do Londynu – wybrałam przypadkową
    datę 1 maja 2015, lot z Katowic, zapłaciłabym za niego 79zł. 1
    dzień poświęciłabym na spacery po lokalizacjach znanych z filmów,
    takich jak peron 9 i 3/4 na stacji King’s Cross. Nocleg byłby
    kosztowny – spędziłabym go w stylizowanym na dormitorium w
    Hogwardzie pokoju w hotelu Georgian House
    [http://www.georgianhousehotel.co.uk/offers/Harry-Potter-Tour-Package-London.asp].
    Nocleg dla dwóch osób [druga osoba rzecz jasna byłaby pod ręką i
    też dysponowała 5000zł] to 250£ /2 -125, według dzisiejszego
    kursu – 670zł. W cenie noclegu Warner Bros Studio Tour „Making
    of Harry Potter”, więc spędziłabym tak kolejny dzień. Nocleg
    to dla odmiany couchsurfing. 3 maja o 13:50 wsiadam w samolot linii
    Icelander do Rejkiawiku, spędzam tam dzień 26h czytając książki
    o HP rzecz jasna. 4 maja o 17:10 wsiadam w samolot do Orlando. Wiza
    kosztuje mnie 470zł. Ląduję o 21 i nocuję – a jakże – u
    couchsurferów. Z Orlando do Rejkiaviku wracam 9 maja, po niespełna
    2h wsiadam w samolot do Londynu. Jestem tam ok 12. Loty na chwile
    obecną to 3089 w dwie strony. Z Londyny do Katowic wracam wizzairem
    za 250zł. 5, 6 i 7 maja zwiedzam Orlando i okolice – stopem.
    Prawdopodobnie spędzam dzień na plaży – Daytona Beach?. 8 udaję
    się do dwóch parków rozrywki skłądających się na Wizarding
    World of Harry Potter – zwiedzam Hogsmeade i Diagon Alley,
    przemieszczając się między nimi Hagwarts Expressem. Przyjemnośc
    ta kosztuje mnie 136USD – 450zł

    79 + 670 + 470 + 3089 + 250 + 450 =
    5007zł, co oznacza, że przez 9 dni żywię się gorącymi kubkami i
    zupkami chińskimi – bardzo zdrowo – zakupionymi w biedronce.
    Udaję przy tym, że to uczta świąteczna na Wielkiej Sali. Między
    wszystkimi lokalizacjami natomiast poruszam się stopem. Może i
    wracam wychudzona, ale album „Suck it, Mugole” ma 3000
    lajków na fejsie. Magia ;D

  • pyszor pisze:

    Przewrotny tytuł mojej wyprawy brzmi „DO DNA!”. Mimo, że
    chcę jechać do Abchazji, nie odnosi się on do „damasznych” win z których słynie Kaukaz. Nie wypowiemy ich po
    krasomówczym toaście gospodarza domu, z arbuzem w jednej i winogronowym
    trunkiem w drugiej opalonej ręce. Bo Abchazja to nie tylko autentyczna
    gościnność i eksportowe mandarynki- to też miejsce, gdzie znajduje się
    najgłębsza (ponad 2 km) jaskinia świata, Woronia- Krubera. Celem jest dno.

    Jak w matematyce, na początek kilka założeń. Zakładam, że wydatki
    nieosobiste (=zespołowe itd.) nie interesują mnie. Zakładam też że mam wymagane
    doświadczenie i umiejętności, bo to wymagające przedsięwzięcie….ale kto
    powiedział że sytą warszawską ekstrapensję dostane w tym roku? 🙂

    Na miejscu kilka razy skorzystamy z noclegu w prywatnych
    domach- resztę czasu spędzimy na biwaku pod ziemią:) w namiotach albo hamakach, na
    różnych głębokościach….potrzebuję jednak ciepłego śpiwora, który będzie chronił
    od zimna i wilgoci typowych dla warunków jaskiniowych. Lwią część budżetu
    przeznaczę na zakup nowego sprzętu do pokonywania trudności linowych, jak
    również doskonałą latarkę. Bardzo lubię oświetlenie w jaskini, szczególnie gdy
    sama zgaszę swoją czołówkę i obserwuję poruszające się światełka
    współtowarzyszy. Lumeny demaskują niebezpieczeństwa i doświetlają czeluście jak
    należy :).

    Gotować będziemy sami sobie, chociaż po zejściu „do wioski”
    postołujemy się jak należy, wracając do swoich ulubionych dań kuchni kaukaskiej
    (dla mnie: granatowy sok, szaszłyki w
    abchaskich ziołach, i zwykły, słonawy, ciepły chleb).

    Oprócz wymienionych wcześniej, moje wydatki uwzględniają przelot Wizzairem z nadbagażem (smutna konieczność :P…ale jak to niedawno
    usłyszałam o plecaku który ważył zdecydowanie, zdecydowanie za dużo: „ musisz go polubić…bo nie możesz znienawidzić” ). Transport obejmuje też pociągi w Polszy i dojazd z Kutaisi do rejonu Gagry. Potrzebuję załatwianej w stolicy Abchazji wizy (ok. 30 zł)….całość na pewno do 5 tysięcy złotych. A to wszystko dla poruszania się po niemal
    niechodzonych korytarzach i formacjach, głębokich studni (w których rzucony
    kamień spada długo) i sprawdzenia, co na powierzchni poczuje człowiek siedzący
    od kilkunastu dni pod ziemią…co na razie znam tylko z relacji 🙂 Pozdrawiam.

  • Mateusz + M pisze:

    Takową podróż mam już w planach, ale niestety funduszy brak. A zamiast oszczędzać „kieszonkowe”, wydaję je na tanie podróżowanie po Europie 🙂 Mam dopiero 19 lat, więc ciężko o jakiś poważniejszy wyjazd. ALE gdyby tak wpadło 5000 zł to bez zawahania kupiłbym bilety na…Islandię!

    Wylot z Warszawy do Reykjaviku 8 maja 2015r. o 22:05. Powrót z tego samego lotniska (Keflavik) tydzień później 15 maja 2015 o 15:10. Cena biletów tam i z powrotem (WowAir Airlines): €278.97 ((1143 zł + 200 zł bagaż) x 2 osoby = ok. 2700 zł).

    Pozostało 2300 zł. Wypożyczenie samochodu na tydzień jest dość drogim wydatkiem. Co w takiej sytuacji robi biedny włóczęga? Jedzie na stopa! Chcielibyśmy objechać wyspę – 1500 km, zobaczyć po drodze wodospady Haifoss, Seljalandsfoss, Dynjandi, Skógafoss, Litlanesfoss, Godafoss no i oczywiście w pakiecie Vatnajokull, Eyjafjallajokull, Mt. Maelifell i Kirkjufell!

    Co z pozostałymi 2 tysiącami? Na pewno się przyda! Trzeba coś jeść, coś pić. Może przyjdzie nam odwdzięczyć się komuś za pomoc? Może trzeba będzie skorzystać z hotelu? Pozwólmy przygodzie, by sama napisała nam scenariusz 🙂 Niech reszta z biletów lotniczych niech będzie naszym ubezpieczeniem.

    Jak się domyślam, osoby biorące udział w konkursie mogą przeznaczyć całe 5000 zł tylko na siebie. Ja jednak nie ruszę się bez mojej drugiej połowy. Funduszami dzielę się z moją partnerką, która towarzyszy mi we wszystkich europejskich podbojach.

    Mateusz

  • Guest pisze:

    Gdybym miała 5000 zł

  • Brygida pisze:

    5 tys to nie są małe pieniądze. Gdyby dostała takie dodatkowe pieniądze
    wykorzystałabym je na realizacje swojego marzenia, czyli zobaczenie na żywo
    meczu Realu Madryt. Według mnie świetnym terminem jest mecz Ligi Mistrzów
    (4.11.2014). W podróż najlepiej jechać z kimś więc zabrałabym ze sobą swoją
    przyjaciółkę. Wylot planowany na 1 listopada z Krakowa – 1492 zł – powrót 5
    listopada, również do Krakowa. Do tego dojazd jednej osoby z Rzeszowa (40 zł w
    obie strony – blabla car). Hotel Axor Feria – bezpłatny transport z i na
    lotnisko. 4 noce w pokoju 2 osobowym – 1035 zł. Zdecydowanie postawiłabym na
    zabawę i rozrywkę więc punktem obowiązkowym byłby Parque de Atracciones. Bilet
    to ok 250 zł za dwie osoby. Tam spędziłabym całą niedziele. Ok 400 zł
    przeznaczyłabym na poniedziałkowe i wtorkowe zwiedzanie centrum. Do tego ok 250
    zł na komunikacje miejską. Daje nam to wszystko około 3 tysiące. Nie lubię
    dokładnie zaplanowanych wycieczek dlatego wolałabym kupić przewodnik i na
    miejscu szukać najciekawszych atrakcji. Nie żałowałabym też pieniędzy na
    jedzenie. Chciałabym przeżyć cudowne
    dni, nie żałując pieniędzy i bawiąc się. Obowiązkowym punktem byłyby słynne
    hiszpańskie dyskoteki. I niezapomniane wspomnienia z podróży

  • Angie pisze:

    5 tys. na Australię to za mało niestety… 🙁

  • Aga pisze:

    Witam wszystkich podroznych nalogowcow;))

    Nie wiem dlaczego, ale dopiero zobaczylam ten konkurs. Szkoda, bo nie mam czasu na rozpisanie kosztorysu mojej wyprawy. Jedna z moich top wypraw to wejscie na Mount Everest base camp, ktory mam duza szanse zrealizowac w przyszlym roku. Ale nie o tym chcialam pisac. 3 lata temu poznalam 60 letnia kobiete z Nowej Zelandii, ktora ostatnie 40 lat spedzila na przekraczaniu globu wzdluz i wszerz, i ktora zarazila mnie podrozowaniem (bylysmy juz w kilku krajach razem). Opowiedziala mi o swoim planie powrotu do domu z Europy droga ladowa. Planuje podroz do jej pieknego kraju w 2016 roku. Ale sie rozmazylam, ze gdybym miala dodatkowe 5 tys to bez namyslu dolaczylabym do niej w przejechaniu pieknych zakatkow Azji, aby u celu zagoscic w przepieknej krainie ludzi Kiwi.

  • 5 tys. zł to dwuosobowa wyprawa rowerowa przez zimne tereny Skandynawii — nasze marzenie od jakiegoś czasu! Przejazd przez Norwegię aż po Nordkapp i powrót przez Finlandię i kraje nadbałtyckie (Estonię, Łotwę i Litwę) do Polski, do Wrocławia. Bądź odwrotnie!
    Kraje te do najtańszych nie należą (większość tych pieniędzy poszłaby niestety na jedzenie) a czas takiej wyprawy ciężki do oszacowania, bo na rowerze podróż idzie wolniej, ale rower ma jedną niewątpliwą przewagę nad innymi środkami transportu — pozwala zatrzymać się w każdej chwili i nasycić widokami — których w Skandynawii akurat nie brakuje!
    Jeśli nie próbowaliście — to zachęcam — bo warto! 🙂

  • Łukasz Jarzyna pisze:

    Fascynującą sprawą może być to, że nie interesuje mnie w tej wyprawie to jak mieszkają ludzie, natomiast świnie. A konkretnie pływające świnie wyspy Big Major Cay. Legenda głosi, że świnie te zostały przywiezione na tą wyspę przez marynarzy w celu późniejszego zjedzenia. Na szczęście – dla świń – i nieszczęście – dla marynarzy – załoga zginęła, a świnki pozostały na wyspie ciesząc się wolnością i błękitem nieba oraz wody.

    Zatem 5 tysięcy złotych przeznaczonych na tą wyprawę nie byłyby pieniędzmi zmarnowanymi, wręcz przeciwnie. Obraz świń pływających w ciepłych wodach Oceanu Atlantyckiego, powodowałby zdziwienie, uśmiech na twarzy oraz satysfakcję z tego jak te zwierzaki potrafią korzystać z życia.

    Dookoła piękne plaże – wiem, bo sprawdziłem na Google Maps, oraz setki jachtów, łodzi ludzi, którzy przybyli na tą malutką wyspę.

    Ciekawym pomysłem, a zarazem marzeniem byłoby wypożyczenie na tygodniowy pobyt małego jachtu, z kilkoma innymi zapaleńcami podróży i odwiedzenie reszty wysp znajdujących się w pobliżu Big Major Cay, albo jak kto woli Pig Beach Island.

    Przelot Berlin – Nassau szacuje się na 3500 zł. Co daje nam 1500 zł na tygodniowe szaleństwa. Gdy chodzi o poznawanie nowych miejsc, a także umiejętność cieszenia się z małych rzeczy, podejmuję się pracy dorywczej na kutrach aby dostać się na wyspę. Tam w namiocie bądź u miłego tubylca z couchsurfingu można byłoby rozprostować nogi na noc, a w dzień powrócić do odkrywania kolejnych części wcześniej wspomnianej już legendy o pływających świniach.

    Pozdrawiam

  • pola162 pisze:

    Gdybym miała wolne 5 tys złotych pojechałabym razem z mamą na kretę. Spędziłabym z nią cudowne 7 dni. Podróż nie jest droga ponieważ latają tam tanie linie lotnicze. A przecież wszystko zaczyna się od marzeń. Jak powiedział Paweł Porada Europa jest tańsza niż nam się wydaje. Ale wrócmy do tematu. Za bilety w obie strony dla nas dwóch zapłaciłabym ok 1000zł. W tym słonecznym kraju można znaleźć przyzwoite noclegi w cenie 1000zł ze śniadaniem. Nie jest ważne dla mnie gdzie śpie,ale co zobaczę. W związku z tym większość środków przeznaczyłabym na zwiedzanie ( 2 tys zł) pojechałabym na Balos ( porobić sobie piękne zdjęcia oraz zobaczyć plażę piratów), obejrzałabym zachód Słońca na Santorinii oraz przeżyła przygodę na wyspie trędowatych. Budżet na jedzenie to 1000zł , dzięki nim objadłabym się świeżymi krewetkami oraz sałatką grecką. Podróż to przecież jedna z niewielu rzeczy która czyni nas bogatszymi.

  • Aurelia pisze:

    Moja wymarzona podróż, zaczne banalnie, nie wazne jak – wazne z kim . Aby zrozumieć sens tego zdania musze wspomniec, ze mój kochany Felix jest ze Szwecji, bardzo chcialby pokażą mi swój kraj, ja jemu ukochana Finlandie gdzie spedzilam zeszle lato, chcialabym spelnic tez jego marzenie a mianowicie bycie na zakończeniu Volvo Ocean Race, w czerwcu w Goteborgu. Tylko ciiii… To niespodzianka urodzinowa 🙂

    W ten oto sposób wszystkie drogi prowadza nas na północ. Nie mam konkretnego planu, wyznacznikiem czasowym jest jedynie termin Volvo Ocean Race.Jak wszyscy wiemy Skandynawia jest droga, dolaczajac do tego Finlandie, wiec taki tysiaczek bylby idealnym dfinansowaniem naszego planu 🙂

    Pozdrawiam zakochana w Felixie Aurelia 🙂

  • Michał Maruszak pisze:

    Jeśli miałbym 5tys w rękach i mógłbym pojechać, gdzie dusza zapragnie to wybrałbym… Afrykę. Moje wielkie marzenie. Mając taką szansę nie wahałbym się ani chwili, bo marzenia są po to by je spełniać.
    Swoją podzieliłbym na dwie części: tę europejską (Amsterdam)i tą afrykańską.

    Ze względu na tanie bilety z Amsterdamu wybrałbym się tam parę dni wcześniej… stopem. Z Rzeszowa do Amsterdamu droga bardzo prosta i łatwa. A miasto ma wiele do zaoferowania. Poza tym jeszcze w nim nie byłem, więc czemu nie? Tam spędził trzy dni znajdując hosta na couchsurfingu. Koszt wyżywienia ok.75zł oraz 25zł poświęcił bym na upominek dla mojego gospodarza.
    Podróż na lotnisko stopem i wylot ku Afryce.

    20 stycznia 2015
    14:40 Amsterdam -> Zanzibar 21.01.2015 13:55
    ——————————————
    30stycznia 2015
    21:05 Zanzibar -> 31.01.2015 Amsterdam 12:40

    CENA: 2487,67zł

    Na ten moment wydałbym 2587,67, czyli na miejscu do wykorzystania by było 2412,33zł.
    Udało mi się znaleźć na booking.com tanie noclegi na okres pobytu w cenie 547zł.
    Po Tanzanii przemieszczałbym się tanimi busikami, o których czytałem i przeznaczyłbym jakieś 300zł.
    W Tanzanii chciałbym zobaczyć oczywiście Park Serengeti, zobaczyć z bliska Kilimandżaro, wulkan Ngorongoro, czyli największy krater na ziemi. Nie chciałbym tam zmarnować ani chwili. Chciałbym także spełnić swoje inne marzenie i popłynąć na Zanzibar(prom łącznie kosztuje ok.250zł w dwie strony). Tam wziąć lekcje nurkowania na co przeznaczyłbym kolejne 250zł, zobaczyć Stone Town, zjeść świeżo złowioną rybkę. Czego chcieć więcej? Nocleg couchsurfing.
    Zanazibar jak i Tanzania mają wiele do zaoferowania, więc nie ma sensu moje wymienianie wszystkich miejsc jakie chciałbym zobaczyć. Na pewno po takiej podróży bym chciał jeszcze tam wrócić, bo życie tam wygląda całkiem inaczej niż nasze.
    Na wyżywienie pozostaje mi nadal ponad 1000zł. więc jakoś bym sobie dał radę 😉
    Powrót do Amsterdamu i ponownie stopem do Rzeszowa.
    Ahoj przygodo 😉

  • pajchiwo pisze:

    Moja wymarzona podróż za ok 5000 to wyprawa na tropikalne szaleństwo do BRAZYLII.

    W planie :
    1dzień
    dojazd i aklimatyzacja
    2dzień
    Zwiedzanie Rio, wizyta w zabytkowej dzielnicy Santa Marta i przejażdżka tramwajem
    3dzień
    Przechadzka po plaży Copacabana i Ipanema oraz wjazd kolejka na górę cukru.
    Wieczór spędzony na mierzei pomiędzy dwoma plażami gdzie wieczorami odbywają się koła bębniarskie i spontaniczne koncerty
    4dzień
    Wizyta w ogrodzie botanicznym i wjazd kolejka pod posąg Chrystusa
    dzień5
    Odrobina szlenstwa czyli Rio z góry. Przelot paralotnią nad miastem i plażami przy okazji zwiedzanie rezerwatu przyrody który stnowi swojego rodzaju dżungle w centrum miasta.
    dzień 6
    Przejazd autobusem do miasteczka portowego Anga dos Reis skąd wyrusza prom do Ilha Grande
    dzień 7
    Zwiedzanie wyspy treking po małej tropikalnej dżungli która stanowi jej centrum
    dzień7
    Przejażdżka łodzią do okoła wyspy połączona z nurkowaniem i obserwacją rybek i kolorowego dna morskiego przy okazji postoje w najpiękniejszych plażach południa Bazyli
    dzień 8
    powrót promem przez kolonialną mijescowość Paraty. Popołudnie poświęcone na zwiedzanie urokliwej miejscowości. wieczorem przejazd autobusem do Rio.
    dzień 9
    Wizyta w Ośrodku Organizacji pozarządowej troszczącej się o fawele Sant Maria. Zwiedzanei fawel i ew pomoc w centrum. Wieczorem ew zakupy i pakowanie.
    dzień 10
    Powrót

    KOSZTY
    Transport- ok 2500 zł
    Nocleg- Rio(couch Surfing ew hostel ) Iha Grande( hostel – ok 60 zł x3 = 180zł)
    Jedzenie- po taniości jeden posiłek dziennie plus jedzenie z ulicznych knajpek i ew gotowanie zamodzielne plus ew drinki ( dzieki bogu Vapirinha nie jest droga i kosztuje ok 5 zł ) razem ok 500zł
    dodatkowe atrakcje:
    lot paralotnią:ok 400 zł w zależności od sezonu
    przejażdżka dookoła wyspy plus nurkowanie z rurką: ok 300 zł i jak wyżej.
    Przejazdy po Rio plus prom i dojazd z miasta ok 150 zł
    dodatkowe bilety na atrakcje turystyczne 200

    czyli razem mieścimy się w 5000 zł 😉

  • Marta pisze:

    Aj, zaspamowałam Wam komentarze i jeszcze zapomniałam się podpisać 🙂
    Ten wpis jest mój:

    5000 zł to byłaby idealna kwota na wyprawę na Islandię, na którą wybieramy się z koleżanką na przełomie maja i czerwca 2015 roku! Bilety już mamy z Katowic (z wieloma przesiadkami) do Rejkjawiku – koszt to 1715 zł za dwie osoby w obie strony. Wyruszamy 30 maja, a wracamy 9 czerwca, czyli w najpiękniejszym miejscu na świecie będziemy aż 11 dni! Nie da się jednak ukryć, że za oglądanie tych niesamowitych widoków trzeba jednak trochę zapłacić 🙂

    Początkowo miałyśmy startować z Bristolu do Rejkjawiku za śmiesznie niskie pieniądze, ale długo zajęło nam szukanie połączeń do tego angielskiego miasta, więc koniec końców stwierdziłyśmy, że wolimy lecieć z najbliższego lotniska, nawet jeżeli dwa razy musimy się przesiadać. Tym bardziej, że udało się nam upolować bilety w atrakcyjnych cenach i to z bagażem rejestrowanym (więc i namiot się zmieści!).

    Kiedy już uda nam się przetrwać te składane loty, nie zginie nam bagaż i będziemy na miejscu, to chciałybyśmy objechać wyspę krajową 1, której długość to 1339 km. Myślę, że zbaczając do Interioru i w kilka innych ciekawych miejsc udałoby się zamknąć nam kilometraż w 1600-1700 km. Z naszych bardzo dogłębnych analiz ( bazujących również na Waszych poradach z czerwca tego roku, wielu wpisach na różnych blogach i slajdowiskach o Islandii 🙂 ) wynika, że koszt wynajęcia samochodu na ten czas to około 900-1200 zł plus drugie tyle za paliwo, także samo podróżowanie wyniosłoby nas około 2000 złotych.

    Na życie i noclegi w takim razie zostaje nam ok. 1300 złotych. Myślę, że zamknęłybyśmy się zupełnie bez problemu w tej kwocie. Zwłaszcza, że zamierzamy zabrać namiot, czasem spać w aucie i generalnie próbować wydać mniej niż więcej na nocowanie, płacić oczywiście za prysznice na polach kempingowych 🙂

    Tutaj jeszcze muszę dodać, że koniecznie trzeba doliczyć po 60 euro na głowę za rejs i oglądanie wielorybów w Husaviku. Nie wyobrażamy sobie być tam i nie zobaczyć ani pół wieloryba 🙂 Chociaż tak się może zdarzyć, jeżeli akurat te ogromne ssaki nie będą chciały się pokazywać, wtedy kiedy wypłyniemy je oglądać.

    Dodając do wszystkich kosztów jedzenie (kupując w Bonusie), myślę, że udałoby się nam w dwie osoby zamknąć w kwocie 5000 złotych za 9 dni na wyspie naszych marzeń albo minimalnie ją przekroczyć 🙂

    Jakby jeszcze ktoś nie wiedział, dlaczego warto się wybrać na Islandię, to dołączyłam cztery zdjęcia (tak, nie zapomniałam o owcach! 🙂 ), które powinny przekonać każdego.

  • Guest pisze:

    5000 zł to byłaby idealna kwota na wyprawę na Islandię, na którą wybieramy się z koleżanką na przełomie maja i czerwca 2015 roku! Bilety już mamy z Katowic (z wieloma przesiadkami) do Rejkjawiku – koszt to 1715 zł za dwie osoby w obie strony. Wyruszamy 30 maja, a wracamy 9 czerwca, czyli w najpiękniejszym miejscu na świecie będziemy aż 11 dni! Nie da się jednak ukryć, że za oglądanie tych niesamowitych widoków trzeba jednak trochę zapłacić 🙂

    Początkowo miałyśmy startować z Bristolu do Rejkjawiku za śmiesznie niskie pieniądze, ale długo zajęło nam szukanie połączeń do tego angielskiego miasta, więc koniec końców stwierdziłyśmy, że wolimy lecieć z najbliższego lotniska, nawet jeżeli dwa razy musimy się przesiadać.

    Kiedy już uda nam się przetrwać te składane loty, nie zginie nam bagaż i będziemy na miejscu, to chciałybyśmy objechać wyspę krajową 1, której długość to 1339 km. Myślę, że zbaczając do Interioru i w kilka innych ciekawych miejsc udałoby się zamknąć nam kilometraż w 1600-1700 km. Z naszych dogłębnych analiz ( 🙂 ) wynika, że koszt wynajęcia samochodu na ten czas to około 900-1200 zł plus drugie tyle za paliwo, także samo podróżowanie wyniosłoby nas około 2000 złotych.

    Na życie i noclegi w takim razie zostaje nam ok. 1300 złotych. Myślę, że zamknęłybyśmy się zupełnie bez problemu w tej kwocie. Zwłaszcza, że zamierzamy zabrać namiot, czasem spać w aucie i generalnie próbować wydać mniej niż więcej na nocowanie, płacić oczywiście za prysznice na polach kempingowych 🙂

    Tutaj jeszcze muszę dodać, że koniecznie trzeba doliczyć po 60 euro na głowę za rejs i oglądanie wielorybów w Husaviku. Nie wyobrażamy sobie być tam i nie zobaczyć ani pół wieloryba 🙂 Chociaż tak się może zdarzyć, jeżeli akurat te ogromne ssaki nie będą chciały się pokazywać, wtedy kiedy wypłyniemy je oglądać.

    Dodając do wszystkich kosztów jedzenie, myślę, że udałoby się nam w dwie osoby zamknąć w kwocie 5000 złotych za 9 dni na wyspie naszychmarzeń albo minimalnie ją przekroczyć 🙂

    Jakby jeszcze ktoś nie wiedział, dlaczego warto się wybrać na Islandię, to dołączyłam cztery zdjęcia (tak, nie zapomniałam o owcach! 🙂 ), które powinny przekonać każdego.

  • Delfina pisze:

    A ja wybrałabym się wraz z mężem i synkiem do Krakowa. Całe 5000 zł wydałabym na nasze przyjemności. Oczywiście część trzeba przeznaczyć na paliwo, nocleg i wyżywienie a do tego: lody, gofry, kino, zakupy, figlo park, aqua park oraz coś edukacyjnego jak Ogród Doświadczeń czy Zamek Królewski. A dodatkowo dla siebie kupiłabym kilka książek o których marzę już od jakiegoś czasu. Myślę, że te 5000 zł sprawiłoby radość nam wszystkim, nie dlatego że przez kilka kolejnych dni każdy miałby coś dla siebie, ale dlatego, że moglibyśmy spędzić ten czas razem z sobą i to beztrosko.

  • Guest pisze:

    5000 zł to byłaby idealna kwota na wyprawę na Islandię, na którą wybieramy się z koleżanką na przełomie maja i czerwca 2015 roku! Bilety już mamy z Katowic (z wieloma przesiadkami) do Rejkjawiku – koszt to 1715 zł za dwie osoby w obie strony. Wyruszamy 30 maja, a wracamy 9 czerwca, czyli w najpiękniejszym miejscu na świecie będziemy aż 11 dni! Nie da się jednak ukryć, że za oglądanie tych niesamowitych widoków trzeba jednak trochę zapłacić 🙂

    Początkowo miałyśmy startować z Bristolu do Rejkjawiku za śmiesznie niskie pieniądze, ale długo zajęło nam szukanie połączeń do tego angielskiego miasta, więc koniec końców
    stwierdziłyśmy, że wolimy lecieć z najbliższego lotniska, nawet jeżeli dwa razy
    musimy się przesiadać.

    Kiedy już uda nam się przetrwać te składane loty, nie zginie nam bagaż i będziemy na miejscu, to chciałybyśmy objechać wyspę krajową 1, której długość to 1339 km. Myślę, że zbaczając do Interioru i w kilka innych ciekawych miejsc udałoby się zamknąć nam kilometraż w 1600-1700 km. Z naszych dogłębnych analiz ( 🙂 ) wynika, że koszt wynajęcia samochodu na ten czas to około 900-1200 zł plus drugie tyle za paliwo, także samo podróżowanie wyniosłoby nas około 2000 złotych.

    Na życie i noclegi w takim razie zostaje nam ok. 1300
    złotych. Myślę, że zamknęłybyśmy się zupełnie bez problemu w tej kwocie.
    Zwłaszcza, że zamierzamy zabrać namiot, czasem spać w aucie i generalnie
    próbować wydać mniej niż więcej na nocowanie, płacić oczywiście za prysznice na
    polach kempingowych 🙂

    Tutaj jeszcze muszę dodać, że koniecznie trzeba doliczyć po 60 euro na głowę za
    rejs i oglądanie wielorybów w Husaviku. Nie wyobrażamy sobie być tam i nie zobaczyć ani
    pół wieloryba 🙂 Chociaż tak się może zdarzyć, jeżeli akurat te ogromne ssaki nie będą chciały się pokazywać, wtedy kiedy wypłyniemy je oglądać.

    Dodając do wszystkich kosztów jedzenie, myślę, że udałoby
    się nam w dwie osoby zamknąć w kwocie 5000 złotych za 9 dni na wyspie naszych
    marzeń albo minimalnie ją przekroczyć 🙂

    Jakby jeszcze ktoś nie wiedział, dlaczego warto się wybrać na Islandię, to dołączyłam cztery zdjęcia (tak, nie zapomniałam o owcach! 🙂 ), które powinny przekonać każdego 🙂

  • kingway pisze:

    Co bym
    zrobiła z ekstra pensją?

    No jasne, że zwiedziłabym Włochy wzdłuż i wszerz!

    Zaraz rozlegnie się zapewne cała masa głosów z serii: 5 tysięcy na
    Włochy?!! 😮

    Ja na to: TAK, 5 tysięcy na Włochy! Bez opamiętania, bez zahamowań, z
    planem i mapą w dłoniach!

    Planem, na którym będę zaznaczała obiekty, które już
    udało mi się zobaczyć.

    Zacznę od tego, że moje 5 tysięcy (tak, moje – wczuwam się w rolę, że je
    otrzymałam) czekałoby na mnie złożone w banku do sierpnia 2015 roku, kiedy
    mam nadzieję skończę studia na Geografii 😉

    Jeśli wiem, że studia są już za mną, czas
    mnie nie ogranicza, to jadę i korzystam z życia dopóki pieniądze się
    nie skończą! A co, taka nagroda za wytrwałe 5 lat studiów.

    Cele podróży:

    * utwierdzić w sobie miłość do Włoch

    * zobaczyć „na żywo” to, co zawsze oglądałam na zdjęciach lub o czym
    czytałam artykuły/książki/blogi

    * sprawdzić siebie i swoje możliwości przebywania w innym kraju samotnie

    * sprawienie, że zakończenie studiów będzie niezapomniane

    * smakowanie lokalnych przysmaków

    * poznanie nowych, interesujących ludzi

    Koniecznie zrealizować:

    * zobaczyć wszystkie punkty z wyżej wymienionej
    listy

    * pić wino na włoskiej plaży

    * oglądać zachód i wschód słońca na włoskiej plaży oraz we Florencji

    * spacerować włoskimi uliczkami miast

    * pływać nago w morzu przy pełni księżyca

    * itd.

    Możne zacznę od początku: wyruszam z Łodzi, powiedzmy 1 sierpnia 2015
    roku, z plecakiem pełnym ubrań, dobrego jedzenia i drobnych pamiątek z
    Polski dla ludzi spotkanych w drodze. Kieruję się na dworzec Łódź Kaliska
    i o 11:30 mam połączenie autokarowe do Włoch (dokładnie Bozen), gdzie
    wysiądę 2 sierpnia o 8:15 (koszt 330 zł). Przekraczam granicę i
    cieszę się, ponieważ w końcu jestem w wymarzonych Włochach!

    W podróż powrotną, nie wiem kiedy, bo nie wiem
    ile zajmie mi moja podróż (nie śpieszy mi się nigdzie, więc mogę w spokoju
    podróżować) wyruszam z Reggio di Calabria (południowe Włochy) autokarem do
    Łodzi. (koszt: 550 zł).

    Wydałam już 880 zł na sam transport w obie strony.

    Oczywiście w planach mam także Sycylię, czyli
    pokonuję Cieśninę Mesyńską promem z

    miejscowości Villa San Giovanni do Mesyny. Koszt podróży w dwie strony
    to około 15 zł.

    Wydane: 895 zł.

    Nie wyobrażam sobie podróży bez smakowania
    lokalnych przysmaków, więc na mojej liście „do zjedzenia” lądują: włoska
    pizza, spaghetti, tortellini, lasagne, ravioli, ser mozzarella w

    Kampanii, ser Gorgonzola (Lombardia), tiramisu, panna cotta, włoskie lody,
    Torta

    di limone, Zuppa di Pesce, Carpaccio, itd.

    No i oczywiście wina 🙂

    Myślę, że na jedzenie jestem w stanie wydać
    dość dużo, ponieważ mając 5 tysięcy złotych można zasmakować
    wielu niezapomnianych potraw.

    Środki transportu na mojej trasie: autokar,
    pociąg, rower, prom, statek/motorówka/łódka, gondola i moje własne nogi, w
    ostateczności autostop.

    Do wydatków należy więc dodać koszty związane z
    biletami na wyżej wymienione środki lokomocji. Nie wiem jak bardzo
    zmienią się ceny w ciągu roku, więc nie wyliczam dokładnych wartości.

    Najważniejsze punkty na mojej trasie (raczej
    nie w tej kolejności): Bolzano, Bergamo, Mediolan, Turyn, Genua,
    Werona, Padwa, Udine, Bologna, Modena, Parma, La Spezia, Florencja,
    Rawenna, Rimini, Ankona, Livorno, Rzym, Neapol, Salerno, Cosenza, Reggio
    di Calabria, Bari, Foggia, Tarent, Lecce, Lago del Predil, Chiusaforte,
    Fiume Fella, Riserva Naturale Val Alba, Wezuwiusz, Palmanova, Old
    Abandoned Mill In Sorrento, Elba, Krzywa Wieża w Pizie, Watykan, San
    Marino, masyw Gran Paradiso, Portofino, San Gimignano, San Remo,
    Monte Conero, Matera, jezioro Garda, Cinque Terre, itd. (Włochy)

    Mesyna, Palermo, Syrakuzy, Katania, Caltanissetta (Sycylia).

    Dochodzą więc koszty wejściówek do danych
    obiektów, takich jak: muzea, punkty widokowe, zamki, świątynie, rezerwaty
    przyrody, parki narodowe, itd.

    Jeśli już jestem w trasie, to gdzieś muszę spać. Miejsca noclegów:
    hostele, hotele, domki letniskowe, ewentualnie u nowo poznanych osób, itp.

    Koszty wzrosły więc o ceny noclegów. Wiadomo nie chcę hotelu *****, ale
    skromne i czyste miejsce w pokoju lub osoby pokój z dostępem do łazienki.

    5 tysięcy złotych przydałoby mi się zarówno na typowe sprawy związane z
    podróżowaniem, czyli: transport, jedzenie, noclegi, pamiątki, itp., ale
    także w celu przygotowania się do wyprawy (m.in. kupno kamery, drugiej
    baterii do aparatu, karty SIM do telefonu, upominków, rzeczy codziennego
    użytku, przewodników, map, itp.)

    Żyć, nie umierać 🙂

    Nie
    każdy lubi podróżować stopem i spać w namiocie czy u innych osób, więc plan
    zakłada różne inne możliwości 😉

    Pozdrawiam
    i mam nadzieję, że uda mi się zgarnąć weekendowy wyjazd, który zorganizujecie
    dla mnie i dla mojego faceta 😀

    Jeśli dodało się drugi raz to przepraszam, ale nie widzę postu który umieściłam tutaj wcześniej :/

  • Bożena pisze:

    Szkocja!!!

    2 tyg niespiesznego zwiedzania 🙂

    Lot tam i powrót z Krakowa do Edynburga- 1100 zł Lufthansa
    13 noclegów podzieliła bym na B&B- 7 noclegów, 210 funtów oraz hostele- 6 noclegów, 120 funtów. Koszt kolacji w barze to około 20 funtów.
    Zakup karty wstepu GBHP (Great British Heritage Pass)- 52 funty

    W Edynburgu zwiedzam ogrody Princes Street Gardens. Główną ulicę starówki- Royal Mile, łącząca dwie królewskie rezydencje Edynburga: Edinburgh Castle i Pałac Holyrood, w którym obecnie mieści się Galeria Królewska. Wieczór można spędzić na Rose Street czyli ulicy pubów. Następnie wybrała bym się do Stirling ( ehh te zamki:) oraz Glasgow. Miasto było by bazą wypadową na 2 następne atrakcje czyli :

    -wyspę Skye na która dotarła bym pociągiem Harrego Pottera :)Przejażdżka pociągiem West Highland Lin to koszt 33 funtów. Na wyspę można dostać się promem z Mallaig do Armdayle (5 funtów).

    -Szlak West Highland Way. 160-kilometrowa trasa swój początek ma w Glasgow, a koniec w Fort William. Szlak prowadzi przez lasy królowej Elżbiety, nieopodal największego jeziora Szkocji Loch Lomond, przez połacie wrzosowisk, w górzysty region Highlands. Dotarłszy do Fort William warto wybrać się na najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii – Ben Nevis (1343 m. n.p.m

  • Arnold pisze:

    Gdy tylko zobaczyłem
    konkurs i budżet w jakim trzeba się zmieścić od razu pomyślałem o Kirgistanie i
    Kazachstanie. Dwóch niezwykłe przyjaznych krajach z bardzo miłymi ludźmi, ale
    też bardzo od siebie różnymi.

    Ponieważ mieszam niedaleko granicy z Ukrainą do Kirgistanu dostałbym się liniami Pegasus – trasa Lwów- Stambuł – Biszkek (570zł), do Lwowa przyjechałbym dzień albo dwa wcześniej i spędził trochę czasu zwiedzając je po raz kolejny. Na termin
    wyjazdu wybrałbym początek czerwca ze względu na już bardzo dobrą pogodę i jeszcze
    ogrom zieleni dookoła.
    http://images.tinypic.pl/i/00590/87adjfoz3iea_t.jpg

    2.06 Pierwszy dzień
    spędzę spacerując po Biszkeku, próbując lokalnej kuchni (samsy, kymys, płow) i
    odwiedzając jeden z największych bazarów na świecie.

    03-04. Udam się w
    stronę Skazki ( po rosyjsku – bajki), czyli pięknych formacji skalnych obok
    jeziora Issyk-Kul – najbardziej popularnego miejsca do wypoczynku w
    Kirgistanie, a następnie zatrzymam się Jeti Oguz, gdzie znajdują się czerwone
    skały (,,Siedem byków” i ,,Złamane serce”) – również bardzo popularne miejsce
    wśród lokalnych ludzi.
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/08d8unwves9t_t.jpg

    05-07. Wyruszę na 3 dniowy trekking w stronę przepięknego górskiego jeziora,
    położonego na 3500m – Ała- Kul. n.p.m. Pierwszego dnia przejdę przez dolinę Altyn Arashan i zatrzymam się w małej wiosce ze źródłami termalnymi.

    Drugiego dnia przekroczę przełęcz na 3870m.n.p.m., aby przejść wzdłuż jeziora i dojść do
    doliny Karakol, gdzie przenocuję w schronisku, a następnego dnia piękną doliną
    Karakol wrócę do Przewalska
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/339128nuw5mt_t.jpg

    08-10 Pojadę nad jezioro Song-Kul, położnego na 3100, gdzie będę obserwował Kirgizów
    prowadzących pasterski tryb życia i zamieszkam z nimi w Jurcie (tradycyjnym
    namiocie). Nad jeziorem nie ma żadnych drzew ani budynków – tylko około 400.000
    zwierząt (konie, barany, krowy, jaki). Spróbuję tradycyjnych potraw z baraniny
    i spędzę kilka godzin jeżdżąc konno, chodząc po otaczających jezioro górach i
    rozmawiając z pasterzami. Ostatniego dnia dotrę do Narynia.
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/d9p96prpixab_t.jpg

    11-12. Odwiedzę
    Tash- Rabat (15-wieczne ruiny) i pokonam przełęcz Torugart (3752m.n.p.m.), by
    dotrzeć do Arslanbob, małej uzbeckiej wioski.

    http://images.tinypic.pl/i/00590/c5kyhym3nb17_t.jpg
    13-16.Następnie spędzę 4 dni chodząc po górach w paśmie Arslanbob, wezmę kąpiel w
    jednym z wodospadów, pospaceruję po lasach orzechowych, zamieszkam z uzbecką
    rodziną i będę próbował uzbeckiej kuchni.
    http://images.tinypic.pl/i/00590/4o1nl86k9p4o_t.jpg

    17-18.Przejadę z Arslanbob do Sary-Tash, by podziwiać panoramę 7-tysięczników ze
    szczytem Pik Lenina na czele, po drodzę podziwiając przepiękne widoki (m.in.
    przełęcz na 3600m), spędzę czas spacerując po wyżynie i postaram się zapoznać z
    miejscową ludnością. Następnego dnia po południu wrócę do Osh.
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/g2fr2ctzsoxd_t.jpg

    19-20
    Czyli 2 dni w Osh, bardzo ciekawym mieście, całkowicie innym niż północna część
    kraju, gdzie prawie wszyscy ludzie zajmują się handlem na ulicy, w mieście,
    które przypomina jeden wielki targ.

    21.Pojadę do Biszkeku podziwiając zmieniający się krajobraz, a wieczorem
    poobserwuje życie na ulicach Biszkeku.
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/ohpqlv7p592g_t.jpg

    22-25.Pożegnam się z Kirgistanem i wyruszę Kazachstanu, a dokładnie nad jeziora Kolsaickie. Zatrzymam się w wiosce
    Saty, gdzie będę jeździł konno i podziwiał jeziora. Następnie pojadę do Ałmaty.
    http://images.tinypic.pl/i/00590/svy2wlxe3u2b_t.jpg

    25-29.Zwiedzanie Ałmaty – biznesowej stolicy Azji centralnej, bardzo szybko
    rozwijającej się; także zrobię jednodniową wycieczkę do Kanionu Szaryńskiego.
    Ałmaty są pięknie otoczone przez góry z wieloma trasami zaczynającymi się
    praktycznie w mieście. Noclegi znajdę na couchsurfingu
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/1po5hzd36wxy_t.jpg
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/u6jyuyua3shf_t.jpg

    30- 03.Przejadę do stolicy kraju czyli Astany – nazywanej drugim Dubajem i poligonym
    doświadczalnym dla architektów; niesamowicie bogatego miasta, zbudowanego
    praktycznie przez ostatnie 15 lat. Ostatniego dnia po południu wyruszę w podróż
    powrotną do Kijowa
    http://pics.tinypic.pl/i/00590/cb0rvyesks8u_t.jpg

    03-05. Powrót do Europy i 2 dniowe zwiedzanie Kijowa – bardzo pięknego miasta. 5 lipca
    wieczorem wrócę kuszetką (40zł) do Lwowa i stamtąd już do Polski (10zł).
    http://images.tinypic.pl/i/00590/j3o8uwfkcobr_t.jpg
    Najdroższe w tej podróży będą oczywiście bilety; ich koszt to około 1400 zł, a do tego
    pociąg z Lwowa i dojazd do niego – 60 zł.

    Po Kirgistanie jak i Kazachstanie będę poruszał się autostopem i lokalnymi busami i dzielonymi taksówkami, za autostop też często będzie płacić, ponieważ każdy kierowca jest potencjalnym taksówkarzem. Na szczęście nie jest to drogie więc zakładam budżet
    do max 500zł.

    Noclegi
    – tani nocleg (często również z wyżywieniem) w Kirgistanie kosztuję średnio
    20-30zł, Kazachstanie 30-40zł. W Ałmatach i Astanie będę również korzystał z
    couchsurfingu, więc koszt będzie mniejszy, tak więc w 900 zł powinno spokojnie
    wystarczyć.

    Koszt
    wizy do Kazachstanu – 145 zł (wyrobiona wcześniej w Polsce). Podsumowując na
    wszystkie koszta transportowo – noclegowo – wizowe wyniosą około 3000 zł, tak
    więc pozostaję 2000 zł do wydania na jedzenie, przyjemności i różnego rodzaju
    atrakcje jak np. jazda konna, co w tych krajach jest naprawdę dużą sumą
    pieniędzy 🙂

  • Karolina Str pisze:

    PODRÓŻ W POSZUKIWANIU PINGWINÓW Z MADAGASKARU !

    Riko, Kowalski, Skipper, Szeregowy à NADCHODZIMY!!!!!

    Cel podróży: Mając 5 tysięcy wybieram kraj tak odległy,
    wiem, że wliczając ceny transportu nie będzie mnie stać na wiele, ale atrakcje
    i przygody jakie się trafiają gdy podróżujesz z pustym portfelem są cenniejsze J Więc, dlaczego akurat
    Madagaskar?
    -Pingwiny z Madagaskaru, które musze odnaleźć,
    -Powyginać śmiało ciało z Julianem
    -Koniecznie trzeba zwiedzić kraj, który o mały włos a byłby
    polską kolonią
    -8 kontynent! Chcę się oderwać od cywilizacji jak Madagaskar
    od Afryki!
    – chcę mierzyć wszystko puszką po śmietanie (jedyna
    jednostka miar wagi)

    Transport (zdjęcie załączone poniżej)
    Skoro taka oferta pojawiła się 2 lata temu, to w tym roku
    też się z pewnością pojawi .Ląduje w Antananarivo o 22:05 ! Mam całe 13
    dni.

    Szukam dogodnego miejsca na swój namiot, jestem przekonana,
    że pogoda mi dopisze, trzeba też pamiętać o alternatywie jaką jest couchsurfing 🙂 ku mojemu zaskoczeniu nawet tak odległy i odcięty kraj jak Madagaskar oferuje kawałek podłogi po dachem 🙂 a już jutro będę podróżować minibusem. Popularne auto,
    które przewiduje tańszą opcję dla miejscowych czyli naczepę 😀 Pokładam także wielkie nadzieje w dobroduszność
    tubylców –podróże autostopem , chociażby zaprzęgniętą bryczką ciągniętą przez
    woły

    Na Madagaskarze muszę odhaczyć :
    +podróż koleją przez dżungle,
    +spływ pirogami (nie mylić z pierogami) łodziami z jednego
    kawałka drewna rzeką Tsiribihiną oraz przejażdżki słynnym „puss puss” – rykszą
    ciągnietą przez człowieka
    +Miasto Tana , tak potocznie nazywana jest stolica, a tu :
    Pałac Rova, siedziba dawnych królów Madagaskaru, może tutaj znajdę Króla
    Juliana , stąd także można obserwować
    niesamowitą panoramę tego wspaniałego miasta . Antynanarywa na pewno zachwyci ,
    jako miasto kontrastów : – czerwone, gliniane domy, kościoły na szczytach
    wzgórz, zielone pola ryżowe pomiędzy dzielnicami miasta, kręte uliczki i
    stragany stojące naprzeciw nowoczesnych budynków i sklepów. Ah! Nie można
    zapomnieć o zakupach na tradycyjnym rynku La Digue. Na pewno ‘Miasto Tysiąca’
    zachęca do pozostania tu na dłuższą chwile J
    +Podrapać lemury! http://www.youtube.com/watch?v=AVMNuYzeIIU
    +wyprawy trekkingowe po dzikich, deszczowych lasach !
    Koniecznie zobaczyć słynne kameleony oraz inne zadziwiające okazy tamtejszej
    flory i fauny
    +Spędzić kilka dni na piaszczystych plażach Madagaskaru.
    +Skorzystać z kąpieli w naturalnym basenie u podnóża
    Wodospadu Nimf
    +Poznać życie i kulturę Malgaszy. Podarować małemu
    Malgaszowi zabawkę z Polski i poczęstować ich polską wódką zagryzając kielbasą. 🙂

  • nib187 pisze:

    Kiedyś poprosiłem moją dziewczynę Magdę aby wymieniła kilka krajów, które chciała by zobaczyć, i na tej liście znalazła się Mongolia. Kraj wciśnięty między Rosję a Chiny. Kojarzę go głównie z mongolskimi najazdami na Polskę w XIII w. A szkoda, bo chciałbym wiedzieć coś więcej.
    Magda uwielbia mieć kontrolę nad spędzanym za granicą czasem, dlatego ograniczyłem własną ingerencję w ten wyjazd do najbardziej fundamentalnych aspektów, jak dostarczenie jej na miejsce i zapewnienie możliwości poruszania się po jak największym obszarze kraju 🙂

    Przejazd tam i z powrotem 3365zł.
    Pobyt 1635zł

    Razem 5000zł

    Lwią część budżetu pochłania przelot – 3305zł

    Wylot 2.02.2015 Berlin – Ulan Bator (przez Moskwę)
    Powrót 9.02.2015 Ulan Bator – Berlin

    Trasę Poznań Berlin i z powrotem Magda pokona Polskim Busem – 2x30zł

    W stolicy Mongolii będzie 4.02 od rana, więc tego dnia wypożyczy samochód, by oddać go 8.02. Przez pięć dni będzie się poruszać rosyjskim jeepem – UAZ 469, 195zł/dzień czyli 975zł.

    http://www.mongoliacarrentals.com/vihicles/russian-jeep.html

    Nocleg – weźmie swój namiot, więc 0zł

    Jedzenie będzie sobie przygotowywać sama (ponieważ bardzo lubi). Wypożyczenie palnika gazowego to koszt 26zł/dzień x5 dni = 130zł. Zostaje 480zł na zakupy żywności, starczy z pewnością.

    Samolot powrotny wylatuje 9.02 o ósmej rano, dlatego lepiej by ostatnią noc spędziła w guest housie, koszt 50zł.

    O właśnie zauważyłem, że nie wlałem nic do baku, a przecież ma jeździć przez 5 dni. 5000zł to troszkę za mało 🙂

  • Anna Gołaszewska pisze:

    Mając 5 tysięcy złotych pojechałabym w najdłuższą jak do tej pory podróż w moim życiu. Byłam tylko kilka razy za granicą, więc podróż europejska byłaby dla mnie spełnieniem marzeń. Chciałabym zwiedzić w swoim życiu wszystkie europejskie stolice. Zabrałabym siostrę bo nie przekonałam się jeszcze do podróżowanie samotnie. Zobaczyłybyśmy m. in. Budapeszt, Bukareszt, Kiszyniów i Moskwę. Wyjechałabym w terminie wakacyjnym, bo chciałabym chociaż kilka dni spędzić na plaży
    Jeszcze nigdy nie byłam w Budapeszcie, a wiem, że to naprawdę piękne miasto. Drugim celem byłaby Rumunia, przejazd przez cały kraj, Transylwania, słowem odkrycie tego kraju. Tam też plażowanie nad morzem Czarnym, a potem krótki pobyt w Kiszyniowie- łuk triumfalny, bulwar Stefana Wielkiego… Następnie ponowne podziwianie rumuńskich krajobrazów i lot z Budapesztu do Moskwy. I najważniejsze czyli dziesiątki pocztówek, które znalazłyby się w mojej kolekcji…. Mam nadzieję, że kiedyś naprawdę uda mi się zrealizować ten plan
    A teraz szczegóły:

    10lipca- nocny przejazd PolskimBusem do Bratysławy. ( cena uzależniona od mojego refleksu np. 50zł ). Nie zwiedzałybyśmy miasta, tylko od razu wsiadły w autobus do Budapesztu. Przejazd kosztowałby ok. 45 zł.

    11,12 lipca- Zwiedzanie Budapesztu, nocleg w hostelu , pokój dwuosobowy ze wspólną łazienką ok. 85 zł. Drugiego dnia nocny przejazd do Cluj Napoca (Orange Ways ok. 160 zł)

    13 lipca- Byłby to bardzo intensywny dzień, bo chciałabym zwiedzić Cluj Napoca i Alba Iulia. W Cluj Napoca przespacerowałybyśmy się po placu Avrama Iancu i zobaczyły pomnik króla Macieje Korwina na placu Unii. Następnie pojechałybyśmy do Alba Iulia, miasta w którym znajduje się grób Królowej regent Węgier, Izabeli Jagiellonki . Tu też chciałabym zobaczyć cytadele z XVIII w i pałac książęcy. Pociąg do Alba Iulia kosztuje ok. 35 zł. Nocleg znalazłam za 85 zł.

    14 lipca-Dzień rozpoczęłabym od porannego przejazd autobusem do Sibiu (28 zł) i zwiedzanie miasta, które w 2007 było Europejską Stolicą Kultury. Najciekawszym punktem miasta jest Piata Mare. Chciałabym też zobaczyć mury miejskie, które stanowią płd- wsch granice Starego Miasta. Wieczorem przejazd do Braszowa autobusem (50 zł) i nocleg ( 106 zł).

    15 lipca- Ten dzień poświęciłybyśmy na zwiedzenie Braszowa. Jest tu piękna starówka z XV wiecznym Ratuszem i wzgórze Tampa. Po południu przyjazd do Bukaresztu (50 zł) i nocleg ( 2 noce w pokoju wieloosobowym za 165 zł)

    16 lipca- Cały dzień poświęciłabym na poszukiwania perełek architektury w chaotycznej zabudowie miasta. Znajduje się tam Piata Uniri z ogromną fontanną i łuk triumfalny. Marzy mi się spacer po Bulwarze Uniri, porównywanym do Pól Elizejskich. Nie odmówiłabym sobie także wizyty w największym na świecie ogrodzie botanicznym.

    17 lipca- Po porannym spacerze po mieście pojechałabym do Constanty ( ok. 120 zł). Jest to największy rumuński kurort nad morzem Czarnym.

    17-20 lipca- Te dni spędziłabym na odpoczynku. Miasto oferuje wiele atrakcji takich jak piękne piaszczyste plaże, aqua park, delfinarium czy kolejka linowa, z której można podziwiać widoki. Miałabym czas na zwiedzanie placu Owidiusza, zobaczenie latarni morskiej oraz secesyjnego kasyna. Noclegi w hostelu znalazłam w cenie 150 zł.

    20 lipca- Nocny przejazd autobusem do Kiszyniowa ( ok.130 zł)

    21,22 lipca-Przez dwa dni zwiedzałabyśmy miasto. Chciałabym zobaczyć łuk triumfalny, bulwar Stefana Wielkiego czy katedrę Opatrzności Bożej. Nie odmówiłabym sobie spaceru brzegiem rzeki Byk. Nocleg kosztowałby 80 zł. Drugiego dnia pojechałabym nocnym autobusem do Bukaresztu (160 zł)

    23 lipca-Zaraz po przyjeździe pojechałybyśmy pociągiem do Sighisoary (110 zł). Tu chciałabym zobaczyć starówkę i dom Drakuli. Nocleg kosztowałby ok. 100 zł.

    24 lipca- Ten dzień spędziłybyśmy na zwiedzaniu Targu Mures. Przyjazd autobusem kosztowałby ok. 25 zł. Centralnym punktem miasta jest Piata Trandafirilor. Oprócz tego placu chciałabym także zobaczyć Pałac Kultury oraz Pałac Apolla. Wieczorem wsiadamy w nocny autobus do Budapesztu (Orange Ways- ok. 160 zł)

    25 lipca- Po przyjeździe do Budapesztu pojechałybyśmy do Szenetendre, pospacerować po barokowym miasteczku i zwiedzić muzeum marcepanu. Następnie pojechałybyśmy na lotnisko, i oczekiwały na poranny lot.

    26 lipca- lot do Moskwy o 6 rano (Wizz Air 471,50)

    26-30 lipca- Zwiedzanie Moskwy zaczęłybyśmy od placu Czerwonego. Chciałabym przejechać się także metrem i przespacerować się ulicą Arbatyskaja. Noclegi w pokoju wieloosobowym kosztowałyby ( 385 zł)
    30 lipca- O 10 rano lot do Budapesztu (471,50). Następnie szybki przejazd do Bratysławy (ok. 45 zł). Jeśli starczyłoby czasu to przespacerowałybyśmy się po Starówce a potem wsiadły do autobusu do Warszawy (PolskiBus np.50 zł).

    Razem : 3317 zł

    Reszta pieniążków wystarczyłaby na zakup wiz, przejazdy po miastach i inne wydatki.
    Ceny noclegów sprawdziłam na stronie Booking.com. Koszty przejazdów pociągami i autobusami ze względu na odległy termin oszacowałam wg cen na najbliższe dni (http://www.cfr.ro/), http://www.autogari.ro . Przejazdy pomiędzy Bratysławą a Budapesztem –http://www.slovaklines.sk/index_en.html, natomiast połączenie Budapeszt- Cluj Napoca i Targu Mures- Budapeszt autobusem Orange Ways.

  • Monika pisze:

    5000 złotych- i dużo i mało. Jest tyle miejsc na świecie, tyle odmiennych kultur, tylu ciekawych ludzi, że jednak 5000 złotych wydaje się małą kwotą biorąc pod uwagę ogrom
    naszego globu 🙂 Jednak mając już do dyspozycji te 5000 zł, proponuję spędzić 23 dni w Azji.
    Można powiedzieć, że ta podróż to taka „Azja w Pigułce” (Tajlandia, Kambodża,
    Malezja, Singapur). Plan dość napięty, ale jednak jadąc na drugi koniec świata,
    chcemy zobaczyć i przeżyć jak najwięcej.

    1 DZIEŃ 22.03

    Wylot Ukrainian Airlines‎ z Warszawy do Bangkoku 1569,00 PLN

    2 DZIEŃ 23.03

    Przylot do BKK. Kilka godzin na przetransportowanie się z lotniska BKK na DMK (obsługuje tanie linie lotnicze). Lot Air Asia do Siem Reap w Kambodży ok. 180 PLN + wiza 20 USD (65 PLN).
    Nocleg w Mei Gui Guesthouse (4 noce = 67 PLN).

    3 DZIEŃ 24.03 i 4 DZIEŃ 25.03

    Zwiedzanie Angkor Wat. 2-dniowy bilet – 40 USD (130 PLN). Angkor jest tak niesamowitym miejscem, że możemy poświęcić 2 dni, żeby na spokojnie odwiedzić najciekawsze świątynie. Wieczorem spacer po mieście, kambodżańska kolacja i zasłużony wypoczynek.

    5 DZIEŃ 26.03

    Wycieczka po Tonle Sap największym jeziorze Półwyspu Indochińskiego. Jezioro znajduje się w odległości zaledwie 15 km na południe od Siem Reap. Dojazd, zwiedzanie pływającej wioski i innych atrakcji to koszt ok. 20 USD (65 PLN)

    6 DZIEŃ 27.03, 7 DZIEŃ 28.03, 8 DZIEŃ 29.03

    Wylot Air Asia do Kuala Lumpur (60 USD = 190 PLN)

    Pobyt w Kuala Lumpur (odwiedzenie chyba najbardziej charakterystycznego miejsca, czyli Petronas Twin Towers, jaskinie Batu, China Town).

    W dniach 27-29.03 na torze Sepang odbędzie się wyścig Formuły 1. Weekendowe bilety zaczynają się od 42 EUR (175 PLN)

    3 noclegi w Marquee Guest Houzz (76 PLN)

    9 DZIEŃ 30.03

    Jako, że z Kuala Lumpur bardzo blisko do Singapuru, nie mogę się powstrzymać, żeby chociaż na jeden dzień nie pojechać i nie zobaczyć na żywo tego pięknego miasta-państwa.

    Lot z samego rana Air Asia z Kuala Lumpur (20 USD = 65 PLN)

    Zwiedzanie miasta, zachód słońca z Marina Bay Sands (normalnie bilet, żeby wjechać na górę kosztuje 20 USD, ale wystarczy powiedzieć, że chcemy się dostać do baru KUDETA. Miła Pani przybija nam pieczątkę i wjeżdżamy na górę za darmo). Kolacja w China Town.

    Nocleg w Lofi Inn Backpackers @ Hamilton (42 PLN)

    10 DZIEŃ 31.03

    Lot Air Asia z Singapuru na Phuket (42 USD = 140 PLN), skąd udajemy się promem na Ko
    Phi Phi (ok. 15 PLN).

    11 DZIEŃ 1.04, 12 DZIEŃ 2.04, 13 DZIEŃ 3.04

    Pobyt na Ko Phi Phi. Wynajmujemy na cały dzień długą
    drewnianą łódkę (jeśli się będziemy dobrze targować, zapłacimy ok. 100 PLN), która zabiera nas na pobliskie wysepki (Mosquit Island, Bamboo Island, Ko Phi Phi Leh z najbardziej znaną plażą Maya Bay), do groty wikingów i na Monkey Beach, gdzie możemy pobawić się z małpkami.

    Nocleg w Flower Bungalow Phi Phi (2 noce = 123 PLN)

    Z Phi Phi przedostajemy się promem na Krabi, stamtąd busem do Surat Thani, gdzie wsiadamy na kolejny prom, który zabierze nas na zasłużony wypoczynek na Ko Samui. Łączny koszt podróży wyniesie ok. 50 PLN)

    14 DZIEŃ 4.04, 15 DZIEŃ 5.04, 15 DZIEŃ 6.04, 16 DZIEŃ 7.04

    Pobyt na Ko Samui.

    Jako, że jesteśmy już trochę zmęczeni dwoma tygodniami podróżowania po Azji, przyda nam się kilka dni błogiego lenistwa, plażowania i kąpieli w krystalicznie czystym morzu (widoczność pod wodą dochodzi do 20m). W międzyczasie możemy się wybrać do Morskiego Parku narodowego Ang Thong, nad wodospady Na Muang, wypożyczyć skuter i objechać całą wyspę albo za ok. 100 PLN pojeździć na słoniu (w cenę wliczony jest już napiwek dla słonia 🙂 ). Ko Samui również wieczorem oferuje wiele atrakcji, więc nie będziemy się nudzić.

    Nocleg w
    Gilda’s Guesthouse (4 noce – 164 PLN)

    17 DZIEŃ 8.04, 18 DZIEŃ 9.04, 19 DZIEŃ 10.04

    Ostatnie dni wypoczynku przed powrotem do Bangkoku spędzamy na uroczej i spokojnej wyspie Ko Tao, która przez wielu uznawana jest za jeden z najlepszych ośrodków do nurkowania. Skoro jesteśmy już w takim miejscu, nie możemy odmówić sobie krótkiego kursu nurkowania (koszt ok. 200 PLN).

    Prom z Ko Samui ok. 30 PLN.

    Nocleg w The Earth House (3 noce – 92 PLN)

    10.04 wracamy promem (50 PLN) do Surat Thani, skąd nocnym pociągiem (oszczędzając jednocześnie na noclegu) udajemy się do Bangkoku (90 PLN).

    20 DZIEŃ 11.04, 21 DZIEŃ 12.04, 22 DZIEŃ 13.04, 23 DZIEŃ 14.04

    Pobyt w Bangkoku. Zwiedzanie najważniejszych świątyń (w tym Wielkiego Pałacu Królewskiego – bilet wstępu 50 PLN), zakupy na nocnych targach, pływający market (jako, że jest kawałek od Bangkoku, bilet w obie strony ok. 15 PLN), dawna stolica Tajlandii – Ajutthayia (bilet na pociąg w obie strony – 6 PLN, wynajęcie Tuk
    Tuka na kilka godzin, żeby nas obwiózł po najważniejszych zabytkach – ok. 15 PLN/osobę), nocne życie na Kao San i wiele innych atrakcji, jakie oferuje nam Bangkok 🙂

    Nocleg w Lee House Inn (3 noce – 62 PLN)

    Wylot do Polski

    Podsumowując nasze wydatki wychodzi ok. 3900 PLN. Zostaje
    nam zatem 1100 PLN (prawie 50 PLN/dzień) na wyżywienie, transport po mieście,
    ewentualne pamiątki, itp. Gdyby to było jednak za mało, zawsze możemy
    zrezygnować z hoteli (oszczędzając 630 PLN) i poszukać dobrych ludzi chcących
    nas przygarnąć na couchsurfing 🙂

    Dołączam print screeny z biletami i noclegami 🙂

  • Mysz Mysz pisze:

    BAŁKAŃSKI DZIKI ZACHÓD

    Oto mój plan na dwuosobową podróż po Albanii, Macedonii i Kosowie:

    TRASA:
    Skopje → Ochryda → Berat → Girokastra → Saranda → Butrint → Syri Kalter → Ksamil → Korfu → Porto Palermo → przełęcz Llogara → Kruje → Theth → Koman → Szkodra → Tirana → Pristina → Prizren → Skopje

    Wstępny kosztorys:
    bilety: 1.047,45 zł
    wypożyczenie auta: (2847 zł/2 osoby) 1423,5 zł
    benzyna: (830 zł/ 2 osoby) 415zł
    noclegi (16 noclegów): 800 zł
    rejs po jeziorze Koman: 65 zł
    prom na Korfu: 175 zł
    jedzenie, bilety wstępu i inne wydatki osobiste: ok. 650 zł
    RAZEM: 4575 zł
    (Mam więc ponad 400 zł rezerwy na wymianę koła (podobno zdarza się to często), naprawę drobnych uszkodzeń samochodu (to również rzekomo zdarza się często) oraz inne nieprzewidziane wydatki.)

    Loty znalezione przez Flipo.pl – 1.047,45 zł za osobę (podróż na jednym bilecie, bagaż rejestrowy do 23 kg wliczony w cenę).

    Warszawa → Wiedeń → Skopje (LOT i Austrian Airlines)
    piątek 17 kwietnia 2015
    07.20 → 11.40

    Skopje → Wiedeń → Warszawa (Austrian Airlines i LOT)
    niedziela, 03 maja 2015
    04.30 → 08.30

    AUTO I BENZYNA:
    Na wyprawę po kiepskich albańskich drogach, przede wszystkim w rejonach górskich, potrzebny będzie dobry samochód z napędem na 4 koła. Po przeanalizowaniu ofert z wielu wypożyczalni najlepszą znalazłam na macedoniarentacar.com. Wynajęcie Dacii Duster na cały okres wyjazdu wraz z ubezpieczeniem na inne państwa to koszt 674 Euro (przy obecnym kursie to około 2847 zł). Średnie spalanie Dacii to niecałe 7 l. na 100 km. Do przejechania mamy około 2000 km. Zakładając wersję pesymistyczną- 8 l/100 km, będziemy potrzebowali na benzynę około 830 zł. W Macedonii benzyna kosztuje ok. 4 zł za litr, zaś w Albanii ok. 6 zł za litr, dlatego planujemy wyjechać z Macedonii z pełnym bakiem, tankować w Albanii tyle ile naprawdę konieczne i wjechać z powrotem do Macedonii na rezerwie.

    NOCLEGI:
    Noclegi w Macedonii i Albanii są w naprawdę przystępnych cenach za dobry standard. Unikając rozpisywania szczegółów wycieczki na 50.000 znaków w skrócie zaznaczę, że za 50 zł dziennie na osobę można mieć fantastyczne apartamenty w centrum miast lub nad morzem. Można zorganizować noclegi za połowę tej ceny, jednak mając budżet w wysokości 5000 zł pozwolę sobie na wydanie 800 zł (50 zł x 16 noclegów).

    PLAN WYCIECZKI:

    Dzień 1-2. Ochryda 17-19 kwietnia (2 noclegi)

    Po wypożyczeniu auta jedziemy do Ochrydy (miasto i jezioro zostały wpisane na listę UNESCO). Podczas spaceru zwiedzamy zabytki miasta, przechadzamy się wzdłuż brzegu jeziora, oglądamy cerkiew św. Jovana Kaneo usytuowaną na wysokim klifie.
    Następnego dnia obowiązkowa kąpiel w szmaragdowym Jeziorze Ochrydzkim oraz wizyta w Zatoce Kości i monastyrze Św. Nauma – mistycznego miejsca, gdzie według legendy przykładając ucho do grobowca można było usłyszeć bicie serca świętego.

    Dzień 3. Girokastra 19-20 kwietnia (1 nocleg)

    Z samego rana jedziemy do Beratu – nazywanego Miastem Okien. W trakcie spaceru uliczkami starego miasta, zobaczymy m. in. stare, zabytkowe domy, twierdzę Kalaja Berati oraz zwiedzimy znajdujące się w jej obrębie muzeum ikon im. Czerwonego Onufrego.
    Następnie jedziemy do Girokastry. ,,Miasto Srebrnych Dachów”, położone w dolinie rzeki Drinos w południowej części kraju, wpisane zostało na listę UNESCO ze względu na to, iż jest jednym z dwóch albańskich miast – muzeów.
    W Girokastrze mamy jeden nocleg, opuścimy ją następnego dnia rano.

    Dzień 4-7. Saranda 20- 24 kwietnia (4 noclegi)

    Odpoczynek w albańskim kurorcie Saranda. Czas na plażowanie, kąpiele i relaks nad morzem Jońskim, vis a vis greckiej wyspy Korfu. Miasto kaskadowo opada ku morzu, wzdłuż którego wiedzie promenada spacerowa, pełna kafejek i sklepów. W czasie pobytu krótkie wycieczki do położonych nieopodal atrakcji:
    – Butrint nazywany Bałkańskimi Pompejami (starożytne miasto portowe leżące na wzgórzu, z trzech stron otoczone jest wodą, wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO).
    – Syri Kalter- źródło Niebieskie Oko (hipnotyzujący i niezwykle niebieski odcień wody źródełka, położonego wśród ogromnych, niemal baśniowych drzew w prastarym lesie),
    – Wyspa Korfu – (zwiedzanie wyspy, na którą przypływamy promem),
    – relaks na piaszczystych plażach Ksamil z widokiem na małe wysepki.

    Dzień 8. Kruje 24-25 kwietnia (1 nocleg)

    Poranny wyjazd z Sarandy – trasa wzdłuż wybrzeża Morza Jońskiego, po drodze twierdza Porto Palermo, która wspaniale wygląda na tle morza i gór opadających gwałtownie do morza.
    Przejazd przez pełną niesamowitych widoków przełęcz Llogara do Kruje – miasta malowniczo położonego na wzgórzu. Urodził się tu bohater narodowy Albańczyków – Skanderbeg. Przechadzka wśród tradycyjnej albańskiej zabudowy przez stary bazar do twierdzy wieńczy nasz dzień w Kruje.

    Dzień 9-11. Theth 25-28 kwietnia (3 noclegi):

    Wyjazd w stronę Gór Północnoalbańskich. Trasa nie jest bardzo długa, ale wjeżdżając w góry kończy się asfalt i zaczynają wąskie, szutrowe drogi pełne zakrętów, wystających kamieni i dużych nachyleń terenu. Droga bogata w cudowne przyrodnicze widoki, ale wymagająca terenowego auta i kierowcy o stalowych nerwach.
    W Theth nocujemy w gospodarstwie agroturystycznym u Państwa Harusha i w ciągu kolejnych dwóch dni wyprawiamy się w góry. Pełno tu przyrodniczych cudów, takich jak wąwóz Grunas, wodospad Grunas, jaskinia z podziemnymi jeziorami, czy Jezioro Niebieskie Oko. Koniecznie zwiedzamy też wieżę odosobnienia – schronienie dla osób zagrożonych wendetą – krwawą rodową zemstą za zabicie któregoś z członków rodziny, kultywowaną do dziś.

    Dzień 12. Szkodra 28-29 kwietnia (1 nocleg)

    Z samego rana ruszamy do miejscowości Koman, aby rozkoszować się jedną z największych atrakcji- rejsem po Jeziorze Koman. Wycieczka dostarcza spektakularnych widoków przypominających połączenie norweskich fiordów z turkusową wodą Karaibów. Za 15 Euro za osobę pływamy przez 4 godziny, a następnie jedziemy do Szkodry.
    W Szkodrze odwiedzimy owianą legendą twierdzę Rozafy, majestatycznie usadowioną na wzgórzu, z którego rozciąga się przepiękny widok, nie tylko na leżące u jej stóp miasto, ale też na największe na Bałkanach malownicze jezioro Szkoderskie, podzielone między sąsiadujące ze sobą Albanię i Czarnogórę.

    Dzień 13. Tirana 29-30 kwietnia (1 nocleg)

    Kolejnym punktem na mapie naszej wycieczki jest stolica i największe miasta Albanii – Tirana. Spacer po mieście z kilkoma obowiązkowymi przystankami- Plac Skanderbega, Piramida (kiedyś mauzoleum Envera Hodży), Pałac Prezydencki i Kongresowy oraz tzw. Blok – teren niedostępny dla zwykłych obywateli w czasie reżimu komunistycznego. Po zwiedzaniu przejazd do Kosowa.

    Dzień 14. Prizren (Kosowo) 30 kwietnia- 1 maja (1 nocleg)

    Przejazd do Prištiny, stolicy Kosowa oraz wizyta w Graczanicy – jednym z kosowskich monastyrów wpisanych na listę UNESCO. Przejazd do Prizrenu- najbardziej malowniczego i wielokulturowego miasta w Kosowie, nad którym góruje bizantyjska twierdza Kaljaja. Po południu przejazd w kierunku granicy z Macedonią przez zachwycające przyrodą pasmo górskie Šar Planina.

    Dzień 15-16. Skopje 1 -3 maja (2 noclegi)

    Ostatnim etapem podróży będzie macedońska stolica- Skopje, zwiedzanie Starego i Nowego Miasta połączonych Kamiennym Mostem. Stara Čaršija – dawny turecki bazar położony u stóp wzgórza z twierdzą Kale. Następnie przejazd do Kanionu Matka – rejs łódkami, zwiedzanie jaskini oraz cerkwi św. Mikołaja z XIII w.
    W nocy z soboty na niedzielę lot powrotny do Polski.

  • Kasia pisze:

    Izrael- tygiel świata

    Wstęp:
    Wobec tego miejsca trudno jest być obojętnym, na styku trzech kontynentów Azji, Afryki i Europy swój dom znajdują obywatele różnych nacji, wyznań, kultur i poglądów. Niesamowita mieszanka dla ducha, zmysłów i ciała, która oczaruje każdego!

    Do Izraela warto wybrać się podczas trwania któregoś ze świąt (zarówno żydowskich jak i chrześcijańskich). Wraz ze społecznością spróbować rzeczywiście zgłębić tradycje, która jest nieodłącznym elementem życia obywateli.

    Wartym uwagi jest na pewno sukot czyli święto namiotów (trwa 7 dni-w tym roku
    wypadało na początek października). W podróż można wybrać się przez cały rok,
    należy jednak pamiętać, iż latem panują upalne temperatury.

    Bilety lotnicze:

    Szukam biletów w okresie 19-01. W tym czasie odbywa się:

    Święto światła-chanuka- upamiętnia ponowne poświęcenie Świątyni w 164 r p.n.e. Trwa
    osiem dni, kiedy to rodziny codziennie zapalają jedną świecę. Rozświetlają się
    wtedy okna na wszystkich ulicach.

    Boże Narodzenie-odbywają się w ośrodkach chrześcijaństwa
    procesje i nabożeństwa, którym towarzyszą liczne jarmarki.

    Nowy Rok-co prawda żydowski Nowy Rok przypada we wrześniu, a 1 stycznia w Izraelu nie jest dniem wolnym od pracy, ja będę świętowała w tętniącym życiem Tel Awiwie.

    Zgodnie z polsko-izraelską umową o ruchu bezwizowym obywatele
    polscy legitymujący się paszportem ważnym co najmniej 6 miesięcy mogą wjeżdżać i przebywać na terytorium Izraela bez wizy do 90 dni.

    Plan podróży:

    19-22 Zwiedzanie Jerozolimy, miejsca trzech wielkich religii monoteistycznych.
    Odkrywam kościoły, meczty, synagogi, liczne muzea np.
    -W piątek wieczór, gdy zbliża się szabat warto z tarasów naprzeciwko Ściany Płaczu
    przyjrzeć się tłumowi i wszechobecnym płomieniom świec.
    -Wędrówka Via Dolorosa-droga krzyżowa, która zaprowadzi nas do:
    -Domniemanego miejsca ukrzyżowania i zmartwychwstania Chrystusa czyli Bazylika Grobu Świętego
    -Wzgórze Świątynne z słynną Kopułą na Skale-fantastyczne fotografie
    -Spacer za ortodoksyjnymi żydami, którzy zaprowadzą nas na pobliskie targi, pyszny
    hummus za kilkanaście szekli
    -Yad Vashem- miejsce wzniesione dla uczczenia sześciu milionów Żydów
    -Odwiedzę dom artystów w Jerozolimie, gdzie odbywają się interesujące wystawy
    -Pokaz wieczorny w Cytadeli- spektakl typu światło i dźwięk
    -Nie odmówię sobie wstąpienia do jednej z cukierni na Starym Mieście po bakławę,
    chrupiącego ciasta z masą, obtoczonego miodem i orzeszkami

    22-23 En Gedi-Morze Martwe-Wybieram się do oazy w środku pustyni. Jest to rezerwat
    przyrody, gdzie każdy piechur poczuje się jak ryba w wodzie. Jeśli chodzi o
    wodę, to gorące popołudnie spędzę na odpoczywaniu przy Morzu Martwym,
    skorzystam z darmowej, upiększającej kąpieli błotnej.

    24-Bożenarodzenie Najbardziej odpowiednim miejscem jest bez dwóch zdań Betlejem. Grota mleczna, Bazylika Narodzenia Pańskiego oraz niezwykle emocjonująca Wigilia na Placu Żłóbka.

    25-29 Kibuc- Możliwość zaznajomienia się z codziennym życiem mieszkańca Izraela. Około 30 takich inicjatyw znajduje się w Izraelu, dzięki którym obcokrajowcy w zamian za pomoc otrzymują wyżywienie oraz nocleg, a często również prawdziwych przyjaciół http://www.kibbutz.org.il/eng/

    30 Wybiorę się w rajd rowerowy organizowany przez Park Miniatur Minisrael, który znajduje się niedaleko TelAwiwiu
    http://www.minisrael.co.il/en/practical-information

    31-1 Nocne życie i świetną zabawę z okazji nadchodzącego Nowego Roku zagwarantuje mi Tel-Awiw. Wybiorę się do portu do baru Shalvata,z którego rozpościera się
    wspaniały widok na morze.

    Poruszanie się po Izraelu:
    Z lotniska do Jerozolimy docieram szerutem czyli zbiorową taksówką. Szeruty kursują całą
    noc i podczas szabatu. Szabat zaczyna się od zmierzchu w piątek i trwa do
    zmierzchu w sobotę. Przez resztę podróży korzystam z autobusów dalekobieżnych
    firmy Egged. http://www.egged.co.il/HomePage.aspx Docierają do większości miejsc,
    (należy jednak pamiętać, że nie kursują w szabat i święta żydowskie).

    Zakwaterowanie:

    W trakcie podróży korzystam z kibuców, jak i hosteli:
    Jerusalemm Hostel to gwarne miejsce przy placu Zion. Blisko tętniącego deptaku nowoczenej części Jerozolimy. https://www.jerusalem-hostel.com/

    Beit Immanuel Guest House i Youth Hostel znajdujący się w zabytkowym budynku http://www.beitimmanuel.org/guest_house/rates.html

    Nad morzem martwym: http://www.thegreenbackpackers.com/mitzperamon/

    Koszta:

    1743 zł-przelot w obie strony
    900 zł-koszt noclegu
    500 zł-koszt przejazdów
    1000zł- to koszt wyżywienia, wejść do atrakcji turystycznych oraz pamiątek, z których
    warto przywieźć kosmetyki z minerałów z morza martwego, tekstylia, miejscowe
    smakołyki

    Pozdrawiam, Kasia 😉

  • Marcin pisze:

    część kwoty wykorzystuję na realizację projektu, którego robocza nazwa brzmi „Wolontariusze po godzinach”. Cel- zdobycie korony gór Polski w jeden zimowy dzień. Otóż każda min 3 osobowa ekipa wchodzi na dany szczyt wszyscy robimy to w jednym czasie:) Pieniądze przeznaczyłbym na zrobienie loga (500 zł), 100 koszulek za 1100 i ufundowanie nagrody w konkursie za najlepszą stylówę na szczycie 400 zł. Całkowity koszt- 2000 zł. za resztę kasy jadę do Gruzji z dziewczyną- z Katowic do Kutaisi 2×400 w obie strony latem 2015. Podróżowalibyśmy maszrutkami-do Gori, Mchety, Kazbegi, Gori i Batumi i stopem. Transport 550 zł. Wstępy do zabytków ok 100 zł. Jedzenie w Gruzji 400 zł noclegi 350 zł nocleg także pod namiotem ;). Ogólnie wyjazd do Gruzji to około 2300 zł. za resztę kasy zafundował bym kilku znajomym wyjazd w góry na moje urodziny 😉

  • Sabina Ka. pisze:

    Czołem Podróżnicy i Podróżniczki!

    Oto mój program Jumping Pictures Expedition 2014! A co to takiego, już wyjaśniam.
    Pewnie kojarzycie, czym są jumping pics. Dla niewtajemniczonych definicja:

    Jumping Pictures ( z ang. skaczące zdjęcia :D)- zdjęcia, na których przez chwilę wcielamy się w Batmana albo Supermana i skaczemy, podskakujemy, przeskakujemy, unosimy się, fruwamy, w dowolnej pozycji. Instrukcja wykonania: skaczesz tak wysoko, jak Adam Małysz, robisz głupią minę, a Twój nadworny fotograf pstryka zdjęcia. Prawda, że lepsze niż selfie?:D

    A teraz do rzeczy. Takich zdjęć mam już całą kolekcję, ale jak to z każdym kolekcjonerem bywa, chciałabym powiększyć swój zbiór tych fotografii! Po co? Dla wnuków 😀

    Skakałam już w swoich ukochanych Bieszczadach, na greckich plażach, podskakiwałam
    na Camp Nou, w tureckim Kurdystanie, we włoskim Cinque Terre i nawet przeskoczyłam Krzywą Wieżę, ale ciągle mi mało skakania. Gdzie jeszcze chce poskakać? Wszystkiego się dowiecie z mojego planu podróży. 5 tys. chcę wydać na poskakanie w paru ciekawych miejscach.

    Plan JPE 2014:
    (termin rozpoczęcia podróży to 2 listopada, podróż trwa 11 dni)

    1. Kraków- Malaga (Ryanairem, z bagażem podręcznym) = 236 zł
    2. Malaga- Gibraltar (stopem, to jakieś 130km więc da się zrobić)= 0zł
    3. Gibraltar-Maroko (promem, Port Algeciras- Tanger)= 100 zł za przeprawę
    4. Tanger- Casablanca (pociągiem ONCF) = 50 zł za kilkugodzinną podróż wzdłuż Oceanu
    5. Casablanca- Rabat (stopem! a co, trzeba spróbować postopować w Maroku)=0 zł
    6. Rabat- Madryt (Ryanairem)= 229 MAD czyli 92 zł
    7. Madryt- Lizbona (nocnym autobusem przewoźnik Alsa)= 180zł
    8. Lizbona- Warszawa =549 zł (co prawda z przesiadką, ale tylko 3h z hakiem oczekiwania
    na lot)
    9. Warszawa- Kraków (BlaBlaCar) =30 zł

    + dodatkowe 100zł rezerwy na transfery z lotniska, przejazdy komunikacją miejską itp., jak już nogi odmówią posłuszeństwa:)

    Zakwaterowanie:
    Couchsurfing- ok. 80-90zł na drobne prezenty dla hostów
    Hostele- w Tangerze, w Casablance i w Rabacie ok. 80 zł łącznie ( w tym miejscówki na
    dachu hostelu/hotelu, tańsze niż pokoje, a wrażenia niezapomniane)

    Jedzonko+ atrakcje:
    1000 zł na posiłki w lokalnych barach, śniadania i kolacje -owoce i warzywa z lokalnych bazarków arbuzy, mango i inne pyszności! plus kasa na wejściówki i przeróżne przyjemności

    Program:

    I dzień:
    – z Balic fruuu prosto do Malagi
    – aklimatyzacja, obiad i spacerek
    – jumping picture na słynnej Plaza de Toros (oczywiście nie w trakcie corridy:))
    + zwiedzanie miasta

    II dzień:
    – od samego rana łapię stopa na Gibraltar (przyjmijmy nieskromnie, że mój wdzięk
    osobisty i uśmiech zadziałał i kilka godzin później jesteśmy na samym krańcu Europy)
    – wspinamy się na Skałę Gibraltarską i oczywiście czas na jumping picture do kolekcji z
    małpami w tle
    – przemieszczenie się do miasta Algeciras, skąd następnego dnia…

    III dzień:
    – wypływamy do Afryki!
    – przeprawa promowa do miasta Tanger
    – tym razem do zdjęcia skaczę w porcie przy zachodzie słońca.. ach ale romantycznie!

    IV dzień:
    – ciąg dalszy zachwycania się orientalnym otoczeniem, aromatami i barwami
    – a co jakby tak poskakać na plaży? po prawej Ocean Atlantycki, po lewej Morze
    Śródziemne, brzmi nieźle!
    – podróż pociągiem do Casablanki
    – nocleg pod gołym, gwieździstym, marokańskim niebem na dachu hostelu (tanio, a jak
    przyjemnie!)

    V dzień:
    – zwiedzanie miasta, wsłuchiwanie się w dźwięki adhanu płynące z minaretów, targowanie
    się na marokańskim bazarze, degustacja lokalnych przysmaków, no i oczywiście wizyta w
    Rick’s Cafe (baru Humphreya Bogarta <3 z filmu Casablanca)
    – po całodniowym zwiedzaniu uczta dla ciała i ducha- wizyta w marokańskim hammamie i
    masaż olejkiem arganowym (o raju!)
    – kolejny jumping picture do kolekcji, po zmroku, na placu Mohammeda V, w tle fontanna-
    czujecie ten klimat? 😀

    VI dzień:
    – łapanie stopa do Rabatu (ok. 90km więc da się to zrobić to w parę godzin)
    – a w Rabacie pędzimy na spotkanie z królem! czyli zwiedzanie królewskiego pałacu,

    mauzoleum Mohammeda V i twierdzy oraz szkoły piratów (bać się kto może!)
    – a tym razem jumping picture w jakiejś wąskiej uliczce oddającej marokański klimat

    (kojarzycie takie bramy/portale w kształcie dziurki od klucza z Baśni tysiąca i jednej
    nocy? Zdjęcie na takim tle to byłoby coś)
    – na pożegnanie marokańska herbatka i sisza i do widzenia Afryko!

    VII dzień:
    – lot z Rabatu do Madrytu
    – zwiedzanie miasta (a zwiedzamy m.in. Pałac Królewski, przy okazji
    zajadamy się tapas i popijamy sangrię)
    – i żeby tradycji stało się zadość jumping picture musi zostać zrobione! tym razem pomysł
    jest taki, aby doskoczyć do truskawkowego drzewa z którego przysmaki zbiera miś! tak,
    tak- to nie bajka! pomnik misia z drzewem truskawkowym to atrakcja i symbol Madrytu:)

    VIII dzień:
    – dalsze zwiedzanie miasta (place, skwerki i spacerki), w trakcie którego poszukujemy
    inspiracji na…oczywiście na kolejne ,,skoczne’’ zdjęcie:)
    – a wieczorem nocnym autobusem prosto do Lizbony!

    IX dzień:
    – po cudownym śnie w autobusowym, wygodnym fotelu zwiedzanie miasta
    – wspinaczka na zamek, napawanie się wspaniałymi widokami, a do tego kieliszek
    portugalskiego wina (kto bogatemu zabroni!)
    – i uwaga w Lizbonie też skaczemy! gdzież indziej, jak nie w tych wąskich uliczkach z
    żółtymi tramwajami? no to skaczemy do chmur, a tramwaje w tle

    X dzień:
    – bulwary rzeki Tag i jumping pic z widokiem na most Vasco da Gamy- najdłuższy most w
    Europie (z widokiem, a nie na moście, bo dla pieszych tam miejsca nie ma;/)
    – chillout! spacerek, mała kawiarenka w bocznej uliczce i pasteis de nata (lokalny deser
    sam raz dla mnie-łakomczuszka)

    XI dzień:
    – spotkanie z Erasmusową znajomą
    – imprezaaa! z hostami i Erasmusami:)

    XII dzień:
    – lot z Lizbony do Warszawy
    – a z stolicy BlaBlaCarem do Krakowa

    Szybkie podsumowanie:
    Transport= 1 337 zł
    Noclegi= 160 zł
    Wyżywienie+ atrakcje= 1000 zł
    Razem= niecałe 2 500zł

    2 500zł to moje loty, jedzonko, zachcianki itd. , a drugie 2500zł…dla mojego kompana/kompanki podróży. Przecież ktoś te zdjęcia robić musi!:D

    Pozdrawiam,
    SS (skacząca Sabina)

  • Mateusz pisze:

    Hmmmm… wyobraźmy sobie taką sytuację. Druga końcówka czerwca 2015, na lubelskiej politechnice dla niektórych studentów budownictwa kończy się sesja (oczywiście dla innych potrwa jeszcze co najmniej do końca września :D). I w tym momencie taki jeden student ma do dyspozycji 5000 zł. Oczywiście pierwsze myśli to świętowanie i oblewanie zdanej sesji, czyli: hektolitry piwa, wódka, imprezy i grillowanie pod akademikami. Wbrew pozorom 5000 zł bardzo łatwo jest zagospodarować, tym bardziej, że znajomych nie brakuje. 🙂

    No dobra, to co powiecie na alternatywną wersję wydarzeń?

    Za 5000 zł proponuję objazdową wycieczkę po Azji połączoną ze zwiedzaniem najwyższych wieżowców na świecie: Dubaj, Kuala Lumpur, Taipei, Hong Kong, Shezhen, Guangzhou i Szanghaj w jednej podróży ! Do zobaczenia 17 z 25 najwyższych budynków na świecie (20 z pierwszej 25 jest w Azji).

    I tak po kolei:

    Transport:

    24.06 godz. 10:50-13:50 Lublin – Warszawa (PolskiBus) – 2 zł
    (biletów jeszcze nie ma w sprzedaży, ale trzeba być czujnym i uda się kupić w
    tej cenie)

    24.06 godz. 15:40-16:55 Warszawa – Budapeszt (Wizzair) – 119
    zł (z członkowstwem w WizzClub taniej: 74 zł)

    25.06 godz. 12:40-20.20 Budapeszt – Dubai (Wizzair) – 294,82
    zł (z WizzClub 234 zł)

    26.06 godz. 22:45-07:15 (28.06) Dubai – Kuala Lumpur (SriLankan
    Airlines) – 1079 zł (tu wadą jest 20-godzinne oczekiwanie w Colombo, ale po
    wykupieniu wizy za 35 USD (30 USD przy wyrobieniu wizy w ambasadzie Sri Lanki w Polsce)można spędzić dodatkowo jeden dzień
    na Sri Lance i np. wykąpać się w Oceanie Indyjskim)

    29.06 godz. 10:00-14:40 Kuala Lumpur – Taipei (AirAsia) –
    304 MYR (ok. 309 zł)

    30.06 godz.
    12:45-14:20 Taipei – HongKong (HongKong Airlines) – 457 zł

    01.07 przejazd metrem z Hong Kongu do Shenzhen (Lo Wu
    Station) – 40 HKD (ok. 17 zł)

    02.07 szybki pociąg z Shenzhen do Guazgzhou 80 CNY (ok. 43 zł)

    03.07 godz. 16:30-18:40 Guangzhou – Szanghaj (Air China)–
    753 zł lub w tańszej wersji 16-godzinny przejazd nocnym chińskim pociągiem w
    klasie Hard Sleeper za 377 CNY (196 zł) lub Hard Seat (206 CNY – 107 zł) – (pociąg T100 Guangzhou East – Shanghai godz. 18:06 – 10:08)

    05.07 godz.08:40-19:05 Shanghai – Moskwa (Hainan Airlines) 1311 zł (przelot z 4-godzinną przesiadką w Pekinie)

    07.07 godz. 12:30-23:55 Moskwa – Warszawa (AirBaltic) – 363 zł
    (przelot z prawie 9-godzinną przesiadką w Rydze), można też dla zaoszczędzenia
    czasu polecieć LOT-em, ale póki co bilety kosztują ok. 800 zł (do tego czasu
    pewnie pojawi się jakaś szalona środa i uda się kupić coś w granicach 400 zł)

    08.07 blablacar: Warszawa Lublin (ok. 20 zł)

    W sumie transport będzie kosztował ok. 4200 zł do tego ok. 150
    zł na dojazdy z lotnisk i poruszanie się po miastach, razem 4350 zł

    Bilety wstępu na wieżowce:

    Dubai (taras widokowy Burj Khalifa (828m)) – 100 AED (ok. 90zł)

    Kuala Lumpur (mostek między bliźniaczymi wieżami Petronas
    Towers(452m)) – bilety są za free, ale trzeba odstać swoje w kolejce

    Tajwan (Punt obserwacyjny z Taipei 101 (508m) – NT$500 – ok. 55 zł

    HongKong (wszystkie wieżowce najlepiej oglądać ze szczytu wzgórza
    Vicoria, zwłaszcza po zmroku, wejście za free)

    Shenzgen i Guangzhou – w ty miastach pod wieżowcami warto
    skorzystać z usług chińskich fotografów, którzy za niewielkie pieniądze proponują
    wykonanie dobrej jakości zdjęć odpowiednio z Kingkey100 (442m) w Shenzhen i
    Międzynarodowym Centrum Handlu w Guangzhou (438m)

    Szanghaj – najwyższy wieżowiec (Shanghai Tower (632m)) nie
    został jeszcze ukończony, ale warto zobaczyć widok z tarasu widokowego tzw. „otwieracza” czyli Shanghai World Financial Center (492m) – cena za wejście na najwyższy taras: 120 RMB (ok. 62 zł)

    Łącznie na bilety wstępu: ok. 200 zł

    Noclegi: studentowi zwykle do spania wystarczy sam śpiwór i kawałek równego terenu. Nie można jednak spać tylko na lotniskach. Ceny noclegów w Azji nie są wysokie. 4-5 noclegów w Azji będzie kosztowało ok. 150-200 zł

    Jedzenie: najlepsze jedzenie jest zawsze na ulicy. Kraje azjatyckie
    słyną z porozstawianych dosłownie wszędzie straganów z niedrogim i bardzo
    smacznym jedzeniem. – Razem na jedzenie: 200 zł

    Do kosztów wyjazdu trzeba jeszcze doliczyć koszt chińskiej wizy: 220 zł (do wyrobienia w ambasadzie w Warszawie)

    Całkowity koszt wyjazdu po zsumowaniu wszystkich pozycji
    wyniesie ok. 4950 zł, także staczy jeszcze na pocztówki do Polski 🙂

  • Sabina Ka. pisze:

    Czołem Podróżnicy i Podróżniczki!

    Oto mój program Jumping Pictures Expedition 2014! A co to takiego, już wyjaśniam:)

    Pewnie kojarzycie, czym są jumping pics. Dla niewtajemniczonych moja prywatna definicja:

    Jumping Pictures ( z ang. skaczące zdjęcia :D)- zdjęcia, na których przez chwilę wcielamy się w Batmana albo Supermana i skaczemy, podskakujemy, przeskakujemy, unosimy się, fruwamy, w dowolnej pozycji. Instrukcja wykonania: skaczesz tak wysoko, jak Adam Małysz, robisz głupią minę, a Twój nadworny fotograf pstryka zdjęcia. Prawda, że lepsze niż selfie?:D

    A teraz do rzeczy. Takich zdjęć mam już całą kolekcję, ale jak to z każdym kolekcjonerem bywa, chciałabym powiększyć swój zbiór tych fotografii! Po co? Dla wnuków 😀

    Skakałam już w swoich ukochanych Bieszczadach, na greckich plażach, podskakiwałam na Camp Nou, w tureckim Kurdystanie, we włoskim Cinque Terre i nawet przeskoczyłam Krzywą Wieżę, ale ciągle mi mało skakania. Gdzie jeszcze chce poskakać? Wszystkiego się dowiecie z mojego planu podróży. 5 tys. chcę wydać na poskakanie w paru ciekawych miejscach.

    Plan JPE 2014 (termin rozpoczęcia podróży to 2 listopada, podróż trwa 11 dni):

    1. Kraków- Malaga (Ryanairem rzecz jasna z bagażem podręcznym) = 236 zł
    2. Malaga- Gibraltar (stopem, to jakieś 130km więc da się zrobić)= 0zł
    3. Gibraltar-Maroko (promem, Port Algeciras- Tanger)= 100 zł za przeprawę
    4. Tanger- Casablanca (pociągiem ONCF) = 50 zł za kilkugodzinną podróż wzdłuż Oceanu
    5. Casablanca- Rabat (stopem! a co, trzeba spróbować postopować w Maroku)
    6. Rabat- Madryt (Ryanairem)= 229 MAD czyli 92 zł
    7. Madryt- Lizbona (nocnym autobusem przewoźnik Alsa)= 180zł
    8. Lizbona- Warszawa =549 zł (co prawda z przesiadką, ale tylko 3h z hakiem oczekiwania
    na lot)
    9. Warszawa- Kraków (BlaBlaCar) =30 zł

    + dodatkowe 100zł rezerwy na transfery z lotniska, przejazdy
    komunikacją miejską itp., jak już nogi odmówią posłuszeństwa:)

    Zakwaterowanie:
    – Couchsurfing- ok. 80-90zł na drobne prezenty dla hostów
    – hostele- w Tangerze, w Casablance i w Rabacie ok. 80 zł łącznie ( w tym miejscówki

    na dachu hostelu/hotelu, tańsze niż pokoje:))

    Jedzonko+ atrakcje:
    – 1000 zł–> na posiłki w lokalnych barach, śniadania i kolacje -owoce i warzywa z lokalnych
    bazarków arbuzy, mango i inne pyszności! plus kasa na wejściówki i przeróżne
    przyjemności

    Program:

    I dzień:
    – z Balic fruuuu prosto do Malagi
    – aklimatyzacja, obiad i spacerek
    – jumping picture na słynnej Plaza de Toros (oczywiście nie w trakcie corridy :D)

    + zwiedzanie miasta

    II dzień:
    – od samego rana łapię stopa na Gibraltar (przyjmijmy nieskromnie, że mój wdzięk osobisty
    i uśmiech zadziałał i kilka godzin później jesteśmy na samym krańcu Europy)
    – wspinamy się na Skałę Gibraltarską i oczywiście czas na jumping picture do kolekcji z
    małpkami w tle
    – przemieszczenie się do miasta Algeciras, skąd następnego dnia…

    III dzień:
    – wypływamy do Afryki!
    – przeprawa promowa do miasta Tanger
    – tym razem do zdjęcia skaczę w porcie przy zachodzie słońca.. ach ale romantycznie!

    IV dzień:
    – ciąg dalszy zachwycania się orientalnym otoczeniem, aromatami i barwami
    – a co jakby tak poskakać na plaży? po prawej Ocean Atlantycki, po lewej Morze
    Śródziemne, brzmi nieźle!
    – podróż pociągiem do Casablanki
    – nocleg pod gołym, gwieździstym, marokańskim niebem na dachu hostelu (tanio, a jak
    przyjemnie!)
    – i skaczemy na dachu do samych gwiazd 🙂 oczywiście z zachowaniem wszystkich zasad
    bezpieczeństwa!

    V dzień:
    – zwiedzanie miasta, wsłuchiwanie się w dźwięki adhanu płynące z minaretów, targowanie
    się na marokańskim bazarze, degustacja lokalnych przysmaków, no i oczywiście wizyta w
    Rick’s Cafe (baru Humphreya Bogarta <3 z filmu Casablanca)
    – po całodniowym zwiedzaniu uczta dla ciała i ducha- wizyta w marokańskim hammamie i
    masaż olejkiem arganowym (o raju!)
    – kolejny jumping picture do kolekcji, po zmroku, na placu Mohammeda V, w tle fontanna
    czujecie ten klimat? 😀

    VI dzień:
    – łapanie stopa do Rabatu (ok. 90km więc da się to zrobić to w parę godzin)
    – a w Rabacie pędzimy na spotkanie z królem! czyli zwiedzanie królewskiego pałacu,
    mauzoleum Mohammeda V i twierdzy oraz szkoły piratów (bać się kto może!)
    – a tym razem jumping picture w jakiejś wąskiej uliczce oddającej marokański klimat
    (kojarzycie takie bramy/portale w kształcie dziurki od klucza z Baśni tysiąca i jednej

    nocy? zdjęcie na takim tle to byłoby coś)
    – na pożegnanie marokańska herbatka i sisza i do widzenia Afryko!

    VII dzień:
    – lot z Rabatu do Madrytu
    – zwiedzanie miasta (a zwiedzamy m.in. Pałac Królewski, dodatkowo zajadamy się tapas i

    popijamy sangrię)
    – i żeby tradycji stało się zadość jumping picture musi zostać zrobione! tym razem pomysł
    jest taki, aby doskoczyć do truskawkowego drzewa z którego przysmaki zbiera miś! tak,

    tak- to nie bajka! pomnik misia z drzewem truskawkowym to symbol Madrytu:)

    VIII dzień:
    – dalsze zwiedzanie miasta (place, skwerki i spacerki), w trakcie którego poszukujemy
    inspiracji na…oczywiście na kolejne ,,skoczne’’ zdjęcie
    – a wieczorem nocnym autobusem prosto do Lizbony!

    IX dzień:
    – po cudownym śnie w autobusowym, wygodnym fotelu zwiedzanie miasta
    – wspinaczka na zamek, napawanie się wspaniałymi widokami, a do tego kieliszek
    portugalskiego wina (kto bogatemu zabroni!)
    – i uwaga w Lizbonie też skaczemy! gdzież indziej, jak nie w tych wąskich uliczkach z
    żółtymi tramwajami? no to skaczemy do chmur, a tramwaje w tle

    X dzień:
    – bulwary rzeki Tag i jumping pic z widokiem na most Vasco da Gamy- najdłuższy most w
    Europie (z widokiem, a nie na moście, bo dla pieszych tam miejsca nie ma;/)
    – chillout! spacerek, mała kawiarenka w bocznej uliczce i pasteis de nata (lokalny deser
    sam raz dla mnie-łakomczuszka)

    XI dzień:
    – spotkanie z Erasmusową znajomą
    – imprezaaa! z hostami i Erasmusami 😀

    XII dzień:
    – lot z Lizbony do Warszawy
    – a z stolicy BlaBlaCarem do Krakowa

    Szybkie podsumowanie:
    Transport= 1 337 zł
    Noclegi= 160 zł
    Wyżywienie+ atrakcje= 1000 zł
    Razem= niecałe 2 500zł

    2 500zł to moje loty, jedzonko, zachcianki itd., a drugie 2500zł…dla mojego kompana/kompanki podróży. Przecież ktoś te zdjęcia robić musi!:D

    Pozdrawiam,
    SS (skacząca Sabina)

  • Magda pisze:

    Dodatkowe 5000 zł – super 🙂 Marzę o tym każdego dnia i planuję jakby je rozplanować, oczywiście na podróże!

    Jestemy rodziną czteroosobą z dwójką maluchów (2 i 4 latka) więc łatwo nie będzie ale próbujemy i my. A w sumie to bardzo łatwo nam przyjdzie wydanie tych 5 000 zł 🙂

    Naszym celem będzie nasza ukochana Kreta. Lecimy w terminie 18 kwietnia do 25 kwietnia za 2328 zł za naszą czwórkę. Zabieramy tylko bagaże podręczne – damy radę bo mamy już wprawę w takim pakowaniu. Z przesiadkami pewnie byłoby taniej ale nie chcemy kombinować z dzieciakami.

    Lecimy z Pyrzowic o 11.40 a na lotnisko mamy rzut beretem więc ktoś z rodziny podrzuci nas na lotnisko za friko.

    Lądujemy na lotnisku w Chanii, skąd busem za ok. 15 zł udajemy się do centrum. A stamtąd piechotą do hotelu – wybrałam Alexis Hotel, który znalazłam na budgetplace za 1091 zł. Starsza córka zawsze ma dostawkę a młodsza śpi z nami choć rano okazuje się, że wszyscy śpimy razem 🙂

    Chania jest cudownym miejscem, dlatego głównie tutaj spędzamy nasz czas zachwycając się jej urokliwymi uliczkami, zaułkami oraz jej niepowtarzalnym klimatem, który tak nas przyciąga tutaj. Dziewczynki zaglądają w każdy zakamarek, gdzie zawsze wypatrzą jakiegoś miejskiego kotka, którego są gotowe zabrać do domu. Oczywiście jest także plaża i spacery wzdłuż brzegu morza. Bez kąpieli bo jest na to za wcześnie ale i tak jest cudownie – dziewczynki biegają, śmieją się a my wpatrzeni w nie idziemy razem przed siebie co jakiś czas nawołując by poczekały na nas.

    Wiosną Kreta jest cudowna – tak intensywna, aromatyczna i kwitnąca. Mieszkańcy Krety spokojniejsi, mniej zajęci bo to jeszcze nie główny sezon i skorzy do rozmowy. Czas spędzamy bardzo miło.

    … oczywiście trzeba także jeść. Dla nas ważniejsze jest miejsce gdzie jesteśmy niż sam posiłek dlatego żywimy się sami dzięki czemu mamy możliwość spożywać drugie śniadanie lub obiad na plaży. Posiłkując się jedzeniem z Polski dla dzieci (kaszkami, które uwielbiają – to jeszcze ten wiek) na jedzenie wydajemy 1000 zł.

    Wyruszamy także poza Chanię. W tym celu wypożyczamy samochód na jeden dzień za 215 zł. Kreta jest tak piękną wyspą, że obojętnie w którą stronę się udamy czekają nas niezapomniane widoki. Zapierające dech w piersi i pozostające na długo w pamięci. Szutrowe drogi zawieszone nad morzem – to zapamiętam na długo.

    My udajemy się na Elafonissi, cudowną plażę na maleńkiej wyspie położonej blisko południowo-zachodnim brzegom Krety. Wybieramy drogę bardziej górską dla cudnych widoków. Mijamy po drodze małe wioski wraz z ich mieszkańcami, którzy na pewno nie często patrzą na zegarek. Na bezynę wydajemy niecałe 150 zł.

    Nasz tydzień na Krecie minął 🙁 i czas wracać do domu. Za 15 zł jedziemy na lotnisko i wracamy. Z wielką chęcią powrotu tu kolejny raz. By naładować akumulatory, nacieszyć się tymi pięknymi widokami a od mieszkańców nauczyć się spokoju i tego ich luzu.

    Nasze wydatki:

    bilety – 2328 zł
    dojazd z/ na lotnisko w Chani – 30 zł
    hotel – 1091 zł
    jedzenie – 1000 zł
    auto – 215 zł
    benzyna – 150 zł

    Razem – 4814 zł

    Tę resztę przeznaczylibyśmy pewnie na obiad w małej knajpce.

    Ale się rozmarzyłam …

  • Katarzyna Lejk pisze:

    Izrael- tygiel świata

    Wstęp:
    Wobec tego miejsca trudno jest być obojętnym, na styku
    trzech kontynentów Azji, Afryki i Europy swój dom znajdują obywatele różnych nacji, wyznań, kultur i poglądów. Niesamowita mieszanka dla ducha, zmysłów i
    ciała, która oczaruje każdego!

    Do Izraela warto wybrać się podczas trwania któregoś ze świąt (zarówno żydowskich jak i chrześcijańskich). Wraz ze społecznością spróbować rzeczywiście zgłębić tradycje, która jest nieodłącznym elementem życia obywateli.
    Wartym uwagi jest na pewno sukot czyli święto namiotów (trwa 7 dni-w tym roku
    wypadało na początek października). W podróż można wybrać się przez cały rok,
    należy jednak pamiętać, iż latem panują upalne temperatury.

    Bilety lotnicze: Szukam biletów w okresie 19-01.
    Bilety z Warszawy do TelAwiwu 10:25->15:20
    Powrót 15:50->20:50
    Koszt:1734 zł.
    W tym czasie odbywa się:
    Święto światła-chanuka- upamiętnia ponowne poświęcenie Świątyni w 164 r p.n.e. Trwa
    osiem dni, kiedy to rodziny codziennie zapalają jedną świecę. Rozświetlają się wtedy okna na wszystkich ulicach.
    Boże Narodzenie-odbywają się w ośrodkach chrześcijaństwa procesje i nabożeństwa, którym towarzyszą liczne jarmarki.
    Nowy Rok-co prawda żydowski Nowy Rok przypada we wrześniu, a 1 stycznia w Izraelu nie jest dniem wolnym od pracy, ja będę świętowała w tętniącym życiem Tel Awiwie.
    (Zgodnie z polsko-izraelską umową o ruchu bezwizowym obywatele polscy legitymujący się paszportem ważnym co najmniej 6 miesięcy mogą wjeżdżać i przebywać na terytorium Izraela bez wizy do 90 dni.)

    Plan podróży:
    19-22 Zwiedzanie Jerozolimy, miejsca trzech wielkich religii monoteistycznych.
    Odkrywam kościoły, meczty, synagogi, liczne muzea np.
    -W piątek wieczór, gdy zbliża się szabat warto z tarasów naprzeciwko Ściany Płaczu
    przyjrzeć się tłumowi i wszechobecnym płomieniom świec.
    -Wędrówka Via Dolorosa-droga krzyżowa, która zaprowadzi nas do:
    -Domniemanego miejsca ukrzyżowania i zmartwychwstania Chrystusa czyli Bazylika Grobu Świętego
    -Wzgórze Świątynne z słynną Kopułą na Skale-fantastyczne fotografie
    -Spacer za ortodoksyjnymi żydami, którzy zaprowadzą nas na pobliskie targi, pyszny hummus za kilkanaście szekli
    -Yad Vashem- miejsce wzniesione dla uczczenia sześciu milionów Żydów
    -Odwiedzę dom artystów w Jerozolimie, gdzie odbywają się interesujące wystawy – Pokaz wieczorny w Cytadeli- spektakl typu światło i dźwięk
    -Nie odmówię sobie wstąpienia do jednej z cukierni na Starym Mieście po bakławę,
    chrupiącego ciasta z masą, obtoczonego miodem i orzeszkami

    22-23 En Gedi-Morze Martwe-Wybieram się do oazy w środku pustyni. Jest to rezerwat
    przyrody, gdzie każdy piechur poczuje się jak ryba w wodzie. Jeśli chodzi o
    wodę, to gorące popołudnie spędzę na odpoczywaniu przy Morzu Martwym,
    skorzystam z darmowej, upiększającej kąpieli błotnej.

    24-Bożenarodzenie
    Najbardziej odpowiednim miejscem jest bez dwóch zdań Betlejem. Grota mleczna,
    Bazylika Narodzenia Pańskiego oraz niezwykle emocjonująca Wigilia na Placu
    Żłóbka.

    25-29 Kibuc-Możliwość zaznajomienia się z codziennym życiem mieszkańca Izraela. Około 30 takich inicjatyw znajduje się w Izraelu, dzięki którym obcokrajowcy w zamian za pomoc otrzymują wyżywienie oraz nocleg, a często również prawdziwych przyjaciół http://www.kibbutz.org.il/eng/

    30 Wybiorę się w rajd rowerowy organizowany przez Park Miniatur Minisrael, który znajduję się niedaleko TelAwiwiu
    http://www.minisrael.co.il/en/practical-information

    31-1 Nocne życie i świetną zabawę z okazji nadchodzącego Nowego Roku zagwarantuje mi Tel-Awiw. Wybiorę się do portu do baru Shalvata,z którego rozpościera się
    wspaniały widok na morze.

    Poruszanie się po Izraelu:

    Z lotniska do Jerozolimy docieram szerutem czyli zbiorową taksówką. Szeruty kursują całą
    noc i podczas szabatu(około 30 zł). Szabat zaczyna się od zmierzchu w piątek i trwa do
    zmierzchu w sobotę. Przez resztę podróży korzystam z autobusów dalekobieżnych
    firmy Egged. http://www.egged.co.il/HomePage.aspx
    Docierają do większości miejsc, (należy jednak pamiętać, że nie kursują w
    szabat i święta żydowskie).

    Zakwaterowanie:

    W trakcie podróży korzystam z kibuców, jak i hosteli:
    Jerusalemm
    Hostel to gwarne miejsce przy placu Zion. Blisko tętniącego deptaku nowoczenej
    części Jerozolimy. https://www.jerusalem-hostel.com/
    Beit Immanuel Guest House i Youth Hostel znajdujący się w zabytkowym budynku http://www.beitimmanuel.org/guest_house/rates.html
    Nad morzem martwym: http://www.thegreenbackpackers.com/mitzperamon/

    Koszta:
    1743 zł-przelot w obie strony
    900 zł-koszt noclegu
    500 zł-koszt przejazdów
    1000zł- to koszt wyżywienia, wejść do atrakcji turystycznych oraz pamiątek, z których
    warto przywieźć kosmetyki z minerałów z morza martwego, tekstylia, miejscowe
    smakołyki

    Pozdrawiam podróżników,
    Kasia
    Ps: Dołączam zdjęcie z widokiem na przydrożny sklep w Izraelu 😉

  • Kinga Nowicka pisze:

    O rany!…wizja posiadania 5000zł na wymarzoną podróż jest piękna 😀 Nie zastanawiałam się długo gdzie bym się wybrała. Stawiam na Norwegię. Tym razem północną czyli „Misja Zorza Polarna”. Na facebooku ślędzę kilka stron poświęconych tematyce tego pięknego kraju i za każdym razem gdy pojawia się wzmianka,zdjęcie z zorzy polarnej jestem tak samo zachwycona i podekscytowana, bo tak naprawdę zawsze gdzieś tam z tyłu głowy kłębi się myśl, że i mi będzie kiedyś dane zobaczyć ten przepiękny spektakl. 🙂 Przy okazji spełnienia marzenia o zorzy wstydem byłoby nie spełnić kolejnego- odzwiedzić Lofoty zimą. Tak więc zaplanowałam taką mini wyprawę, która byłaby spełnieniem marzeń, dowodem na to że chcieć do móc a także testem samodzielności i przymusem poradzenia sobie samej będąc 4000 km od domu.

    Moją podróż zaplanowałam, można powiedzieć, pół na pół jeśli chodzi o budżet. Wyszukałam najtańsze możliwości jeśli chodzi o transport. Oczywiście mogłam jeszcze bardziej zmniejszyć koszt przejazdów jeśli częściej poruszałabym się za pomocą stopa. Jednak mając 5000 zł pozwoliłam sobie na trochę szaleństwa i dlatego w swojej wyprawie będę przemieszczać się większością możliwych środków transportu: samochód (autostop), autobus,pociąg,samolot, prom a nawet sanki! Ale o tym za chwilę.

    Jeśli chodzi o noclegi to w większość chciałabym korzystać z serwisu couchsurfing. W hotelach zatrzymałabym się jedynie na Lofotach i w Tromso. Spanie na CS sprawiłoby, że z pewnością poznałabym dużo ciekawych osób, poznała życie i kulturę Norwegów „od środka”. Natomiast kilka noclegów w hotelu dałoby mi choć trochę luksusu w
    tak drogim kraju jakim jest Norwegia. Ekstra :>

    Wyżywienie. To chyba jeden z droższych problemów do rozwiązania wybierając się do Norwegii. Na szczęście biorę żarcie z Polski! Zakupy zrobiłabym pewnie w lidlu albo biedrze bo….no wiadomo czemu :> Kupuję wszystko co mi się przyda, oczywiście z głową :> kabanosy, kiełbe suszoną, zupki, kisielki, batoniki, orzechy i całe mnóstwo innych pysznych rzeczy.O wodę się nie martwię, bo w Norwegii można pić ją bezpośrednio z kranu. Nie zapominam też o smakołykach (czekoladki, cukierki, ptasie mleczko) dla ludzi od stopa i osób zapewniajacych mi nocleg na CS!

    Oczywiście w plecaku prócz jedzonka, ciepłych rzeczy i obuwia (temperatury będą poniżej zera) zabieram statyw i aparat! Bez nich nigdzie się nie ruszam.

    Przechodząc do szczegółów, prezentuje się to tak:
    termin: 9- 23 luty 2015r

    9 na 10 luty
    -Autobus Warszawa → Gdańsk;Polski Bus; 23:30- 4:25; Koszt biletów: 28 zł + 2 zł bilet na lotnisko
    -Kupuję prowiant, skok do łazienki i następnie kieruję się na lotnisko
    -Lot Gdańsk → Trondheim, linia wizzair (mam członkostwo); 10:05-12:05; 39 zł +104 zł bagaż
    -Autobus Trondheim Lufthavn → Trondheim Sentralstasjon; bilet stud. 90 NOK-ok 45 zł

    10 na 11 na 12 luty
    -Nocleg w Trondheim – CS
    -Zwiedzanie miasta
    -Zapewne pierwsze podziwianie zorzy!!! so excited!!

    12 luty
    -Pociąg do Bodo; 7:28-17:28; bilet 249 NOK – ok. 125 zł
    -Pociąg jedzie długo więc można się przespać ale zapewne widoki za oknem mi na to nie pozwolą 🙂 NIKON i ja nie będziemy się nudzić:)

    12 na 13 na 14 luty

    -Nocleg w Bodo – CS
    -Zwiedzanie miasta, wypad na narty biegowe, miasto nocą, zorza

    14 luty (Walentynki!!)
    -Prom na Lofoty; 167 NOK- ok. 85 zł
    -Stop do Ballstad (do przejechania 65 km)
    -Nie ma nic lepszego niż samotne walentynki na Lofotach! Żyć nie umierać! 😛

    14 na 15 na 16 luty
    -nocleg w Hostelu Lofoten Vandrerhjem w Ballstad,łóżko piętrowe w pokoju koedukacyjnym; koszt za 2 noce 480 NOK- ok.245 zł
    -zwiedzanie miasta, widoki, wieczorne spektakle zorzy <3, radość,radość, radość!

    16 luty
    -Stop do Narvik (do przejechania 315 km – będzie zabawa juhuu..ktoś zasłuży na ptasie mleczko i pocztówkę z Polski :D)

    16 na 17 na 18 luty
    -nocleg w Narvik- CS
    -zwiedzam, podziwiam, łapię chwilę i czuję , że żyje! 😛

    18 luty
    -Autobus Narvik → Tromso ; koszt 370 NOK- ok 190 zł
    -widoki, widoki, widoki,widoki i tak bez końca! Tzn. aż do Tromso 😀

    18 na 19 na 20 luty

    -nocleg w Ami Hotel w Tromso; pokój 1osobowy ze śniadaniem (na bogato, a co!); 815 zł
    -Na swój pobyt wykupuje tu http://www.arcticguideservice.com/ pakiet: Two nights Northern Lights Chase od 18:30 do 1:30 w nocy; koszt 1710 NOK- ok. 870 zł
    -jeden dzień poświęcam na wycieczkę psimi zaprzęgami od 9:45 do 13:45; koszt 1690 NOK- ok. 900 zł; to będzie COŚ!!
    -zwiedzanie miasta

    20 luty
    -Lot Tromso → Bergen ; linia Wideroe; 13:55-16:20; koszt 90 euro- ok.360 zł

    20 na 21 na 22 luty
    -nocleg w Bergen – CS
    -zwiedzam miasto, odpoczywam, płacz, że opuszczam Norge

    22 luty
    -Lot Bergen → Katowice; linia- WizzAir; 15:00-17:15; bilet 150 zł + 116 zł bagaż
    -Witaj POLSKO
    -IDĘ NA OBIAD
    -Autobus Katowice → Warszawa; Polski bus; 19.45- 23.59; koszt 16 zł

    23 luty
    -0:30 jestem w domu, idę SPAĆ.

    Podsumowując koszty:

    Transport: 1260 zł
    Noclegi:1060 zł
    Atrakcje zaplanowane: 1770 zł
    Wyżywienie z PL + niespodzianki: 200 zł
    Kieszonkowe: 710 zł – ok 1400 NOK
    ====
    5000 zł

    Jejku…rozmarzyłam się planując to wszystko…totalnie! Tak się nastawiłam i wczułam w tą wyprawę jakbym naprawdę tam miała pojechać w przyszłym roku. A Myśl o pięknych widokach, ludziach, których spotkam,przygodach, zdjęciach, które zrobię i o wspomnieniach które będę nosić w sercu do końca życia jest bardzo motywująca do działania 🙂 więc kto wie…:P Bardzo się cieszę, że stworzyłam ten plan i zostawię go na później. Chyba zacznę grać o tę "Ekstra pensję” 🙂

    pozdrawiam
    kiwi

    Północna Norwegio- nadchodzę! ( jeszcze nie wiem kiedy ale wiem, że kiedyś!)

    zdjęcie autorstwa: Ole Christian Salomonsen

  • Natalia pisze:

    Wybieram się w połowie
    maja do ZEA i Omanu, więc za 5000zł nieznacznie przedłużyłabym pobyt.
    Nieznacznie, gdyż spodziewam się w czerwcu obrony.

    Przeloty: Warszawa – Abu Zabi
    (i w drugą stronę) za 640zł, 21.05-5.06

    ZEA

    Noclegi: za darmo, u
    znajomych (doliczam ~150zł na upominki z Polski w ramach podziękowań)

    Wyżywienie: ~600zł (czasem
    knajpy + sporo wspólnych posiłków w domu)

    Zwiedzanie: ~300zł (to
    dosyć elastyczna kwota, jeśli ktoś mi zdecydowanie coś poleci/odradzi, to
    jestem w stanie dorzucić parę złotych/ograniczyć tu wydatek do minimum)

    Transport: ~400zł (po
    miastach lubię spacerować, ale czasem trzeba będzie podjechać, część pójdzie
    też na zrzutkę na benzynę- być może znajomi będą mogli z nami pojeździć po
    kraju).

    Oman:

    Noclegi: ~350zł (wstępnie
    w hostelu)

    Wyżywienie: ~350zł (jakaś
    knajpka pewnie + regionalne produkty- najpyszniejsze i najtańsze)

    Zwiedzanie: ~200zł (na
    podobnej zasadzie, jak w ZEA)

    Transport: ~100zł
    (autostop z dorzucaniem się do benzyny)

    Długość pobytu w każdym z
    miejsc będzie zależała od tego, jak bardzo intrygujące będzie, więc wydatki
    mogą się nieco zmienić.

    Na koniec powinno mi
    zostać około 1500-1800zł . Tą kwotę przeznaczyłabym na rzecz szaloną, o której
    normalnie bym nawet nie pomyślała (kiedy ja miałam 5000zł na wyjazd…). Jadąc na
    lotnisko do Abu Zabi, wpadłabym raz jeszcze do Dubaju, złapałabym taksówkę i
    kazała się zawieźć do najlepszego butiku, z którego to wyszłabym z nową
    torebką, tfu, to tylko 1500zł, poprawka, z nowym portfelem, pewnie wydałabym co
    do grosza. Ale w końcu chcę chłonąć kulturę, jak inaczej mam to zrobić w Dubaju
    i to mając nadprogramowe 1,5 tysiąca.

    Pozdro (kiedyś tak zrobię,
    na bank)

  • Anna Gołaszewska pisze:

    Mając 5 tysięcy złotych pojechałabym w najdłuższą jak do tej pory podróż. Do tej pory byłam tylko kilka razy za granicą, więc każda podróż mnie cieszy. Na razie nie myślę o dalekich, egzotycznych wyjazdach , więc podróż europejska byłaby dla mnie spełnieniem marzeń. Chciałabym zwiedzić w swoim życiu wszystkie europejskie stolice. Zabrałabym
    siostrę bo nie przekonałam się jeszcze do podróżowanie samotnie. Zobaczyłybyśmy m. in. Budapeszt, Bukareszt, Kiszyniów i Moskwę. Wyjechałabym w terminie wakacyjnym, bo chciałabym chociaż kilka dni spędzić na plaży 😉 Jeszcze nigdy nie byłam w Budapeszcie, a wiem, że to naprawdę piękne miasto. Drugim celem byłaby Rumunia, przejazd przez cały kraj, Transylwania, słowem odkrycie niedocenianych przez polskich turystów miejsc. Tam też plażowanie nad morzem Czarnym, a potem krótki pobyt w Kiszyniowie- łuk triumfalny, bulwar Stefana Wielkiego… Następnie ponowne podziwianie rumuńskich krajobrazów i lot z Budapesztu do Moskwy. I najważniejsze czyli dziesiątki pocztówek, które znalazłyby się w mojej kolekcji…. Mam nadzieję, że kiedyś naprawdę uda mi się zrealizować
    ten plan 🙂
    A teraz szczegóły:
    10lipca- nocny przejazd PolskimBusem do Bratysławy. ( cena
    uzależniona od mojego refleksu 😉 np. 50zł ). Później autobus za ok. 45 zł do Budapesztu.
    11,12 lipca- zwiedzanie Budapesztu, nocleg w hostelu , pokój
    dwuosobowy ze wspólną łazienką ok. 85 zł. Drugiego dnia nocny przejazd do stolicy Transylwanii Cluj Napoca (Orange Ways ok. 160 zł)
    13 lipca- zwiedzanie Cluj Napoca i
    Alba Iulia. Pociąg do Alba Iulia ok. 35 zł. Nocleg w Alba Iulia znalazłam za 85 zł.
    14 lipca-przejazd autobusem do Sibiu za 28 zł, zwiedzanie, przejazd do Braszowa autobusem (50 zł) i nocleg ( 106 zł).
    15 lipca- zwiedzanie Braszowa, przyjazd do Bukaresztu (50 zł) i nocleg ( 2 noce w pokoju wieloosobowym za 165zł)
    16 lipca- zwiedzanie Bukaresztu i nocleg
    17 lipca- przyjazd do Konstanty (ok. 120 zł)
    17-20 lipca- pobyt w Konstancie, zwiedzanie, plażowanie, noclegi w hotelu (150 zł)
    20 lipca- nocny przejazd autobusem do Kiszyniowa ( ok.130 zł)
    21,22 lipca- zwiedzanie stolicy Mołdawii, nocleg (80 zł), nocny przejazd autobusem do Bukaresztu (160 zł)
    23 lipca-przyjazd do Sighisoary pociągiem (110 zł), zwiedzanie i nocleg (100 zł)
    24 lipca- przejazd autobusem do Targu Mures (25zł), zwiedzanie, nocny autobus do Budapesztu (Orange Ways- ok. 160 zł)
    25 lipca- dodatkowy dzień na zwiedzanie Budapesztu, przyjazd na lotnisko, oczekiwanie na lot
    26 lipca- lot do Moskwy o 6 rano (Wizz Air- 471,50)
    26-30 lipca- pobyt w Moskwie, noclegi w pokoju wieloosobowym ( 385 zł)
    30 lipca- lot do Budapesztu (Wizz Air 471,50), przejazd do Bratysławy (ok. 45 zł), nocny przejazd Polskim Busem do Warszawy ( np.50 zł)

    Razem : 3317 zł

    Reszta pieniążków wystarczyłaby na zakup wiz, przejazdy po miastach i inne wydatki.

    Ceny noclegów sprawdziłam na stronie Booking.com. Koszty przejazdów pociągami i autobusami ze względu na odległy termin oszacowałam wg cen na najbliższe dni (http://www.cfr.ro/), http://www.autogari.ro . Przejazdy pomiędzy Bratysławą a Budapesztem –http://www.slovaklines.sk/index_en.html, natomiast połączenie Budapeszt- Cluj Napoca i Targu Mures- Budapeszt autobusem Orange Ways.

    Pozdrawiam!

    Ania Gołaszewska

  • Justyna123 pisze:

    Gdybym teraz miała 5 tysięcy złotych zabrałabym pewną osobę do miasta, którego odwiedzenie jest jej marzeniem 😉

    Kiedy? Na urodziny Dziadka Mroza (18.11.2014)
    Liczba osób: 2

    Dzień 1 [17.11]: przejazd z Krakowa do Poznania(TLK) 6:30 – 14.38,
    przejazd na lotnisko w Poznaniu, lot do Moskwy

    Podróż tam ODLOTY – 17 listopada 2014 – 16:50 wylot z Poznania- 18:10 Monachium, 21:55 wylot z Monachium- 3:00 Moskwa (18.11)- Realizowany przez Lufthansa CityLine

    Koszty: przejazdy z Krakowa do Poznania 45,50 x 2= 91 zł, bilet autobusowy miejski na lotnisko 3,6 x 2= 7,2 zł, bilety lotnicze (w obie strony): 931,28 x 2= 1862,56 zł , wiza (opłata konsularna + pośrednictwo) 231 zł x 2= 462 zł, voucher turystyczny – 89 zł x 2= 178 zł, ubezpieczenie do 7 dni 19 zł x 2= 38 zł

    Dzień 2 [18.11]: przejazd z lotniska do centrum Moskwy, zakwaterowanie
    w hostelu, wycieczka na Kreml- Plac Czerwony, Mauzoleum Lenina, Cerkiew Wasyla Błogosławionego, Sobór Archangielski i Sobór Zaśnięcia
    NMP i spacer po skwerze Patriarsze Prudy

    Koszty: przejazd z lotniska do stacji metra 60 rubli x 2= 120 rubli= 9,55 zł, bilet na metro na 10 przejażdżek kosztuje 200 rubli x 2=400 rubli= 31,84 zł, nocleg w hostelu Central Hostel Moscow- pokój 2 osobowy- na 3 noce dla dwóch osób= 476,46 zł, wejście na Kreml -350 rubli x 2= 700 rubli= 55,72 zł

    Dzień 3 [19.11]: wizyta w Klasztorze Nowodziewiczy- Muzeum „Klasztor Nowodziewiczy”, Centralnym Muzeum Sił Zbrojnych, Parku Zwycięstwa,
    planetarium, Muzeum Wódki Rosyjskiej i spacer po ogrodzie Aleksandryjskim

    Koszty: muzeum „Klasztor Nowodziewiczy” 75 rubli x 2=150 rubli= 11,94 zł, muzeum Centralnym Muzeum Sił Zbrojnych 30 rubli x 2= 60 rubli= 4,78 zł, Muzeum Wódki Rosyjskiej 100 rubli x 2= 200 rubli= 16 zł, planetarium 350 rubli x 2= 700 rubli= 55,72 zł

    Dzień 4 [20.11]: wycieczka na Arbat – cerkiew Zbawiciela na
    Piaskach, Ściana Pokoju, Maneż i Most Zhivopisny i wyjście do teatru Bolszoj – gala koncertowa – Golden voices of Mongolia i wypicie szampana na zakończenie pobytu

    Koszty: bilety do teatru 1800 rubli x 2= 3600 rubli= 286,56 zł, szampan 0,75 l 100-120 ruble= 8 zł

    Dzień 5 [21.11]: wylot z Moskwy i powrót z Poznania do domu 16.40-00.00 (TLK)

    POWRÓT – 21 listopada 2014, 5:45 Moskwa- 07:10 Monachium, 11:20 Monachium- 12: 35 Poznań – Realizowany przez Lufthansa CityLine

    Koszty: przejazd ze stacji metra na lotnisko 60 rubli x 2= 120 rubli= 9,55 zł, bilet autobusowy miejski z lotniska- 3,6 x 2= 7,2 zł, bilet z Poznania do Krakowa 45,50 x 2= 91zł

    Razem koszty: 3695 zł bez jedzenia, obiady z napojami około 800 rubli x 2 x 3 dni= 382 zł, pozostałe posiłki około 200 zł, jedzenie na czas podróży i powrotu około 200 zł, około 400 na prezenty i drobne wydatki

  • Justyn pisze:

    Przez pół roku miałem okazję mieszkać w Portugalii i już po pierwszych kilku dniach
    zakochałem się w tym kraju. Terytoriów zamorskich Portugalii jednak nie
    poznałem tak dobrze jak części kontynentalnej. Jednak gdybym miał do dyspozycji
    5 tysięcy to chciałbym za te pieniądze zorganizować 3-tygodniową wyprawę na
    Azory dla swojej drugiej połówki, z którą zbliżyliśmy się właśnie będąc w
    Portugalii.

    Wyjazd na przełomie kwietnia-maja z nadzieją, że nie będzie lało jak z cebra 🙂

    Wylot z Warszawy do Lizbony (Wizz) 27 kwietnia
    Lizbona – Terceira (TAP) 28 kwietnia

    Trasa na Azorach: Terceira (5 dni) -Sao Miguel (5 dni) – Sao Jorge (3 dni) –Pico (4dni) -Faial (2 dni) –Graciosa (2 dni) -Terceira

    Od razu po przylocie trzeba wyrobić Cartão Jovem dzięki której przeprawy promowe kosztują tylko 5 euro. Koszt samej karty- 51 euro. Łącznie za przeprawy promem 350 PLN.

    Atrakcje/Zwiedzanie: oprócz standardowego zwiedzania najpiękniejszych miejsc połączonego z wylęgiwaniem się na plaży Patrycja, w ramach „rozliczenia się z podróży”, będzie musiała zrobić po jednej obowiązkowej rzeczy na każdej z wysp.

    Terceira – Popływać w basenie otoczonym skamieniałą lawą w Biscoitos
    Sao Miguel – Przelecieć się na paralotni i napić się herbaty w najstarszej plantacji w Europie – Gorreana
    Sao Jorge – Załapać się na spływ kajakowy
    Pico – Zdobyć szczyt Pico
    Faial – Oglądanie wielorybów
    Graciosa – Zwiedzić wulkaniczną jaskinię Furna do Enxofre

    Noclegi: na dziko albo w kempingach, z drobnym wyjątkiem – jeden nocleg w przyzwoitym hotelu na każdej z odwiedzonych wysp

    Przykładowe noclegi w hotelach:

    Terceira- Hotel Residencial Terezinha ***136 PLN
    Sao Miguel-Hotel Vale Do Navio **** 123 PLN
    Uśredniając liczę ok. 140 zł za noc

    18 maja powrót z plecakiem pełnym wrażeń i wspomnień do Lizbony. Szybki rzut okiem
    na piękną Lizbonę z Miradouro Sao Pedro de Alcantara, caipirinha w jednym z barów na Bairro Alto i powrót do Warszawy 19 maja Wizzem.

    Cena biletów lotniczych i promowych: 1220 PLN
    Noclegi: 840 PLN

    W takiej konfiguracji z 5000 zostaje 2940 PLN, co daje ~130 zł/dziennie na
    wystawne życie w pięknym zakątku ziemi 🙂

  • Andrzej Strzałka pisze:

    Podróże rowerowe to moją pasja i 5 tysięcy spokojnie wystarczyło by na
    podróż chociaż by na Nordkapp i z powrotem przy okazji objeżdżając Bałtyk i
    jeszcze by zostało bo jestem z tych ludzi, którzy na co dzień chodzą z pustym
    portfelem, a w podróży żydzą na każdym kroku, na wszystko. No ale takich
    pieniędzy znikąd pewnie nigdy nie będę miał więc puśćmy wodze fantazji i nie
    patrzmy na najniższe ceny. Sugeruję coś nie rowerowego:

    Dubaj – Zobaczyć bogactwo

    Dzień 1
    Dojazd z Puław do Warszawy na lotnisko Chopina blablacar – ok 35 zł
    Lot Warszawa-Dubaj w godzinach popołudniowych – ok. 1400 zł (w obie strony)
    (to popularny kierunek przesiadkowy więc lata tam mnóstwo samolotów) – przylot
    do Dubaju ok 3.00 nad ranem

    Dzień 2
    Montujemy się w hostelu Dubai B – 28 euro za dobę w pokoju wieloosobowym –
    115 zł
    Aklimatyzacja i eksploracja miasta. Samo chodzenie po Dubaju to już gratka,
    bogactwo na każdym kroku super samochody itd. Wieczorem koniecznie wejście na
    Burji Khalifa i oglądanie panoramy miasta – 112 zł

    Dzień 3
    Wycieczka do Dubai Mall i podwodnego zoo – 100 zł. Jestem fanem akwarystyki więc cały
    dzień bym się tam nie nudził. Wieczorem kolacja w pobliżu the Dubai Fountain,
    wraz z delektowaniem się posiłkiem oglądanie pokazu fontann – ok. 80zł

    Dzień 4
    Całodzienne szaleństwo w Dubai Ski. Uwielbiam narciarstwo i przy tak
    gorącym klimacie szusowanie po stoku miałoby jeszcze lepszy smak – 250zł

    Dzień 5
    Porannym autobusem udaję się do Abu Dhabi (23zł)i tam cały dzień spędzam szalejąc i zwiedzając Ferrari World (200zł), doświadczam chociażby najszybszej kolejki na świecie i karmię się widokiem cacek Ferrari.

    Dzień 6
    Pomiędzy dniem 5 i 6 nie planuję noclegu. Całą noc planuję spędzić na
    eksploracji Abu Dhabi, a gdy zmęczenie da się we znaki – krótki nocleg gdzieś na plaży.
    Zwiedzanie Abaja i Grand Mosque – darmo
    Popołudniu powrót do Dubaju. (23zł)

    Dzień 7
    Dzień odpoczynku, znowu szwendanie się po mieście. Kolejna wizyta na
    szczycie Burji Khalifa tym razem w dzień (125 zł) i relaks na plaży uprawiając
    stand-up paddle – 90 zł

    Dzień 8
    Safari po pustyni wraz z noclegiem w beduińskiej wiosce (surfing po
    wydmach, jazda wielbłądem, zachód słońca na pustyni)– 320 zł

    Dzień 9
    Park wodny Wild Wadi. Całodzienne mokre szaleństwo – 200zł

    Dzień 10
    Powrót do Warszawy w godzinach popołudniowych, nocleg u znajomych i powrót
    do Puław następnego dnia – 35zł

    Podsumowanie:
    Transport do Dubaju i z powrotem – 1470zł
    Noclegi: 700zł
    Atrakcje: 1660zł
    Wyżywienie: liczę 50 zł dziennie i
    to może aż nadto (w Dubaju pełno jest imigrantów z Indii, Bangladeszu itd. więc dobre i niedrogie jedzenie jest łatwo dostępne) – 500zł
    Transport na miejscu: 550 zł powinno wystarczyć zważywszy, iż woda jest tu droższa niż benzyna, komunikacja jest tania, nawet na taksówkę było by mnie stać w razie potrzeby

    Razem: 4880 zł (zostaje 120 zł – na
    piwo dla znajomych w Warszawie)

    Pozdrawiam,
    Andrzej Strzałka

  • Anna Jończyk pisze:

    Mając taką sumę pieniędzy, rozdysponowałabym ją na majowy wyjazd na Bliski Wschód.
    Marzy mi się Izrael, więc do rzeczy:

    Katowice → Tel Aviv (Wizzair)
    środa, 13 maj 2015,
    16.20 → 21.00, koszt: 199 zł

    Tel Aviv → Katowice (Wizzair)
    niedziela, 24 maj 2015,
    21.50 → 00.40, koszt: 329 zł

    Do kosztów dorzucam jeszcze dojazd na lotnisko i z lotniska (ok. 200 zł) oraz cenę za
    bagaż (105 zł) i duży bagaż podręczny (76 zł), a więc łączny koszt zamknie się w kwocie 909 zł.

    Dzień 1.
    Przylot do Tel Awiwu i nocleg w stolicy.
    300 zł.

    Dzień 2.
    Zwiedzanie Tel Awiwu, Cezarei Nadmorskiej i nocleg w Nazarecie.
    400 zł.

    Dzień 3.
    Pobyt w Hajfie, oglądanie przepięknych Ogrodów Bahaitów oraz kąpiel w Morzu Śródziemnym. Nocleg w Nazarecie.
    400 zł.

    Dzień 4.
    Objazd po Górach Golan, skąd widoki zapierają dech w piersiach, zwiedzanie Kafarnaum
    i kąpiel w Jeziorze Galilejskim. Uwaga na kamienistą plażę! Powrót do Nazaretu na noc.
    400 zł.

    Dzień 5.
    Przejazd do Betlejem, hotelu Paradise. Zwiedzanie i odpoczywanie.
    300 zł.

    Dzień 6.
    Budzimy się w Betlejem. Dziś wybieramy się do Jerycha, gdzie oglądamy pozostałości po Starym Jerycho – najstarszym mieście świata. Jeżdżenie quadem po Pustyni Judzkiej.
    450 zł.

    Dzień 7.
    Błogie lenistwo nad Morzem Martwym i smarowanie się papką o cudownych właściwościach odmładzających, a później przejazd do Jerozolimy i zakwaterowanie.
    500 zł

    Dzień 8.
    Zwiedzanie Ściany Płaczu – pozostałości dawnej świątyni – za dnia i… nocą. Bowiem nocą najlepiej zarysuje się obraz mieszkających tu Żydów i Muzułmanów.
    400 zł

    Podsumujmy, ile do tej pory wydaliśmy. 4059 zł. Wow, zaszaleliśmy. Teraz czas na
    zwolnienie tempa i powrót do Cezarei Nadmorskiej, w której spędzimy 4 dni, relaksując się nad morzem i w okolicy. Zostało nam 941 zł do wydania i myślę, że spokojnie zamkniemy się w tym budżecie.

    Szalom!

  • Paweł pisze:

    W marcu tego roku byłem na mojej pierwszej wyprawie z plecakiem, celem mojej podróży była Sri Lanka. Tak bardzo spodobało mi się podróżowanie, że niedawno kupiłem bilet lotniczy do Indii. Lecąc na Sri Lankę nie posiadałem żadnego planu podróży. Znałem jedynie kilka miejsc, które muszę koniecznie zobaczyć. Towarzyszy wyprawy spotkałem po raz pierwszy na Okęciu w dniu wylotu. Patrząc na to z perspektywy czasu wiem, że przyniosło to zdecydowanie więcej pozytywnych doświadczeń niż negatywnych.
    Na początku przyszłego roku wybieram się na wyprawę z moją dziewczyną, więc sprawa ma się trochę inaczej. Chcąc poznać przybliżony koszt wyprawy i zaspokoić ciekawość przyszłych teściów zdecydowałem się stworzyć wstępny plan podróży, którym to z chęcią się z wami podzielę. Wszystkie uwagi i wskazówki będą mile widziane, za co z góry dziękuję.
    Czas przejść do konkretów. Bilety zakupiliśmy jakieś 3 tygodnie temu, w dość atrakcyjnej cenie tj. 1950 zł. od osoby. Z racji wcześniejszej wyprawy temat szczepień jak i ubezpieczenia mam już z głowy. Do dopięcia pozostaje wiza ( koszt wraz z prowizją około 300 zł). Do Indii wylatujemy 15 stycznia. Lecimy z Warszawy przez Amsterdam do Mumbaju. W Mumbaju jesteśmy 16 stycznia koło południa. Jako, że nie lubię zgiełku wielkich miast, jak najszybciej chcę opuścić Mumbaj. W drodze powrotnej do Polski będzie okazja do zwiedzenia tego miejsca, według mnie początek podróży to niekoniecznie dobry moment na to.
    Pierwszym punktem na mapie naszej wyprawy są niesamowite Ellora i Ajanta Caves, znajdujące się jakieś 400 km na północny-wschód od Mumbaju. Po spędzeniu tam 2-3 dni wracamy do Mumbaju. Chcąc zaoszczędzić sporo cennego czasu, zdecydowałem się na lot tanimi lokalnym liniami lotniczymi. Tak więc z Mumbaju lecimy na samo południe Indii do Thiruvananthapuram (Trivandurum). Stąd udajemy się do Kovalam, gdzie będziemy się relaksować na jednej z plaż. Następnego dnia jedziemy busem do Kollam, skąd płyniemy łodzią do Alapuzha – bramy do zatok Kerali, z powodu licznych kanałów, często porównywanej do Wenecji. Spływając łodzią zwiedzimy okoliczne osady, które są ciężko dostępne drogą lądową. Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Koczin. Gdzie obowiązkowo udajemy się na pokaz Kathakali, czyli tradycyjnego dramatu teatralnego, opartego na tradycyjnych tańcach hinduskich, wywodzącego się z Kerali. Następnie jedziemy do Munnar. Zwiedzamy tam plantacje herbaty, przepiękny Park Nardowy Erarikulam i bliżej zapoznajmy się z lokalnymi słoniami. Zawsze marzyłem o kąpieli ze słoniem:]. Jeśli będziemy mieli wystarczająco dużo sił, to może uda nam się również zdobyć Anaimudi, najwyższy szczyt w Południowych Indiach. Tutaj kończymy naszą przygodę z Keralą i udajemy się na Goa, gdzie planujemy zwiedzić Old Goa i Panjim. Resztę pozostałego nam czasu chcemy poświęcić na totalny relaks ( surfing, rejsy po morzu, plackowanie:) tak, abyśmy naładowali nasze baterie i z wielkim bananem na twarzach wrócili do Polski. Myślę, że wypożyczymy skutery, objedziemy kilka plaż i wtedy postanowimy gdzie zostajemy. Raczej będzie to południe Goa np. Agonda, ponieważ jest rzekomo mniej komercyjna.
    Po kilku dniach odpoczynku wsiadamy w samolot i wracamy do Mombaju, gdzie po zakwaterowaniu poświęcamy dzień na zwiedzanie (Elephant Island, Rejs po zatoce i pewnie jeszcze coś). Czy nasz plan zostanie wykonany? Nie mam wątpliwości, że nie zostanie, ale właśnie to jest najpiękniejsze w podróżowaniu. Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku!
    Koszta:

    bilet – 1950 zł
    lokalne loty – 300 zł (BOM-TRV i GOA-BOM)
    wiza – 300 zł
    wstępy, spływy itd. – 800 zł
    noclegi jakieś – 200 zł
    jedzenie, inne uciechy i pamiątki ciężko oszacować więc 5000 zł na spędzenie spokojnie wystarczy i to z dużym zapasem za to m.in. kocham Azję;]

  • Marta pisze:

    Explore Maroko!

    Dodatkowe 5 tys. do wydania na podróże? Dreams come true!

    Na dobry początek budżet wycieczki dzielimy na pół. Dlaczego tak? Zabieram ze sobą męża! Świat najlepiej odkrywa się we dwoje. Czyli mamy 2,5 tysia na łebka!

    2,5 tysia? Wow, można zaplanować długą i ciekawą podróż… Na wymarzoną Australię nie wystarczy, ale nie mniej upragnione Maroko już tak!

    Postanowione! Zwiedzimy Maroko wszerz i wzdłużJ Będziemy spać w medynach, jeść tadżiny i pić słodką herbatę z mięta. Odwiedzimy góry Rif, poczujemy zapach haszyszu, wykąpiemy się w Oceanie Atlantyckim, będziemy się targować na Jemaa
    El-Fna, prześpimy się na Saharze i o wiele więcej…. Ale nie o tym tu teraz. O tym może przy innej okazji.

    Tutaj miał być plan wycieczki i oto on:

    1) Przyjazd/powrót:
    a) przeloty (wszystkie liniami Ryanair)

    · Warszawa Modlin – Bruksela Charleroi – 01.12.2014, godz. 20:30, 59 zł/1 os.

    · Bruksela Charleroi – Tanger – 02.12.2014, godz. 06:30, 25,99 Euro (110 zł)/1 os.

    · Marrakesz – Mediolan (Bergamo) – 17.12.2014, godz. 06:55, 289 MAD (111 zł)/1 os.

    · Mediolan (Bergamo) – Warszawa Modlin – 18.12.2014, godz. 21:00, 19,99 Euro (85 zł)/1 os.

    SUMA: 365 zł/1 os., 730 zł/2 os.

    b) bagaż rejestrowany
    · ze względu na długość wakacji zdecydujemy się na wykupienie 1 bagażurejestrowanego – 15 Euro, co w przełożeniu na 4 loty daje 60 Euro/ 254 zł. A co, stać nas! Tym razem 😛

    ŁĄCZNA SUMA: 984 zł/2 os.

    2) Transport na miejscu:
    a) przejazdy autokarowe/kolejowe:

    ·Tanger-Chefchaouen, Chefchaouen-Fes – prawdopodobnie trasy te przejdziemy autobusami Supratour;

    · ew. Meknes, inne miasta – po trasie, też pociągami;

    · Fes-Rabat; Rabat-Casablanca; Casablanca-Marrakesz – będziemy podróżować pociągami ONFC;

    ·Ouarzazate i wąwozy południowego Maroka – wynajem samochodu (około 20 Euro za dzień).

    SUMA: 350 zł/1 os., 700 zł/2 os.

    b) przejazdy taksówkami, np. z lotniska/na lotnisko, zwiedzanie większych miast.

    SUMA: 100 zł/ 1 os. (zobaczymy, ile wytargujemy), 200 zł/2os.

    c) dojazd na lotnisko w Modlinie, parking dla auta.

    SUMA: 100 zł/2 os.

    ŁĄCZNA SUMA: 1000 zł/2os.

    3) Noclegi:

    Szczerze, to nie będziemy ich rezerwować przed wylotem. Bo i po co? Popsujemy to klimat wyjazdu. Dużo ciekawiej jest dotrzeć do nowego miasta, zarzucić plecak i pospacerować po medynie w poszukiwaniu najbardziej
    klimatycznego i najtańszego miejsca noclegowego.

    Pewnie nie minie 5 minut, jak zaczepi nas jakiś naganiacz i zaoferuję swoją pomoc w znalezieniu „cheap hostel”. A jak będziemy mieli trochę szczęścia, to pewnie i zagada do nas Marokańczyk mający swój dom w centrum medyny, zaprosi nas do siebie i zaproponuje nocleg za jakąś kosmiczną sumę… No oczywiście, będziemy umieli wytargować sobie odpowiednią cenę.

    Zachowawczo, rezerwujemy pierwszy nocleg w Tangerze. W sumie przyjeżdżamy do obcego państwa, dobrze mieć dach nad głową! Może zaklepiemy sobie też ostatnie noclegi w Marrakeszu, w Internecie jest mnóstwo tanich ofert.

    Mamy 15 nocy w Maroko, średnio za nocleg zapłacimy 100–150 MAD. Przyjmijmy, że zapłacimy 150 MAD. 150×15=2250 MAD, co daje jakieś 860 zł.

    Pierwsza nocka na lotnisku w Brukseli, wylot wcześnie rano. Potem 2 noclegi w Bergamo, policzmy 40 Euro za noc, suma około 80 Euro (340 zł).

    SUMA: 1200 zł/ 2os.

    4) Wyżywienie:

    Będziemy jeść jak królowie – dużo i na bogato. Głównie lokalne, marokańskie żarcie. Najczęściej kupione po taniości w medynie. Kilka razy wybierzemy
    się do jakieś ładnej restauracji. A na koniec wyprawy pozwolimy sobie nawet na alko, dość drogie w Maroko;)

    SUMA: 1200 zł/ 2os.

    5) Inne atrakcje, zwiedzanie, pamiątki:

    Reszta kasy zostaje na wszelki wypadek (noclegi będą droższe, niż przypuszczaliśmy itp.) oraz na bilety wejścia, pamiątki, inne przyjemności
    (a może zamarzy nam się iście burżujski nocleg?).

    Jest milion miejsc na świecie, z których nie muszę przywozić pamiątek, wystarczą mi zdjęcia i wspomnienia. Maroko nie zalicza się do nich…

    Odwiedzając kraje arabskie, uwielbiam wieczorem spacerować po medynie, chłonąć klimat miast, wsłuchiwać się w gwar rozmów… Arabowie siedzą w
    knajpach, żywo dyskutują i popiją herbatę. W Maroko będzie to przepyszna, cholernie słodka herbata z mięta, dlatego do Polski muszę przywieźć czajniczek
    do parzenia tego naparu. I muszę dowiedzieć się, jak to robić!

    Koleżanki zabiłyby mnie, jakbym nie przywiozła mi olejku arganowego. Ogólnie, problemów z dobiciem do 5 tysięcy nie będzie 😛

    SUMA: 816 zł/ 2os.

    CAŁKOWITY KOSZT WYJAZDU:
    loty – 984 zł (z bagażem rejestrowanym),
    transport – 1000 zł,
    noclegi – 1200 zł,
    wyżywienie – 1200 zł,
    inne – 616 zł.

    • Gosia pisze:

      A ja dość krótko i sensownie pt ” Raj na ziemi” – economy trip smażling i plażling na rajskich plażach/ tańsza wersja malediwów

      warszawa 10/11 – bombaj ( w obie strony 1629 turkish airlines)

      bombaj 11/11 – port blair ( obie strony 1465 jet airways)
      koszt biletów łącznie: 3094 pln

      prom na Havvelock ok 800 rupii tj 43 zł w 1 stronę
      reszta na zakwaterowanie i wyżywienienie.

      Wracamy z Andamanów już 21 do 24tego można przeznaczyć na zwiedzanie Bombaju.
      Z racji, iż Andamany i Nikobary należą do Indii jest tanio!! 1 rupia indyjska = 0,05.. pln spokojnie mieścimy się w 5 tysiącach.

  • fajnarenia pisze:

    Jest takie miejsce, które chciałabym zobaczyć. Jest taka droga, którą chciałabym przebyć. Santiago de Compostela – moja droga życia…

    Nie jest to droga prosta, ani łatwa. To szlak 800 kilometrów, które trzeba pokonać o własnych siłach, na własnych nogach. To czterdzieści dni wędrowania, zmagania się z bólem fizycznym, pogodą, zmęczeniem, bezsilnością.

    Nie zabiorę na tę drogę swoich bliskich, bo to droga w głąb siebie, w odkrywanie swojej samotności. Tam na drugi plan schodzi rodzina, dom, obowiązki. Tam każdy jest każdemu równy, żadne tytuły kierownicze, czy dyrektorskie, nie mają znaczenia. W tej drodze wszyscy zdani są na siebie w przeżywaniu trudności.
    Już od kilku lat skrupulatnie się przygotowuje do tej wyprawy. 5 tys. to w sam raz żeby ją urzeczywistnić.
    Bilet lotniczy do Madrytu – ok. 1000 zł
    Noclegi w schroniskach – ok. 1000 zł
    Codzienne posiłki – ok. 2000 zł
    Pozostałe wydatki (woda, bilet autobusowe, pamiątki, przewodniki) – ok. 1000 zł
    Wyruszę z plecakiem najpotrzebniejszych rzeczy z francuskiego miasteczka Saint-Jean-Pied-de-Port. I będę szła oznakowanym szlakiem Via Regia przez kolejne urokliwe hiszpańskie miejscowości, przez góry i doliny, przez pola i łąki, przez wioski i miasta między innymi: Roncesvalles, , Pampeluna, Estella, Najera, Burgos, León, Cacabelos, Arzua, aż w końcu moim oczom ukaże się potężna średniowieczna katedra w Santiago de Compostela. Miejsce Święte! Miejsce Świętego Jakuba! Miejsce, gdzie od średniowiecza wędrują chrześcijanie.
    Jakże tam nie wyruszyć, kiedy moje serce się do tego wyrywa, kiedy moja dusza za tym tęskni. Wiem że nie będzie to łatwa wyprawa, bo nic na tej drodze nie jest proste, ale przecież „to nie droga jest trudnością, to trudności są drogą…”

  • Ewa Gadzińska pisze:

    5 tysięcy to sporo pieniędzy, więc można zaplanować naprawdę dużo. Zacznę od tego, że zabiorę drugą bliską mi osobę, bo to już połowa udanej zabawy. Po drodze odwiedzimy wiele różnorodnych miejsc, każde miejsce będzie całkowicie inne niż poprzednie, a ponieważ nie lubimy nudy i jesteśmy młodymi energicznymi ludźmi to nie pojedziemy odpoczywać (na to przyjdzie czas na starość) tylko zobaczyć jak najwięcej i mieć jak najwięcej przygód; tak więc wszystko będzie zmieniać się jak w kalejdoskopie.

    Wyprawa zacznie się 23.11.14 skąd z Warszawy Wizzairem za 54zł polecimy do Budapesztu. Lot jest w godzinach popołudniowych, więc tego dnia pospacerujemy tylko po centrum Budapesztu i na dobry początek pójdziemy na kolację nad brzegiem Dunaju i obserwując ludzi będziemy popijać Tokaja przez cały wieczór. Trzy dni spędzimy korzystająć z gościnności ludzi, których poznamy na couchsurfingu, który w Budapeszcie działa bardzo dobrze.
    24.11 Cały dzień będziemy zwiedzać miasto, odwiedzimy wzgórze zamkowe, przejdziemy się promenadą naddunajską i mostem łańcuchowym. Zobaczymy budynek opery i parlament, stare miasto i kilka innych ciekawych miejsc. Natomiast wieczorem wraz z naszymi gospodarzami wyruszymy na jedną z wielu studenckich imprez z których znany jest Budapeszt i będziemy bawić się całą noc.
    25. 11 Gdy tylko wstaniemy, a może to być dość późno udamy się do łaźni Gellerta i kupując jednodniowy bilet za około 50 zł spędzimy tam większość dnia. Wieczorem umówimy się z naszymi hostami na wspólną kolację, którą my przygotujemy i spędzimy wieczór rozmawiając na różne tematy.
    [img]http://pics.tinypic.pl/i/00589/0dza0unhvvuq.jpg[/img]
    26. Rano pożegnamy się z naszymi znajomymi, udamy się na ostatni spacer po mieście i wyruszymy na lotnisko, gdzie czeka nas 5 godzinny lot Wizzairem za 17090 forintów (około 235zł) do Dubaju. Po przylocie zdążymy tylko przejechać do mieszkania naszych gospodarzy (będziemy ponownie korzystać z couchsurfingu) i z nimi spędzimy wieczór.
    27.11 Dzień przeznaczymy na zwiedzanie Dubaju. Nie byliśmy jeszcze w tego typu miejscu, więc wszystko będzie dla nas całkowicie nowe i bardzo różne od tego co dotychczas widzieliśmy. Zobaczymy sztuczne wyspy, najdroższy hotel na świecie, najwyższy budynek, port, a także spędzimy trochę czasu na plaży. Wieczór zaplanujemy z naszymi hostami.
    28.11 Dalsze zwiedzanie Dubaju, miejsca, których nie udało nam się zobaczyć poprzedniego dnia i wjazd na najwyższy budynek świata, obserwowanie tam zachodu słońca (około 120 zł).
    [img]http://pics.tinypic.pl/i/00589/gbp4uiv5kp04.jpg[/img]
    29.11 Wyjazd autostopem z rana do Maskatu (miasta, które jest bardzo nietypowe – wąskie i bardzo długie ,składa się na nie wiele dzielnic, malowniczo położonych i poprzecinanych górami jak Rio de Janeiro)
    – zawsze chcieliśmy zobaczyć jak to działa na bliskim wschodzie, a ponoć działa bardzo dobrze. Dojazd do dzielnicy Mutrah i tam nocleg w jednym z tanich, lokalnych hoteli- około 15 OMR/pokój/ 2 osoby. (130zł)
    [img]http://www.tinypic.pl/c5zlwg6w1s0b[/img]
    30. Zwiedzanie Maskatu, zobaczenie Wielkiego meczetu, pałacu króla i mariny Bonder Al-Rowdha, wykupienie 2 godzinnego rejsu na którym podziwiać będziemy delfiny. (10 OMR – 86 zł), a wieczorem wyjazd na drugi koniec kraju do Salalah (bilet w obie strony 12 OMR -103zł), czyli miejsca, które jest zaprzeczeniem całego półwyspu arabskiego – ponieważ panuję tam typowo tropikalny klimat, a zamiast pustyni są lasy tropikalne.
    [img]http://images.tinypic.pl/i/00589/gk5grq9vdxs5.jpg[/img]
    01.12 Zwiedzanie Salalah i odpoczynek nad morzem. Wieczorem wynajęcie samochodu na 3 dni (około 350zł z paliwem) i nocleg w hotelu (2 osoby/10 OMR/noc).
    02.12 Wyjazd z rana do niesamowitego, niezwykle zielonego Wadi Darbat i znajdujących się tam wodospadów, a później w drodze powrotnej podjechanie do miejsca (kilka km przed Mirbat) gdzie nie działa grawitacja (anti gravity point)! Miejsce, w którym samochodu jadą pod górę na neutralnym biegu, rozpędzając się od 0 nawet do 60km/h! Wieczorem przyjazd na plaże i tam nocleg w okolice Khor rori – miejsca, gdzie słodka woda miesza się ze słoną wodą z morza.
    [img]http://images.tinypic.pl/i/00589/3qvvbnnng4f5.jpg[/img]
    03-04.12 Przejazd wzdłuż wybrzeża do granicy z Jemenem – Hasik i Dalkul, aby podziwiać wielkie dochodzące do 700 metrów klify, piaskowe plaże (m.in. Al-Mughsayl ), a także Jaskinię Mameef. 4 grudnia powrót wieczorem do Salalah, a stamtąd do Maskatu.
    5-10.12 Niestety w Omanie samochód jest praktycznie niezbędny, tak więc wypożyczamy go znowu na 5 dni (około 700zł z paliwem na 2 osoby) i ruszamy wzdłuż wybrzeża na południe odwiedzając Sink Hole – krater po uderzeniu meteorytu, wypełniony wodą, w którym można popływać, wielką tamę Mazara, piękne wadi Tiwi i Wadi Shabi. Następnie dojedziemy do rezerwatu żółwi Ras Al Jinz – gdzie nad ranem pójdziemy obserwować wielkie żółwie składające jaja przy wschodzie słońca. Jako, że będziemy już przy samej pustyni spędzimy tam jedną lub 2 noce (Wahiba Sands), w zależności jak wszystko się potoczy – nocleg na campingu to około 10-20 OMR/osoba. W drodze powrotnej pojedziemy przez piękne Wadi Bani Khalid, może nawet uda nam się podjechać w okolice Nizwy i zobaczymy Kanion Węża- drugi najgłębszy kanion na świecie. Ostatni dzień jeśli wystarczy czasu spędzimy na plaży w Yiti niedaleko Maskatu, obserwując kraby i poznając lokalnych rybaków, gdzie przy odrobinie szczęścia wypłyniemy z nimi na krótkie połowy na rafę koralową.
    [img]http://images.tinypic.pl/i/00589/asja0uwx2ej1.jpg[/img]
    [img]http://pics.tinypic.pl/i/00589/0dbv29s8wq0f.jpg[/img]

    11.12 Rano wrócimy do Maskatu i stamtąd udamy się znowu autostopem do Dubaju na nasz powrotny lot do Bukaresztu! (wizzair -376zł/osoba). Noc spędzimy na lotnisku
    12.12 Ten dzień spędzimy na zwiedzaniu największego budynku w Europie czyli budynku Parlamentu w Bukareszcie wybudowanego przez Nicolae Ceaușescu i zapoznamy się z mroczną historią jego rządów,a także zwiedzimy stare miasto. Nocleg w hostelu (25zł/osoba)
    13-14.12 Rano wybierzemy się autostopem (bardzo często w Rumunii płatnym, oficjalnie zabronionym, ale działającym bardzo dobrze) do Braszowa, a dokładniej położonego obok niego zamku Bran, niejakiego Vlada Tepesa czyli Drakuli, wieczorem pochodzimy uliczkami pięknego starego miasta w Braszowie. Nocleg w hostelu (25zł) lub couchsurfing. Natępnego dnia wybierzemy się w drogę powrotną do Bukaresztu, zostawimy nasze bagaże w przechowalni i pójdziemy na imprezę do jednego z wielu klubów w Bukareszcie.
    [img]http://www.tinypic.pl/vwv245r9aru8[/img]
    15.12 Dojazd na lotnisko i powrót ryanairem przez Brukselę/Charleroi do Warszawy (28euro – 118zł/osoba)

    [img]http://images.tinypic.pl/i/00589/zy2tly3v979e.jpg[/img]
    Transport:
    Warszawa – Budapeszt 2 x 54 zł
    Budapeszt – Dubaj – Bukareszt 2 x 235zł + 2 x 376
    Bukareszt – Warszawa 2 x 118 łącznie – 1556zł
    Maskat – Salalah – Maskat – 2x103zł
    Komunikacja publiczna w Dubaju, Budapeszcie i Bukareszcie – 2 x 50zł
    Samochód w Salalah – 350 zł
    Samochód w Maskacie 700 zł
    Łącznie – 2822zł
    Noclegi:
    Maskat – 2 x 65zł
    Salalah – 2x 43zł
    Nocleg na pustyni – 2 x 100 zł
    Bukareszt i Braszow – 2 x 50zł
    głównie na plażach i couchsurfing – 0zł
    Łącznie: 516zł

    Płatne atrakcje:
    Łaźnie w Budapeszcie – 2×50 zł
    Wjazd na najwyższy budynek świata – 2 x 120 zł
    Rejs, aby zobaczyć delfin 2x86zł
    Łącznie: 512 zł

    Jedzenie i imprezowanie:
    pozostałę 1150zł- głównie w supermarketach – szczególnie w Omanie zaopatrzenie jest świetne i ceny niskie, od ulicznych sprzedawców, a czasami w tańszych restauracjach

    To jest dokładnie podróż jaką odbyłabym wraz z bliską mi osobą gdybym miała 5000zł. Zapewne w trakcie podróży wiele uległoby jeszcze zmianie, ale tylko i wyłącznie na jeszcze lepsze i ciekawsze. Pomarzyć można. W każdym razie wyjazd na weekend gdzieś w Europie też byłby niesamowity 🙂

  • Rod pisze:

    Kierunek Bliski Wschód, czyli Jordania, Emiraty i Oman

    Każdym z tych krajów oferuje inne atrakcje. Jordania przyciąga surowymi pustyniami i antycznym dziedzictwem, Emiraty kuszą luksusem i nowoczesnością, a Oman zaskakuje łącząc w sobie historyczne fortyfikacje, zróżnicowany krajobraz i wizerunek konserwatywnego, nadal jeszcze nieodkrytego kraju. Chcę spakować plecak. Namiot, scyzoryk i „Siedem filarów mądrości”.

    Moja propozycja to wyjazd w ponad dwutygodniową podróż. Lot z Polski do Jordanii można znaleźć już za 1600 zł, czasem nawet za mniej. Istnieje opcja przylotu do Izraela, ale lepiej nie ryzykować udając się później do krajów arabskich. Jeśli już znajdziemy się na Bliskim Wschodzie, wrota tanich linii lotniczych otwierają się przed nami i możemy oddać się marzeniom podróży w praktycznie dowolne miejsce za niewielką sumę. Ja wybieram FlyDubai do Omanu z najdłuższą przesiadką w Dubaju. Jeśli uda się trafić na promocję to bilet kosztuje 850 złotych, jeśli nie to regularna cena wynosi około 1000.

    Kraków – Amman – Kraków (Austrian 1600 zł)
    Amman – Dubaj – Muscat – Amman (FlyDubai 850 zł / 1000 zł)

    Na początek niemiła niespodzianka w Ammanie, czyli wiza w wysokości około 180 zł. W Muskacie za wizę płaci się około 50 zł, natomiast do Emiratów wjeżdżamy za darmo.

    Jordania. Amman – meczet Króla Abdullaha, cytadela, rzymski amfiteatr. Rzymskie ruiny w Jerash niedaleko Ammanu (35 zł) i zamek Saladyna w Adżlun. Następnie autobus do Wadi Rum i safari po pustyni szlakami Lawrenca z Arabii (170 zł w tym nocleg na pustyni). Koniecznie jeden z Cudów Świata, czyli Petra (160 zł za wstęp!), położona stosunkowo niedaleko od Wadi Rum. Kąpiel w Morzu Martwym, wspinaczka na Górę Nebo i wizyta w zamku krzyżowców w Al Karak.

    Ilość dni: 7
    Noclegi w hostelu: 3 (razem 120 zł)
    Transport: autobusy (100 zł), dwa dni wynajęty samochód (160 zł)
    Wyżywienie: 200 zł

    Dubaj. W tym mieście chciałbym spędzić trochę więcej czasu, ale niestety jeszcze mnie nie stać, mając nawet 5000 w kieszeni. Połączenie z 16 godzinną przesiadką w Dubaju daje możliwość zasmakowania, a właściwie popatrzenia na nowoczesny luksus. Po mieście poruszać się można metrem i transportem publicznym (karta na cały dzień kosztuje około 50 zł). Jedyna rzecz, za którą chciałbym zapłacić jest wstęp na punkt widokowy najwyższego budynku na świecie, liczącego ponad 800 m – Burj Khalifa (120 zł). Poza tym Palm Islands, Burji Al Arab i pozostałe mniejsze wieżowce, które i tak są wyższe niż te warszawskie.

    Oman. Kraj ten jest jeszcze nieodkryty, co daje możliwość podziwiania jego dziewiczych uroków – plaże, góry i pustynie. Z drugiej jednak strony, infrastruktura turystyczna ma wiele luk, i tak trudno doszukiwać się tanich hosteli. Mój pomysł na Oman to: namiot, noclegi na dziko i wypożyczony samochód (cena benzyny to ok. 1,5 zł). W krajach arabskich nie ma nic dziwnego w tym, że całe rodziny nocują na plaży w namiotach, nawet przez kilka dni, dlatego ja też planuję zrobić podobnie.

    Muskat – Grand Mosque, Pałac Al-Alam, targ Muttrah i koniecznie piątkowy targ krów. Podróż wzdłuż wybrzeża do Sur, a po drodze Eastern Hajar Moutains, przystanek w wiosce rybackiej Wadi Tiwi oraz Quriyat. W Surze można podziwiać stary port, a niedaleko znajduje się Ras Al Jinz, słynna oaza dla żółwi morskich. Kolejne miasto warte odwiedzenia to Nizwa z owalną fortecą i największym w Omanie systemem nawadniającym – Falaj Daris. Po drodze chciałbym także odwiedzić wioski, takie jak Bahla i Hamra oraz zamek Jabrin.

    Szczerze powiedziawszy w Omanie liczę na to, że uda mi się zainteresować sobą napotkanych ludzi, którzy pokażą mi ten kraj z ich perspektywy. Wynajęcie samochodu pozwala też na zboczenie z wyznaczonej trasy i odkrycie czegoś interesującego po drodze.

    Ilość dni: 7
    Transport: 600 – 800 zł (cena samochodu i benzyny)
    Wyżywienie: 200 zł
    Wstępy: ok. 100 zł
    Hotel: 80 zł (jeden raz)

    P.S.
    Ten plan jest tak interesujący, że musi zostać wykonany.

  • simon pisze:

    Czasem podróż to coś więcej niż zaplanowanie trasy i obejrzenie ciekawego
    zabytku. Na taką właśnie wędrówkę wybrałbym się posiadając owe 5 tysięcy.

    To z pewnością była wczesna podstawówka. Sądzę, że gdzieś między pierwszą,
    a drugą klasą. Jak łatwo się domyśleć, moje ówczesne podróżowanie nie
    wykraczało poza czytanie kolejnych części „Tomków” Alfreda Szklarskiego. I oto
    pewnego dnia wraz z klasą udaliśmy się na spotkanie z marynarzem. Wiem tylko,
    że był to tata jakiegoś chłopaka z równoległej klasy. W zasadzie prawie nic nie
    pamiętam stamtąd. W końcu to było dwadzieścia lat temu! I tylko jedno pytanie,
    a przede wszystkim odpowiedź, która padła, wciąż kołacze się po mojej głowie.

    – Jaki jest najpiękniejszy kraj, który Pan odwiedził?

    Wiem, że już kiedy usłyszałem pytanie postanowiłem sobie, że na pewno muszę
    zapamiętać tę nazwę, po to żeby sprawdzić lub spytać rodziców, gdzie to jest. I
    wtedy usłyszałem mniej więcej takie słowa:

    – W zasadzie byłem już prawie wszędzie, ale jest tylko jeden kraj, do
    którego chciałbym szczególnie wrócić. To Wietnam.

    A mały Simon postanowił sobie wtedy, że kiedyś tam pojedzie i sprawdzi na
    własne oczy, czy aby na pewno jest tam tak cudownie. Od tej pory podróże stały
    się moją wielką pasją, ale marzenie z dzieciństwa ciągle czeka na realizację.

    Jak spełniać marzenie swojego życia to z pompą. Jadę na 3 miesiące!

    Lot – 2700 zł

    Lecimy z Warszawy z przesiadką w Moskwie, do Hanoi.

    Powrót z Sajgonu podobną trasą do Warszawy

    (5 stycznia – 7 kwietnia)

    Wiza 3 miesięczna – 450 zł

    Nocleg – namiot oczywiście, ale w większych
    miastach nie będę szarżować. Na szczęście najtańsze hostele w Wietnamie to
    kwota 6-8 dolarów. Przeznaczam 200 zł
    na tę sprawy i mogę spać spokojnie.

    Jedzenie – jak wiecie plusem Wietnamu są ceny tam
    panujące. Stawka żywieniowa 8 zł na dobę pozwoli w czasie snu mieć też pełny
    brzuch. – 750 zł

    Atrakcje turystyczne – 900 zł

    Nie lubię planować za dużo. Preferuję w podróży iść spontanicznie za tym co
    dyktuje serce, czasem spotkani ludzie, albo klimat miejsca. Taka też będzie ta
    podróż. Zachwycić się miejscami, kulturą, ludźmi. Zatrzymać się we wioskach,
    dotrzeć tam, gdzie jest pięknie, ale biura turystyczne jeszcze nie zdążyły tego
    odkryć.

    Pomimo to jednak warto założyć sobie kilka punktów na które mogę
    przeznaczyć pieniądze:

    Sapa

    Hanoi

    Zatoka Halong

    Hue

    Hoi An

    My Son

    Sajgon

    Delta Mekongu

    To tylko taki kręgosłup wyprawy po którym wyobrażam sobie, że będę się
    poruszał, ale to tylko pomysły, a nie deklaracje.

    Zapytacie pewnie jak zamierzam przemierzyć cały Wietnam? Oczywiście razem
    ze mną poleci tam mój rower!

    Ale wiecie co będzie najlepsze? Kiedy wrócę, będę całej Polsce opowiadał,
    że marzenia się spełniają!

    p.s. Oczywiście ten konkurs to tylko zabawa, ale plan wyjazdu do Wietnamu
    jest jak najbardziej poważny i kwestią czasu jest to, kiedy uda się go
    zrealizować.

  • Marta pisze:

    Normalnie bym tego pewnie szybko nie zrobiła, ale gdybym miała 5000 zł, to nawet jutro mogę znaleźć się w samolocie do Szwajcarii i spełnić jedno ze swoich marzeń podróżniczych, czyli wybrać się na czekoladową wyprawę 🙂 Na początku zwiedziłabym Zurych i przeszłabym wszystkie możliwe czekoladowe sklepiki, a następnie wybrałabym się w podróż Czekoladowym Pociągiem, który wyrusza z Montreux i prowadzi w górę do regionu Gruyère, gdzie można skosztować sera, a także zatrzymuje się w Broc, gdzie odbywa się degustacja czekolady i zwiedzanie fabryki czekolady Cailler (obowiązkowym punktem do zaliczenia będzie Frigor, który był pierwszą czekoladą z nadzieniem!). Zamierzam odtworzyć również inne czekoladowe punkty, opisane kiedyś w magazynie Voyage, który zachowałam specjalnie na tę okazję 🙂 Wiem, że może nie jest to najzdrowsza trasa, ale co tam! Żyje się tylko raz 😉

  • Marcin K. pisze:

    Pięć klocków – masa pieniędzy. W życiu tyle nie miałem w podróży. Na początku trzeba by nie zwariować i na chłodno opracować plan. Zawsze mam dylemat przy ruszaniu w drogę, czy jechać w miejsce w którym już byłem i które mnie zachwyciło (i do którego obiecałem sobie wrócić, a zazwyczaj nie wracam; do miejsc, a może szczególnie do ludzi w tych miejscach poznanych), czy penetrować zupełnie nowe przestrzenie. Przy takiej forsie, myślę sobie, można zrealizować oba cele.

    A więc najpierw Zorza Polarna w północnej Norwegii. Kierunek – świetne Tromso. A że spora gotówka w kieszeni, chcę lecieć jak najszybciej. Startuję w ostatni dzień października, lecę z Wawy do Oslo Sandefjord Torp Wizzem za 54 pln. Mam cały dzień na przedostanie się na Gardermoen i rzucenie okiem na Oslo, całość operacji – ok.200 pln (Norwegia…, ale nie będę pajacował ze stopem między lotniskami). Lot do Evernes, na stare wojskowe lotnisko (Narvik/Harstad) następnego ranka Norwegianem – 373 pln. Nocka – wiadomo – na lotnisku, bo tak, jak uwielbiam latać, tak też uwielbiam lotniska i koczowanie na nich. U bram Lofotów melduje się wczesnym rankiem, w wakacje zjeździłem je w te i we wte w pięknym słońcu, więc od razu ruszam stopem do Tromso. 250 km – bułka z masłem, zwłaszcza, że znam teren. Stop to piękna sprawa, pozwala poznać wspaniałych ludzi, bo działa selekcyjnie – żaden cymbał raczej cie nie zabierze, biorą zazwyczaj ludzie otwarci na innych, pogodni, życzliwi. Jak to ktoś powiedział – ludzie zabierający na stopa to elita ludzkości, jeżdżąc więc stopem masz wrażenie, że świat zamieszkują tylko tacy 😉

    Więc w Tromso zatrzymuję się u jednego takiego właśnie, Gaute, poznanego w wakacje, kontrolera ruchu lotniczego, klawego gościa, obieżyświata. Latem namawiał, żeby przyjechać zimą, zobaczyć Zorzę i Noc Polarną, obiecałem, że się postaram i jestem. Na razie odchodzi więc zakwaterowanie i wyżywienie. 3 dni gapie się na Zorzę, chłonę ciągłą noc i porównuję, czy jest tak fajna, jak ciągły letni dzień. I ruszam dalej – tam, gdzie nie udało się dotrzeć w wakacje, do nieodległego Sankt Petersburga. Lot Norwegianem – ok 700 pln, wiza turystyczna coś koło 450 pln (alternatywny plan to lot do Rovanemi – 489, Rovanemi – Kuopio na stopa, Kuopio – Sankt Petrsbug autobusem za 65 dolków, koszt: jakieś 300 pln więcej, noclegu szukam u ludzi z hospitality, ale coś jeść trzeba w Finlandii).

    Sankt Petersburg – dla każdego miłośnika literatury rosyjskiej: raj. I w ogóle rosyjskiej kultury. Zatrzymuje się u Natalii F., tatuażystki poznanej wiosną w Mińsku, podczas MŚ w hokeja, wspaniałej osoby. Zapraszała do siebie, obiecałem, że się postaram. No i jestem. Marzyłem, żeby zobaczyć opisany na wstępnie „Mistrza i Małgorzaty” park, w którym nie wolno rozmawiać z nieznajomymi. I porozmawiać z nieznajomymi 😉

    Mińsk, w którym się zauroczyłem w maju tego roku, to kolejny kierunek. Loty Belavią, lub Aeroflotem, już od ok. 250 pln. Plus wiza około 100. Mińsk rozkochał mnie swoją otwartością, więc z noclegiem nie powinno być problemu, ale na wszelki wypadek rezerwuję ze dwie, trzy stówki. Siedzę 2-3 dni, biesiaduję z Białorusinami (nie da się nie), trzeźwieję i ruszam do Nowogródka, gdzie urodził się Mickiewicz, stopem. Mam tam dług wdzięczności do spłacenia – wiosną jeździłem po Białorusi rowerem i w Nowogródku zaczęło lać i lało przez trzy dni. Przez poznanego w knajpie gościa, jego kolegę, koleżankę kolegi, udało się zatrzymać się u staruszki Margarity, babci owej koleżanki, bardzo bardzo biednej kobiety. Opiekowała się mną trzy dni, karmiła kaszą z majonezem, nic nie chciała w zamian. Obiecałem, że jak przyjadę następnym razem, to pomaluję jej mieszkanie. Więc jestem i maluje. Z Nowogródka jeszcze do Pińska (nie udało się dotrzeć ostatnio), gdzie urodził się jeden z największych polskich pisarzy i podróżników, mój mentor – Ryszard Kapuściński i powrót do Polski. Farby, jedzenie, transport do Polski – pewne kolejne trzy stówki.

    Jako, że udając się w podróż chcę podróżować, a nie siedzieć w miejscu, dlatego ciągły ruch. Warszawa to przystanek tylko po drodze. Podliczam, ile mi jeszcze zostało Wydałem około 2600-2700, pewnie z 300 trzeba do tego doliczyć na wydatki niespodziewane, jedzenie, tak, żeby budżet był realistyczny, chociaż w drodze zazwyczaj prowadzę się purytańsko.

    Mam więc jeszcze coś koło dwóch tysięcy. A więc dalej, do Kutaisi Wizzem – w połowie listopada to koszt 114 pln. Z Kutaisi nocnym pociągiem do Tbilisi – coś koło 50 pln. Zatrzymuje się w Operze, polskim hostelu u rzeszowskich załogantów, świetnych ludzi, obiecałem kiedyś, że wrócę. No i wróciłem. Maksymalnie dwa dni – 350 pln z biesiadami, w końcu to Gruzja, bez biesiad się nie da 😉 Dalszy kierunek to Armenia, trzy lata temu bardzo chciałem, ale że rowerami jeździliśmy po Kaukazie, to zabrakło czasu. Teraz więc nocny pociąg do Erywania – coś koło 60 pln. Tam 2-3 dni, ciężko stwierdzić, jakie koszty, bo często na szlaku można spotkać takich, co wiele zaoferują, ale rezerwuję bezpiecznie około 300 pln. I z Erywania dalej – do mojej obsesji, Iranu. Podobno autobus do Teheranu to koszt około 230 zł. Plus wiza około 200. A więc w Teheranie zostanie mi między 700, a 1000 zł. Lot powrotny Pegasusem do Berlina to około 600 pln, plus Polski Bus do Wawy – będzie 700. Czyli jak zawsze na styk. Ale Iran to podobno kraina dobroci, więc jakoś dam radę przy niemal zerowym budżecie, w sumie to paradoksalnie nawet dobrze, bo brak funduszy uruchamia kreatywność, brak kasy generuje przygody, więc na koniec podróży będzie jak zwykle, starczy tej wielkopańskości 😉 W Iranie eksploruje Teheran, ale także (a może głównie) nieodległe miasto islamskiego mistycyzmu, święte miasto szyitów – Qom. To stamtąd wyszła Rewolucja Islamska w latach 70. Koniecznie trzeba je poczuć.

    A więc Norwegia – Finlandia – Rosja – Białoruś – Gruzja – Armenia – Iran. Miesiąc. Ciągły ruch. Byłoby wszystko – i stare, poznane już krainy i nowe, samoloty, pociągi, autobusy i ukochany stop. Starzy znajomy i masa nowych. Komfort posiadania kasy, ale i niewiadoma wynikająca z jej niemal braku.

    Dobrze jest mieć nadprogramowe pięć tysięcy. Dobrze jest nawet pomarzyć, że się je ma 😉

  • Michał Kania pisze:

    5000zł – dużo, ale tak wiele miejsc chciałoby się zwiedzić za te
    pieniądze, że aż szkoda byłoby mi wydać dużą kwotę na przelot w odległe
    miejsce!
    Na początek poleciałbym do Maroka. Wygodnie można polecieć
    linią Ryanair przez Brukselę Charleroi do Fezu. Miejscowa Medyna pozwala
    zgubić się i chłonąć klimat egzotycznego targu, czuć zapachy i smakować
    świeże dania. Sam lot kosztowałby mnie około 170 złotych, noclegi
    znajdę za około 40zł za osobę w Riadzie. Jedzenie możemy znaleźć w
    świetnych cenach i myślę, że posmakowałbym lokalnej kuchni za 40zł
    dziennie. Wyjątkowo polecam oliwki, plotki mówią, że w Maroku można
    posmakować ich przygotowywanych aż na 50 sposobów! 4 dni w fezie – koszt
    łącznie z przelotem, transferem z/na lotnisko itp to 600 zł.

    Dalej z Fezu lecimy do wiecznego miasta – Rzymu. To właśnie tam na placu
    Campo Del Fiori znajdziecie najlepszą pizzę sprzedawaną na kawałki
    jakiej w życiu próbowałem. Miejscowi ustawiają się by jej posmakować w
    długiej kolejce. Rzym jest cudowny i warto zgubić się w jego wąskich,
    klimatycznych uliczkach, ale noclegi są drogie. Za jeden trzeba zapłacić
    około 70zł. Tam spędziłbym kolejne cztery dni, ale więcej wydałbym na
    świeżą i aromatyczną włoską kuchnię. Nie da się w niej nie zakochać!
    Łącznie wydałbym w Rzymie 800zł – łasuch ze mnie 😉

    Następnie z przesiadką w Budapeszcie Wizzairem poleciałbym do kraju w którym kocha
    się Polaków, do przepięknej Gruzji! Będąc tam nie sposób ominąć klasztor
    w okolicy Kazbegi. Będąc uduchowionym tym przeżyciem spróbowałbym
    dostać się na Kazbek. Nawet gdyby się nie udało byłbym dumny z próby i
    szczęśliwy z doświadczenia gór Kaukaz. Gruzji nie można zwiedzać szybko.
    Spędziłbym tam co najmniej dwa tygodnie, smakował miejscowych potraw,
    rozmawiał z ludźmi oraz nocował w namiocie. Łączny koszt zwiedzania tego
    kraju wyniósłby około 1300zł. Nadal zostaje 2300zł 😉

    Od zawsze marzył mi się Iran. Kraj często bezpodstawnie oceniany jako
    niebezpieczny, groźny. Jednak każdy, kto spędził tam choć kilka dni
    opowiada z jaką dobrocią się spotkał, jak zainteresowani i autentycznie
    ciekawi są ludzie tam. Chciałbym dostać się tam drogą lądową z Gruzji.
    Jeśli nie udałoby się autobusami to spróbowałbym autostopem. Spędziłbym w
    Iranie 10 dni, które łącznie z wizą kosztowałyby mnie około 1000zł.

    Po drodze zobaczyłbym jezioro Van czyli największe i najgłębsze jezioro w
    Turcji. Miałbym ochotę poznać tę autentyczną Turcję gdzie nie docierają
    przeciętni masowi turyści. Ludzie żyją tam prosto i nie potrzebują
    dużych pieniędzy by być szczęśliwymi. To świetna okazja by odnaleźć
    radość z życia i docenić to co się od niego dostaje!

    Z Teheranu do Stambułu dostałbym się linią Pegasus już za 400zł. Noclegi, kebaby i
    transport w tym mieście to około 500zł za 4 dni. Wyjątkowe są podziemne
    cysterny oraz Hagia Sophia. Gdy pomyślimy sobie o tym, że ten budynek ma
    już ponad 1500 lat daje to powody do zadumy. Łączny koszt to 900zł.
    Budżet to już niestety tylko 300zł.

    Pegasus do Brukseli Charleroi i Ryanair do Warszawy za 300zł zakończyłby moją podróż.

    Nie trzeba lecieć na krańce innych kontynentów by poczuć egzotykę oraz
    radość z życia i narobić sobie smaku na kolejne podróże 🙂
    Życzę wam smakowania życia w każdej jego postaci!

    https://fbcdn-sphotos-a-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xfp1/t31.0-8/857966_664260406952747_1559406414_o.jpg

  • Guest pisze:

    5000zł – dużo, ale tak wiele miejsc chciałoby się zwiedzić za te pieniądze, że aż szkoda byłoby mi wydać dużą kwotę na przelot w odległe miejsce!
    Na początek poleciałbym do Maroka. Wygodnie można polecieć linią Ryanair przez Brukselę Charleroi do Fezu. Miejscowa Medyna pozwala zgubić się i chłonąć klimat egzotycznego targu, czuć zapachy i smakować świeże dania. Sam lot kosztowałby mnie około 170 złotych, noclegi znajdę za około 40zł za osobę w Riadzie. Jedzenie możemy znaleźć w świetnych cenach i myślę, że posmakowałbym lokalnej kuchni za 40zł dziennie. Wyjątkowo polecam oliwki, plotki mówią, że w Maroku można posmakować ich przygotowywanych aż na 50 sposobów! 4 dni w fezie – koszt łącznie z przelotem, transferem z/na lotnisko itp to 600 zł.

    Dalej z Fezu lecimy do wiecznego miasta – Rzymu. To właśnie tam na placu Campo Del Fiori znajdziecie najlepszą pizzę sprzedawaną na kawałki jakiej w życiu próbowałem. Miejscowi ustawiają się by jej posmakować w długiej kolejce. Rzym jest cudowny i warto zgubić się w jego wąskich, klimatycznych uliczkach, ale noclegi są drogie. Za jeden trzeba zapłacić około 70zł. Tam spędziłbym kolejne cztery dni, ale więcej wydałbym na świeżą i aromatyczną włoską kuchnię. Nie da się w niej nie zakochać! Łącznie wydałbym w Rzymie 800zł – łasuch ze mnie 😉

    Następnie z przesiadką w Budapeszcie Wizzairem poleciałbym do kraju w którym kocha się Polaków, do przepięknej Gruzji! Będąc tam nie sposób ominąć klasztor w okolicy Kazbegi. Będąc uduchowionym tym przeżyciem spróbowałbym dostać się na Kazbek. Nawet gdyby się nie udało byłbym dumny z próby i szczęśliwy z doświadczenia gór Kaukaz. Gruzji nie można zwiedzać szybko. Spędziłbym tam co najmniej dwa tygodnie, smakował miejscowych potraw, rozmawiał z ludźmi oraz nocował w namiocie. Łączny koszt zwiedzania tego kraju wyniósłby około 1300zł. Nadal zostaje 2300zł 😉

    Od zawsze marzył mi się Iran. Kraj często bezpodstawnie oceniany jako niebezpieczny, groźny. Jednak każdy, kto spędził tam choć kilka dni opowiada z jaką dobrocią się spotkał, jak zainteresowani i autentycznie ciekawi są ludzie tam. Chciałbym dostać się tam drogą lądową z Gruzji. Jeśli nie udałoby się autobusami to spróbowałbym autostopem. Spędziłbym w Iranie 10 dni, które łącznie z wizą kosztowałyby mnie około 1000zł.
    Po drodze zobaczyłbym jezioro Van czyli największe i najgłębsze jezioro w Turcji. Miałbym ochotę poznać tę autentyczną Turcję gdzie nie docierają przeciętni masowi turyści. Ludzie żyją tam prosto i nie potrzebują dużych pieniędzy by być szczęśliwymi. To świetna okazja by odnaleźć radość z życia i docenić to co się od niego dostaje!

    Z Teheranu do Stambułu dostałbym się linią Pegasus już za 400zł. Noclegi, kebaby i transport w tym mieście to około 500zł za 4 dni. Wyjątkowe są podziemne cysterny oraz Hagia Sophia. Gdy pomyślimy sobie o tym, że ten budynek ma już ponad 1500 lat daje to powody do zadumy. Łączny koszt to 900zł. Budżet to już niestety tylko 300zł.

    Pegasus do Brukseli Charleroi i Ryanair do Warszawy za 300zł zakończyłby moją podróż.

    Nie trzeba lecieć na krańce innych kontynentów by poczuć egzotykę oraz radość z życia i narobić sobie smaku na kolejne podróże 🙂
    Życzę wam smakowania życia w każdej jego postaci!

  • awaria pisze:

    Mając 5,000zł na wydaniu wybrałabym Alaskę. Co prawda Przystanek Alaska był
    kręcony w okolicach Seattle ale mimo wszystko much love dla samej Cicley, Alaski,
    Meggie i Chrisa i Fleishmana 😀

    A zatem zaczynamy, bilety do USA wszystko kwestia okazji jak wiemy + do samego Anchorage łącznie max 2500-3000zł, jest tez kilka opcji albo lecimy do Islandii i stamtąd
    do Anchorage jedyne 7 godzin, albo standard Nowy York lub Boston, na pewno nie
    Kanda, nie stac nas 😀 Sezon na Alasce trwa od marca/kwietnia do końca września, acz oczywiście wszystko zależy od pogody. Dajmy przykładowe bilety z Bostonu do Anchorage za 350euro, jednak istnieja tańsze opcje ale nie w tym momencie 😀 Najlepszym miesiącem na zwiedzanie Alaski jest raczej wrzesień kiedy temperatury wciąż się utrzymują a ceny zdążyły już spać wraz z zakończeniem sezonu, jest też szansa na zorze polarną!

    A dalej czego dusza zapragnie!

    Alaska jako, iż wszystko dostaje z importu jest stosunkowo droga jeśli chodzi o żywność, za śniadanie zapłacimy ok 10$ w knajpie także stołujemy po taniości 😉 Niemniej jednak musimy zjeść kiełbasę z renifera 😀

    Co do noclegów jeśli polecimy w sezonie temperatura utrzymuje powyżej 10 stopni, latem nawet 20, dostępność hosteli jest oczywiście ogromna ale też i ceny wzrastają, podobnie z kempingami, dlatego też z pewnością zabieramy namiot, śpiwory, puchowe ciepłe ciuchy i wygodne buty i lecimy!

    Anchorage pozostaje bazą wypadową, jest oczywiście magicznie położone nad wybrzeżem i otoczone uwaga górami, jak to na Alasce. Długie ścieżki wzdłuż wybrzeża zachęcają do spacerów. Anchorage zamieszkuje lekko ponad 200tys mieszkańców, przepełnione jest hostelami, sklepami z pamiątkami i galanteriami z futrami za jedyne kilkanaście tysięcy $$$

    W pierwszym tygodniu zostajemy w mieście i na południu Alaski, przykładowa atrakcja to jazda widokową koleją, przeróżne trasy wzdłuż wybrzeża czy na południe do lodowców, gdziekolwiek, koszt około 100$

    Inną opcja jest rejs, dzięki któremu możemy zobaczyć pływające obok nas orki czy wieloryby czy leniwe wydry trzymające się za łapki, czy też lodowce spływające do wody. Przykładowy rejs 4 godzinny 90$ z Seward, inna opcją jest również rejs z Whittier.

    http://www.kenaifjords.com/day-cruises/gray-whale-watch/

    Będąc w Seward możemy też „przespacerować się” do Parku
    Narodowego Exit Glacier położonego nieopodal miasta (całe 2000 mieszkańców)

    http://www.exitglacierguides.com/

    W drugim tygodniu uderzamy bardziej na północ, w Anchorage możemy wynająć samochód, koszt wynajęcia przykładowo 20$/dzień, oczywiście w USA wymaga się aby kierowca był starszy niż 25 lat i często też aby posiadał prawko dłużej niż 2 lata, inaczej mogą dojść dodatkowe koszty. Powiedzmy, że jedynie na drugi tydzień potrzebujemy samochodu, samo wynajęcie 140$

    Na trasie z Anchorage do Fairbanks koniecznie musimy zatrzymać się w kolejnym Parku Narodowym Denali, w końcu największy park narodowy w USA a przy tym największy szczyt Ameryki Pn McKinley http://www.nps.gov/dena/index.htm

    Samo zwiedzanie to i tak wolna amerykanka, a jest tu potencjał, bo Alaska jest przecież 4 razy większa od Polski i zamieszkana przez ok 600tys mieszkańców, a w 40% nie jest dostępna drogą lądową. I choć na opłaty wydałam już prawie dane mi 5 koła to choćbym miała żyć o zupkach chińskich to i tak lecę i lećcie ze mną, będzie bosko!

  • martita pisze:

    Za 5000 zł wybiorę się w planowaną przeze mnie podróż życia. Znajdę jak najtańsze połączenia do Ameryki Południowej, prawdopodobnie do Argentyny (ok. 2000 zł) i będę kierować się na północ. A później autostopem i na piechotę z namiotem w plecaku dojadę i dojdę… jak najdalej się da… Będę spać na kempingach, na dziko, na plaży, przy skałach… Będę pisać blog podróży, zrobię mnóstwo niesamowitych zdjęć. Poznam miejscową ludność i będę cieszyła się każdym kilometrem i każdym przeżytym dniem. Będę sama, będę wolna, będę na końcu świata zmagać się z moim strachem i słabościami.:)

  • Marlena pisze:

    Gdybym miała wolne 5 tysięcy poleciałabym z przyjaciółmi na święta do Egiptu. Nie celowałabym jednak w kurorty turystyczne, a zrobiłabym wycieczkę po najciekawszych pustyniach egipskich. Lot Alitalią z Krakowa do Kairu od 23.12 do 02.01 kosztuje 2172 zł. Po drodze mamy 8 godzin w Rzymie, które oczywiście spędzamy na zwiedzaniu. Po przylocie spędzamy jedną noc w hostelu w Kairze (wydatek do 50zł), po czym wyruszamy w drogę do oazy Baharija (bilet z Kairu 30-40zł). Tam wynajmujemy przewodnika, który zabiera nas na 3 dni na pustynię (250zł). Zaczęlibyśmy od krótkiego pobytu na kryształowej pustyni, później na czarnej, żeby na końcu przeżyć białe święta na białej pustyni! Rozbijamy obóz, przewodnik wyciąga kuchenkę turystyczną i szykujemy prowizoryczną wigilię. Resztki dajemy fenkom, które na pewno się zjawią po zapadnięciu zmroku. Śpimy pod gołym niebem, Następnego dnia jedziemy wykąpać się w okolicznych gorących źródłach, wstępujemy też na piknik do lasu palmowego. Drugą noc spędzamy na czarnej pustyni.Trzeciego dnia jedziemy na „zwykłą” pustynię i po południu wracamy do Kairu (30-40zł). Znowu śpimy w hostelu (50zł) po czym następnego dnia jedziemy do oazy Siwa, przy granicy z Libią (bilet ok. 50zł). Tam wynajmujemy pokoje w hostelu na 5 dni (ok. 30zł za noc – 150zł). W Sile zwiedzamy Górę Umarłych, jeździmy na rowerach do lasu palmowego, wspinamy się na palmy, oglądamy zachody słońca na wyspie Fatnas, pijemy świeżo wyciskane soki, jemy daktyle, z których słynie oaza, wynajmujemy przewodnika, który zabiera nas na pustynię Libijską, gdzie próbujemy swoich sił w sandboardingu (ok. 50zł). Nocami, gdy na pustyni jest już zimno, kąpiemy się w gorących źródłach. Sylwestra spędzamy na imprezie z mieszkańcami oazy. Potem wracamy do Kairu, robimy szybką wycieczkę na piramidy – na wielbłądach (100zł) i wracamy do Polski! Wychodzi ok. 3000zł, nie licząc jedzenia, za resztę kupiłabym prezenty dla rodziny 😉

  • Z moim narzeczonym marzymy o Bieszczadach nigdy tam nie byliśmy… Kochamy góry 🙂 Zajmujemy się fotografią, sezon ślubny nadal w pełni a nam przydałoby się maksymalne wyciszenie 😉 Od tych wspaniałych gór dzieli nas prawie 700km więc byłaby to przygoda życia z dala od wszystkiego 🙂

  • Isaac Inchbold pisze:

    Wolne 5.000,00 zł przeznaczyłbym na wyjazd, który siedzi mi z tyłu głowy od dawien dawna, ale jeszcze nie było sposobności by go wreszcie zrealizować. Jak dla większości Czytelników, na przeszkodzie zwykle stała kasa. Chciałbym odbyć podróż w konkretnym celu i odwalić kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej, antropologicznej roboty 🙂

    Słyszeliście kiedyś o Ajnach? Są to ludzie będący ciekawostką antropologiczną. Dwudziesty pierwszy wiek rozpędził nam się na dobre a naukowcy wciąż nie wiedzą skąd Ajnowie wzięli się w Azji. No bo swoim rudym i gęstym owłosieniem nijak nie pasują do otaczających ich sąsiedzkich ludów. Wolne pięć tysięcy przeznaczyłbym więc na wyjazd, podczas którego ostatecznie udało by się dowieść (lub wręcz odwrotnie), że przedstawiciele tego ludu zamieszkują po dziś dzień wyspę Sachalin. Wyspę, na której kiedyś żyli licznie ale od lat ’60 trudno trafić na choćby jednego ich przedstawiciela.

    Trasa podróży rozpoczęłaby się w Tokio a zakończyła na Sachalinie. Kosztowo wyglądałoby to tak:
    – lot Warszawa – Tokio, 1.598,41 zł (Qatar Airways, 13/05/2015 r.)
    – lot Jużnosachalińsk – Kaliningrad, 1.000,65 zł (S7, 12/05/2015 r.)
    – prom Hokodate – Amori, 50,00 zł (wewnątrz Japonii)
    – prom Wakkanai – Korsakov, 870,00 zł (z Hokkaido na Sachalin)
    – muzeum Ainu na Hokkaido, 30,00 zł
    – wiza rosyjska, 154,00 zł

    Powyższa wydatki to te, których trudno byłoby uniknąć. Ich łączna wartość wynosi 3.703,06 zł. Na przeżycie trzech tygodni z okładem we wschodniej Azji pozostaje niecałe 1.300,00 zł – to mało, ale swoje możliwości podróżnicze poznałem już na tyle, że wiem, iż jest to stawka do osiągnięcia i nie wiąże się z walką o przetrwanie. W szczególności namiot, pod którym sypiam gdzie tylko się da, jest moją ulubioną świnką-skarbonką 🙂

    I na koniec – pewnie zastanawiacie się skąd się wzięła Japonia podczas podróży na Sachalin? Otóż muszę podczas tej eskapady zawitać do Yokohamy – tam do dziś można spotkać potomków największego badacza Ajnów w historii, wnuki Bronisława Piłsudskiego (tak, tak, to jest brat TEGO Józefa). Rozmowa o ich przodku to punkt obowiązkowy podróży „W poszukiwaniu Ajnów”.

  • Wojo pisze:

    Przygoda w RPA? KASZKA z mleczkiem 🙂 6-20 listopad 🙂

    Wylot z Warszawy 6
    listopada do Durbanu.

    1 dzień- Przylot
    i spacer po mieście oraz plaży

    2 dzień-Nauka
    surfowania (niczym Patryk w San Francisco 🙂

    3 dzień- Wizyta
    w parku UShaka Marine World (z racji tego, że park jest duży, odwiedzę go
    kolejny raz)

    4 dzień-Surfing
    oraz łapanie promieni słonecznych

    5 dzień -Kolejna
    wizyta w parku UShaka Marine World, tym razem w połączeniu z plażą.

    6 dzień-Jako
    piłkarski fan nie mógłbym opuścić wizyty na stadionie Moses Mabhida gdzie były
    rozgrywane Mistrzostwa Świata w 2010 roku

    7 dzień- Złapałem
    bakcyla na surfing, dlatego kolejny dzień spędzę na szlifowaniu swoich
    umiejętności

    8
    dzień- Jednodniowa wycieczka safari (ok.
    450zł )

    9 dzień – Mniejsza
    wycieczka do Victoria Street Market, żeby zakupić różne pamiątki oraz przyprawy

    10 dzień –
    Spacer po Durbanie aby wczuć się w życie tego miasta

    11 dzień – Wynajem
    samochodu i wycieczka po Durbanie i okolicach(m.in. na farmie krokodyli)

    12 dzień – Jako,
    że 17tego są moje urodziny sprawię sobie dość ekstremalny prezent, nurkowanie z
    rekinami w klatce (ok. 700zł)

    13-14 dzień-
    Zostawię sobie na plażowanie i korzystanie z ostatnich chwil na plażach w tym
    pięknym kraju 🙂

    15 dzień- Ostatnie
    chwile, pakowanie i niestety (mało wyczekiwany) powrót do domu

    Podsumowanie:

    Wyżywienie
    około 150 randów za dzień. 150*15= 2250 randów (680zł)

    Zakwaterowanie
    w hostelu – 100 randów za noc. 100*14= 1400 randów (420zł)

    Wynajem
    samochodu, wypożyczenie sprzętu, wejścia, pamiątki, transport po mieście – 1350
    randów ( 410zł)

    Jako, że
    jestem ze Śląska to dodatkowo wliczam transport do Warszawy i z powrotem około
    120zł

    Podsumowując
    cały wyjazd wyjdzie około 4900zł więc zostaje jeszcze stówka na jakieś
    drobnostki. A wszyscy którzy nie wierzą, że za taką kwotę można spędzić takie
    wakacje, namawiam: WYSTARCZY CHCIEĆ 🙂 Pozdrawiam, Wojciech Kasza

    • Guest pisze:

      5000 to dużo i mało ale na moje marzenie zdecydowanie wystarczy…. chciałabym wrócić do Peru i przejść szlakiem Inków z Cusco do Machu Picchu, śpiąc w dżungli w namiotach, zasypiając przy odgłosach „dzikiego” świata wśród zwierząt tuląc do snu leniwca 😉 . Później kolejny etap pustynia solna w Boliwii…a na koniec wyprawy pustynne szaleństwo sandboardingu w Nazca…Bilety lotnicze na trasie Barcelona – Lima mozna dostać w promocji za jakieś 1500 zł lub taniej , bilet lotniczy Lima-Cusco to koszt 300 zł koszt trekingu 4 dniowego to kolejne 500 zł ( już z wyżywieniem) z Cusco do Boliwii można się dostać bardzo wygodnymi autobusami które nie są drogie 70-80 zł ( kurs nocny żeby zaoszczędzić czas i koszt noclegu odpada), tak samo z Boliwii do Nazca a potem z powrotem do Limy, żywność plus noclegi to koszt 1200 zł, całodzienny wyjazd na pustynię ze sandboardingiem to kolejne 70-80 zł ( w zależności od ilości chętnych, im więcej tym taniej za osobę ). Pozostaje jeszcze koszt lotu z Polski to Barcelony ale to już grosze 🙂

  • Luiza pisze:

    Co bym zrobiła mając 5 tys. zł?Moim marzeniem jest zwiedzenie całego świata ale niestety na to 5000 zł nie starczy, więc chciałabym zrobić Eurotripa najlepiej samochodem aby można było patrzeć jak zmienia się krajobraz. Myślę,że najlepiej zaplanować trasę szlakiem stolic a po drodze zatrzymywać się w większych miastach…Tak więc trasa by prowadziła Warszawa-Berlin-Paryż-Londyn- Madryt-Lizbona- tak do Rzymu przez wybrzeże Hiszpanii i Francji- aż do Grecji zwiedzając każde państwo półwyspu Apenińskiego.. Myślę,że byłaby to idealna okazja do zwiedzenia Europy.. Oczywiście aby oszczędzić na mieszkaniu, spanie w samochodzie albo za pomocą couchsurfingu..:)

  • Kuba Pawłowski pisze:

    Wielka Brytania

    Sapanie autobusów, stukot obcasów, tramwajowe szumy, kapanie deszczu o kurtki i płaszcze, szmery pompujących benzynę silników, ludzka krzątanina. Wszystko zlewa się w jedną soniczną tkankę, tak bardzo podobną do miarowego, niezmąconego szumu morza. Uspokaja mnie to. Zatrzymuję się pośrodku, nie oczekując niczego, po prostu chłonąc. Nasycam się zgiełkiem, obserwuję, śledzę kroki, przyglądam się twarzom. Układam scenariusze dla każdego mijającego mnie przechodnia. Badam niepoznane historie wymalowane na ludzkich twarzach: zmęczonych, przepracowanych, obciążonych troskami dnia powszedniego. Ich problemy i przypadłości tak charakterystyczne w mechanicznym kroczeniu do pracy, pomimo deszczu, wiatru i zimna. Snuje wizje ich powrotów do domu, ich partnerek. Układam skrypty dialogów, wczuwam się w ich zmęczone kości i stawy obciążone stresami codzienności. Próbuje zrozumieć, dociekam. Zagaduję bumelantów takich jak ja. Wypytuję o ich uczucia: co teraz myślą, co przeżywają, co zapełnia ich dni. Uśmiecham się nieśmiało, sondując jaki procent przechodniów nie zapomniał jeszcze o ludzkich odruchach i jest w stanie odpowiedzieć jakimkolwiek delikatnym poruszeniem warg. Patrzę, czy w tym mieście pełnym ludzkich dramatów, niespełnionych ambicji, cicho hodowanych frustracji, nienawiści do szefów, ale i radości z antropologicznego kolorytu, anonimowości tłumu, poczucia mocy, że oto każdy może tutaj zapisać swoją historię na nowo; czy w tym mieście żyją jeszcze prawdziwi ludzie, czy raczej napędzane kofeiną półautomaty; czy są tu jeszcze ludzie z krwi i kości: ze swoimi rozdzierającymi psychikę konfliktami, wątpliwościami i marzeniami. Ludzie, z którymi mógłbym rozmawiać do 4 w nocy dzieląc się emocjami i przeżyciami, mówiąc głośno i nie do końca ładnie, ale jak najbardziej szczerze i z głębi moich strutych tytoniem trzewi.

    Mieszkam obecnie w Lublinie, więc pełen entuzjazmu daję wytrzęść się porządnie PKP na trasie Lublin-Warszawa. Odlatuje z Modlina. Pociąg kosztuje mnie po szczodrym studenckim rabacie jedynie 20 zł. Transport na lotnisko to niespełna 3 zł, lub 0 zł, jeżeli tylko przełożę adrenalinę dynamicznych ucieczek przed kanarami ponad poczucie bezpieczeństwa z posiadania ważnego biletu. Chmury wysoko nad głową przecinać będę żółto-fioletową strzałą Ryanaira za 200 zł, co jest kwotą cudowną i nieinwazyjną dla mojego studenckiego budżetu. Chociaż przepraszam, zapomniałem: mam w końcu 5000 zł. Gdzieś na wysokości Francji, podziwiając z góry aksamitne i niezmącone ludzką ręką zielone pola zamawiam w takim razie drinka za 20F i kupuję elektronicznego papierosa, którym nie mogę się nigdy porządnie napalić, ale który daje mi poczucie wyższości nad
    resztą na pokładzie i poczucie luksusu połączone z nutą rebelii i buntu.

    W końcu, kto biednemu zabroni żyć na bogato.

    Lecimy, jest miło. Zbliżamy się do lądowania. Trochę mnie mdli, ale ogólnie jest spoko. Lądujemy. Opanowuje moje zapisane w polskich genach subtelne dziwactwo i nie klaszczę po sprawnym osadzeniu samolotu na ziemi. Wiem, to dziwne, w końcu wszyscy Polacy tak robią. Ale nie, tym razem się – o dziwo – powstrzymam.

    Nocuję za darmo u mojego przyjaciela Asy Carringtona, jedynego Brytyjczyka, z którym na przestrzeni 5 lat mojego pobytu na Wyspach byłem w stanie stworzyć relację wykraczającą poza schematyczne wymiany banałów i dywagacje o pogodzie, co jest – obok rozmowy o języku angielskim i jego akcentach i niuansach – ulubionym tematem zastępczym Brytyjczyków. Asa jest moim byłym uczniem, którego wprowadzałem niegdyś w aspekty gitarowej wirtuozerii i nasz kontakt utrzymał się pomimo zmiany szerokości geograficznej, w której obecnie mieszkamy.

    Jestem na miejscu, odbiera mnie z dworca. Wyłania się powoli z tłumu. Szukam jego twarzy wzrokiem. Obciążony torbami, ubrany na cebulkę w trzy warstwy swetrów i kurtek,
    jak większość oszczędnych Polaków, którym zależy na ograniczeniu wagi bagażu. Ale w końcu mam przecież pieniądze, nie muszę się przecież ograniczać.

    Wychodzę zatem świeży, pachnący, z gracją pokonując kolejne stopnie schodów. Nagle spostrzegam go i uśmiecham się szeroko, a on odpowiada wyszczerzeniem szczerym i pozbawionym manieryzmu. Idę pewny siebie, z przepełniającym mnie głęboko poczuciem
    zajebistości: udało mi się, wracam na angielską ziemię po trzech latach nieobecności gotowy podbić i podpalić ten cały świat wedle mojego życzenia. Ale tym razem, emocjonalnie stabilny i dojrzalszy, zadowolę się smakiem cydru i promieniującym ciepłem świecy przy wieczornych rozmowach, a nie pożogą chaosu i pijackiej anarchii charakterystyczną dla klubowych i nasiąkniętych wódką szaleństw.

    Nie wiem jak wygląda jego mieszkanie. Nie wiem, z kim mieszka, z kim dzieli wspólną przestrzeń, z jakimi ludźmi codziennie wymienia niemrawe „how u doing mate”, gdy jeszcze
    zaspany, niegotowy na przeciwności nadchodzącego dnia nastawia kawę i otwiera lodówkę, sięgając po mleko. Czy czuje się spełniony klepiąc informatyczne skrypty, jakie marzenia przemawiają przez niego, gdy w chwilach przerwy sięga po gitarę, by pokazać, że nie jest tylko trybikiem w konsumpcyjno-industrialnej machinie, która mieli wszystkich wrażliwców? Jak wygląda jego dzień? Chciałbym przez ten tydzień pobytu nie tyle co dzielić jego przestrzeń, co bardziej dzielić jego życie. Wejść głębiej, zrozumieć co kieruje nim każdego dnia. Czego szuka, czego pożąda, za czym tęskni i co nie pozwala mu spokojnie spać w nocy.

    Wstaję rano, trochę skacowany, no bo wiadomo, Londyńskie światła pulsujących neonów wyglądają najpiękniej, gdy rozmazane zlewają się w jeden poetycki pejzaż barw i kolorów gdy przemierzasz bocznymi uliczkami zagadując o 4 w nocy ludzi, którzy tak samo jak ty na chwilę wyrwali się z kieratu pracy, zobowiązań i sztywnej moralności. Ogarniam się w łazience, gdzie po raz setny oddaje się zadumie nad bezsensem dwóch oddzielnych kranów: w jednym Arktyka, w drugim wrzątek w sam raz na stereotypową angielską herbatę o 5 o’clock. Spoko, ogarnąłem się, jestem świeży i piękny, gotowy na podbój
    Londynu.

    Wychodzę na ulicę. Szukam szybkiej jadłodajni, gdzie w zachwycie nad ilością niezdrowego tłuszczu pochłaniam w hedonistycznym uniesieniu bagietkę z bekonem i kiełbaskami, obficie oblaną majonezem. Niespiesznie popijam poranną kawę. Widzę ludzi za ladą, najczęściej imigrantów. Próbuje dociec, skąd pochodzą, staram się rozgryźć ich akcent i przypisać ich do jakiejś szerszej grupy: Polaków, Bułgarów, Pakistańców, Hindusów. Ale może niepotrzebnie? W końcu ludzie to ludzie.

    Jem spokojnie i niespiesznie, przyglądając się przez szybę ludziom pędzącym do swoich zajęć. Jestem poza czasem, nietykalny dla porannego zgiełku. Jeżeli Asa jest wolny, wychodzimy wspólnie na miasto. Konfrontujemy stereotypy, dzielimy się przeżyciami, nadrabiamy skradziony nam czas. Kręcimy się bez celu, nie mamy żadnego planu, żadnych oczekiwań, żadnych atrakcji do odhaczenia. Snujemy się wolno i leniwie, bez pośpiechu, chodzimy to tu to tam. Tam wypijemy piwo, tam wrzucimy funta do maszyny grającej i będziemy niespiesznie skręcać papierosy przy akompaniamencie Beatlesów albo The Monkeys, tam zjemy indyjskie curry, zachwycając się bogactwem smaków i niecodziennych pieszczot kubków smakowych – tak odmiennych od spowitych tłuszczem schabowych i ziemniaków, do których przez ostatnie 3 lata zdążyłem przywyknąć.

    Nie wiem ile dokładnie dni siedzę w Londynie. Pozostawiam to biegowi wydarzeń, otwarty na wszystkie niespodziewane życiowe zawirowania, gotowy na chwytanie życia takim jakim jest. Fajnie byłoby jednak pozostać w Londynie dłużej niż 3 dni. Pierwszy dzień będzie obciążony zmęczeniem podróżnika i skąpany w alkoholu, drugi będzie spokojnym powrotem do rzeczywistości i adaptowaniem się do nowego świata, trzeci będzie pewnie jakimś big eventem gdzie idziemy na koncert, spuszczamy się z łańcucha w klubie i celebrujemy bogate kulturalnie życie Londynu. I tam właśnie – gdy skończą się te pełne wrażeń intensywne pierwsze dni – pojawi się nowa, świeża perspektywa. Wszystko powoli spowszednieje i nabierze szczerego, leniwego tempa. Zdążymy się już do siebie z Asą przyzwyczaić, będziemy pełni wrażeń poprzednich nocy i przytłoczeni nadmiarem wydarzeń i przeżyć. Spokojnie zrelaksowani na kanapach, będziemy rozmawiać o życiu
    popijając niespiesznie piwo. Wejdziemy w inną fazę: spokojną, niewymuszoną, nie
    obciążoną myślami, że spokojne siedzenie w domu i sztuka rozmowy to marnowanie
    czasu. Ktoś mógłby powiedzieć: ale przecież tam dookoła rozgrywa się fascynujący spektakl postaci i charakterów, po co siedzieć w domu? Nie rusza mnie to. Będziemy ponad tym, zanurzeni w samych siebie, niczego nie oczekujący, celebrując po prostu każdą najzwyklejszą nawet chwilę typu krojenie cebuli do wspólnie przygotowanego wieczornego posiłku.

    Kiedy poczuje już głęboko zakorzeniony impuls do zmiany i zacznie przeze mnie przemawiać chęć odkrycia czegoś nowego, pożegnam się czule z Asą i wsiądę w autobus na Piccadilly Station, który zawiezie mnie do Aberystwyth. Miasta, gdzie spędziłem kluczowe dla emocjonalnego rozwoju lata 19-24, gdzie studiowałem, żyłem, kochałem się, przeżywałem i marzyłem o lepszym życiu. Bilet kosztuje niewiele: 12 funtów za 6 godzin podróży w dzikie i nieokrzesane walijskie rejony. Tak piękne i kontrastowe: z jednej strony
    wysokie, łechcące niebo szczyty, z drugiej spokojne, niewzruszone morze.

    Wysiądę tam na dworcu i zanim ruszę dalej, odejdę na chwilę na bok od głównego toru i zapalę papierosa. Przez srebrne smugi dymu podziwiać będę wiktoriańskie kolumny i sklepienia, które tak zachwyciły mnie i natchnęły wizjami lepszego życia za pierwszym razem, gdy nieopierzony i niepewny siebie wysiadałem z pociągu kilka lat temu, wyrwawszy się z ciasnej i dusznej – wydawało mi się wtedy – Polski, do świata, gdzie jak to się banalnie mówi: sky is the limit. Wychodząc z dworca widzę główną ulicę, ze szkarłatnym logiem knajpy typu Fish and Chips przede mną. Mijam przystanek autobusowy. Obok stoi gmach sklepu Store21, gdzie kupowałem moje pierwsze dzinsy i koszule na obcej ziemi za pierwsze, ciężko zarobione pieniądze. Idąc przed siebie minę KFC, gdzie przepracowałem w zlotach i upadkach 2 lata życia. Zajrzę przez szybę,
    próbując wyłowić zza lady znane mi twarze. Nie wiem, czy ktokolwiek z tych ludzi, z którymi dzieliłem codzienne zmagania z mąką, panierką i tłuszczem będzie jeszcze w tym samym miejscu. Niezależnie od wszystkiego i tak wejdę do środka. Niedbale rzucę torbę przed ladą i zapytam, czy na środkowej kuchni pracuje może Ronnie, albo Roxie, albo Jake, albo Umair. Przywitam się i wymienię pierwsze uściski. Rozejrzę się po kuchni. Wystarczy mi jedno spojrzenie, by ocenić, czy obecny na zmianie kucharz wywiązuje się rzetelnie ze swoich obowiązków, czy też ma w dupie abstrakcyjne polecenia szefa, by przesiewać mąkę i czyścić frytkownice. Zagadam tam i wprowadzę trochę zamieszania. Umówię się na piwo po godzinach i wymienię się numerami.

    Idąc dalej znajdę się w centrum miasta. Spojrzę z sentymentem na jedno z moich starych mieszkań. Przed oczami staną mi obrazy z mojego życia: pobudki o 8 rano, szybkie ogarnianie się w toalecie, prasowanie koszuli, fanatyczne granie na gitarze po godzinach pomimo fizycznego zmęczenia i mentalnego znużenia. Sentymentalna podróż w najlepszym wydaniu. Potem pójdę dalej naprzód, w stronę wybrzeża, w stronę morza, które tak kojąco działało na mnie, gdy w przepływie dbałości o własne ciało, biegałem wzdłuż jego linii każdej nocy niewrażliwy na sztormy, zalewające chodniki fale i skrzekliwe mewy szukające pozostawionych przez pijanych Brytyjczyków niedokończone kanapki, kebaby i frytki. Wejdę do całonocnego sklepu SPAR – sklepu, który nie raz ratował mój
    żołądek przed zaciśnięciem się z późno nocnego głodu. Będę szukał znajomych twarzy, przechodził między półkami pełnymi niezdrowego żarcia, tak przeze mnie kiedyś hołubionego. W końcu dotrę nad morze. Tam też spalę szluga zastanawiając się nad paradoksem egzystencji: oto miasto, które zbudowało mnie i stworzyło na nowo, do którego przyjeżdżam teraz z zupełnie innymi emocjami i przeżyciami niż kiedyś. Tak bliskie, a jednocześnie tak odległe.

    W Aberystwyth również będę spać za darmo. Zatrzymam się u znajomych: Remika, Kartocha, Jadzi. Będziemy siedzieć, pić i palić, starając się nadrobić stracony czas, rozmawiając o tym, co zmieniło się w naszych życiach na przestrzeni tych paru lat. Tego co się wtedy zapewne wydarzy, nie opiszę żadnymi słowami, bo będzie to po prostu magia, a scenariusz napisze się sam. Literatura jest zawsze pośledniejsza od prawdziwego życia.

    Na mojej sentymentalnej trasie jest parę newralgicznych punktów. Constitution Hill, skąd roztacza się panorama Aberystwyth i przy dobrej widoczności dostrzec można nawet niewyraźnie zarysowane nad taflą wody poszarpane klify Szkocji. Po ostrych skałach wespnę się na sam szczyt i dotrę tam jeszcze przed zachodem słońca. Na plecach będę miał akustyczną gitarę, którą z wdzięcznością pożyczę od znajomego Joela. Będę wpatrywać się w namalowany przez naturę pejzaż przede mną: powoli tonące w wodzie słońce, które swoim blaskiem oświetli porwane hafty chmur i chluśnie na niebo plamami szkarłatu i fioletu. Może coś skomponuje, może wymyślę melodię pokolenia, którą później
    zapomnę i nie będę w stanie odtworzyć po zejściu na ziemię, a może po prostu będę plumkać to co zwykle z nogami zwisającymi z najwyższego klifu, smagany wiatrem, zawieszony gdzieś pomiędzy ziemią a niebem. Tak czy owak, jedno jest pewne: będę czuł się – choć na chwilę – prawdziwie wolny.

    Tych newralgicznych punktów jest więcej. Ich wagi nie da się zmierzyć ani policzyć. Pewnie nawet przy maksymalnym wysiłku wyobraźni, nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak zachwycające może być leżenie pod palmą na Hawajach, jazda na słoniu w Tajlandii, czy uczestnictwo w żywym korowodzie karnawałowego wariactwa Rio de Janeiro. To wszystko musi być piękne, ekscytujące i zapierające dech w piersiach. Ale i tak nikt nie wyceni tych wszystkich miejsc, w których zostawiłem niegdyś skrawki mojej duszy, które obrosły wspomnieniami i uczuciami niemożliwymi do opisania. Z tego co wiem nikt nie wymyślił jeszcze słowa, które zgrabnie łączyłoby w sobie uczucia tęsknoty, obojętności, nostalgii, radości, wiary w przyszłość i refleksji nad pięknem i nieprzewidywalnością życia. Ani po polsku, ani po angielsku. Ale może nie wszystko trzeba do końca nazywać, prawda?

    Odkładając na bok poezję i górnolotne myśli, zejdźmy na ziemię, zajmijmy się małostkowymi konkretami. Podsumowując sprawozdanie finansowe:

    – 20 zł na podróż Lublin-Warszawa
    – 200 zł na lot do Londynu (Standset)
    – 20F czyli 100 zł za szpanerskiego drinka na wysokości paru tysięcy stóp i elektronicznego papierosa.
    – 10F na metro, czyli 50 zł. Planuję raczej wędrować z gracją jak dandys i stereotypowy angielski gentleman niż jeździć zatłoczoną komunikacją. Ale metrem i double-deckerem i tak się przejadę z czystej radości, stąd owe 10F.
    – (15 x A + B x 2) gdzie A to ilość dni w Londynie, B to ilość drinków, a liczby to standardowe stawki za jedzenie i kolejno, picie. Wszystko pomnożone x 5, w przeliczeniu na złotówki. Matematykę pozostawiam wam, ale wbrew pozorom, nie wykazuję w życiu finansowej nonszalancji i rozpieszczam się w granicach akceptowalnego (tak myślę!) rozsądku.
    – 12F czyli 60 zł za podróż Londyn – Aberystwyth.
    – Życie w Aberystwyth – patrz punkt 5.
    – 20F czyli 100 zł za pociąg Aberystwyth – Manchester (skąd odlatuje do Warszawy)

    – 200 zł za lot Manchester – Rzeszów (skąd zapewne w życzliwym i ludzkim odruchu dbałości o potomstwo, odbierze mnie tata. Ale, że ja nie jestem niewdzięczny, zrzucę się z nim na benzynę)
    – 50 zł za benzynę na powrót na Dziki Lubelski Wschód.

    Nie licząc więc kosztów życia: transporty, koleje, samoloty i benzyny wyniosą mnie 780 zł. Nie tak źle, prawda? Chociaż i tak muszę na to harować pół miesiąca.

    Powiecie, że nie wykorzystałem należycie 5000 zł. Ale to wasza opinia. Nie potrzebuję 5000, żeby przeżyć to wszystko, co powyżej opisałem. I tak jak wspomniałem wcześniej, na pewno równie cudownie byłoby przedzierać się przez Wietnamskie puszcze, medytować na skalnej półce Tybetu, czy po śladach bosych stóp Cejrowskiego przemierzać dzikie i niezbadane ziemie Montezumy. Ktoś może powiedzieć: ale co ciekawego w tej posępnej, szarej Brytanii, w której non stop siąpi niemrawo, jak gdyby Bóg odcedzał gdzieś na górze
    kluski przez grube sito. Co ciekawego w grubych, brzydkich i zaniedbanych ludziach, którzy opychają się codziennie bekonem. Co ciekawego w niebezpiecznych dzielnicach, gdzie można przywitać się z niespodziewaną kosą w żebra za niepasujący do rdzennych mieszkańców kolor skóry. Co ciekawego. Co ciekawego. Co ciekawego. Mam gdzieś to co ciekawe. Nie będę odhaczać kolejnych atrakcji w przewodniku, który kupię na lotnisku razem z kiełbasą i puszkami konserwy, by tylko nie wydawać pieniędzy tam. Nie interesuje mnie to. Co z tego, że szaro i posępnie. To nieważne. Nie oczekuję pełnego zrozumienia, bo pewnych emocji nie da się w pełni wyrazić. I może nie trzeba. Lepiej je po prostu przeżyć.

  • Alicja Wujda pisze:

    A gdybym ja miała 5000, to mogłabym, zamiast pracować i liczyć hajs, już teraz wyjechać na moją podróż 23 MARZENIA 🙂 23 to taki symboliczny numerek, w sporcie na przykład oznacza moment przejścia z kategorii młodzieżowych na seniora. I z okazji skończenia 23 lat chcę wyjechać na kilka miesięcy do Ameryki Południowej, pomieszkać sobie w Brazylii, Argentynie i Urugwaju dzięki wolontariatom i workaway, a potem przejechać przez Argentynę, Chile, Peru, Ekwador aż do Kolumbii, zwiedzając po drodze i złapać stamtąd lot powrotny. Chcę poprawić mój hiszpański, poznać kulturę, nauczyć się cieszyć każdą chwilą. I trochę lepiej poznać siebie.

    A w trakcie całej podróży prowadziłabym bloga o nazwie „23 marzenia” i opisywałabym ich spełnianie i różne przygody, spostrzeżenia. Przykładowe marzenia:
    – pogłaskać lamę w Machu Picchu
    – przemoknąć do suchej nitki przy wodospadzie Iguazu
    – zjeść całą tabliczkę brazylijskiej czekolady (jest turbosłodka)
    – nauczyć się przyrządzać yerba mate
    – zatańczyć tango z Argentyńczykiem
    – pójść na mecz reprezentacji Brazylii
    … i tak dalej 🙂

    Niby mam tu wszystko: fajną pracę, świetnych przyjaciół, dużo możliwości, ale mam jakąś dziwną potrzebę i przeświadczenie, że muszę to zrobić, i musi być to teraz. Że jeśli tego nie zrobię, w moim życiu ciągle będzie „something missing”. Że jak wrócę, będę gotowa być dorosła, bo teraz chyba jeszcze jestem trochę Piotrusiem Panem.

    Boję się! Serio, czasem aż mnie mdli jak wyobrażę sobie siebie samotną, gdzieś na lotnisku w Sao Paulo. Ale marzeń trzeba się bać! Jeśli się ich nie boimy, oznacza to, że są zbyt małe.

    I to chyba na tyle 🙂

  • fatekate pisze:

    DATA: 21.11-06.12.2014.
    LOTY: z wawy przez moskwę do Korei
    Południowej. 1700 zł (bo rosja, po areoflot) + Seul-tokio, tokio-Seul. bagaże w cenie
    450 zł (Łącznie 2150 zł)
    SPANIE: świątynie buddyjskie, couchsurfing, znajomi znajomych, hotele kapsułowe. nie więcej niż 300 zł (Suma: 2450 zł)
    JEDZENIE:
    jak najwięcej miejscowego jedzenia, bimbimbap, kimbap, bulgogi, ciastka
    ryzowe, slodycze z czerwona fasolą, robaczki, sushi, koreanskie bqq
    etc. 1000 zł!! (3450)
    PRZEJAZDY: metro seul etc, bilety na pociag (wycieczka do Kyoto), a do tego autostop 700 zl (4150)
    ATRAKCJE: wejscia, szalenstwa, niezapowiedziane wydatki, alkohol! 800 zł (4950!!!)
    PREZENT dla chlopaków z Paragon z podróży: 50 zł
    wizy nie trzeba, już się pakuję XD

  • faraway pisze:

    Gdybym miała wolne 5 tysięcy złotych udałabym się z moim chłopakiem w podróż na daleką północ. Przykładowy plan naszej wymarzonej podróży:

    1 Grudnia – Kraków – Warszawa – Wilno
    Wyruszamy z Krakowa do Warszawy. Koszt przejazdu: 65 zł (Polski bus). Z Warszawy udajemy się do Wilna. Koszt przejazdu: 142 zł (Simple Express).

    2 Grudnia Wilno – Ryga
    Zwiedzamy Wilno – m.in. Starówkę z Ostrą Bramą, katedrę, Wieżę Giedymina, klasztor
    Bazylianów, cmentarz na Rossie. Następnie udajemy się do Rygi. Koszt przejazdu: 92 zł (Simple Express).

    3 Grudnia Ryga
    Zwiedzamy zabytkowe Stare Miasto Rygi. Udajemy się na nocleg- koszt około: 120 zł.

    4 Grudnia Ryga – Tallin
    Wyruszamy z Rygi do Tallina. Koszt przejazdu: 108 zł (Simple Express). Zwiedzamy
    Tallin – m.in. Stare Miasto, kościół św. Olafa, Wzgórze Zamkowe, Muzeum Morskie. Kolejny nocleg – koszt około: 100 zł.

    5 Grudnia Tallin – Helsinki – Turku
    Promem Tallink płyniemy do Helsinek (koszt: 32 euro), zwiedzamy m.in.: plac Senacki,
    dworzec kolejowy, Stockman, pałac prezydencki, Katedrę luterańską, Sobór Zaśnięcia Bogarodzicy, Stadion Olimpijski, Park Sibeliusa. Następnie jedziemy autobusem do Turku. Koszt przejazdu: 6 euro (Onni bus). Nocleg Turku koszt około 250 zł.

    6 Grudnia Turku – Tampere
    Zwiedzamy Turku (m.in.: rynek, zamek i katedrę), skąd udajemy się do Tampere (koszt
    przejazdu: 6 euro, Onni bus). W Tampere podziwiamy jezioro Näsijärvi i zwiedzamy miasto. Nocleg koszt około 220 zł.

    7 Grudnia Tampere – Rovaniemi
    Z Tampere pociągiem jedziemy do Rovaniemi (koszt przejazdu 450 zł). Odwiedzamy siedzibę Świętego Mikołaja. Nocleg w Rovaniemi koszt około 400 zł.

    8 Grudnia Rovaniemi – Helsinki – Sztokholm
    Samolot Rovaniemi – Helsinki (100 euro). Z Helsinek nocnym promem płyniemy do Sztokholmu (koszt: 62 euro, Viking line).

    9 Grudnia Sztokholm
    Zwiedzamy Sztokholm (m.in.: pałac królewski, katedrę, ratusz), nocleg około 200 zł.

    10 Grudnia Sztokholm – Gdańsk – Kraków
    Ze Sztokholmu lecimy do Gdańska (koszt: 140 zł). Zwiedzamy Gdańsk, wieczorem wyjeżdżamy do Krakowa (koszt: 60 zł, Polski bus).

    Łączny koszt przejazdów i noclegów to około 3156 zł. Pozostała kwota to bilety wstępów i
    wyżywienie.

  • Ewelajna pisze:

    Życiowe pasje? Podróże i bieganie:)

    Moim największym marzeniem jest udział w półmaratonie (może kiedyś w maratonie) na Alasce. Impreza nosi nazwę Mayor’s midnight sun marathon&half marathon.

    Niesamowite widoki…. i chyba więcej mówić nie trzeba:)

    Koszty:
    * udział w półmaratonie: 60-95 USD (w zależności od terminu zgłoszenia)
    * wiza: 160 USD
    * lot do Achorage w obie strony to ok. 3-4 tys. zł.

    Nocleg: namiot lub couchsurfing

  • Trusia123 pisze:

    —> Moja podróż marzeń, czyli… TAJLANDIA! <—

    Mając do dyspozycji 5000 zł wybrałabym się oczywiście do
    kraju słoni i ostrego curry czyli Tajlandii. Większość podróżujących leniuchów
    pewnie udałaby się od razu do biura podróży i po godzinie jojczenia, że hotel
    nie z takim widokiem, w końcu zdecydowałaby się na jedną z wycieczek,
    oferowanych na przykład przez Rainbow Tours, takich jak ta http://www.rainbowtours.pl/tajlandia-jomtien-pattaya-lub-koh-samet-wczasy/cholchan-pattaya-resort?liczbaDoroslych=2&liczbaDzieci=0&liczbaPokoi=1&czyCenaZaWszystkich=#2014-11-02
    na 16 dni lub też http://www.rainbowtours.pl/tajlandia-jomtien-pattaya-lub-koh-samet-wczasy/asia-pattaya?liczbaDoroslych=2&liczbaDzieci=0&liczbaPokoi=1&czyCenaZaWszystkich=#2014-11-02
    ta na jedynie 9 dni. Ale czym jest prawdziwe podróżowanie bez dreszczyka emocji
    (zaraz zaraz, ten dreszczyk to bynajmniej nie z powodu gekona, który
    świdrującym wzrokiem wpatruje się we mnie siedząc na podłodze drewnianego
    bungalowu). Dlatego też, jako że nie straszna mi przygoda i obcowanie z naturą,
    decyduje się na samodzielny wypad do kraju, gdzie alkohol legalny jest dopiero
    od 21 roku życia 😛

    Jako że będąc Polką (chwała w tym przypadku za to!) mam do
    dyspozycji darmową wizę turystyczną na 30 dni (tak, zakładam że lecę tam
    samolotem a nie jadę stopem- choć to równie kusząca opcja J ) moja podróż będzie
    trwała całe 3 tygodnie. Tak tak, szef miał wyjątkowo dobry humor, bo właśnie
    wyjechała od niego teściowa, która zwaliła się do domu na ostatnie dwa
    tygodnie. I choć trzy tygodnie to zbyt mało, by odwiedzić wszystkie wartościowe
    miejsca i poznać ludzi, to szefa nie można za bardzo naciągać 😛

    Kiedy już zdecydowałam się gdzie i ile czasu chcę spędzić,
    warto zająć się aspektem transportowym eskapady. Tak, wiem, stopem też można
    dojechać do Bangkoku, ale coś mi się zdaje, że nawet dobry humor po wyjeździe
    teściowej nie pomoże kiedy po kilku miesiącach będę chciała znowu siąść przy
    biurku. Tak więc oczywistym wyborem staje się samolot- w końcu żyjemy w XXI
    wieku i lepiej spędzić te dodatkowe dni na plaży niż tułanie się innym środkiem
    transportu.

    Jeśli już chodzi o loty, to w związku z faktem, że data jest
    mi w zasadzie obojętna, a pora deszczowa w Tajlandii rozpoczyna się dopiero pod
    koniec maja, decyduję się na termin 4-27 marca 2015. Dlaczego? No cóż, 1533 za
    lot z Warszawy do Bangkoku robi wrażenie, więc nie straszne mi nawet długie
    godziny w Ukrainian International Airlines. W związku z faktem, że mieszkam
    obecnie we Wrocławiu, do Warszawy dostaję się Polskim Busem, a w związku z
    faktem, ze rezerwuję bilety jak tylko pojawią się te na marzec, płacę 10 zł za
    bilet w jedną stronę, czyli 20 zł za dwie strony.

    To tak, ale załóżmy, że jesteśmy już w rajskim kraju klika
    tysięcy kilometrów od Polski. Stolica stolicą, ale najbardziej ciągnie mnie
    oczywiście na wyspy, te które robią tak duże wrażenie na tapecie laptopa. W
    związku z tym, że jestem pomieszaniem samotnika
    zduszą towarzystwa (tak, to jest możliwe!) decyduję się na mniej
    uczęszczaną siostrę Koh Samui, jaką jest Koh Phangan. Aby się tam dostać,
    wybieram znaną wszystkim Air Asię i decyduję się na loty z Bangkoku do Surat
    Thani w terminie 5 marca- 19 marca. Koszt? 2040,02 TBH (czyli około 200 zł) za
    przelot + 330 TBH za bagaż do 20 kg (koło 35 zł).

    Rajska wysepka jest już tak niedaleko! Teraz tylko transport
    promem z Surat Thani na Koh Phangan. Promy odpływają mniej więcej co godzinę, a
    cena to około 200 TBH (20 zł). Czas podróży- około godziny. I tak, TAK!!!
    Wreszcie na horyzoncie pojawia się wysepka z rajskimi plażami n których rosną
    te palmy z tapety, którą od zeszłego roku mam na laptopie.

    No dobra, widoki widokami, ale gdzieś w końcu trzeba spać.
    Po długich oględzinach decyduję się na drewniany bungalow w http://www.phanganbungalows.com/display_detail/object_id/60/Tranquil+Resort,
    gdzie za nocleg płacę 300 TBH (30 zł). Tak, to jest cena za bungalow ulokowany
    bezpośrednio na plaży. A klimatyzacja? (zapyta leniwy pseudo- podróżnik). Jeśli
    masz na myśli ten drewniany wiatrak pod sufitem to tak, jest klima. Warto
    również zauważyć, że w takim domku jest podwójne łóżko. Jeśli więc zależy Ci na
    cięciu kosztów, zawsze możesz ogłosić społeczności couchsurfinowej lub „Szalone
    inicjatywy podróżnicze” że szukasz kompana do łóżka (tak, wiem że to dziwnie
    zabrzmiało, ale to przecież sama prawda :P) Zakładając, że znalazłam takiego
    kompana, tudzież kompankę, koszt za domek spada do 15 zł/ noc, co jest kwotą
    wręcz śmieszną jak za ten widok na zachód słońca na przeźroczystą lśniącą wodą.
    Na wyspie trzeba oczywiście coś jeść. W związku z tym wydzielamy sobie dzienny
    budżet w wysokości 30 zł, który jak na standardy tajskie wystarczy by solidnie
    się najeść i jeszcze popić koktajlem ze świeżego mango.

    A wiesz co jest najlepsze? Że jeśli dotrę na Koh Phangan 5
    marca, to będę mieć jedyną i niepowtarzalną (no dobra, powtarzalną co miesiąc,
    ale w końcu spędzę tam tylko 3 tygodnie) okazję wziąć udział w jednej z
    największych imprez na plaży, jaką jest Full Moon Party! W związku z faktem, że
    wyspa ma koło 15 km długości, w tym momencie burżujsko biorę taksówkę i płace
    około 400 TBH w jedną stronę (no cóż, po imprezie lepiej trafić prosto do domu, zamiast dosypiać pod
    tajską palmą, gdzie grozi uderzenie kokosem (nawet nie wiecie ile ludzi ginie
    co roku w ten sposób!).

    Wysepka wysepką, widoki widokami, ale ile można patrzyć na
    to krystalicznie czyste morze? Warto więc ruszyć swoje cztery litery i nieco
    pozwiedzać. W porcie na Koh Phangan (pd-zach część wyspy) korzystam z
    wypożyczalni skuterów i za cenę około 15 zł/ dzień mam do dyspozycji dwa kółka.
    W sam raz by objechać wyspę dookoła i popływać pod lokalnymi wodospadami (TAK
    kolejne before I die zaliczone!).

    Co jeszcze można robić w okolicy? Zawsze warto wpaść na
    sąsiednią (i bardziej imprezową) Koh Samui, do której regularnie pływają łódki
    w cenie około 150-200 TBH. Ciekawą opcją jest również Koh Thao, wysepka
    położona na północ od Koh Phangan, znana jako raj dla nurków.

    Kiedy już porządnie przygrzeję swój pulchny brzuszek, a
    relaksowanie się pod palmą przestanie budzić te niesamowite emocje, warto nieco
    zmienić otoczenie i poznać wielkomiejskie tajskie życie, a więc wrócić do
    Bangkoku. Do miast wracamy Air Asią, a na lotnisko docieramy promem. W Bangkoku
    udaję się nie gdzie indziej, tylko na Koh San Road, czyli do mekki
    backpackerów. Stąd mam idealną bazę wypadową do świątyni buddy oraz centrum
    miast. I przede wszystkim mnóstwo małych ulicznych knajpek z tajskim jedzeniem!
    Nocleg na Koh San Road to ten, którego się po prostu nie rezerwuje. Tym
    bardziej, że jako prawdziwy backpacker skupiasz się raczej na poznawaniu ludzi
    niż wylegiwaniu się w luksusie. Dlatego też zakładamy, że na nocleg wydaję 20
    zł/noc wybierając łóżko w dormitorium. Na jedzenie tym razem zostawiamy sobie
    50 zł/ dzień- no cóż, imprezy wymagają odrobinę większych nakładów finansowych.

    Co mogę robić w mieście? Opcji jest wiele, ale jako że do
    zwiedzania muszę mieć odpowiedni humor, to asekuracyjnie zostawiam sobie na nie
    400 zł (w to wliczam wizytę na floating market). Jako że od Bangkoku nie jest
    aż tak strasznie daleko do Kanhanaburi, decyduję się wydać zawrotną ilość 3500
    TBH (350 zł) na dzienną wycieczkę do Tiger Temple, gdzie mogę poprzytulać się
    do tych oswojonych kotków.

    Podsumowując, wycieczka do kraju rajskich wysepek,
    imprezowych plaż i smażonego makarony Pah Thai wyniosłaby mnie:

    Bilety lotnicze: około 1750 zł

    Promy: Surat Thani- Koh Phangan- Koh Samui- Koh Phangan- Koh
    Thao- Koh Phangan- Surat Thani około 150 zł

    Jedzenie: 15 dni na wyspach x 30 zł+ 8 dni w Bangkoku x 50
    zł= 850 zł~ 1000 zł (to na nieprzewidziane koktajle z mango albo pieczone
    skorpiony)

    Spanie: 15x 15 zł + 8x 20 zł= około 400 zł

    Atrakcje: 400 zł zwiedzanie+ 350 zł Tiger Temple+ 15x 10 zł
    za skuter czyli 900 zł czyli zaokrąglając 1000 zł, bo przecież trzeba przywieść
    jakieś pamiątki

    Szczepienia: w związku z faktem, że te części Tajlandii nie
    są zagrożone tropikalnymi chorobami, kupuję tylko opakowanie tabletek na
    malarię „na wszelki wypadek” za około 120 zł

    Ubezpieczenie: w związki z moim wiekiem mam prawo do
    ubezpieczeni w ramach karty EURO 26, w której wykupuję opcję świat, za około
    100 zł

    Czyli za 3 tygodnie w małym ( a może i wielkim) raju na ziemi
    płacę około 4520 zł, a tym samym mieszczę się w wyznaczonym budżecie i mam nawet trochęśrodków na weekendowy chilloutowy wypad w celu oderwania się od rzeczywistości 🙂

  • Ola pisze:

    Od zawsze chciałam zobaczyć ten turystyczna raj.
    Mając 5000 zł extra, postawiłabym na wyjazd na kraniec świata i zrealizowałabym swoje marzenie o Nowej Zelandii! Polując na dobrą okazję, bilety lotnicze do Auckland kupiłabym za ok. 2700 zł.
    Zostaje niecała połowa. To dość mało, jak na kraj, gdzie ceny są porównywalne do tych we Francji, czy Szwajcarii. Ale mam na to sposób.
    Ponieważ jestem turystą „niskobudżetowym” (i zupełnie mi to nie przeszkadza!), rzadziej korzystałabym z hosteli, a częściej z campingów oraz spania na dziko – co w Nowej Zelandii podobno nie jest problemem i nikogo nie dziwi rozbity namiot.
    Wyżywienie będę organizowała samodzielnie: sklepy spożywcze, kuchnie na campingach, czy w hostelach. Jeśli to mi się znudzi, wybiorę się do okolicznego baru lub restauracji.
    Swoją przygodę zacznę od wyspy Połnocnej i Auckland. W miarę jednostajnie będę poruszać się w kierunku południowym. Chciałabym przemierzyć również tę część wyspy.
    Po wyspach podróżowałabym stopem (w tym przypadku pozostaje tylko wyspa Północna, ze względu na gęstą sieć dróg) oraz busami. Przykładowy tavelpass: trasa Auckland — Waitomo — Rotorua — jezioro Taupo — Wellington jest dostępna nawet za 95 NZ$ (ok. 250 zł).
    Krajobrazy tego kraju zachwycają i z tym wiąże się obrany przeze mnie kierunek wyprawy. Będę czerpać z nowozelandzkiej natury tyle, ile się tylko da.
    Na trasie podróży znajdą się miejsca, których nie jestem w stanie sobie odmówić. Na wyspie północnej będzie to jaskina Waitomo i nowozelandzka stolica zjawisk geotermalnych – Rotorua. Z pewnością zatrzymam się na chwilę w okolicach jeziora Taupo. Pobyt w Wellington i tamtejszy ogród botanczny zamkną zwiedzanie „północy”.
    Na część południową Nowej Zelandii można dostać się promem, który kursuje kilka razy dziennie. Przy odrobinie szczęścia, bilet moża kupić za ok. 25 NZ$ w jedną stronę.
    Po przedostaniu się na południową stronę Nowej Zelandii, skieruje się ku Parkowi Narodowemu Abel Tasman. Następnie lodowce Fox i Franz Joseph oraz skoczę na bungee ze 102 metrów w Wanaka (!), aby później zanurzyć się w pięknym, fiordowym krajobrazie Zatoki Milford Sound. Jeszcze tylko wybrzeże Otago wraz z Moeraki Boulders. A na koniec – Kaikoura – ojczyzna maorysów, czyli jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi (konieczne poranne pływanie w Oceanie z delfinami!).
    Wiem, że to będzie podróż z najlepszymi wspomnieniami, ulubionymi zdjęciami i mnóstwem inspiracji!

  • Lasowianka pisze:

    Prawie 9500km za 5 000 Złotych
    = Majestatyczna Kolej Transsyberyjska

    Wybór terminu: Czerwiec

    Zalety: piękne, kolorowe,
    zmieniające się krajobrazy, dobre możliwości fotografowania, w miarę luźno w
    wagonach, optymalna temperatura na zewnątrz i wewnątrz przedziałów.

    Wady (nie dotyczą jazdy
    pociągiem): np. w wypadku pobytu w Mongolii poza Ułan Bator noclegi w
    jurtach są zwykle niemożliwe do połowy maja, z kolei od czerwca pogoda jest
    bardzo zmienna; od połowy kwietnia do połowy maja dojazd na słynną Wyspę Olchon
    na Jeziorze Bajkał jest niemożliwy ze względu na rozmarzający lód – promy
    jeszcze nie mogą, a samochody już nie mogą przeprawiać się na drugi brzeg po
    lodzie.

    ZAKUP BILETÓW na 1 osobę:
    Koszt Klasa III Moskwa – Władywostok do 1000zł.
    Czas podróży: 6 dni 4 godz.

    Klasyczna podróż koleją Transsyberyjską odbywa się z dworca Jarosławskiego w Moskie do Władywostoku i przekracza aż 8 stref czasowych.

    Średnia prędkość pociągu transsyberyjskiego to 60 km/h

    Atrakcje: Plac Czerwony w Moskwie, majestatyczną Wołgę Zakazane
    Miasto w Pekinie, Wielki Mur Chiński– największa budowla obronna na świecie, oblodzone
    jezioro Bajkał i stepy mongolskie, buddyjskie klasztory i bardzo atrakcyjne
    wiejskie krajobrazy, w końcu rozległą pustynię Gobi.

    Gdzie szukać informacji

    http://www.transsyberyjska.pl
    http://www.transsib.co – rozkład kolei on Line
    http://rzd.ru -oficjalna strona Kolei Rosyjskich

    Pociągi i wagony dzielą się zasadniczo na 3 klasy:
    pasażerski (pasażerskij) – najtańszy i najwolniejszy, często się zatrzymuje
    pośpieszny (skoryj) – szybszy, niewiele droższy i wygodniejszy niż poprzednik
    firmowy (firmiennyj) – najszybszy, zwykle nowe lub wyremontowane wagony, oferuje najwyższy standard podróż

    Są 4 główne klasa podróżowania: Plackarta,
    Kupe, Lux (CB), VIP

    Plackarta: Liczba miejsc w
    wagonie: 54

    Wagon otwarty – bez zamkniętych przedziałów. W wagonie najwygodniej podróżuje
    się na miejscach dolnych prostopadłych do kierunku jazdy. Dolne miejsca są
    jednocześnie skrzynią, gdzie z powodzeniem mieszczą się dwa plecaki, a podczas
    snu, nie możliwości dostania się do nich.

    W pociągach firmowych najczęściej jest klimatyzacja, w pociągach innej klasy –
    zazwyczaj klimatyzacji brak. Pościel nie jest wliczona w ceną biletu.

    Kupe: Liczba miejsc w
    wagonie: 36

    Wagon z zamkniętymi 4 – osobowymi przedziałami. Łóżka w przedziałach są dłuższe
    i szersze niż w wagonie plackarta dlatego nawet osoby wysokie nie będą miały
    problemów z uśnięciem. W pociągach firmowych przedziały są klimatyzowane,
    natomiast wagony, w pociągach innej klasy, nie są wyposażone w klimatyzacje, a
    każde łóżka ma swoją lampkę. Pościel jest wliczona w cenę biletu. W niektórych
    pociągach dodatkowo w cenę wliczone jest wyżywienie nawet 5 razy dziennie.

    Lux: Liczba miejsc w
    wagonie: 16

    Wagon z zamkniętymi przedziałami 2 – osobowymi. Wygodne szerokie sofy pozwalają
    na komfortową podróż. Łóżka można złączyć. Przedziały są klimatyzowane, a
    pościel wliczona w cenę i zmieniana podczas trwania podróży.

    VIP: Liczba miejsc w
    wagonie: 8

    Najwyższej klasy przedziały 2 lub 3 osobowe z prywatną łazienką, telewizją
    innymi udogodnieniami jak klimatyzacja czy świeże kwiaty. Osobna mała
    restauracja i pub tylko dla gości tego wagonu. W niektórych pociągach dodatkowo
    w cenę wliczone jest wyżywienie nawet 5 razy dziennie.

    PRAKTYCZNE INFORMACJE

    Do pociągu nie musimy brać własnej
    pościeli ani ręczników

    Dostępny jest darmowy wrzątek

    Postoje na poszczególnych stacjach
    trwają od kilku do kilkudziesięciu minut

    W pociągu jest czysto i bezpiecznie: 2
    konduktorów na wagon, ochrona pociągu

    Mycie się chusteczkami nawilżanymi 😉
    Konduktorzy mogą zorganizować prysznic (rura gumowa podpinana pod umywalkę w
    toalecie) – w pociągach firmowych i wagonach wyższej klasy najczęściej jest
    prysznic.

    Dzieci do pięciu lat podróżujące z prawnym
    opiekunem i nie zajmujące dodatkowego łóżka jeżdżą koleją transsyberyjską za
    darmo.

    Dzieciom w wieku od 5 do 10 lat przysługują
    z zniżki od 35% do 50%.

    (Wiek dzieci
    rozumiany jest w ten sposób, iż w momencie odjazdu pociągu dziecko ma
    nieskończone 5 lub 10 lat)

    Obowiązują
    następujące limity bagażowe: 36 kg w klasie plackarta i kupe i 50 kg w klasie
    sw-lux i VIP. W przypadku większych pakunków należy je zgłosić u kierownika
    pociągu w przedniej części składu. Zwykle wiąże się to z dodatkową opłatą.

    Przewóz
    psa: Zwykle przewiezienie jest możliwe, a opłata uiszczana jest jak za
    nadbagaż.

    Wagon
    restauracyjny i gastronomia na stacjach – Ceny w wagonie są 2-3 razy wyższe,
    jednak nie są ceny bardzo wygórowane. W ciągu dnia chodzi kelner z koszyczkiem
    z wagonu restauracyjnego i sprzedaje np. słodycze, napoje, orzeszki, piwo,
    parówki w cieście itd.

    Na stacjach sprzedają tzw. „babuszki” – np. ziemniaki gotowane z kurczakiem
    zapiekanym, warzywa czy ryby.

    Wiele
    stacji ma swoją specyfiką kulinarną: Tajga – orzechy cedrowe, Balezino – pierniki

    Okolice Bajkalu – omule,

    Szczepienia
    na kleszczowe zapalenie mózgu oraz zaleca się szczepienia przeciwko
    żółtaczce i durowi brzusznemu.

    Trasa podróży:
    Moskwa – Dworzec Jarosławski (0 km., Czas
    Moskiewski MT)

    Włodzimierz (210, km., MT)

    Niżny Nowogród (462 km., 6 godzin jazdy, MT) nad
    Wołgą

    Kirow (917 km.)

    Perm (1397 km., 20 h jazdy, MT+2) nad Kamą

    granica kontynentów, obelisk, (1777 km.)

    Jekaterynburg (1778 km., 1 dzień 2 h jazdy, MT+2)
    Góry Ural

    Tiumeń (2104 km.)

    Omsk (2676 km., 1 dzień 14 h jazdy, MT+3) nad
    Irtyszem

    Nowosybirsk (3303 km., 1 dzień 22 h jazdy, MT+3)
    nad Obem

    Krasnojarsk (4065 km., 2 dni 11 h jazdy, MT+4) nad
    Jenisejem

    Tajszet (4483 km.), połączenie z Bajkalsko Amurską
    Magistralą

    Irkuck (5153 km., 3 dni 4 h jazdy, MT+5) w pobliżu
    Bajkału

    Ułan Ude (5609 km., 3 dni 12 h jazdy, MT+5)

    połączenie z Trans-Mongolską Koleją (5622 km.)

    Czyta (6166 km., 3 dni 22 h jazdy, MT+6)

    połączenie z Trans-Mandżurską Koleją na stacji
    Tatarska (6274 km.)

    Birobidżan (8312 km., 5 dni 13h jazdy)

    Chabarowsk (8493 km., 5 dni 15 h jazdy, MT+7) nad
    Amurem

    Ussuryjsk (9147 km.), połączenie z Trans-Mandżurską
    Koleją

    Władywostok (9259 km., 6 dni 4 h jazdy, MT+7),
    brzegi Pacyfiku

    Wybudowana w latach 1891 – 1916. Wiedzie z Moskwy
    prze Ural i Syberię od południa mija jezioro Bajkał w miejscowości
    Sliudanka i dalej przez terytorium Rosji biegnie do Władywostoku.

    Wyżywienie:

    Opis na bilecie У1, У2, У3 –
    oznacza, że wyżywienie będzie nam serwowane odpowiednio 1 lub 2 lub 3 razy
    dziennie. Jeżeli brak takiego oznaczenia wtedy posiłki nie są wliczone w cenę.

    Inne oznaczenia:

    1А – Premium lub VIP

    1Б – wagon o podwyższonym standardzie tj. w
    cenę wliczona jest pościel, mydło, ręczniki, prasa

    1Л – wagon lux bez usług

    1У – wagon lux o podwyższonym standardzie bez
    wyżywienia

    2К – wagon typu kupe bez usług

    2Л – wagon typu kupe z klimatyzacją

    2У – wagon typu kupe o podwyższonym
    standardzie, bez wyżywienia i bez klimatyzacji

    2Э – wagon typu kupe z usługami
    klasy ekonomicznej

    3П – wagon typu plackart bez
    usług

    3У – wagon typu plackart o
    podwyższonym standardzie**

    3Э – wagon typu plackart z
    klimatyzacją
    Cena całlkowita na 1 osobę: 5000 Złotych

  • Michał pisze:

    Wybrałbym się na Alaskę, płynąc promem wzdłuż zachodniego wybrzeża Kanady kierując się w stronę słynnego Northwest Passage. Najtaniej do Vancouver dostanę się z Londynu, korzystając np. z promocji kanadyjskich linii Air Transat. Na Gatwick dolecę za 99 zł w jedną stronę norwegianem, a za lot powrotny do Kanady przyjdzie mi zapłacić ok. 2.200 zł. Pobyłbym w tym pięknym mieście kilka dni, a dalej udał się autobusem Greyhound.ca (120 zł) na północny kraniec wyspy Vancouver do miasteczka Port Hardy, skąd odpływają promy do przygranicznego Prince Rupert i dalej na Alaskę. 3,5-dniowy rejs do Seward promem Alaska Marine Highway wyniósłby mnie już od 1.400 zł w zależności od standardu kabiny. Trasie tej, jeśli chodzi o klimat i widoki zza burty, równać się chyba może jedynie norweski Hurtigruten. Z Seward do Fairbanks dostać się można jedyną na Alasce linią kolejową, ale z racji astronomicznych wręcz cen Alaska Railroad Corporation, podróż zakończyłbym w stolicy Alaski – Anchorage (280 zł w jedną stronę). Z Anchorage do Seattle wróciłbym Deltą za ok. 500 zł, a do Vancouver shuttlebusem Quickcoach. Nocowałbym (poza wliczoną już ceną za kabinę) na couchsurfingu, poznając różne aspekty życia w niełatwych, arktycznych wręcz warunkach. Podsumowując powyższe, zostałoby mi nieco ponad 100 dolarów, które przeznaczyłbym oczywiście na wyżywienie.

  • Natalja pisze:

    Coż, gdybym miała 5tysiaków, a nawet i 3 by wystarczyły, na pewno poleciałabym do Nowego Jorku. NY to moje największe w tej chwili marzenie i tylko cena biletów odstrasza mnie od wybrania się tam. Ale skoro mam gotówkę – to lecę!

    Doszłam do wniosku, że jak szaleć to szaleć i postanowiłam spędzić w NY święta! Lecę 17 grudnia, wracam 15 stycznia. Dlatego ceny biletów nie są tak niskie jak mogłyby być. Ale przyznacie, że niecałe 1900zł za lot w obie strony to cena i tak bardzo atrakcyjna 😉 Taką cenę znalazłam dzięki SkyScanner.

    Nocleg chciałabym mieć za darmo dzięki couchsurfingowi – pewnie spałabym w tym czasie w 2-3 miejscach. Oczywiście chciałabym coś ciekawego przywieźć gospodarzom z Polski, ale to nie byłby duży koszt.

    Będąc na miejscu chciałabym koniecznie:

    -wjechać na Empire State Building = 67$ (oba punkty widokowe, bez kolejek)
    -wjechać na Top Of The Rock = 42$ (sun&stars czyli wejście 2 razy w ciągu tego samego dnia)
    -pójść na mecz NBA = 150$ (dokładną cenę trudno ustalić, ale tyle mniej więcej powinno wystarczyć)
    -pojechać do Bostonu na 1 dzień= 6$ (podróż tam i z powrotem MegaBusem)
    – pojechać do Waszyngtonu (D.C.) na 1 dzień= 6$ (podróż tam i z powrotem MegaBusem)

    I w zasadzie z rzeczy płatnych to wszystko – o spacerach i bieganiu po Manhattanie i Central Parku nie wspominam 🙂 Na transport wydałabym pewnie 113$ kupując „sieciówkę” na metro na 30dni.

    Dziennie chciałabym wydać nie więcej niz 15$ na jedzenie i drobiazgi, tak więc przez 29 dni wyszłoby to 435$. Dla spokoju kwotę zaokrąglam do 500$.

    Wszystko razem (poza biletem lotniczym) kosztowało by mnie 884$. Przeliczając to po aktualnym kursie (3,30zł) otrzymujemy kwotę 2918zł.

    Razem z biletem lotniczym wycieczka kosztuje więc 4811zł. Ha! Wygląda na to, że się udało 🙂

  • grzegorzolszowik pisze:

    I think it will be a big suprise for you and for me too. I want to go with my boyfriend to Lisbon in December for New Years Eye. And I must raising funds for the flight to Lisbon from Poland. I am a disabilty person with cerebral palsy and i’m moving with one shepird outside the bildings.

    My disability isn’t an obstacle in a dayli leaving to fulfilling dreams. The flight from Warsaw to Lisbony costs 826 dollars today for 2 persons. This is minimum for us only for flightand we aren’t to stand above two for paying the flight. But I decided to check whether the Internet and you will help me to fulfil dreams.

    And we are searching Lisbonie for persons which can help us for her organize as well as new friends which will show us around the city. You can ask me about this suprise on my facebook or twitter. I count on you! We want to go to Agueda and see the umbrella Street too. After this journey i just want to go to Paris and London and the to Island and Australia. Is that enough? I don’t think so. This is just the beginning I want to be a traveler.

  • Florence pisze:

    Nie jestem bardzo obeznaną podróżniczką. Na pewno trochę się boję, wiem, że wiele może mnie zaskoczyć i nie wszystko da się zaplanować przez Internet. Od dłuższego czasu moje myśli zaprząta jednak Uzbekistan. To państwo nie budzi większej sympatii, dla starszych pokoleń to tylko pozostałość po ZSRR, dla młodszych – jeden ze „-stanów”, nie do odróżnienia od równie pustynnych sąsiadów. W ogóle to islam, gorąco, bieda, „oj nie jedź tam dziecko, nie jedź”. Mało kto zdaje sobie sprawę z klasy zabytków, jakie można tam spotkać, choćby w Samarkandzie, Chiwie czy Bucharze. Nowa kultura, nowy klimat, niebotyczne góry i przyjaźni ludzie – warto wyjść poza schematy myślenia o tamtym regionie. Niepowtarzalną okazję do wybrania się w tamte rejony będzie nasza podróż poślubna w przyszłym roku – bardzo bym chciała, żeby była to podróż jedyna taka w swoim rodzaju! Choć inni mówią „Czemu nie Rodos, może Włochy, coś NORMALNEGO?” – ja mam takie własnie pragnienie podróżnicze. Nie zawsze jednak można spełnić wszystkie marzenia – a to samochód trzeba kupic, opłacić przyjęcie, zbierać na mieszkanie… No i gdzie tu wcisnąć egzotyczną podróż? Te 5 tysięcy… spokojnie wystarczyłoby na niezapomnianą chwilę dla dwóch osób. Już za 1000zł można z Warszawy polecieć przez Kijów do Taszkentu z powrotem przez Kijów do Pragi – choć jesteśmy z Krakowa, z łatwością można dostać się i do Warszawy, i do Pragi. Drugi 1000 – prezent dla Narzeczonego za jego bilet. Kolejny 1000 – załatwienie wiz dla dwóch osób w ambasadzie Uzbekistanu w Warszawie. Zostały jeszcze dwa – w sam raz na wykupienie noclegów i jedzenie na 10-dniowy wyjazd (dobrze, że choć tam nie będzie to wielki uszczerbek dla kieszeni). Resztę potrzebnej sumy z chęcią dołożę z własnego portfela. Warto czasem pomarzyć!

  • Tosia pisze:

    Gdybym miała do dyspozycji wolne 5 tysięcy złotych, bez wątpienia wybrałabym się do Algierii. Wybieram ten kraj, gdyż nigdy nie było mi dane tam postawić swojej stopy, a on dawna jest na mojej liście „must see”. Z kilku względów. Po pierwsze, Algieria kojarzy mi się z jednym z moich ulubionych pisarzy, Albertem Camusem. Po drugie, ze względów osobistych, gdyż moja rodzina kilkadziesiąt lat temu tam pracowała. A po trzecie, jako fascynatka języka francuskiego uwielbiam jak arabski łączy się z francuskim i nie daje mu spokoju.

    No więc zaczynamy podróż. Naturalnie najwięcej kasy idzie na bilet.

    Dojazd

    Warsaw Okęcie do Ben Bella Airport – koszt 1 554 PLN w obie strony, na daty 29 listopada i powrót 28 grudnia.

    Wiza: 240 PLN

    Zakwaterowanie

    Zważając na to, że wszędzie korzystam z CouchSurfingu i nigdy nie rezerwuję mieć w hostelach, i tym razem będzie tak samo. No, ale rezerwuję sobie, dajmy na to 300 PLN na wypadek, gdyby gdzieś nie udało mi się znaleźć CouchSurfera albo po prostu miałabym ochotę spędzić kilka nocy samemu.

    Suma za zakwaterowanie: 300 PLN

    Wyżywienie

    Robiąc reaserch natrafiłam na informację, że duży obiad w Algierii kosztuje 250-300 DZD (niecałe 15 PLN).

    Biorąc pod uwagę, że będę 30 dni w podróży na same obiady wydam 450 na obiady, drugie tyle doliczam na śniadania, kolacje i napoje.

    Wyżywienie: 900 PLN

    Na pozostałe wydatki pozostaje mi: 2 006 PLN.

    Zwiedzanie

    Jako, że nie lubię mieć dokładnie zaplanowanej podróży, zapisałam po prostu kilka punktów obowiązkowych, bez szczególnego planu co do dni i kolejności.

    Oran

    „Oran jest zwykłym miastem, i niczym innym jak prefekturą francuską na wybrzeżu algierskim. (…) Miasto, trzeba przyznać, jest brzydkie”.

    „To żółte i szare miasto, brzęczące raczej niż hałaśliwe, krótko mówiąc, miasto szczęśliwe, jeśli można być szczęśliwym i posępnym zarazem”.

    „Dżuma”, Alber Camus

    Zwiedzanie Miasta Dżumy, Wielki Meczet, Uniwersytet Oranu, Wielka Synagoga Orańska.

    Algier

    Algier to z kolei miasto Camusa, a także miejsce, gdzie rozgrywa się „Obcy”. Zwiedzanie bazyliki Notre Dame d’Afrique, Pałac Sztuki i Kultury Arabskiej, Ogrody d’essais. Chciałabym tam spędzić z tydzień, żeby wchłonąć atmosferę miejsca.

    Ponadto zwiedzanie Tipasa, Djemila, Constantine.

    Ze względu na to, że mogę być aż miesiąc w Algierii, postanawiam wyruszyć na Saharę do Djanet na południu kraju, które jest miastem-oazą. Koniecznie muszę zaliczyć wyprawę pojazdami 4X4 a także noc na pustyni. Ze względu na to, że uwielbiam miejsca pustki, jestem pewna, że i to mi się spodoba.

    Rezerwuję sobie na tą przyjemność, tj. na noclegi i opiekę przewodników 500 PLN.

    Lot: 250 Euro (w tą i z powrotem z Algieru).

    Ogólnie hajs się zgadza, wychodzi niecałe 5000 PLN, to, co mi zostanie przeznaczam na bilety wstępów, postawienie obiadów CouchSurferom dojazdy.

    No, to się rozmarzyłam.

    • Arletina Ce pisze:

      Gdybym miała wolne 5 tyś…spełniłabym swoje marzenie o podróży po Azji. 4 kraje w 4 tygodnie: Tajlandia, Laos, Kambodża, Wietnam. Wielkie wyzwanie z uwagi na rozległość i ilość ciekawych miejsc do eksploracji ale jednocześnie możliwość obserwowania różnych kierunków rozwoju zarówno kwestii religijnych, ekonomicznych, historycznych, społecznych i kulinarnych.
      Podróż zaczynam w Bangkoku. Lot z W-wy 23 listopada, powrót w wigilię za ceną 1699zł (flipo.pl). Nocleg: hostele, guesthousy, couchsurfing, znajomi-znajomych i nieznajomych- oby niedrogo i bez robali, liczę przeciętnie 20 pln za noc, co daje max.600zł, tyle samo na posiłki. Transport na miejscu ok. 1000zł- głównie autobusy, pociągi, ewentualnie autostop 🙂 Żarcie- stragany, restauracyjki, suchy prowiant i lokalne owoce – w międzyczasie podnosić będę nieustające modły do buddy aby mój europejski żołądek zniósł tą podróż 🙂 Zostaje mi ponad 1000zł na wizy, bilety wstępu, nieprzewidziane sytuacje, wizyty w aptece, rąbanie turysty itd. Pamiątki mnie raczej nie interesują, ewentualnie jakieś ciekawe rękodzieło ale z pewnością nie masowy turystyczny szajs. Zresztą w moich 30m2 dzielonych z jeszcze jednym ludziem nie ma miejsca na nic więcej.. 🙂
      Zwiedzanie! Podstawa to obserwowanie lokalsów, ich życia i kultury- eksploracja muzeów- NIE (chyba, że są kluczem do zrozumienia lokalnej kultury). Obserwowanie ludzi, miast, architektury i przyrody, smakowanie i doświadczanie – zdecydowanie TAK :).
      Tajlandia: Zwiedzanie Bangkoku trzeba zacząć od rejsu po rzece, wzdłuż której usytuowane są najważniejsze objekty. Obowiązkowo stare miasto usytuowane na wyspie, pałace i świątynie buddyjskie z posągami. Po ciężkim dniu warto zapoznać się z tradycją medycyny- masaż z użyciem olejków i zapachów. Obowiązkowo eksploracja życia nocnego, zarówno tego kolorowego, głośnego, jak i bardziej smutnego, biednego i skupiającego się na sex-turystyce (tu raczej tylko obserwacje 😉 ). Kolejne dni w Tajlandii spędzam w Kanczananburi i Phitsanulok podziwiając przyrodę i wodospady, Chiang-Mai z niezliczonymi świątyniami, Sukothai- pierwszej stolicy Siamu, niesmowite Chaing Rai. Do tego krótki treking w górach. Aby zaoszczędzić czas na dłuższe dystanse wybieram nocne przejazdy- jednoczesna oszczędność na wydatkach noclegowych.

      Laos: tańszy niż Tajlandia, droższy niż Kambodźa. Po przekroczeniu granicy w dystrykcie Chiang Rai kieruję się do Luang Prabang- dawnej stolicy państwa z pięknym pałacem królewskim oraz wyjątkowymi, kolorowymi świątyniami. Dalej, kierując się w głąb kraju odwiedzam jedną z najpiękniejszych jaskin świata Tham Kong Lo. Nastepnie udaję się na równiny Bolaven słynące z plantacji kawy i herbaty oraz pięknych wodospadów Tan Fan i Tan Yuang. Ostatnie miejsce to stolica Vientinae oraz niedaleki park Buddów Xieng Khuan.
      Wietnam: chyba najtrudniejszy fragment podróży z uwagi na rozciągnięty kształt kraju i duże odległości. Do pokononia ponad 2000km i kilka miejsc do odwiedzenia- podstawą sukcesu nocne przejazdy. Każdy blog mówi, że obowiązkowym punktem jest odwiedzenie Ha noi i Sajgonu- odległych o 1700km miast, które mają zupełnie odmienny charakter. Zaczynamy więc w Ha Noi- stolicy kuminizmu. Stąd warto by było wybrać się do Lao Cai ale czasu tak mało… Dalsza podróż wzdłuż wybrzeża przewiduje Nha Trang- z ruinami Chamów i możliwością nurkowania (wskazany jednodniowy pobyt na wypoczynek), Hoi An-przeuroczy kurort z średniowieczną zabudową, Hue- stolicę sztuki wietnamskiej i artystów wszelkiego rodzaju, przez Sajgon do Can Tho w sercu delty Mekongu z wodnymi targami oraz Sa Dec. Stąd udajemy się do Kambodży!
      Po tak ciężkich 3 tygodniach czas na chwilkę wytchnienia na plaży Sihanoukville- biały piasek, bujna przyroda, przepiękne wyspy.. ale droga jeszcze daleka. W dalszej częsci można zatrzymać się w Pho nom Penh- stolicy Kambodży, mnie jednak to miejsce nie zachęca. Chyba pominę ten punkt i odpocznę jeszcze jeden dzień… Dalsza trasa przewiduje Siam Reap jako bazę wypadową do najważniejszego punktu: Angkor- dawniej największego miasta świata, obecnie wchałanianego łapczywie przez dżunglę! Wizyta w wiosce Komhong Phluk- wiosce rybackiej na palach i lasów namorzynowych.
      Stąd niestety trzeba już zacząć kierować się z powrotem do Bangkoku, skąd mam lot do Polski. Chociaż nie widziałam wszystkiego, a ten zwariowany wyjazd byłby bardziej walką niż wypoczynkiem pozwoliłby mi spełnić marzenie… Mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia uda mi się je zrealizować 🙂
      Peace 😉

  • Zuzanna Krzysztofik pisze:

    Gdybym miała wolne 5 tysięcy…
    Wykupiłabym ubezpieczenie zdrowotne+na samochód na czas podróży(ok 100zł) , żeby tata nie denerwował się, że go zabieram. Wpakowałabym kumpelę i naszą uroczą podróbę dalmatyńczyka i wyruszyłybyśmy na wymarzony eurotrip. Pewnie ogłosiłabym naszą wyprawę na blablacar i znalazłybyśmy wspaniałych towarzyszy podróży, którzy mają równie szalone marzenia. Koszt gazu na wyznaczoną przeze mnie trasę to około 2000zł, zakładam, że połowę kosztów przejmą mili pasażerowie – ja płacę więc 1000zł.
    Sprawdzam najpierw mapę stacji, gdzie mogę zatankować gaz w Europie, biorę mapkę z lokalizacjami ze sobą.
    Pierwszego dnia wyjeżdżamy z Kraju, do Amsterdamu dojeżdżamy po 12 godzinach jazdy.
    Amsterdam – nocleg w hostelu kosztuje nas ok 70zł od osoby – przeznaczam więc 140zł na nocleg pierwszej nocy
    Dzień drugi spędzamy na zwiedzaniu Amsterdamu i napawaniu się miastem – nie lubię robić listy zabytków do zwiedzenia, chciałabym w hostelu zebrać ulotki z ciekawych miejsc i urządzić sobie niezobowiązujący spacer po mieście. Wieczorem wyjedziemy do oddalonego o 40km eurocampu, gdzie za 120zł mamy 4-osobowy luksusowy namiot z pełnym wyposażeniem. Zostajemy tam na dwie noce, żeby móc przez jeden dzień pojeździć samochodem po okolicy i napawać się Holandią. Drugiego dnia z samego rana wyjeżdżamy… czekają nas 3 godziny jazdy i…
    Bruksela! Cały dzień przeznaczamy na szalone zwiedzanie tego miasta. Oglądamy Parlament Europejski, jemy belgijskie czekoladki, ale nie dane jest nam zabawić tu za długo, gdyż wieczorem wyruszamy do Paryża.
    Paryż: 4 godziny jazdy, lokujemy się w eurocampie na przedmieściach (100zł za 4-osobowy namiot), gdzie zabawimy aż 3 noce, wykupujemy karnet na metro (40 euro za osobę na 3 dni = znika nam z budżetu 320zł). Cieszymy się, bo w Paryżu wszystkie zabytki możemy zwiedzać za darmo – w końcu jesteśmy studentkami i obywatelkami Unii Europejskiej 🙂 Szalejemy przez 2 dni, robiąc sobie pamiątkowe obowiązkowe zdjęcie przy Wieży Eiffela i selfiaczka z Mona Lisą w Luwrze. Następnie wyjeżdżamy wcześnie rano, gdyż czeka nas długa droga. Po 8 godzinach jazdy zatrzymujemy się na nocleg na Costa Verde (60zł za 4-osobowy namiot), witamy ocean i upijamy się sangrią. Kiedy rano obudzimy się całkowicie rześcy i szczęśliwi, znowu wsiadamy do samochodu, żeby podziwiając z okna piękną Hiszpanię dojechać aż do Lizbony. Po drodze jednak okazuje się, że możemy wyskoczyć do Pena Aventura Parque – chyba najbardziej ekstremalnego parku linowego w Europie. Spędzamy tam pół dnia, lecąc z prędkością 100km/h nad wielką przepaścią. Tracimy tam ok 300zł, nie możemy przecież przedawkować emocji 🙂
    Lizbona: Tutaj za 50zł od osoby śpimy w hostelu w samym centrum miasta przez 3 noce. Zwiedzamy samo miasto i jego najbliższą okolicę. Wieczorem trzeciego dnia jedziemy na południe, aby wreszcie wyłożyć się na plaży w regionie Algarve.
    Region Algarve – 50zł za noc od osoby to wcale nie jest tak dużo. Zostajemy więc na 4 dni. Tak naprawdę nie potrafimy wyleżeć się na plaży… Ciągle nas nosi, więc jeździmy na wycieczki po okolicy, dużo spacerujemy, robimy pamiątkowe zdjęcia i poznajemy nowych ludzi. Kiedy już nie możemy patrzeć na ciepłe morze i gorący piasek, wsiadamy w samochód i po 7 godzinach jazdy ukazuje nam się…
    Madryt – stolica Hiszpanii, Zostaniemy tam na jedną noc zapłacimy znowu 50zł za osobę. Zwiedzamy miasto, szukamy najciekawszych punktów, staramy się poczuć jego klimat. A następny punkt naszego programu to…
    Barcelona – gorące centrum Katalonii, miejsce kolorowe i magiczne. Tutaj zabawimy 2 noce w hostelu, kosztuje nas to 90zł od osoby. Napawamy się kolorami, upijamy sangrią i objadamy owocami morza. Kolejny dzień to jazda wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Zatrzymujemy się po drodze w Marsylii, Nicei, Genewie i innych, mniejszych miasteczkach.
    Po całym długim dniu jazdy dojeżdżamy nad jezioro Garda, gdzie każda noc będzie nas kosztować ok 120zł za 4 osoby w namiocie. Tutaj spędzimy trochę więcej czasu, bo do zwiedzenia mamy Weronę, Wenecję i kilka innych małych miasteczek, które zachwycają nas pięknem swoich zabytków. 4 noce chyba wystarczą.
    W tym momencie musimy już zawrócić do domu… Następny nasz przystanek to Wiedeń, gdzie nocujemy za 160zł. Potem Praga, tam nocujemy za 120zł.
    W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze do Kotliny Kłodzkiej, oglądamy Kaplicę Czaszek i powoli kierujemy się sennym ruchem zmęczonych kół biednego wykończonego samochodu do domu.

    W kieszeni zostało mi jakieś 700zł… Liczę, że towarzysze podróży dorzucą się do noclegów w namiocie, więc może zostanie mi aż 1000zł.
    aaa. nieprawda. Zużyłam go jeszcze w Polsce, kupując przewodniki po miejscach, które odwiedzę, robiąc strategiczne zapasy konserw i innego jedzenia. Wydałam go na regionalne potrawy, świeże owoce, wstępy do niektórych muzeów (nie lubię zwiedzać od środka, ale są jakieś takie must-have) i pamiątki. Obowiązkowo pocztówkę z każdego odwiedzonego miejsca.
    W ten sposób za 5000zł kupiłam 25 dni w ciągłym ruchu, około 600 godzin niesamowitych wspomnień, tysiące zdjęć z obowiązkowymi punktami wycieczkowymi w Europie, wiele spełnionych marzeń i prawdziwą próbę charakteru – spędziliśmy w końcu prawie miesiąc z tymi samymi osobami w małym samochodzie. Z wyjazdu przywiozłam kilkadziesiąt pocztówek, które będę mogła powiesić na ścianie i listę miejsc, których nie zdążyliśmy zobaczyć, ale na pewno tam wrócę. Tak naprawdę pewnie przywiozłam jeszcze nowe doświadczenie, że życie i tak zweryfikuje po swojemu nasze plany, ale mam nadzieję, że nie zweryfikuje go spłukując mnie w połowie drogi. Może po prostu w pewnym momencie pójdziemy na żywioł.

  • AdamAdam pisze:

    Góry będą stały wiecznie? 2.5 – 4 miesiące chodzenia po Tatrach! Wiem, brzmi to absurdalnie 🙂

    Wolę nie ryzykować. Kto wie czy Tatry będą stały za kilka tygodni w takim samym kształcie? W końcu historia piszę się na naszych oczach, również historia kształtowania się terenu. Może nastąpi jakieś trzęsienie Ziemi? Może jakieś tąpnięcie, osuwisko i już krajobraz się zmieni. Niedawno najwyższy wodospad Słowenii w dużej części przestał istnieć. Nie znasz dnia ani godziny.

    Dlatego swoją dodatkową warszawską pensję przeznaczyłbym na chodzenie po Tatrach. Wiem, nie jest to lot na Hawaje ani eksploracja wulkanów czy komnat książąt z drugiego krańca planety ale na tym właśnie mi zależy.

    Dlaczego taka rozbieżność? Zależy od pory roku. Zimą korzystałbym z większej ilości płatnych noclegów oraz musiałbym jeść więcej. 🙂 a tutaj „kosztorys”:

    w porze letnio-jesiennej
    średnia cena noclegów to wg mnie 20zł (Zakopane 20zł, schroniska 25-30zl, część noclegów bezpłatnie :)) – 20zł x 120 = 2400zł
    Jedzenie: 15zł x 120 = 1800zł

    800zł przeznaczam na fundusz zużycia sprzętu 🙂

    w porze zimowo-wiosennej:
    noclegi średnio 25 zł: 25zł x 75 = 1875
    jedzenie: 20zł x 75 = 1500

    ponad 1000zł na fundusz zniszczeń sprzętu – zima to jednak zima, realnie tak to wyceniam

    Wiem, że to co właśnie napisał brzmi serio bardzo dziwnie, ale jest to jedno z moich marzeń i chciałbym tak właśnie zrobić. Oczywiście w doborowym towarzystwie. Pozdro!

  • Skyeofskynet pisze:

    Ważę czterdzieści osiem kilo. Być może nie jest to fakt niezwykle istotny, ale na pewno ważny dla mojej podróży. Otóż wędrówka z namiotem na plecach odpada.

    Oczywiście jestem pewna, że po kilku dniach byłabym w stanie pokonać z nim dalsze odległości, ale co to za przyjemność, gdy przygnieciona namiotem, śpiworem i karimatą, z bolącymi plecami i mroczkami przed oczami, widzę jedynie swoje buty, a nie to, co naprawdę chcę zobaczyć – wybrzeże Walii.

    Wędrówkę tę wymarzyłam sobie kilka lat temu, gdy po raz pierwszy, za długo odkładane pieniądze, postawiłam stopę w Cardiff. Pieniędzy starczyło na noclegi pod namiotem w centrum miasta i wyprawę do dwóch okolicznych miasteczek. Nad wybrzeże – to dzikie, skaliste, piękne – z koleżankami nie dotarłyśmy. Deszcz (jedyny dzień, gdy padało) zawrócił nas w połowie drogi. Finansów nie starczyło na buty i dobrą kurtkę – wierna skóra i adidasy dostały w kość. Zadowalałyśmy się więc niemalże codziennymi wizytami w Cardiff Bay i spacerami w obrębie miasta.

    Druga wyprawa, deszczowy marzec dwa lata później, całodniowa podróż najtańszymi środkami transportu, Poznań – Stansted – Victoria Coach Station – Cardiff Central – Treforest. Koleżanka, którą na poprzednią wyprawę zabrałam ze sobą – i najwyraźniej zaraziłam miłością – wyjechała do Walii na półroczne studia. Wizyta u niej była zaledwie kilkudniowa i znów poznałam dwa miasteczka niedaleko Cardiff, oba piękne i oba daleko od brzegów. Towarzyszył nam nieustanny deszcz – mój płaszcz dosechł dopiero w Polsce.

    Marzenie: Wales Coast Path, ścieżka prowadząca wzdłuż całego wybrzeża Walii, od Chepstow do Queensferry. Z pieniędzmi w kieszeni mogę pozwolić sobie na lot do Walii, nie zaś na standardową podróż przez Londyn i ponad trzygodzinny dojazd do Cardiff autobusem. Mogę również pozwolić sobie na noclegi w nadbrzeżnych wioskach i miasteczkach, zostawiając namiot tam, gdzie jego miejsce – w domu koleżanki z Wrocławia. Oczywiście 1400 kilometrów nie przejdę i tak, ale Gower and Swansea Bay Coast Path (156 kilometrów) czy nawet część Pembrokeshire Coast Path (300 kilometrów) leżą już w moich możliwościach.

    Po drodze klify i plaże, malownicze miasteczka i wioski, ludzie mówiący po walijsku! Po walijsku znam kilka słów na krzyż, ale być może wreszcie mogłabym nauczyć się czegoś więcej.

    Wyprawa oczywiście nie teraz, lecz późną wiosną. Kurtkę przeciwdeszczową już posiadam, dobre buty trekingowe kupię w ramach wycieczkowej inwestycji. W plecaku jak najmniej ciężaru, by móc wędrować swobodnie. Jedynie niezbędne rzeczy, resztę załatwią wycieczkowe pieniądze. Moi rodzice definitywnie przestaną narzekać, że za mało się ruszam.

  • Trusia123 pisze:

    —> Moje marzenie… TAJLANDIA! <3 <——

    Mając do dyspozycji 5000 zł wybrałabym się oczywiście do
    kraju słoni i ostrego curry czyli Tajlandii. Większość podróżujących leniuchów
    pewnie udałaby się od razu do biura podróży i po godzinie jojczenia, że hotel
    nie z takim widokiem, w końcu zdecydowałaby się na jedną z wycieczek,
    oferowanych na przykład przez Rainbow Tours, takich jak ta http://www.rainbowtours.pl/tajlandia-jomtien-pattaya-lub-koh-samet-wczasy/cholchan-pattaya-resort?liczbaDoroslych=2&liczbaDzieci=0&liczbaPokoi=1&czyCenaZaWszystkich=#2014-11-02
    na 16 dni lub też http://www.rainbowtours.pl/tajlandia-jomtien-pattaya-lub-koh-samet-wczasy/asia-pattaya?liczbaDoroslych=2&liczbaDzieci=0&liczbaPokoi=1&czyCenaZaWszystkich=#2014-11-02
    ta na jedynie 9 dni. Ale czym jest prawdziwe podróżowanie bez dreszczyka emocji
    (zaraz zaraz, ten dreszczyk to bynajmniej nie z powodu gekona, który
    świdrującym wzrokiem wpatruje się we mnie siedząc na podłodze drewnianego
    bungalowu). Dlatego też, jako że nie straszna mi przygoda i obcowanie z naturą,
    decyduje się na samodzielny wypad do kraju, gdzie alkohol legalny jest dopiero
    od 21 roku życia 😛

    Jako że będąc Polką (chwała w tym przypadku za to!) mam do
    dyspozycji darmową wizę turystyczną na 30 dni (tak, zakładam że lecę tam
    samolotem a nie jadę stopem- choć to równie kusząca opcja J ) moja podróż będzie
    trwała całe 3 tygodnie. Tak tak, szef miał wyjątkowo dobry humor, bo właśnie
    wyjechała od niego teściowa, która zwaliła się do domu na ostatnie dwa
    tygodnie. I choć trzy tygodnie to zbyt mało, by odwiedzić wszystkie wartościowe
    miejsca i poznać ludzi, to szefa nie można za bardzo naciągać 😛

    Kiedy już zdecydowałam się gdzie i ile czasu chcę spędzić,
    warto zająć się aspektem transportowym eskapady. Tak, wiem, stopem też można
    dojechać do Bangkoku, ale coś mi się zdaje, że nawet dobry humor po wyjeździe
    teściowej nie pomoże kiedy po kilku miesiącach będę chciała znowu siąść przy
    biurku. Tak więc oczywistym wyborem staje się samolot- w końcu żyjemy w XXI
    wieku i lepiej spędzić te dodatkowe dni na plaży niż tułanie się innym środkiem
    transportu.

    Jeśli już chodzi o loty, to w związku z faktem, że data jest
    mi w zasadzie obojętna, a pora deszczowa w Tajlandii rozpoczyna się dopiero pod
    koniec maja, decyduję się na termin 4-27 marca 2015. Dlaczego? No cóż, 1533 za
    lot z Warszawy do Bangkoku robi wrażenie, więc nie straszne mi nawet długie
    godziny w Ukrainian International Airlines. W związku z faktem, że mieszkam
    obecnie we Wrocławiu, do Warszawy dostaję się Polskim Busem, a w związku z
    faktem, ze rezerwuję bilety jak tylko pojawią się te na marzec, płacę 10 zł za
    bilet w jedną stronę, czyli 20 zł za dwie strony.

    To tak, ale załóżmy, że jesteśmy już w rajskim kraju klika
    tysięcy kilometrów od Polski. Stolica stolicą, ale najbardziej ciągnie mnie
    oczywiście na wyspy, te które robią tak duże wrażenie na tapecie laptopa. W
    związku z tym, że jestem pomieszaniem samotnika
    zduszą towarzystwa (tak, to jest możliwe!) decyduję się na mniej
    uczęszczaną siostrę Koh Samui, jaką jest Koh Phangan. Aby się tam dostać,
    wybieram znaną wszystkim Air Asię i decyduję się na loty z Bangkoku do Surat
    Thani w terminie 5 marca- 19 marca. Koszt? 2040,02 TBH (czyli około 200 zł) za
    przelot + 330 TBH za bagaż do 20 kg (koło 35 zł).

    Rajska wysepka jest już tak niedaleko! Teraz tylko transport
    promem z Surat Thani na Koh Phangan. Promy odpływają mniej więcej co godzinę, a
    cena to około 200 TBH (20 zł). Czas podróży- około godziny. I tak, TAK!!!
    Wreszcie na horyzoncie pojawia się wysepka z rajskimi plażami n których rosną
    te palmy z tapety, którą od zeszłego roku mam na laptopie.

    No dobra, widoki widokami, ale gdzieś w końcu trzeba spać.
    Po długich oględzinach decyduję się na drewniany bungalow w http://www.phanganbungalows.com/display_detail/object_id/60/Tranquil+Resort,
    gdzie za nocleg płacę 300 TBH (30 zł). Tak, to jest cena za bungalow ulokowany
    bezpośrednio na plaży. A klimatyzacja? (zapyta leniwy pseudo- podróżnik). Jeśli
    masz na myśli ten drewniany wiatrak pod sufitem to tak, jest klima. Warto
    również zauważyć, że w takim domku jest podwójne łóżko. Jeśli więc zależy Ci na
    cięciu kosztów, zawsze możesz ogłosić społeczności couchsurfinowej lub „Szalone
    inicjatywy podróżnicze” że szukasz kompana do łóżka (tak, wiem że to dziwnie
    zabrzmiało, ale to przecież sama prawda :P) Zakładając, że znalazłam takiego
    kompana, tudzież kompankę, koszt za domek spada do 15 zł/ noc, co jest kwotą
    wręcz śmieszną jak za ten widok na zachód słońca na przeźroczystą lśniącą wodą.
    Na wyspie trzeba oczywiście coś jeść. W związku z tym wydzielamy sobie dzienny
    budżet w wysokości 30 zł, który jak na standardy tajskie wystarczy by solidnie
    się najeść i jeszcze popić koktajlem ze świeżego mango.

    A wiesz co jest najlepsze? Że jeśli dotrę na Koh Phangan 5
    marca, to będę mieć jedyną i niepowtarzalną (no dobra, powtarzalną co miesiąc,
    ale w końcu spędzę tam tylko 3 tygodnie) okazję wziąć udział w jednej z
    największych imprez na plaży, jaką jest Full Moon Party! W związku z faktem, że
    wyspa ma koło 15 km długości, w tym momencie burżujsko biorę taksówkę i płace
    około 400 TBH w jedną stronę (no cóż, po imprezie lepiej trafić prosto do domu, zamiast dosypiać pod
    tajską palmą, gdzie grozi uderzenie kokosem (nawet nie wiecie ile ludzi ginie
    co roku w ten sposób!).

    Wysepka wysepką, widoki widokami, ale ile można patrzyć na
    to krystalicznie czyste morze? Warto więc ruszyć swoje cztery litery i nieco
    pozwiedzać. W porcie na Koh Phangan (pd-zach część wyspy) korzystam z
    wypożyczalni skuterów i za cenę około 15 zł/ dzień mam do dyspozycji dwa kółka.
    W sam raz by objechać wyspę dookoła i popływać pod lokalnymi wodospadami (TAK
    kolejne before I die zaliczone!).

    Co jeszcze można robić w okolicy? Zawsze warto wpaść na
    sąsiednią (i bardziej imprezową) Koh Samui, do której regularnie pływają łódki
    w cenie około 150-200 TBH. Ciekawą opcją jest również Koh Thao, wysepka
    położona na północ od Koh Phangan, znana jako raj dla nurków.

    Kiedy już porządnie przygrzeję swój pulchny brzuszek, a
    relaksowanie się pod palmą przestanie budzić te niesamowite emocje, warto nieco
    zmienić otoczenie i poznać wielkomiejskie tajskie życie, a więc wrócić do
    Bangkoku. Do miast wracamy Air Asią, a na lotnisko docieramy promem. W Bangkoku
    udaję się nie gdzie indziej, tylko na Koh San Road, czyli do mekki
    backpackerów. Stąd mam idealną bazę wypadową do świątyni buddy oraz centrum
    miast. I przede wszystkim mnóstwo małych ulicznych knajpek z tajskim jedzeniem!
    Nocleg na Koh San Road to ten, którego się po prostu nie rezerwuje. Tym
    bardziej, że jako prawdziwy backpacker skupiasz się raczej na poznawaniu ludzi
    niż wylegiwaniu się w luksusie. Dlatego też zakładamy, że na nocleg wydaję 20
    zł/noc wybierając łóżko w dormitorium. Na jedzenie tym razem zostawiamy sobie
    50 zł/ dzień- no cóż, imprezy wymagają odrobinę większych nakładów finansowych.

    Co mogę robić w mieście? Opcji jest wiele, ale jako że do
    zwiedzania muszę mieć odpowiedni humor, to asekuracyjnie zostawiam sobie na nie
    400 zł (w to wliczam wizytę na floating market). Jako że od Bangkoku nie jest
    aż tak strasznie daleko do Kanhanaburi, decyduję się wydać zawrotną ilość 3500
    TBH (350 zł) na dzienną wycieczkę do Tiger Temple, gdzie mogę poprzytulać się
    do tych oswojonych kotków.

    Podsumowując, wycieczka do kraju rajskich wysepek,
    imprezowych plaż i smażonego makarony Pah Thai wyniosłaby mnie:

    Bilety lotnicze: około 1750 zł

    Promy: Surat Thani- Koh Phangan- Koh Samui- Koh Phangan- Koh
    Thao- Koh Phangan- Surat Thani około 150 zł

    Jedzenie: 15 dni na wyspach x 30 zł+ 8 dni w Bangkoku x 50
    zł= 850 zł~ 1000 zł (to na nieprzewidziane koktajle z mango albo pieczone
    skorpiony)

    Spanie: 15x 15 zł + 8x 20 zł= około 400 zł

    Atrakcje: 400 zł zwiedzanie+ 350 zł Tiger Temple+ 15x 10 zł
    za skuter czyli 900 zł czyli zaokrąglając 1000 zł, bo przecież trzeba przywieść
    jakieś pamiątki

    Szczepienia: w związku z faktem, że te części Tajlandii nie
    są zagrożone tropikalnymi chorobami, kupuję tylko opakowanie tabletek na
    malarię „na wszelki wypadek” za około 120 zł

    Ubezpieczenie: w związki z moim wiekiem mam prawo do
    ubezpieczeni w ramach karty EURO 26, w której wykupuję opcję świat, za około
    100 zł

    Czyli za 3 tygodnie w małym ( a może i wielkim) raju na ziemi
    płacę około 4520 zł, a tym samym mieszczę się w wyznaczonym budżecie i mam nawet trochę środków na weekendowy chilloutowy wypad by oderwać się od rzeczywistości 🙂

  • Chavah pisze:

    Na urodziny do króla!

    Gdybym miała ekstra 5000zł pojechałabym na pierwszą fotograficzną wyprawę poza Europę – czyli Tajlandia na miesiąc (listopad/grudzień), a tam eksplorowanie północy – górskich rejonów w okolicach Chiang Mai, dokumentowanie życia w małoturystycznych wioskach, Bangkok w całej swej różnorodności (i urodziny króla 5 grudnia, na które wybiera się niewielu turystów o dziwo, puszczanie latawców), a także południe w pasjonującej podróży samochodem po najmniejszych wioskach wzdłuż wybrzeża i plażing na rajskich wyspach, odludnych, w parkach narodowych. Tak w wielkim telegraficznym skrócie fotograficzna wyprawa marzeń 🙂

    Konkrety:
    – ok. 500zł – szczepienia (WZW A i B, dur brzuszny, błonica, tężec)
    – 6zł – Katowice – Warszawa (polskiBus)
    – 6zł – Warszawa – Katowice (PolskiBus)
    – 1450zł – Warszawa – Bangkok – Warszawa (UIA)
    – 270zł – Bangkok – Chiang Rai (AirAsia) – przy okazji można zobaczyć biała świątynię z Star Wars na ścianach wewnątrz 😉
    – ok. 220zł – Chiang Rai – Chiang Mai – Sukhotai – Bangkok (autokary + pociągi)
    – ok. 700zł – auto + benzyna na 5 dni do eksplorowania trasy od Bangkoku do Krabi (po drodze Phetchaburi, jaskinia Tham Phraya Nakhon, małe wioski, Ranong, park Khao Sok)
    W sumie na transport i szczepienia: ok. 3152zł

    Na wydatki:
    – 50zł/ na dzień na jedzenie i atrakcje
    W sumie: 1500zł na jedzenie i atrakcje na 30 dni

    Noclegi:
    – couchsurfing lub namiot + 348zł na płatne noclegi w guest housach (20zł/noc = ok. 17 noclegów! nadwyżkę zoaszczędzoną można przeznaczyć na atrakcje)

    30 dni w Tajlandii (północ, centrum, południe):
    5000zł!

  • Karol pisze:

    Moją podróż nazwałbym połączeniem ognia i lodu. Na początek udałbym się do Oslo. Tam spędził parę dni zwiedzając miasto. Następnie udałbym się na północ stopem, w zimnym klimacie podróżowałbym pieszo ciesząc się samotnością i pięknem krajobrazu. Następnie Sztokholm – jedno z najpiękniejszych miast i pomimo niesprzyjającej aury pełne pozytywnie nastawionych do siebie ludzi. Parę dni zwiedzania a następnie wylot. Gdzie? A no coś zaskakującego, kontrastującego – Tel Aviv. Tam cieszyłbym się plażą i regenerował siły po ciężkich i zimnych dniach na północnej półkuli. Solidny wycisk i solidny odpoczynek trzeba zakończyć czymś wzniosłym, dlatego na końcu odwiedzam Pragę i podziwiam zabytki, kończąc podróż w kraju o podobnej kulturze do naszej.

    Biorąc pod uwagę formalności – Oslo I Sztokholm noclegi w tanich hostelach ( około 70 zł za noc). Noclegi w czasie podróżowania piechotą typowo namiotowe lub u napotkanych ludzi – coś niesamowitego! Tel Aviv – noclegi w tanich hostelach około 50 zł/nocleg. W Pradze jedynie jeden nocleg – w miejscu na które wystarczy pieniędzy.

    Przewidywany koszt transportu – Około 2000 zł , około 1000 zł noclegi a pozostałe 2000 zł zapełnia część spożywcza i rekreacyjna. Nie interesują nas wizy. Potrzebny ważny paszport i dowód osobisty.

    Szanowna redakcjo ! Po mojej ostatniej majowej podróży po Włoszech marzę o kolejnym wypadzie! Mam nadzieję że mój plan podróży Wam się spodoba ! 🙂

  • Karolina Kijak pisze:

    Kiedy podróżuję to jednym z punktów wycieczki jest podglądanie pracy jakiejś biblioteki, więc pieniądze przeznaczyłabym na zobaczenie Bibliotek Narodowych w krajach sąsiadujących z Polską. Jeśli chodzi o nocleg to wybrałabym couchsurfing.Głównym środkiem transportu byłyby autobusy (na pewno udałoby się upolować kilka tanich biletów) plus autostop.Oprócz Bibliotek Narodowych super byłoby zobaczyć kilka innych tj.: Biblioteka Publiczna w Stuttgarcie, Biblioteka Augusta w Wolfebuttel, Biblioteka na Strahovie czy Filię Biblioteki Publicznej w Gdańsku, którą swoją siedzibę ma w Centrum Handlowym Manhattan. Gdy budżet pozwoliłby na dalsze podróżowanie to skusiłabym się na oglądanie bibliotek w Skandynawii.:)

  • Julekwpodrozy pisze:

    Za taką kasę zmierze się z wyjazdem na Goa w przyszłym roku 😉 bilety z Waw na Goa juz mam za 2250 za dwie osoby. Wiec teraz kwestia noclegów i życia na miejscu ale mając 2750 do dyspozycji to już na bogato będę eksplodował Goa i okolice 🙂

  • Arek pisze:

    Jedno „ale”:) nie jest to jakaś stuprocentowa informacja, ale koleżanka, która pracowała na Seszelach mówiła, że jest tam absolutny zakaz spania „na dziko”.
    Ktoś może to potwierdzić lub obalić? Pozdrawiam

  • Patrycja Mackiel pisze:

    5 tysięcy…hm, postawiłabym na Nepal lub na urozmaicenie mojej podróży do Indii. Celem mojej styczniowej wyprawy są Indyjskie sierocińce. Mając 5000 więcej, poza biletami, wizą i szczepieniami mogłabym sobie pozwolić na lepsze poruszanie się po kraju, na pewno zahaczyłabym wtedy o wymarzony Rajasthan a i dzieciakom ulżyła bym bardzo. 🙂 A Nepal? W 2016 roku wraz z grupą moich rówieśników chcemy podjąć się projektu który na celu będzie miał pokazanie młodzieży że świat stoi do nas otworem a komputery i inne wytwory „nowego pokolenia” nam go zamykają. Jako Młode Pokolenie Bez Komputerów W Świecie będziemy przemierzać szlak na Annapurnę. I nie ukrywamy, że gdyby wpadły jakieś „drobne” byłoby nam lżej. 🙂

  • Magda Lena Kortas pisze:

    Mi się zaś marzy północny wschód. I wcale nie mówię o syberii bądź Korei lecz o poznaniu Bałtyku od innej strony.

    Trasa: Warszawa – Wilno – Ryga – Talinn – Petersburg czyli 4 kraje, 4 stolice.

    Niesamowita mieszanina religii, kuchni, kultur, wpływów słowian, bałtów, ludów ugro-fińskich, na tak małym obszarze!
    Gościnność, tradycja, piękne zielone lasy. Każdego dnia, inny język, inny smak. Tradycyjnie wybrałabym podróż autobusem (mimo tak wielkiego budżetu) by jak najwięcej zobaczyć i zwiedzić (do Wilna PolskimBusem, Wilno – Ryga 17 euro, Ryga – Tartu 30 euro, Tartu – Petersburg 30 euro). Powrót tak samo lub przez Helsinki. Noclegi – darmowe (couchsurfing, znajomi) nie ze względu na cene lecz możliwość poznania lepiej kultury.

    Dlaczego pojechałabym akurat tam, mając budżet pozwalający mi na podróż na drugi koniec globu? Zwiedziłam dotąd ponad 30 krajów na świecie, również doświadczenie życia za granicą (w kraju, dodam, najczęściej odwiedzanym w Europie) nauczyło mnie, że najpiękniejsze i mało poznane miejsca są bliżej niż się spodziewamy…tuż za rogiem.

  • Karolina Z-ska pisze:

    za 5 tys. udałabym się na wyprawę do nie najtańszej norwegii. plan byłby następujący:
    kupuję bilet lotniczy do bergen dla siebie i mego roweru oraz powrotny z trondheim 3 tyg. później. następnie udaję się na poszukiwania po sklepach rowerowych odpowiedniego pudla, w którym mój rower wygodnie spędzi lot.
    nadchodzi w końcu ten dzień, pakujemy namiot, kuchenkę i inne bajery w sakwy rowerowe, korka (tak nazywa się mój rower) w pudło i lecimy
    i zaczyna się przygoda… 800-900km wokół fiordów, mijamy kolorowe drewniane domki, mkniemy przez parki narodowe i góry a łoś zagląda rano do namiotu i mówi nam dzień dobry.

  • Kuba Osiński pisze:

    Gdybym miał wolne 5 tys. i nie przeznaczyłby na remont mojego nowego domu to wyjechałbym z żoną i roczną córką w Bieszczady na 2-3 tygodnie. Korzystałbym z dobrodziejstw Wetliny (Stare sioło i Rydlówka), odwiedziłby moje ukochane Tworylne, Duszatyn i Bukowe Berdo, oczyściłbym głowę z niepotrzebnych zmartwień i naładował baterie na cały rok. To jest mój sposób na udaną podróż!

  • 5tysięcy – kupa kasy!!! i głowa pełne pomysłów w tym momencie właśnie! Wiem dwie rzeczy na 100% z kim pojadę i gdzie pojadę. Zwiedzam po kolei. Najpierw Europa, potem reszta. W Europie zwiedzone już ( a może dopiero 27 krajów ). Najmniej poznana z tego Skandynawia i właśnie tam wydałabym moje 5 tysięcy. Norwegia, Szwecja i Dania – objechana samochodem – ze Szczecina zawsze ciut bliżej niż z Warszawy. Noclegi rezerwowane dzięki AirBnB, a pozostałe pieniążki poza noclegiem i paliwem wydałabym na lokalne przysmaki, rozrywki i inne atrakcje. A potem wszystko opisałabym na moim blogu i byłabym Wam wdzięczna do końca życia 🙂

    Pozdrawiam

  • Kamil Dyluś pisze:

    5 tys. zł to bardzo dużo jak na warunki w których ja zwykle podrozuje -> preferuje tanie eskapady. Ale jak bym mial ta ekstra pensje nie zastanawial bym sie dlugo i jechal… w podroz z Europy do Azji odwiedzajaca miejsca ktore sa na mojej liscie marzen 🙂
    Wyruszajac z naszego kraju najpierw samolotem do perły Dunaju – Budapesztu. Nastepnie do Stambulu (zawsze chcialem byc jednoczesnie na dwoch kontynentach :P). Kolejny przystanek to Bliski Wschod (proponuje Dubaj bo mozna sie poopalac, a jednoczesnie pojezdzica na nartach :D). Tajlandia bylaby przystankiem koncowym, bo to bogactwo egzotyki i orientu, a gdzie o lepsze miejsce niz Bangok! Jezeli starczylo by funduszy z checia bym zobaczyl jeszcze kraje sasiednie, a zwlaszcza Kambodze ze slynnym Angkor Wat 🙂
    Tak malo czasu a tak wiele do zobaczenia… ale cieszmy sie z malych rzeczy a te wielkie same predzej czy pozniej nadejda -_- Make Your Life Significant :))

  • Jadwiga Konieczna pisze:

    pojechałabym autostopem na Wielki Mur Chiński.dojazdy raczej za free, noclegi:namiot albo coachsurfing, wyżywienie własne bądź dzięki życzliwości napotkanych osób. Więc na to te 5 tys.? ano na ukryte koszty… tego można dowiedzieć się od polskich autostopowiczów, który już mają taką wyprawę za sobą 🙂 pozdrawiam:)

  • mlek pisze:

    Eee 2h na transfer z CDG na BVA?

Miejsce na Twój komentarz

*